Proza, góry i muzyka

wtorek, 23 lipca 2019

Z cyklu Kasine pisanie: Idąc pod prąd cz. 11


Rozdział 11 

Ochotnica Dolna- Nowy Targ - maj 2018



Obudziła ją burza. Waliło na całego, a okno w jej sypialni trzaskało jak oszalałe, ponieważ wcześniej go nie zamknęła. Nawet nie pomyślała, że będzie tak ostro, nic na to nie wskazywało. - O rety, ale się dzieje -  powiedziała do siebie przekręcając klamkę.  Zasnęła bardzo szybko. W sumie nawet nie pamiętała, w którym momencie odpłynęła w czułych objęciach Morfeusza. Czuła się teraz dużo lepiej niż przed drzemką, chociaż nadal nie zadowalająco. Wszystko z powodu przeklętej migreny, która ostatnio powracała dość często. Dopadła ją nagle i okazała się tak wredna, że Justyna zmuszona była się położyć. Zaczęło się chwilę po obiedzie. Janek i Calvin zadeklarowali, że pomogą wszystko ogarnąć, żeby się nie przejmowała sprzątaniem ze stołu i zmywaniem naczyń tylko od razu udała na spoczynek. Tak zrobiła. Natychmiast zażyła apap i poszła do siebie na górę. Zanim wstała z łóżka usłyszała że  jeszcze gdzieś  na piętrze  trzaskają drzwi. Albo u Dawida, albo u Calvina. Zamknąwszy oba okna poszła do drzwi i wyszła z sypialni. Rozglądnęła się po korytarzu  trzymając klamkę drzwi od swojego pokoju. Następnie po cichu otworzyła drzwi do pokoju synka, żeby sprawdzić czy okna nie są pootwierane. Były uchylone, ale weszła do środka i zatrzymała się na środku pokoju. Przez chwilę patrzyła w mokre zaparowane okno, wsłuchana w stukot kropel gwałtownego deszczu. Puszczone po cichu radio stojące na blacie szafki, przy łóżku małego grało akurat utwór grupy TLove pt. King. Bardzo lubiła ten stary kultowy kawałek, więc podgłośniła odbiornik i uśmiechnęła się do siebie szeroko. Pomyślała o swoim cudownym pięciolatku, który uwielbiał te same dawne polskie przeboje co ona. Czasem siadali we dwójkę przy ognisku i śpiewali na głos Orła cień albo Ostatni Edyty Bartosiewicz. Znali na pamięć piosenki z repertuaru Kayah i Bregovica. Dawid bardzo szybko zapamiętywał tekst i melodię. Wystarczyło, że usłyszał piosenķę raz i już ją znał. Cudowne dziecko, można by rzec.



Niesamowicie rozbawiła ją ta gadka o Davidzie. Kiedy sobie to przypomniała roześmiała się na głos, a jej wnętrze wypełniły naraz radość i duma. - Niech to cholera, mój syn to oszałamiajaco błyskotliwy młody facet. - Mogła sobie to powtarzać w nieskończoność. Nie ukrywała wcale, że ma na jego punckie nieuleczalnego fioła. Wielka miłość tego szkraba wynagradzała jej całą krzywdę wyrządzoną przez byłego. Był największym darem, jaki mogła otrzymać od życia. Już dawno zapomniała o potwornym cierpieniu, jakiego doznała przy koszmarnie trudnym porodzie z komplikacjami, ale nie była w stanie zapomnieć wielkiego szczęścia, które poczuła, gdy w końcu po długiej dramtycznej walce ujrzała swoje malutkie cudo zawinięte w pieluszki. - Twój  ojciec nie dorasta ci do pięt kochanie... i nigdy nie dorośnie - mówiła nieraz do śpiącego obok niej dziecka. Zawsze będzie tylko tępym kretynem, który pogardził własnym synkiem. Pewnie nawet nie miał pojęcia jak Dawid wygląda, nie zastanawiał się również nad tym jakim może być wspaniałym dzieciakiem. Jego umysł skupiał się obecnie na czymś zupełnie innym. Kochanki, imprezy i kariera biznesmana - to było najważniejsze! -  Sukinsyn kiedyś pożałuje, że go porzucił, zobaczysz. - Słowa Calvina jak zawsze były cudownie pokrzepiające. Gdyby on miał dziecko nigdy by go nie porzucił. Nie byłby zdolny do tak okropnego czynu... Nie wiedziała tego na pewno, podpowiadała jej to jedynie jej silna kobieca intuicja, której zwykle ufała. Mogła się przy nim czuć całkowicie bezpiecznie. Facet, który tam w górach tak uparcie walczył o życie jej brata nie mógł być złym człowiekiem... Nie mógł.



Z drugiej strony wolałaby żeby ten zafajdany Gryka trzymał się z daleka od niej i Dawida. Wcale nie potrzebowali go już w swoim życiu. Teraz Justyna pragnęła już tylko tego Anglika, mądrego silnego i troskliwego faceta, który tak zwyczajnie po ludzku ich pokochał. Gdyby mały wiedział, że ich sympatyczny gość wyjeżdża chciałby go z pewnością zatrzymać w tym domu. Miał z nim jeszcze tyle tematów do omówienia. A ona po cichu marzyła o  szybkim powrocie Calvina do Polski i mocno wierzyła w to, że on już nigdzie bez nich wyjedzie. Ze swoją profesją miał ogromne szanse na pracę w ich kraju, nie musieliby się obawiać o swoją przyszłość. Tamtego drania nie chciała nigdy więcej oglądać na oczy. Żeby tak się dało raz na zawsze o nim zapomnieć. O wszystkim co ją z nim łączyło... Ale tym co ich najbardziej ze sobą wiązało był przecież Dawid, którego nigdy nie chciał. Chciałaby, żeby nie był synem Marcina. Oby nigdy sobie o nim nie przypomniał, o to się modliła najgoręcej. Musiałaby wówczas stoczyć ostrą walkę o syna - taką na śmierć i życie.  - Jeśli ten oszołom kiedykolwiek zbliży się do mojego Dawida odrąbie mu łeb i wyśle jego rodzicom! - zapowiedziała kiedyś Judycie, gdy spacerowały  po  Parku Dolnym w Szczawnicy. Matka doskonale ją rozumiała. Nie znosiła parszywego Gryki, za to co zrobił jej córce i ukochanemu wnukowi. Przy tej okazji ciągle męczyła ją świadomość, że któregoś nia będą musiały mu powiedzieć o ojcu, zanim ktoś inny go uświadomi... Ale jak powiedzieć takiemu małemu chłopcu, że ojciec go nie chciał, bo wolał zabawę, panienki i luźne związki? Na litość boską! Jak to wpłynie na kształtowanie się jego charkateru? Co będzie, jeśli nie daj Boże wprawi go to w kompleksy, obniży samoocenę lub podkopie pewność siebie.  Istniało przecież takie ryzyko i cały czas rosło, z każdym dniem,  z każdą chwilą... Trzeba było się liczyć z tym, że Dawid tak właśnie to odbierze. Jak beznadziejny musi być skoro nie chce go własny ojciec? To będzie dla niego wielki cios. - Jak można było tak kurwa skrzywdzić swoje własne dziecko? - pytała wzburzona Judyta.  - Nie pojmuję tego! - Zagryzłaby drania za to ile cierpień przysporzył wtedy Justynie. Porzucić taką kobietę jak ona i to jeszcze przed samym rozwiązaniem - toż to zakrawa na bestialstwo. Na samą myśl o niedoszłym zięciu brało ją obrzydzenie. I pomyśleć, że miała go kiedyś za takiego fajnego faceta. Gdyby teraz go dorwała... zostałyby z gnoja jedynie strzępy.




