Rozdział 24
Wysoka - Durbaszka, Małe Pieniny, koniec maja 2018
Fot. Kasia Dudziak, schronisko pod Durbaszką, Małe Pieniny
Zaczęło grzmieć, gdy pokonywali przedostatnie, dosyć meczące podejście na Wysoką. Zawsze mieli takie sakramenckie szczęście, że gdy już docierali na ten szczyt zaraz odzywała się burza, a potem zaczynało lać. Wchodzenie i schodzenie z Wysokiej przy deszczu było koszmarem, szczególnie dla niewprawionych takich jak mama Justyny i Rafała albo mamy Jaśka. Zawsze kiedy byli rzut beretem od tego szczytu dopadała ich burza. To samo mieli na Babiej Górze. Zazwyczaj wchodzili ze słońcem, a schodzili z ulewą, gradem i piorunami, które towarzyszyły im całą drogę do Markowych Szczawin. Tam zwykle przeczekiwali zawał pogody. Teraz też było mało ciekawie, więc zdecydowali się nie wchodzić na metalową platformę, żeby uniknąć porażenia piorunem. Tak niewiele trzeba do stworzenia niebezpiecznej sytuacji. Zuber nie jeden raz miał do czynienia z ofiarami porażenia piorunem. Najczęściej w Pieninach i to nie tylko na platformie, raz musiał ratować dwie starsze panie na Przełęczy Szopka - na szczęście przeżyły.
- Halo, proszę państwa, nie można teraz iść na ten taras widokowy, bo jest burza i przebywanie tam może się skończyć śmiercią. Chyba nie chcecie narażać syna. - Zuber spojrzał surowo na dwójkę dorosłych z dzieckiem, którzy właśnie ich mijali. Chłopczyk był w wieku Dawida. Miał nadzieję że go posłuchają, ale na wszelki wypadek dodał. - Jestem ratownikiem GOPR u i wiem co mówię. Masa ludzi zginęła tu podczas burzy.
- Co pan powie. - Mężczyzna zmierzył Jaśka zimnym spojrzeniem.
- Marek, pan ratownik ma racje. Ja nie idę na szczyt, Miłosz też nie - oświadczyła stanowczo matka chłopca. Kurczowo trzymała malca za rękę, żeby gdzieś nie spadł. Była wysoką i szczupłą osobką o pięknych długich rudych włosach. Oczy jej miały łagodny zielony odcień. Ubrana była w lekki ciemny strój do trekkingu, podobnie jak jej partner i dzieciak.
- Boisz się Aga? No co ty? - wykpił kobietę mężczyzna. Był rosły i szeroki w klacie, ramiona miał mocno umięśnione i pokryte tatuażami, a ciemne włosy ostrzyżone na jeża. Typ ten nie wzbudzał niczyjej sympatii. - Chodźże kobieto i nie wal mi tu ściemy, że jest strasznie. Idziemy na górę i koniec.
- Czy pan się z głupim widział? - wkurzyła się Justyna. Dosłownie się w niej zagotowało. - Jak pan chce zginąć proszę bardzo, ale niech pan nikogo w to nie wciąga. Mam syna w wieku tego chłopca i w życiu bym go nie zabrała na platformę podczas burzy.
- Zamknij się kobito, nie mówię do ciebie! - Gość popatrzył krzywo na Orzecką. Jednocześnie gwałtownie wymachiwał rękami. Gdyby stał bliżej mógłby ją uderzyć. Sprawiał wrażenie bufona, do którego nic nie dochodzi. Facjate też miał raczej nieprzyjemną, a jeszcze jak się odezwał... - Pilnuj swojego synusia i się nie wpieprzaj do nas.
- Ręce przy sobie gnojku bo ci uschną - rzucił do niego wkurzony Zuber. Wcale się nie bał tego buraka. Potrafił się bić i obronić kobietę w razie czego. Gdyby ten patałach spróbował tknąć Justynę gorzko by owego czynu pożałował.
- Marek, jak możesz się tak odzywać do ludzi? Dobrze ci mówią, a ty swoje. - Oblicze kobiety było zachmurzone.
- Posłuchaj mnie uważnie Aga... albo idziecie ze mną na ten szczyt albo kurwa spadaj i nie chce cię więcej widzieć! - krzyczał do swojej partnerki tak głośno że aż wystraszył Miłosza, który schował się za matką.
- Nie bądź chamski przy Miłoszu, dobra? - upomniała go towarzyszka. Po jej twarzy było widać że jest jej cholernie przykro.
- Ty koleś, nie pozwalaj sobie, co? - Jasiek chciał zabić tamtego wzrokiem. Aż się w nim zagotowało kiedy usłyszał to co usłyszał. - Jakim prawem ich ciśniesz skoro się boją. Taki z Ciebie tatuś kurna, że syna chcesz narazić na niebezpieczeństwo? Chyba już całkiem ci odbiło.
- To nie mój bachor. Niech se z nim robi co chce! - wrzasnął Marek i zmierzył Janka nienawistnym spojrzeniem, a potem zaczął się od nich oddalać, żwawym krokiem.