  • Mogę wejść? - spytał Calvin stając w uchylonych drzwiach pokoju Dawida. 
  • Pewnie,  wchodź - zachęciła go Justyna. Siedziała na brzegu łóżka swojego syna. 
  • Jak się czujesz? - Zamknął za sobą drzwi, a potem przysiadł koło Justyny. Minę miał taką jakby chciał jej coś wyznać... coś co nie przyjdzie mu łatwo. 
  • Lepiej, dzięki. - Uśmiechnęła się do niego. 
  • Jadę tam na pogrzeb żony... byłej... Już od dawna byliśmy w separacji. - Mówił szeptem nie odrywając spojrzenia od jej twarzy. Nie próbował uciekać wzrokiem, chciał jej to powiedzieć prosto w oczy... żeby czuła, że jest z nią szczery... tak na sto procent. 
  • Co jej się stało? - zapytała cicho zaskoczona Justyna. 
  • Podejrzewają że została zamordowana, a ja jestem jednym z podejrzanych w sprawie o morderstwo. - Powiedziawszy to złapał ją za rękę. - W Yorku czeka na mnie prokurator, który z pewnością mnie przesłucha, bo ktoś rzucił na mnie podejrzenie... Dlatego właśnie muszę wracać do Angli. Najpierw będę na rozpoznaniu zwłok. 
  • Coooo? Ciebie podejrzewają o zabicie byłej żony? - wzburzona Justyna gwałtownie poniosła się do pozycji stojącej. Zaczęła spacerować po pokoju Dawida. - Przecież to jakiś kompletny  absurd. Kto wymyślił coś takiego?  
  • Sam chciałbym wiedzieć. - Teraz Calvin wstał. Przez chwilę patrzył w okno. Też był zdenerwowany. - Póki co nikt nie przychodzi mi do głowy.
  • Jeśli tego nie zrobiłeś... a ja wierzę, że nie, to nie musisz się niczego obawiać. Sprawa szybko się wyjaśni i będziesz czysty. - Zagladnęła mu w oczy i zobaczyła w nich lęk i smutek. Wiedziała, że te emocje przepełniały jego wnętrze, zawładnęły nim bez reszty. 
  • Wiesz co jest w tym wszystkim najciekawsze? To że już raz pochowałem swoją  żonę i wiem kurwa na pewno, że to była ona. Nikt inny. Umarła dwa lata temu. 
  • O jaaaa nie mogę...  - Justyna złapała się za głowę. To co przed momentem usłyszała zupełnie nie mieściło się w granicach normy. - To już się robi chore. 
  • Cały czas zastanawiam się kto i po co próbuje mnie wpierdolić w tą aferę. O co tu do cholery biega? Masz racje, to jest chore jak... - Przymknął oczy i przyłożył dłoń do skroni. 
  • Ale skąd oni mają pewność, że ta kobieta to twoja była żona? - Justyna wciaż patrzyła na niego tak jakby opowiadał jej jakieś niestworzone historię.  Była mocno zdezorientowana. 
  • Podobno sprawdzili DNA... Nie pytaj jak bo nie mam zielonego pojęcia. - Odsunął się od drzwi i oparł się plecami o wysoką szeroką szafę, a następnie wbił wzrok w sufit. Oboje zamilkli na jakieś dwie minuty. 
  • Wiesz co myślę? - odezwała się ucinając milczenie. - Uważam że to jakieś pieprzone nieporozumienie. O takich rzeczach to sobie można co najwyżej  poczytać w tych wszystkich cudownych kryminałach. To jest totalny bezsens.
  • Obyś miała rację, bo jak nie... 
  • Będzie dobrze rozumiesz? - ucieła mu Justyna. -   To jest pomyłka Calvin,  jestem tego pewna na sto procent... A tobie nie wolno myśleć inaczej... Hej, spójrz mi w oczy. - Anglik natychmiast spełnił jej prośbę. - Będzie dobrze Cal. 
  • Boję się tego co mnie tam czeka Justyna. Boję się bo czuję, że ktoś... bardzo stara się mi zaszkodzić i nie wiem kto...  Ta niewiedza mnie wykańcza. To jak niewidzialny wróg, z którym nie da się walczyć... Działa podstępnie... pod osłoną. 
  • Calvin przestań już do cholery...  Dość tego. - Po tych słowach przylgnęła do niego całą sobą, a on ją objął w pasie i przyciągnął do siebie. Patrzył na nią przez łzy z miłością. Walenie ich serc stłumiło na moment odgłos padającego deszczu. - Musimy to jakoś przetrwać. 
  • Nie chciałem cię w to wplątywać, ale milcząc byłbym nieszczery, a to... w ogole nie wchodziło w rachubę. Gdybym...
  • Zamknij się już, dobrze? - przerwała Anglikowi Justyna i zamknęła mu usta długim namiętnym pocałunkiem. Odpowiedział równie czułym pełnym dzikiej namiętności buziakiem, który sprawił, że zatrzęsła się ziemia pod jej stopami. Nie chciała, żeby przestawał. Gdy poczuła jak jego ręce wsuwają się pod jej bluzkę i sięgają biustonosza przeszedł jej po kręgosłupie niesamowicie przyjemny dreszcz, a resztę ciała oblał żar. Zrobiłaby to samo co on, gdyby nie Łukasz,  który przerwał im tę cudowną sielanķę. 
  • Calvin, chodź już na dół, zaraz jedziemy! - dobiegło ich z dołu wołanie Łukasza.
  • O nie, nie teraz, nie teraz - powtarzał szeptem. Jednocześnie wodził ustami po szyi Justyny.  Nie uśmiechało mu się teraz przerywać tych wspaniałych pieszczot. 
  • Niech to cholera! - zaklęła i niechętnie uwolniła się z jego objęć. Z żalem patrzyła jak poprawia sobie koszulę i zapina skórzaną czarną kurtkę, w której wyglądał jeszcze bardziej seksownie niż dotychczas. Fryzura też robiła swoje, zdecydowanie pasowały mu dłuższe włosy. Uwielbiała, gdy te niesforne delikatnie pofalowane kosmyki opadały mu na twarz, a  wtedy on odgarniał je za ucho albo do tyłu. Nie mogła sobie wymarzyć bardziej urodziwego partnera. 
  • Dokończymy to jak wrócę - obiecał Calvin otwierając szerzej drzwi. Zanim wyszedł cmoknął ją jeszcze raz w usta... krótko, ale wystarczyło by wywołać u niej zawrót głowy.
  • Calvin, pospiesz się! - ponaglił go Łukasz. 



Zaraz po rozmowie telefonicznej z Julkiem, który znajdował się właśnie w okolicy Jaworzynki Gorcowskiej, Janek wsiadł do swojego samochodu i pojechał do Ochotnicy Górnej, skąd miał znacznie bliżej do miejsca akcji ratunkowej. Wystarczyło wysiąść na osiedlu Majdówka, przejść kawałek, a następnie udać się w górę jedną z alternatywnych ścieżek. Ta którą wybrał wiodła łagodnie w górę przez Stefkową Dolinę wzdłuż Majdowskiego potoku. Zostawiwszy auto przy wąskiej wewnętrznej uliczce wciśniętej pomiędzy niewielkie domy pognał przed siebie jak tajfun. Czasu miał niewiele, zaledwie godzinę... właściwie niecałą. Jego obecność na miejscu akcji nie była co prawda konieczna, ale Janek uparł się że tam pójdzie, ponieważ chodziło o chłopaka w wieku brata Krzysia, chociaż ten podobno wyglądał na nieco starszego niż Filip. Pogotowie zostało zaalarmowane przez jakieś starsze małżeństwo, które na czerwonym szlaku z Gorca do Ochotnicy Dolnej natrafiło na nieprzytomnego nastolatka leżącego pośród drzew. Towarzyszył im mężczyzna, w średnim wieku, z którym szli od polany Gorc Kamienicki. W pobliżu miejsca zdarzenia pod krzakami znalazł opróżnioną fiolkę po środkach usypiających oraz pustą litrową butelkę po wódce i mocno się wystraszył. Wszystko wskazywało na próbę samobójczą. Chłopak wymagał oczywiście jak najszybszej hospitalizacji. Do przybycia ratowników reanimowany był przez owego towarzysza starszych państwa co przyniosło oczekiwany skutek, ale tylko na chwilę. Julek zadzwonił do Janka w jednym celu, żeby się upewnić, że to ten sam chłopak, któremu ostatnio udzielali pomocy pod Gorcem. Wysłał mu mmsa, ale Janek nie rozpoznał na zdjęciu poszukiwanego starszego syna Anny Gawędy. A może to jednak nie on tylko ten trzeci, Dorian. Obaj kumple Zubera uważali, że nie ma potrzeby by się fatygował na Jaworzynkę. Po co ma tam lecieć na złamanie karku, skoro oni dwaj spokojnie sobie z tym poradzą. Ale Janek zdecydował, że tym razem zrobi po swojemu... Musiał  tam pójść, ponieważ nie znosił niepewności. Poza tym odczuwał silną potrzebę obcowania z górami, bez których  tak naprawdę nie umiał funkcjonować. Góry były z nim od dziecka, a on z nimi. Od czasu akcji pod Kotelnicą nie był jeszcze w terenie i  szczerze mówiąc zaczynało mu to strasznie ciążyć. Przy jego rozmowie z Julianem obecny był Łukasz. Dostali od niego dokładny opis zaistniałej sytuacji, która wydawała się wręcz dramatyczna. Naczelnik natychmiast wysłał centrali polecenie wysłania śmigłowca w rejon zdarzenia. Jak wiadomo śmigłowiec wysyłano zwykle do najcięższych przypadków, a ten z pewnością się kwalifikował. Łukasz i Calvin uzgodnili, że nic nie powiedzą matce chłopca, dopóki nie będą mieli stuprocentowej pewności, że to faktycznie jej syn. Pomyłki zdarzały się dość często, to też nie widzieli sensu narażania tej kobiety na niepotrzebny stres. 

Mimo fatalnej pogody Janek jak zwykle świetnie sobie radził w terenie i to wcale nie dlatego, że znał trasę jak własną kieszeń. Wspaniała kondycja fizyczna to raz, a dwa, że przez te sześć lat służby w pogotowiu doskonale opanował wszelkie techniki poruszania się po różnego rodzaju podłożu. Nieraz wychodził w góry w najgorszych warunkach pogodowych, zastępując często słabszych kumpli,  którzy normalnie wymiękali. Zuber dawał radę każdemu podłożu - niczym Spiderman - jak nazywał go Rysiek Pyszko z ich ekipy, zastępca naczelnika. Zanim został ratownikiem ostro trenował w Tatrach różnorakie techniki podchodzenia i schodzenia. Nie miał żadnych oporów wobec pokonywania największych  trudności. Jedyną rzeczą której bał się w życiu najbardziej była śmierć bliskich oraz przyjaciół. Bez wątpienia był jednym z najlepszych Ratowników GOPR - u,  od dwóch lat nieustannie nagradzanym za podejście do ofiar wypadków i coraz to nowsze umiejętności. - Ten chłopak jest nie do zdarcia Łukasz, serio Ci mówię - powtarzał ciągle poprzednik obecnego naczelnika, Andrzej Zawisły. -  Doskonała technika, świetna kondycja fizyczna i psychiczna, po prostu gigant. Życzmy sobie żeby każdy nowy ratownik był taki jak nasz Jan Zuber. - Ale skromny Janek, który imię dostał po poecie Kasprowiczu wcale nie uważał się za żadnego giganta. Wręcz przeciwnie. Uważał, że wiele mu jeszcze brakuje do tego co osiągnęli jego przełożeni. Nigdy nie grzeszył pychą ani butą, choć otwarcie mówił o tym, co mu się nie podobało. Płynęła w nim gorąca góralska krew i chyba to czyniło go takim  wytrwałym i walecznym.

Z minuty na minutę padało coraz mocniej, a on niezrażony niczym uparty piechór parł twardo pod tą nielada górę nie odpuszczając żadną miarą kładącej mu kłody pod nogi pogodzie. Oszalały wiatr nie dość, że dziko gwizdał to jeszcze targał wszystkim wokoło jakby postradał zmysły. Chwilami Janek miał wrażenie, że jeszcze chwila i to wietrzysko urwie mu łeb, albo że oberwie w oko fruwajacymi odłamkami gałęzi. Mimo wszystko musiał uważać - Odwaga i upór swoją drogą Jasieczku, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże - powtarzała mu babcia Jasia. Gdy wiatr z deszczem wściekle zacinały on pokonywał kolejne metry na drodze do celu. Dobrze, że nie było stromo, co umożliwiało mu szybsze poruszanie się. Czasem ślizgał się po trawie lub błocie, ale i to dało się przeżyć. Bywali nieraz z Rafałem w gorszych opałach na niejednym szlaku turystycznym, który po obfitym deszczu stawał się dla turystów istnym przekleństwem. Ile to razy schodzili z Babiej z ulewą, albo z Kościelca gdzie nie było nawet poręczy? Tymczasem przyszło mu się kolejny raz  zmierzyć z taką o to górką, która w rzeczywistości wcale nie była taka trudna do pokonania. Znał ją niemal na wylot jakby była jego kochanką. Jedynym mankamentem tej wyprawy były deszcz i wiatr, rozpraszające jego uwagę. To go umęczyło, nie podejście. 

Miał okazję odpocząć chwilę w jednym z opuszczonych szałasów pasterskich, rozproszonych tu i ówdzie, ale wolał nie zatrzymywać się nigdzie na dłużej. Może zdąży dotrzeć na miejsce zanim śmigłowiec odleci. Gdy zobaczy twarz chłopaka będzie wiedział kim jest. Albo i nie. Po drodze miał tylko jeden postój, dosłownie na momencik. Przystanął sobie pod samotnie stojącą jodłą, żeby zaczerpnąć tchu i jednocześnie powdychać to czyste górskie powietrze zmieszane z rozkosznym zapachem sosen, jodeł i świerków.  To było przyjemne, choć jego płuca już dawno się do tego przyzwyczaiły i niejednemu góralowi znudziły się uroki życia w górach. Ale nie jemu ponieważ on tym żyje na co dzień i jego praca jest tym przesycona. Nie dziwił się zatem zachwytom Anglika. Niezmiernie się cieszył z tego że ich angielski kolega potrafi docenić  piękno Gorców. 

Gdy się odwrócił i spojrzał przed siebie nadal nic nie widział, bo ściana deszczu ograniczała mu pole widzenia. Mimo to Janek Zuber wiedział już, w którym miejscu się znajduje. Potrafił je rozpoznać po kształcie kamieni i pni poszczegolnych drzew, a co ciekawsze wiedział też gdzie jakie drzewo rośnie, zapamiętywał także gdzie rosła ta czy inna roślinka.  Już dawno rozpracował te miejsca metr po metrze. Miał więc za sobą więcej niż połowę drogi. Jeszcze trochę i znajdzie się przy siodle zwanym Piorunowcem, porośniętym urodziwą bujną polaną. Nazwę swą zyskało rzecz jasna  dzięki piorunom,  które lubiły uderzać w to miejsce. Kiedyś piorun spalił znajdujący się tu szałas Chlipały zabijając jednocześnie chroniących się w nim turystów. - Fascynujące miejsce, nie ma co. Aż trąciło dreszczykiem - mówił do siebie Janek. Lubił je i bardzo często tu przesiadywał. No może nie poczas burzy, kiedy najbardziej waliło, ale bywał tu przynajmniej trzy razy w tygodniu. Tu tęsknił za Basią. Teraz nie miał czasu by sobie przysiąść bo bardzo mu było śpieszno, ale przyjdzie tu znów niedługo by odpocząć. Miejscowi rzadko tu zachodzili, turyści nieco częściej, jednak jemu udawało mu się tu znaleźć spokój i ciszę, których we wsi nie szło uświadczyć. Denerwował się tym, co zastanie na miejscu. Oby ten chłopak nie odpłynął całkiem... Na myśl o tym po plecach przeszły mu ciary. Jak to możliwe, że trzynastolatki robią takie rzeczy? Kiedy usłyszał silnik śmigłowca  pogotowia wnoszącego się w powietrze poczuł wściekłość. Jednak nie zdążył na czas. Do celu zostało mu może niecały kilometr drogi.  Tak niewiele.

  • Tomek! - zawołał do niego Janek. Kliga znajdował się dwadzieścia metrów od niego na brzegu polanki koło kapliczki. Kawałek dalej stał zaparkowany jego quad. 
  • O kruca fuks Zuber, niewiele brakowało, a byś zdążył - powitał go zszkowany Kliga. Był to wysoki przypakowany chłop o ciemno blond włosach i pociągłej sympatycznej twarzy, którą wyróżniała modna długa bródka.  - Dopiero, co go zapakowaliśmy do śmigłowca chopie. Jakieś trzy minuty temu. Julek z nim poleciał do szpitala.  
  • Weź mnie nie wkurwiaj Tomek. Leciałem tu jak posrany żeby zdążyć, a ty mi godosz że na darmo? Kurwa! - zdenerwował się zziajany Janek. 
  • Wierze stary, ale... - Kliga ugryzł się w jęzor żeby nie powiedzieć "A nie mówiłem". Nie chciał go bardziej wkurzać. - Zobaczysz go w szpitalu. Poczekamy na ciebie.
  • Spróbujcie kurna nie zaczekać to wam dupy skopie.
  • Janek dajże na luza, bo całkiem sfiksujasz, a my ciebie normalnego potrzebujemy w tym pogotowiu. Słyszysz ta mnie? - Kliga zaglądnął mu w oczu. 
  • Co z nim? - spytał Kligę mając nadzieję, że kolega przekaże mu dobre wieści. 
  • Musieliśmy mu dać zastrzyk z adrenaliną. Raczej ciężko... Żeby nie powiedzieć kurewsko ciężko. Chłopak dał ostro w dupę z tymi lekami nie powiem. Bardzo mnie ciekawi kto go tak skrzywdził, że aż do tego doszło żeby się w górach chciał zabijać.
  • Te dzisiejsze nastolatki to mają kurwa tysiąc powodów, żeby się zabić - rzekł podminowany Janek.
  • No jasne chopie, jasne. To zbieromy się do szpitala nie? - Kliga ruszył w stronę quada. - Jedziesz ze mną?
  • Nie, bo zostawiłem samochód na Majdówce w Górnej. Muszę zejść tą samą drogą co przyszedłem. Narazie Tomek, będę migiem. 
  • To narazie Jasiek!!! - pomachał mu kolega. 