- Ja ci zaraz pokażę bachora. To ty jesteś bachorem, niewychowanym i niedojrzałym emocjonalnie! Weź się ogarnij chłopie bo aż żal bierze jak ta twoja głupota ci mózg zeżarła. - Zuber był wściekły na maksa. Wiedział, że jako ratownik nie powinien tak mówić do turysty, ale go poniosło. Nie pojmował jak facet może chcieć narażać małego chłopca i swoją towarzyszkę. Chętnie by mu przywalił w ten zadarty nochal, dobrze, że sobie poszedł.
- Mamoooo, ja się boję, chodźmy stąd. - Miłosz kurczowo trzymał matkę za rękę. Na ładnej okrągłej buzi malował się strach.
- Spadówa!!! - krzyknął do nich z oddali. Nawet się nie odwrócił.
- Wyluzuj Janek, nie warto się kłócić z tym ograniczonym umysłowo człowiekiem. I tak nic nie zrozumie, a ty tracisz nerwy. - Orzecka położyła mu rękę na ramieniu, a potem zwróciła się do kobiety z dzieckiem. - Pójdziecie z nami do schroniska pod Durbaszką i poczekacie aż się uspokoi. Z tego może być niezła nawałnica. - Krakuska oparła się plecami o drzewo.
- Dobrze, pójdziemy z wami. - Agnieszka mówiła półgłosem. Ledwo powstrzymywała płacz, jej syn też. - Dzięki, że się za nami wstawiliście. Gdybyśmy was nie spotkali pewnie by nas wyciągnął siłą na tą platformę.
- Nie ma sprawy. - Janek już się uspokoił.
- Jasiek zawsze reaguje w takich sytuacjach - zapewniła Orzecka. - Ma alergię na głupotę, nie Zuber?
- O tak, zdecydowanie - zgodził się z nią Janek.
- Mamusiu ja chce do domu. - Chłopiec mocniej przytulił się do matki.
- Spokojnie Miłoszku. Damy radę. - Agnieszka pogłaskała synka po głowie.
- To co, może zacznijmy już schodzić powoli, bo mamy spory kawałek do pokonania - zaproponował Zuber. - Mogę nawet wziąć małego, jeśli pani pozwoli. Będzie się pani lepiej szło, a ja go bezpiecznie sprowadzę na równy teren.
- Pójdziesz z panem ratownikiem, Miłoszku? - spytała synka Agnieszka. Musiała go przytulić żeby przestał płakać. - Nic ci się nie stanie przy nim.
- Dobrze mamo - zgodził się chłopiec. Wytarł czerwony nos rękawem.
- No to daj rękę chłopie i idziemy. - Zuber wziął Miłosza za rękę, a potem uśmiechnął się do niego. Chciał żeby mały poczuł się pewniej. - Przy mnie ci włos z głowy nie spadnie. Obiecuję.
- Pan jest bardzo odważny. Jak mój prawdziwy tata, strażak. - W spojrzeniu chłopca można było dostrzec wielki podziw.
- Trochę nie mam wyboru... że tak powiem. Muszę być odważny. - Uśmiechnął się do małego chłopca. - A ty ile masz lat Miłosz?
- Pięć i pół - odpowiedział cicho chłopczyk.
- To jesteś o pół roku starszy od mojego Dawida - wtrąciła się Justyna. Teraz to ona się uśmiechnęła do Miłosza, który był uroczym blondynkiem o ciepłych zielonych oczach, podobnym do swojej mamy. Schodziła bardzo powoli żeby nie pojechać w dół, bo mogło się to skończyć skręceniem kostki jak kiedyś u Kyni. Podobnie jak Agnieszka była pupą przy ziemi.
- Powoli moje panie, bardzo powoli i ostrożnie. Przed nami najgorszy odcinek. Już widać że jest na maksa wyślizgane po wczorajszej ulewie więc może być ostra jazda - ostrzegł je Jasiek, który szedł przed nimi z małym. Byli już prawie dwieście metrów, od miejsca, w którym się rozstali z tym całym Markiem.
- Ooo Jezuuu jak ślisko, koszmar. - Agnieszka była wystraszona. Nie znosiła tej trasy i tych chopek. Nawet zejście z Sokolicy tak ją nie umęczyło jak to. - Te korzenie też są okropnie
- śliskie... aj... - Serce mocniej jej zabiło, gdy prawa noga pojechała gdzieś w bok. Wystające z ziemi korzenie drzew zawsze sprawiały trudność przy złażeniu.
- Powolutku i jak najbliżej ziemi. - Mówiąc to Zuber patrzył w stronę mamy Miłosza i Justyny, które powoli szły za nim w odstępie dwóch metrów, Orzecka trochę pewniej. Chłopiec świetnie sobie radził ze schodzeniem. - To was uchroni przed ewentualnym upadkiem.
- Mogę pana o coś zapytać? - Miłosz był już odrobinę spokojniejszy.
- No jasne, że tak? - odpowiedział Zuber.