Rozdzial 11.1

Nowy Targ - Stary szpital - maj 2018


Tym razem pojechali do innego szpitala. Ten też znajdował się w Nowym Targu, ale był nieco starszy od tamtego. Tu pod opieką najlepszych specjalistów leżał pogrążony w śpiączce ośmioletni Krzyś. Matka chłopczyka Anna Maria Gawęda czuwała przy nim dzień i noc, wierząc, że jej dziecko w końcu się obudzi. To już tyle trwało, że czekanie wykańczało ją psychicznie. Od urodzenia twardo walczyła z cukrzycą syna, żyjąc w ciągłym lęku o jego stan z całą masą wyrzeczeń. Śpiączka była ostatnią rzeczą, której by sobie życzyła. To co się stało było dla niej strasznym ciosem,  tym bardziej że nie miała wsparcia męża ani najbliższej rodziny, nikogo. Ze wszystkim była sama. Znała oczywiście historię Justyny, którą Marcin porzucił jeszcze przed porodem i bardzo jej współczuła, ale ona miała przy sobie wspaniałą troskliwą rodzinę. Czasem spotykały się w przychodni i rozmawiały w oczekiwaniu na wizytę. Za to co zrobił Dorian winiła najbardziej jego ojca Doriana. Gdyby się przykładał do wychowania syna, chłopak na pewno nigdy by czegoś podobnego nie uczynił. Wystarczyło poświęcić mu trochę czasu, wyjaśnić że pewnych rzeczy się nie robi. Tylko tyle. Mogłaby gołymi rękami zamordować tego próżnego bezmyślnego faceta. Przeklęty bezduszny  biznesmen, pewnie nawet nie wie co teraz robi jego rozpuszczony synalek ani gdzie przebywa. Nadal go nie znaleźli tak jak jej starszego syna Filipa, który dopiero co zniknął z domu pozostawiwszy po sobie list. Napisał, że odchodzi na zawsze, bo już nie czuje się godny być jej synem po akcji z Krzysiem. Tego jej jeszcze brakowało. Teraz bała się o nich obu.



Anna spała na siedząco z głową ułożoną na kołdrze chłopczyka, gdy Calvin i Łukasz weszli do zajmowanej przez nich sali. Naczelnik szedł przodem, a za nim podążał przygnębiony Anglik. Obu mężczyznom doskwierał dotkliwy smutek. W drodze do szpitala niewiele mówili, bo nie mieli nastroju do pogawędek. Calvin cały czas układał sobie w głowie co powie mamie Krzysia, podczas gdy Łukasz myślał jak zwykle o sprawach zawodowych. Kiedy zatrzymali się przy łóżku Krzysia obaj jednocześnie spojrzeli na jego biedną zmęczoną matkę i przytłoczył ich jeszcze większy smutek. Pod zapuchniętymi spłakanymi oczyma miała takie worki jakby nie spała od wieków. Oddychała głośno i szybko. Nawet w trakcie spoczynku jej drobne blade ciało pokryte jasnymi piegami poruszało się jak przy drgawkach. Nie mieli pewności co do tego czy mama Krzysia nie trzęsie się czasem z zimna, dlatego pomyśleli o tym, żeby ją przykryć kocem, leżącym w nogach chłopca. Nie zwlekając Calvin wziął pled, rozłożył go i przykrył nim kobietę, która natychmiast się przebudziła i zaczęła podejrzliwie przyglądać się Anglikowi. Była mocno spięta i zdenerwowana jakby spodziewała się po nim najgorszego. - Co to za facet? Pewnie kolejny pieprzony psychiatra, który znów będzie mnie maglował tymi samymi pytaniami co wszyscy inni. - Dokładnie tak myślała o Calvinie stojącym przy łóżku małego po drugiej stronie... Gdy przeniosła pytające spojrzenie z naczelnika GOPR - u z powrotem na nieznajomego ten spoglądał akurat na jej śpiącego synka. Nagle dostrzegła w jego spojrzeniu coś więcej oprócz ciepła i łagodności. To był ogromny, głęboki ból, tak wielki, że aż nią wstrząsnął. Ten facet miał dosłownie wypisane na twarzy, że kiedyś stracił dziecko... Odgadła to nie znając go. Tylko ona była w stanie to dostrzec. Czuła to kiedy patrzyła na Anglika pochylonego nad Krzysiem. Na wszelki wypadek podarowała sobie pytanie pod tytułem "Ma pan dzieci?" - mogłaby go w ten sposób okropnie zranić.




  • Jest pan psychiatrą prawda? - spytała Anna wyrywając go z zamyślenia. 
  • Nie, nie, spokojnie. - Pokręcił głową i spojrzał na mamę Krzysia. Uśmiechnął się do niej. - Jestem tylko psychologiem. Zajmuję się dziećmi i młodzieżą mającą problem z prawem. 
  • To chyba dobrze pan trafił bo my jesteśmy rodziną z dużymi problemami . - Po tych słowach westchnęła głęboko. Chciało jej się płakać. Ukradkiem wycierała mokre oczy. 
  • Nie zamierzam pani oceniać tylko pomóc. Obiecuję, że postaram się załatwić wam odpowiednie wsparcie, a ja zwykle dotrzymuje obietnic. 
  • Naczelnik już panu powiedział, że mój starszy syn uciekł z domu? - spytała Ania i zaczęła szlochać. - Przeze mnie bo go zaniedbywałam. Zawsze liczył się  tylko ten młodszy,  a Filipa odsuwałam na dalszy plan.
  • Paniu Aniu, proszę się o nic nie martwić... Znajdziemy Filipa. Wkrótce wróci do domu cały i zdrowy zobaczy pani - oświadczył Łukasz kładąc jej rękę na ramieniu. - Wszystko będzie dobrze. 
  • To że chłopcy uciekli z domu było wyłącznie moją winą, bo... - ucięła, bo głos nagle ugrzązł jej w gardle. - Miałam wtedy wrócić do domu wcześniej, tak jak im obiecałam. Zamiast tego zostałam na drugą zmianę... dla głupich dwudziestu złotych podwyżki. 
  • Nie proszę pani. Nie ma w tym absolutnie żadnej pani winy - zapewnił ją Calvin. Patrząc jej głęboko w oczy mówił dalej. - Proszę sobie w żadnym razie nie wmawiać takich rzeczy. Powiem pani teraz to co zawsze mówię wszystkim rodzicom w podobnej sytuacji.  Takie młode dzieciaki jak Krzyś, Filip i Dorian miewają nieraz bardzo głupie pomysły, a my dorośli bardzo często nie mamy wpływu na to co zrobią. Istotnie rzecz biorąc nie jesteśmy w stanie ich ustrzec przed każdym niebezpieczeństwem, które na nich czycha za rogiem. Możemy się nagadać, wpajać im do upadłego różne prawdy, mówić im co jest dla nich dobre, co nie, a nasze dzieci i tak siłą rzeczy będą chciały się na własnej skórze przekonać czy to co im mówiliśmy rzeczywiście tak działa. Nawet dorośli czasem tak postępują więc trudno się dziwić dzieciom. Chłopcy chcieli zwyczajnie zasmakować adrenaliny i zaimponować sobie wzajemnie, ale zapomnieli sobie wcześniej przekalkulować czy im się to opłaca. Poza tym powszechnie wiadomo, że młodsze chłopaki ulegają zwykle starszym. Żeby nie wyjść na mamisynków robią to co im się każe nawet, jeśli wiedzą, że może ich to wiele kosztować. Taka już jest ta nasza pokrętna ludzka natura. 
  • Ma pan mnóstwo racji, tylko że... mnie to wcale nie pociesza. Nic a nic. Siedzę tu  non stop, zupełnie bezczynnie i tylko zastanawiam się czy Krzyś kiedykolwiek się obudzi albo czy jeszcze zobaczę Filipa. Co za różnica czy będę obwiniać o to co się stało siebie czy innych jeśli stracę moich chłopaków? Jak będę wtedy żyła?  Ta bezradność mnie zabija. 
  • Kluczowe w takich przypadkach jest odpowiednie nastawienie do problemu. Musimy do końca wierzyć w to, że się uda...inaczej zwariujemy. Wiara daje nam siłę do pokonywania wszelkich przeciwności losu. Musimy wierzyć w lepsze jutro.
  • Nawet nie chce myśleć, co by było gdyby wtedy ratownicy nie znaleźli Filipa na czas... Mój Krzyś chyba by już nie żył. Jezu Kochany... 
  • Pani Aniu, powinna pani wiedzieć, że ... - zaczął Łukasz patrząc na Calvina spoglądającego w stronę okna. - To Calvin znalazł Filipa... Tak, właśnie on... ten sympatyczny psycholog, którego tu pani dziś przyprowadziłem. - Naczelnik wskazał ręką Calvina.
  • To pan go znalazł? - zapytała zszokowana Anna wpatrując się z niedowierzaniem w wybawce swoich obu synów.
  • Tak, to podobno ja - odparł Anglik. - I nie pan tylko Calvin ok? 
  • O Jezuuu Calvin ... dziękuję ci... tak bardzo ci dziękuję. - O mało nie rzuciła mu się na szyję. W ostatniej chwili zdołała się opanować. Nie wypadało się tak zaraz rzucać na obcego faceta. 
  • Bardzo proszę. - Calvin uśmiechnął się do niej półgębkiem po czym obdarzył Łukasza spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Brakowało jeszcze tylko błyskawic, którymi mógłby go zgromić.  Nie lubił, gdy się go tak zachwalało, zwłaszcza przy kobietach. Łukasz oczywiście udał, że nie wie o co mu chodzi. Skrzywił się teatralnie na co Anglik tylko pokręcił głową. 
  • Jesteś bardzo silnym mądrym człowiekiem, który w dodatku posiada ogromną moc zdolną przywracać innym nadzieje. Do tej pory nie miałam szczęścia spotkać kogoś takiego. Nie cierpię tych wszystkich psychologów i... 
  • Ja bym tam żadnej mocy w to nie mieszał - rzucił półgłosem Calvin i spuścił głowę. 
  • Dzięki tobie poczułam się trochę lepiej. Wlałeś we mnie nową nadzieję, której ostatnio mi zabrakło. A teraz będę wierzyć, że Krzyś się obudzi, a Filip wróci do domu i wreszcie będzie u nas dobrze. 
  • I tak trzymać. - Mówiąc to Anglik uniósł kciuk do góry.
  • Przepraszam naczelniku za tą wczorajszą awanturę w pana biurze. Spanikowałam, najzwyczajniej w świecie spanikowałam. Gdy zobaczyłam ten list od młodego omal się nie przewróciłam. Z drugiej strony nie  dziwię mu się że tak zrobił. 
  • Nie żywię do pani urazy - oświadczył Łukasz i poluzował krawat. - Prawdopodobnie też bym tak zrobił.  Jest pani dobrą matką, naprawdę. Nie może pani sobie nic zarzucać.  Haruje pani jak wół na dwóch etatach, żeby utrzymać dom i synów, a leczenie Krzysia pochłania masę pieniędzy i każdy z nas zdaje sobie z tego sprawę. Bez pomocy rodziny jest pani cholernie ciężko.
  • Dokładnie - zgodził się z nim Calvin. Następnie uścisnął Annie rękę. 
  • Krzyś to jedno panowie, a to że odsunęłam na boczny tor mojego starszego syna, zbuntowanego trzynastolatka to drugie... - Przerwała i pociągnęła nosem, a potem kontynuowała. - To przez chorobę małego. Kiedy odkryłam, że zaczyna tonąć rzuciłam się za nim do wody.  Cukrzyca jest jak wzburzona woda, która porywa wszystko co jej się nawinie i rujnuje. 
  • Gdy pojawia się choroba dziecka odsuwamy na bok wszystko inne, żeby je ratować. Ta jedna misja przysłania nam cały rzeczywisty obraz choć pragnęlibyśmy by było inaczej.  - Kiedy to mówił zobaczył siebie czuwającego przy szpitalnym łóżku Connie, wsłuchanego w bicie jej malutkiego serduszka. Walczył z jej chorobą, która jak się okazało była nie do pokonania. Była to walka z wiatrakami, a on przegrał ją z kretesem... W obecnej chwili walczył z nieodpartą chęcią zapłakania nad tym, co czuł względem przeszłości jak i również teraźniejszości. 
  • To prawda... Walka o Krzysia przysłoniła mi wszystko - przyznała z bólem w głosie Anna. Równocześnie obserwowała Calvina.  Kiedy mówił o walce z chorobą miała wrażenie że zbiera mu się na płacz. Był niesamowicie kruchym mężczyzną pomimo swej waleczności.
  • Przeproszę was na chwilę, mam ważny telefon - powiedział Łukasz, gdy rozległ się dzwonek jego komórki. Oddalił się z telefonem przy uchu. 
  • Trudno mi nawet... opisać jak bardzo... jestem Ci wdzięczna za odnalezienie Filipa. To cud. 
  • Zrobiłem tyle ile mogłem. Nie jestem ratownikiem górskim. Poszedłem z Jankiem i Rafałem na ochotnika żeby im pomóc przeczesać teren. Przypadkiem mnie tknęło żeby wziąć od kumpla lornetkę i rozejrzeć się. Nie było łatwo go wypatrzeć, ale udało się. 
  • Ten ruch zaważył na wszystkim. - Poruszona Anna dotknęła dłoni Calvina i pogładziła ją czule. Miała ochotę przytulić ją do swojej twarzy. Miał takie piękne duże dłonie, długie palce. Nie protestował kiedy ich dotykała, co ją zdziwiło. 
  • Filip czuł się winny, że zabrał Krzysia na tę wyprawę - wyznał Calvin nie przestając patrzeć jej w oczy. - Rozmawialiśmy o tym chwilę. Widziałem że czuje się podle... Uparcie walczył z samym sobą i nie chciał mnie za bardzo słuchać kiedy mu tłumaczyłem pewne rzeczy. Dopiero potem się trochę  uspokoił i wyjaśnił co tak naprawdę czuje w tej sytuacji.
  • Przedwczoraj strasznie się pokłóciliśmy... O mojego męża. Filip jest zły jak diabli, że pozwoliłam ich ojcu odejść, że go... nie zatrzymałam... Przyznałam mu racje, mając nadzieję że się uspokoi, ale on jeszcze bardziej szalał. Rozbił kilka talerzy i poleciał do siebie na górę... Zostałam na dole, bo wiedziałam że w nerwach się z nie dogadamy. Też powiedziałam o kilka słów za dużo i potem tego żałowałam. On mi nigdy tego nie wybaczy Calvin. Nigdy. - Anna zaczęła szlochać. Gdy wszystko znowu do niej wróciło nie umiała pohamować płaczu. Nie mogła znieść myśli że Filip ją znienawidzi. 
  • Wybaczy ci na pewno Aniu... Bo jesteś jego matką i nie ma nikogo poza tobą i bratem. Daj mu czas. - Calvin uśmiechnął się znowu, a to jego głosu był pełen ciepła. 
  • Filip bardzo chce być jak Dorian. Imponuje mu to co tamten wyprawia. Krzysiowi też co gorsza. 
  • Ja też taki byłem w wieku Filipa. - Calvin zaczął się przechadzać po pokoju. Krążył od łóżka do okna i z powrotem. -  Starsi koledzy huligani okropnie mi impomowali. Raz mnie spili do nieprzytomności, a potem wsadzili w autobus jadący w zupełnie innym kierunku niż mieszkałem. Pewnie bym tak jeździł w kółko, gdyby nie kumpel dziadka, który wracał tym samym autobusem do domu z nocnej zmiany w Zakładach Browarniczych Wilswood Company. Odprowadził mnie do domu, pod same drzwi, a przy okazji swoje nagadał. Nazywał się Walter White i był wujkiem mojej dobrej kumpeli z sąsiedztwa. Walter był znany na całą wioskę z tego, że miał cholernie cięty jęzor. Z pasją opowiedział o wszystkim mojemu dziadkowi, a ten był na mnie tak wściekły, że nie masz pojęcia. Nigdy wcześniej go takim złym nie widziałem. Oczywiście oberwałem pasem za swoją głupotę, a prócz tego miałem szlaban na wychodzenie z Isabel od White' ów, która mnie rzecz jasna cholernie pociągała, ponieważ była jeszcze większą łobuziarą jak ja. 
  • Ciekawa opowieść, choć osobiście nie wyobrażam sobie ciebie jako trzynastolatka spitego do nieprzytomności. - Nagle Anna rozpogodziła się. 
  • Może i dobrze, że nie. - Mrugnął do niej porozumiewawczo.
  • Masz nadal kontakt z tą Isabel? 
  • Nie, nie mam. Od czasu jak poleciała z rodzicami do Kanady wszystko się urwało. Już nie wróciła i co gorsza nie napisała nawet jednego listu, co mnie niesamowicie bolało, bo miałem nadzieję, że jestem dla niej kimś wyjątkowym, a tymczasem okazało się że nie... Kiedyś zapytałem o nią Waltera, a on powiedział, że lepiej będzie jeśli nie będziemy się ze sobą kontaktować. Na tym się skończył temat Isabel. Mieliśmy po piętnaście lat.
  • Przykro mi. 
  • Dzień przed jej wyjazdem przyszła do mnie do sadu, gdzie zbieraliśmy jabłka i pocałowala mnie. Akurat byliśmy przez chwilę całkiem sami, więc pofolgowaliśmy sobie trochę.  Skończyło się jedynie  na śmiałych pieszczotach, ponieważ w porę zaskoczyła nas moja ciotka, która akurat wlazła do szopy. Była zgorszona naszymi poczynaniami, ale nikomu nie powiedziała, o tym co zobaczyła. Walter by mnie pewnie  rozszarpał na strzępy gdyby usłyszał o tym co wyprawiałem z jego krewną w tej cholernej szopie z zepsutym zamkiem u drzwi... Fakt, poniosło mnie jak nie wiem, kiedy zaczęła mnie dotykać... Zwyczajnie wymiękłem. 
  • Każdego młodego faceta by poniosło w takim momencie. 
  • Była przepiękna, chociaż nidgy nie chodziła w sukienkach. Taka typowa chłopaczara, ubrana jak Oliver Twist z Dickensa i łażąca po drzewach albo  podachach. Czasem wieczorami chodziliśmy nad rzekę i spacerowaliśmy idąc za rękę, a gdy się zmęczyliśmy siadaliśmy pod starym dębem i ona czytała mi Copperfielda. Sam też czytałem, bo nawet lubię Dickensa, ale Isabel miała niesamowity głos,  więc chciałem jej słuchać w nieskończoność. 
  • Może to  rodzice Isabel zabronili jej się z tobą kontaktować.  
  • Wcale bym się nie zdziwił, bo wiem, że mnie nie lubili. Kiedy przyjeżdżali Walter nie pozwalał mi  się kręcić koło ich domu.
  • Cóż za nikczemny stary osioł - powiedziała i odchrząknęła ostentacyjnie. 
  • Nazwałbym go gorzej, ale... Zostawmy to w spokoju. - Machnął na to ręką.
  • Nie cierpię takich ludzi. 
  • Dobry wieczór panstwu - powitał ich starszy siwy lekarz, który nagle żwawym krokiem wparował do sali Krzysia. W dłoni trzymał okulary. Najpierw zwrócił się do Anglika. - Chciałbym z tą panią porozmawiać o stanie jej syna to też muszę pana wyprosić na chwilę. Nie pogniewa się pan? 
  • Absolutnie nie doktorze. - Calvin odsunął się od łóżka Krzysia i zaczął kierować się w stronę drzwi. Kiedy Anna dała mu znak spojrzeniem żeby jeszcze chwilkę poczekał zatrzymał się w połowie drogi. 
  • Panie profesorze to jest Calvin, świetny psycholog  - przedstawiła go Anna. -  Naczelnik Figła specjalnie go do mnie  przyprowadził i okazało się że ten facet to prawdziwy czarodziej. Wystarczyła chwila rozmowy z nim i czuję się dużo lepiej niż przedtem. 
  • Jaki tam znowu czarodziej? - zaprzeczył Anglik. 
  • Pan jest Anglikiem, prawda? - spytał lekarz zakładając okulary. - Poznaje po akcencie. 
  • Zgadza się. - Calvin pokiwał głową. 
  • Mam kumpla Anglika, ale on w ogóle nie mówi po polsku. Zaledwie kilka słów potrafi rzec, a pan jak widzę mówi bardzo dobrze. 
  • Dziadek był Polakiem, mama Polką, niania także i obie non stop świergotały  do mnie po polsku jak byłem mały. Czasem przy gotowaniu niania recytowała wersy z Pana Tadeusza autorstwa tego... Mickiewicza zdaje się. 
  • No coś podobnego. - Lekarz roześmiał się i przerzucił spojrzenie na rozpromienioną mame chłopca. - Widziała pani coś takiego? 
  • Z tego wszystkiego co mówiła zapamiętałem tylko" Litwo, Ojczyzno Moja, Ty jesteś jak zdrowie, ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto..." Cholera zapomniałem jak to dalej szło. 
  • "Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie, widzę i opisuję bo tęsknię po tobie..." - dokończył lekarz, a następnie zaczął bić Anglikowi brawo. - Gratuluję Panu. Jest pan pierwszym Anglikiem, który zna pierwsze wersy z Pana Tadeusza. Jestem cholera pod wrażeniem. Będę teraz musiał trochę pomaltrewać mojego angielskiego przyjaciela Pana Tadeuszem chociaż nie wiem czy on to zniesie. - Po tych słowach zaczął się śmiać, Calvin też. 
  • Widzę, że pan też to zna na pamięć - powiedział zaskoczony Anglik. 
  • Jakim byłbym Polakiem nie znając inwokacji z Pana Tadeusza... - Powiedziawszy to podrapał się po gęstej brodzie. - Chociaż wiem pan, są tacy co nie znają w ogóle tekstu inwokacji, co gorsza nawet nie kojarzą. Tak się uczyli polskiego że nie liznęli Mickiewicza chociażby koniuszkiem jęzora. A pan skąd pochodzi jeśli mogę zapytać? 
  • Jestem z samego Yorku. Tego z tą słynną katedrą. 
  • Aha, a mój kolega z kolei pochodzi z Manchesteru. Jest wziętym fotografem, który też trochę pisze. Takie tam artykuły do Travellera. Całkiem nieźle sobie radzi. 
  • Będę się musiał temu bliżej przyjrzeć. Uwielbiam fotografię. 
  • Zachęcam. Skurczybyk jest w tym dobry. 
  • Pójdę już, bo nie chce dłużej przeszkadzać. Do zobaczenia.
  • Wszystkiego dobrego - powiedział profesor Zaniewski i wyciągnął do niego rękę. Anglik uścisnął mu dłoń i podziękował. 
  • Dziękuję ci za wszystko Calvin. Naprawdę wiele mi pomogłeś. 
  • Cała przyjemność po mojej stronie. Trzymaj się cieplutko i bądź dobrej myśli. Wrócę za jakiś czas, bo jutro muszę pilnie wyjechać. Narazie Aniu. 
  • Do zobaczenia Calvin - powiedziała uśmiechając się do niego pełną gębą.


Łukasz czekał na Calvina na dole przy wyjściu. Kończył palić papierosa. Patrzył gdzieś w dal zamyślony. Otrząsnął się dopiero, gdy Anglik stanął obok i trącił go łokciem. Musiał zapiąć kurtkę, bo było zimno i wietrznie. - Zupełnie jak w Angli  - pomyślał patrząc w niebo, z którego wciąż się lało. Mógłby teraz leżeć w łóżku z Justyną wtulony w jej cudowne nagie ciało zamiast stać na tym zimnie. Będąc z nią byłby wręcz pijany ze szczęścia i obeszłoby się bez szampana.  Tak mieli przecież spędzić ostatni wieczór przed jego wyjazdem, kochając się ze sobą do szaleństwa przy kominku w jakimś klimatycznym górskim pensjonacie. Komu to przeszkadzało? Życie doprawdy było cholernie  mściwe i pokrętne krzyżując im plany. 
  • No co tam? Już skończyliście? - spytał Łukasz. 
  • W sumie tak - odparł Anglik wyrwany z zamyślenia. - Obiecałem, że zajmę się nią jak tylko wrócę z Angli. Pod koniec mojej wizyty przyszedł lekarz Krzysia, żeby porozmawiać z Anią i ze mną też zamienił kilka słów, między innymi  o polskiej literaturze. Zaczęło się od tego że spytał czy jestem Anglikiem, więc opowiedziałem mu całą historię o moich polskich korzeniach. Zdziwił się jak zacząłem mu cytować Inwokacje z Pana Tadeusza.
  • Co ty chrzanisz? - Łukasz roześmiał się.  
  • Zasługa dziadka i niani. 
  • Ano tak. Rafał mówił mi,  że masz dziadka Polaka. 
  • Miałem. Umarł na raka tarczycy jak miałem szesnaście lat. 
  • Byłeś z nim zżyty, co? - odgadnął Łukasz patrząc na zasępionego Anglika. 
  • Tak, byłem. Zajmował się mną od małego. Rodzice nie mieli czasu, bo pracowali od świtu  do zmierzchu. Kiedy wracali ja już spałem. Nie pamiętam, żeby mama całowała mnie przed zaśnięciem. Nawet w weekendy ich nie było. 
  • A jak ten twój dziadek się nazywał, pamiętasz?  
  • Jan Niedźwiedzki... Albo Janusz... czekaj... - Anglik zaczął gmerać w swojej pamięci. Po chwili wrócił do przerwanego wątku. - Nie, Janusz nie, na pewno Jan mu było. 
  • No są nasi. - Łukasz wskazał ręką dwóch ratowników  górskich wychodzących ze szpitala bocznym wyjściem. - Dobrze, że go tu przywieźli. 
  • Chodźmy do nich - zdecydował Calvin po czym krzyknął na Janka. Tamci dwaj natychmiast się odwrócili i zatrzymali przed ulicą. - Jasiek, czekajcie! 
  • Cześć szefie - przywitał się z nim Julian Zawada, kiedy Łukasz z Anglikiem do nich podeszli. Następnie podał rękę Calvinovi. - Cześć Cal. 
  • No jak tam sytuacja chłopaki?  Wiecie już coś tak na bank? - dopytywał się Łukasz. Potem spojrzał na Janka i już był pewien, że jednak nie jest dobrze. - No Janek mów nam szybko co jest grane... No mów kurwa zanim mnie tu szlag trafi! - Podniósł na niego głos i zaraz pożałował. Nie musiał się na niego wydzierać. 
  • To jednak był Filip naczelniku - odpowiedział za Janka śmiertelnie poważny Julek. Julian był wysokim barczystym mężczyzną w wieku Calvina. Czarna gęsta czupryna poprzetykana była miejscami siwizną. Rysy i oczy miał ciemne jak węgiel, a spojrzenie łagodne. Był sympatycznym człowiekiem i świetnym ratownikiem. Ludzie bardzo go lubili za charakter i wielkie serce. Pochodził z okolic Dębna. - Trzeba było ostro walczyć tam na górze. 
  • Jak to był Julek? Nie żyje?  - Calvin wbił w Julka błagalne spojrzenie. Był przerażony i roztrzęsiony. Do oczu gwałtownie naszły mu łzy. - Julek, powiedz coś bo zwariuje. Dopiero, co rozmawiałem z jego matką i wmawiałem jej, że wszystko będzie okej, rozumiesz? A teraz czuję się kurwa tak jakbym ją zawiódł... Jezuuu, ja nie mogę. - Calvin złapał się za głowę i zaczął płakać. Już wcześniej mu się zbierało, a to teraz było już ponad jego siły. Strach i stres wzięły nad nim górę. Nie dziwił się Jankowi.
  • Owszem żyje, ale niewiadomo czy go odratują - odparł w końcu Julek. 
  • Ale skąd on do kurwy nędzy wziął ten syf? Skąd? - spytał wstrząśnięty Łukasz. Czuł że zaraz pęknie i zacznie ryczeć jak dziecko. Miał już dość złych wieści.  Dopiero co trzęśli się  nad Rafałem, a teraz znów to. 
  • Nie wiadomo. Może ukradł - odezwał się w końcu drżącym głosem Janek. On sam był bliski płaczu. Nie był w stanie się uspokoić po tym jak Julek przekazał mu wieści o Filipie. To go dobijało coraz mocniej. Dlaczego po tylu latach służby w GOPR nagle zaczął wymiękać w takich sytuacjach? Czy na pewno wciąż się nadaje do tej pracy. 
  • Gdzie jest Filip? Chce go zobaczyć - zwrócił się do Julka, Calvin, gdy już się  trochę uspokoił.
  • Nie wpuszczą cię tam. Nie ma opcji. Dopóki nie doprowadzą chłopaka do porządku, nie wpuszczą nikogo - wytłumaczył spokojnie Julian. 
  • W takim razie wracam do jego matki. Muszę ją przygotować na złe wieści - oświadczył Anglik i popędził z powrotem w kierunku głównego wejścia  do szpitala. 
  • A gdzie jest Kliga? - zapytał Łukasz. - Muszę z nim pogadać.
  • Zaraz przyjdzie szefie. Gadał z lekarzem jeszcze. 


Naczelnik GOPR u w towarzystwie Calvina oraz Janka opuścili szpital dopiero gdzieś koło pierwszej w nocy. Kliga oraz Julek pojechali wcześniej. Byli zmęczeni wystraszeni i mocno zdołowani. Anna bardzo źle przyjęła wieść o próbie samobójczej syna. Wręcz fatalnie. Całkowicie się załamała i już nic nie było w stanie tego odwrócić. Przynajmniej na obecną chwilę. Gdy usłyszała o tabletkach przepitych alkoholem spanikowała. Wiedziała co to oznacza. Jeśli jej starszy syn przeżyje może mieć nieodwracalnie uszkodzony mózg, a wówczas  czeka go już tylko wegetacja... Jeśli przeżyje... Czuła, że nie zdołają uratować Filipa.  Zaczęła krzyczeć i miotać się na wszystkie strony z taką siłą, że Calvin i Łukasz z wielkim trudem utrzymali oszalałą z rozpaczy Anne. Trzeba było ją odciągać od okna, żeby nie wyskoczyła. Anglik brał pod uwagę taką ewentualność, ponieważ miał już pewne doświadczenia w tym kierunku. Człowiek w takiej sytuacji jak ona gotów był skoczyć z okna i nie tylko. Personel medyczny widząc, że jest źle wezwał do pomocy psychiatrę, tym razem kobietę, krewną profesora Zaniewskiego. Przyjechała szybko mimo późnej pory. Julita Liszowska była uroczą damą po pięćdziesiątce o wyjątkowo łagodnym usposobieniu i silnym charakterze. Prowadziła prywatną praktykę lekarską, a ponadto udzielała się w środowisku akademickim. Z pomocą Calvina udało jej się wreszcie uspokoić biedną Anne. Podała jej środki uspokajające w kroplówce, po których matka chłopców szybko się wyciszyła i zaraz potem odpłynęła na jakiś czas. Przedtem nie chciała słyszeć o przyjęciu jakichkolwiek uspakajaczy więc, gdy po długiej walce z lekarzami i resztą personelu odpuściła odetchnęli oboje z ulgą. 

 O dziwo dobrze im się współpracowało. Liszowska zupełnie się tego nie spodziewała. Pierwszy raz była w stanie dogadać się z tak młodym psychologiem. W obecności profesora Zaniewskiego  przyznała, że Anglik jest według niej niesamowicie dobrym specjalistą, takim z prawdziwego powołania. Calvin miał wcześniej podobne uprzedzenia względem psychiatrów, zmienił jednak zdanie poznawszy Julite. Zmieniła jego obraz postrzegania o jakieś sto osiemdziesiąt stopni. Mógł teraz spokojnie wyjechać wiedząc, że zostawia Anne oraz jej dwóch synów w bardzo dobrych rękach. Przed opuszczeniem szpitala zostali poinformowani, że Filipa udało się jednak uratować. Na szczęście nie groziła mu też wegetacja, z mózgiem było wszystko w porządku. Doktor Liszowska zapewniła Anglika i Łukasza, że zajmie się chłopakiem oraz jego matką i nie weźmie za to grosza. Dobrze rozumiała ciężką sytuację swojej nowej pacjentki. Stać ją było na takie poświęcenie. Prędzej odmówiłaby sobie wypasionych wakacji na Canarach niż pomocy biednej potrzebującej rodzinie. Miała szacunek do swojej długoletniej pracy w zawodzie, a także dla pacjentów, których wciąż jej przybywało, a dobrych specjalistów było jak na lekarstwo. Dla nich gotowa była poświęcić wszystko.  Zupełnie jak Calvin dla swoich.




  • Janek a ty nie jedziesz z nami? - spytał Łukasz widząc, że Jasiek idzie w inną stronę niż oni. 
  • Nie no jak? Przecież mam tu swój samochód. Zostawiłem go kawałek dalej. Muszę nim wracać bo za kilka godzin odwożę Calvina na lotnisko. A tak nawiasem mówiąc to chyba wygodniej będzie jak Anglik pojedzie teraz ze mną do Ochotnicy, żeby szef już nie musiał się potem wracać. 
  • W sumie racja tylko się zastanawiam czy dasz radę jechać w tym stanie taki kawał drogi. W ogóle zauważyłem Janek, że od czasu tej akcji z Rafałem jesteś w nienajlepszej kondycji psychicznej. Wszyscy to widzą. 
  • To niech mnie szef od razu zwolni, bo ja chyba już się do tego nie nadaje! - wrzasnął  na Łukasza wzburzony Janek. 
  • Janek przestań mi tu do cholery pieprzyć takie głupoty, dobrze? - Kto ci powiedział, że się nie nadajesz? - zdenerwował się Łukasz. 
  • Nie było cię tam naczelniku. Nie widziałeś jak mi wtedy odwaliło. Gdyby nie on... - Janek przerwał i wskazał na Calvina. - ...Te gnoje by nas wszystkich pozabijały, bo zachowywałem się wysoce nieracjonalnie. Zapytaj go co tam wyprawiałem kurna, zapytaj! 
  • Jezu stary, dajże spokój. - Zaniepokojony Calvin patrzył na Janka z niedowierzaniem. Sam zaczynał się martwić jego stanem. - Zrobiłeś co mogłeś. Odebrałeś gnidzie broń i być może dzięki temu nie postrzelił nikogo więcej. Spójrz na to w ten sposób. A tak poza tym  nikt cię nie wini za to, że ci puściły nerwy w takiej sytuacji. To się mogło skończyć o wiele gorzej, wiesz?
  • Nie pierdol mi tu Calvin, dobrze! - wydarł się na przyjaciela Janek. Sam nie wiedział czemu tak nerwowo reagował na uwagi Anglika. 
  • Póki co to tylko ty tu pierdolisz!!! - obronił się rozłoszczony Anglik. - Może już nie pamiętasz, ale to Rafał go wtedy sprowokował, a nie ty! Skończ zatem chrzanić te swoje głupoty i  ogarnij się człowieku, bo ludzie Cię potrzebują. 
  • A ty bądź łaskaw darować mi te swoje francowate psychologiczne gadki! Mam ich powyżej uszu! - Mówiąc to  Janek gwałtownie gestykulował. - To, że łapiesz na to wszystko laski jakie ci się nawiną pod rękę to nie znaczy, że i mnie złapiesz. 
  • Że co przepraszam? Co to miało być?  - Calvin zbliżył się do Janka i zgromił go srogim spojrzeniem. Był wpieniony, dosłownie go rozsadzało ze złości. - Weź trochę zwolnij, bo jak mnie wkurwisz to nie ręczę za siebie. Serio. 
  • Uważaj, bo się przestraszę! - odgryzł się Janek. Cały  się trząsł ze złości. 
  • Jeszcze jedno słowo i nie wytrzymam... - Wkurzony Anglik uniósł do góry wskazujący palec prawej dłoni.  Prawie warczał mówiąc do Janka
  • Stop chłopaki, stop! Wystarczy! - zainterweniował Łukasz widząc, że sytuacja się zaognia. - Macie się obaj natychmiast uspokoić! Bez dyskusji. Nie macie pięciu latek żebym was musiał godzić jak zwaśnione dzieci w piaskownicy. Nie przystoi wam się tak wobec siebie zachowywać. Powinniście... 
  • Oooo kurna Łukasz,  gadasz teraz jak nasz dyro w podstawówce - uciął mu Janek. 
  • Zamknij się Jasiek, bo jeszcze nie skończyłem. Jak skończę udzielę ci głosu, jasne? - Po tych słowach spojrzał na młodych mężczyzn chmurnym wzrokiem, a po chwili kontynuował. - No to skoro wszystko już jest jasne to posłuchajcie mnie teraz uważnie gdyż nie miewam zwyczaju dwa razy powtarzać. Ostatnio wiele złego się wokół nas dzieje i wszystkich nas to równie mocno dotyka. Taką mamy pracę panowie, że zawsze będzie pod górkę, ponieważ ta praca to przede wszystkim służba drugiemu człowiekowi. Nieustanna służba. Taka sama jak strażaków czy lekarzy. Nie pierwszy i nie ostatni raz napotykamy na swojej drodze śmierć i nieszczęście, które odbierają nam na moment sens walki o drugą istotę, ale przysięgaliśmy nieść pomoc bez względu na wszystko, tak? Nie wolno nam się poddać, po prostu nie wolno... Skończyłem i mam nadzieję, że to co powiedziałem wystarczy. Jakieś pytania? 
  • W takim układzie naczelniku... - zaczął Janek. - Wnoszę w tym momencie o bardzo długi urlop.
  • Nie ma sprawy Jasiu. Tak się składa, że akurat wiszę ci dwa zaległe. Miesiąc wystarczy?
  • Eee no bez przesady. Myślałem o góra dwóch tygodniach - rzucił zbulwersowany Janek. - Aż tak dużo wolnego nie bedę potrzebował. Niby po co. 
  • Masz trzy tygodnie i nie waż mi się wracać wcześniej, jasne? - zadecydował Łukasz i pogroził mu palcem.
  • Jasne szefie, a teraz pozwól, że się oddalę. Potrzebuję sobie wszystko poukładać w głowie na spokoju, a do tego muszę być sam. Do zobaczenia rano. - Janek pomachał im i oddalił się w kierunku swojego samochodu, który zostawił kawałek dalej, ponieważ wcześniej nie było wolnego miejsca na parkingu. 


28 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Ostro to dopiero będzie... 😀😀😀

      Dzieki bardzo za odwiedziny Łukasz. Pozdro.

      Usuń
  2. Pisz, pisz, bo widać, że sprawia Ci to przyjemność :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No kochana, to się porobiło, nigdy nie wiadomo, kiedy stare sprawy dopadną człowieka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Jotko, przeszłość lubi dopaść człowieka i wszystko mu zrujnować.

      Dziękuję że Jesteś 😃😃😃

      Usuń
  4. Ale historia! Człowiek ma nadzieję, że teraz już się wszystko pouklada a tu wyskakuje następna sprawa. Nie można się oderwać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo życie Kochana. Ono ciągle nas zaskakuje, nie dając nam wytchnienia. Ściskam mocno

      Usuń
  5. Kochana
    Nie mogę zagłębić się w temat Twojego opowiadania, bo to kawał lektury, wybacz.
    Ale póki co, zostawiam komentarze przy innych Twoich postach.
    Najserdeczniej pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję z całego serca że tu Jesteś Morgano i za twój każdy komentarz. Wiem, że za długie są te posty... Jak się rozpędzę to koniec.

      Ściskam mocno

      Usuń
  6. Masz świetnie realistyczne postacie a cała opowieść jest mocno zabarwiona psychologicznie. Na dodatek pięknie łączysz wątki. Super się czyta :) Już czekam na dalszy ciąg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jekju strasznie przepraszam bo teraz ja zawalilam i usunęłam niechcący ten dłuższy komentarz...chyba. 😭😭😭 O ja Sirota Zasmarkana... Słownik w tablecie mnie wkurza, już sobie całego posta usunęłam. Dasz radę jeszcze raz napisać? Jeszcze sprawdzę.

      Dziękuję serdecznie za opinie i komentarze które bardzo motywują do dalszej pracy. Sciskam!!!

      Usuń
    2. A z tym tatą się nie przejmuj, może ja tak zrozumiałam. Cieszę się że żyje i życzę mu kolejnych 1000 lat w zdrowiu i szczęściu!!!

      Wszystkiego dobrego Sady Sana!!!

      Usuń
  7. Stare sprawy nigdy nie dają zapomnieć o sobie. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia. Zapraszam do mojej strony www.krystynaczarnecka.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Wpadam do Ciebie z rewizytą, pięknie piszesz, bardzo ciekawie! Co prawda, nie znam wcześniejszych części, ale postaram się je nadrobić. Widać, że kochasz to co robisz! Pozdrawiam serdecznie! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za odwiedziny Maks. Bardzo się cieszę że Jesteś i że Ci się podoba. Pozdrawiam serdecznie

      Staram się pisać z głębi serca. Dziękuję za szczerą opinie. Dużo zdrowia

      Usuń
  9. Wpadam do Ciebie z rewizytą, pięknie piszesz, bardzo ciekawie! Co prawda, nie znam wcześniejszych części, ale postaram się je nadrobić. Widać, że kochasz to co robisz! Pozdrawiam serdecznie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Cóż za zwroty akcji - ależ ta historia jest wciągająca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To super że wciąga. Dziękuję za odwiedziny Karo. Ściskam mocno

      Usuń
  11. Dziękuję ślicznie 😃😃😃 Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  12. To już stało się u mnie nawykiem że czytam i czytam to co napisałaś...
    Gratuluję Kasiu.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. O jak miło Stokrotko 😃😃😃 Dziękuję Ci bardzo. Cieszę się z każdych twoich odwiedzin Kochana Jadziu. Bardzo się cieszę. Również staram się pamiętać żeby do Ciebie zajrzeć. Już prawie kończę twój cudowny przewodnik. Wspaniale wariujesz po warszawsku 😃😃😃

    Uściski z Wawelskiego Grodu

    OdpowiedzUsuń
  14. Kolejny rozdział, wspaniale! Wiem, że napisany i dodany jakiś czas temu, ale naprawdę ostatnio mam tyle roboty, że niezwykle mozolnie nadrabiam swoją pracę w internecie :D ale nadrabiam. Rozdział fantastyczny, jak zawsze. Akcja się nie kończy, zawsze się coś dzieje, zawsze trzyma w napięciu, zawsze pozostawia jakieś pytania :D Człowiek wkręca się w historię z każdym kolejnym napisanym słowem. Uwielbiam <3
    Pozdrawiam ciepło ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Kochana. Ściskam mocno. Dziękuję za odwiedziny ❣❣❣❣

      Usuń
  15. Tak to właśnie w życiu bywa...

    OdpowiedzUsuń
  16. Witaj już w drugiej połowie sierpnia
    Jak zawsze dziękuję za dobre słowo, które znalazłam na moich zielonych stronkach.
    Piszesz, że wróciłaś z wakacji. Odpoczęłaś? Nabrałaś sił na kolejne miesiące pisania?
    Pewnie dla Ciebie lato zbliżaj się już do końca. Jednak ja dopiero teraz zaczynam już tęsknić do wyjazdu, chociaż zostało mi jeszcze trochę czasu.
    A 5 sierpnia jest Matki Boskiej Śnieżnej
    Dzisiaj życzę Tobie (i chyba sobie też), abyś pokochała swoją codzienność i znalazła w niej radosne chwile

    OdpowiedzUsuń
  17. Cieszę się że znaleziono i odratowano Filipa.
    Wydaje mi się, że Janek jest w złej kondycji psychicznej. Przyda mu się urlop :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasiek strasznie przeżył to co ich spotkało pod Lubaniem. Ja chyba bym zawału dostało. To było okropne. Rafał cudem przeżył.

      Buziaki

      Kasia

      Usuń