- Gdzie pan ma swoje ubranie ratownicze? - Chłopiec oderwał na moment wzrok od ziemi i uważnie spojrzał na ratownika.
- Chwilowo jestem na urlopie i wybrałem się z moją koleżanką na wycieczkę w góry, więc ubrałem się normalnie - wyjaśnił chłopcu. - Ubranie służbowe zostawiam w dyżurce pogotowia, tam gdzie kończę dyżur.
- Chciałbym kiedyś polecieć waszym czerwonym śmigłowcem. Jest bardzo ładny. - Miłosz zaczął się uśmiechać.
- To nie nasz śmigłowiec tylko TOPR u wiesz? Nas narazie nie stać na taki luksus, bo mamy wiele innych wydatków. Czasem pomaga nam też Lotnicze Pogotowie Medyczne albo wojsko.
- TOPR to Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe - wyrecytował odważnie pięciolatek.
- Dokładnie tak, brawo Miłosz - pochwalił go Zuber. Podobało mu się, że małego tak żywo interesuje ten temat. Sprawiał wrażenie bardzo inteligentnego, chociaż nie był tak wygadany jak niesforny syn Justysi. - Widzę, że sporo o tym wiesz?
- Tak, bo mój tata zna kilku panów z TOPR u. - Po tych słowach Miłosza rozległ się straszliwy trzask, który przyszedł do nich od strony Trzech Koron. Chwilę potem niebo jeszcze bardziej pociemniało i znów się błysnęło. - Oooo nie, tylko nie to.
- O cholera nieźle. - Justyna podobnie jak Agnieszka była nieźle wystraszona. Już dawno nie przeżyła takiej strasznej burzy w górach. Po cichu modliła się żeby nie zaczęło lać. Dawid także się bał, gdy zaczynało walić piorunami. Nawet gdy był w domu chował się pod łóżko.
- Boję się mamo - krzyknął strwożony Miłosz. Trząsł się cały, gdy mocniej zagrzmiało.
- Nic się nie bój chłopaku, będzie dobrze - uspokoił go Janek. - Jeszcze trochę i wyjdziemy na równy teren. - Została im w zasadzie jeszcze jedna większa kopka, ale podłoże było śliskie i trzeba było bardzo uważać, żeby się nie poślizgnąć. Droga zdawała się dłużyć. Mieli szczęście, że nie byli na odkrytym terenie, a wysokie drzewa były niczym parasol chroniący przed piorunami.
- Nie spadnę? - dopytywał się zlękniony chłopiec. Idąc rozglądał się na wszystkie strony.
- Nie ma opcji żebyś przy mnie spadł tylko idź spokojnie i nie panikuj. Staraj się raczej bokiem schodzić tak jak ja... - Pokazał palcem na swoje nogi. - Ooo bardzo dobrze, zuch chłopak. Jeszcze trochę i będzie równiej.
- Przy panu mniej się boje. - Szedł obok Janka pewniej, odważnie stawiał krok, choć momentami noga mu jechała do przodu.
- Miło mi niezmiernie. - Jasiek uśmiechnął się szeroko. Jak nic cieszyło go, że zdobył zaufanie tego dzielnego chłopaka. Naprawdę był dzielny pokonując tak długi odcinek w tak nieprzyjaznych warunkach.
- Lubię Pieniny, ale najbardziej mi się podoba Turbacz i Maciejowa - wyznał Miłosz.
- No proszę, jak miło. - Zuber szeroko się uśmiechnął. - Ja właśnie w Gorcach się wychowałem. W wieku sześciu lat pasłem z dziadkiem owce pod Turbaczem na Hali Długiej.
- Naprawdę? - Mały był pod wrażeniem. Oczy miał wielkie jak spodki.
- Jak najbardziej. - Zatrzymał się na chwilę żeby złapać oddech. - Nie ściemniam.
- Wierzę panu. - Chłopiec odwrócił się i spojrzał w kierunku mamy i Justyny, które powoli szły za nimi. W końcu pomachał do niej. - Hej mama.
- Od razu lepiej nie? - spytał Zuber widząc, że Miłosz się uśmiecha.
- Nareszcie koniec męki - wyrzuciła z siebie Agnieszka, gdy w końcu wyszli z tej gęstwiny drzew ciągnącej się po jednej i po drugiej strony wąskiej ścieżki, a podłoże po którym stąpali było dużo łagodniejsze niż przedtem. Od schodzenia bolały ją palce u stóp, najbardziej zaś kolano. Zaczęła je masować.
- Coś się stało? - zainteresował się Zuber. Nadal trzymał chłopca za rękę.
- Nie, nie, wszystko w porządku. Po prostu czasem odzywa się przy schodzeniu - uspokoiła go mama Miłosza.
- Fajnie tu. - Chłopczyk puścił rękę Janka i zaczął się rozglądać. Wciąż otaczały ich drzewa, w tym także iglaste, ale było ich tu mniej niż tam wyżej, a liczne prześwity pozwalały im oglądać widoki po stronie słowackiej i po stronie polskiej. Po trawie walały się konary drzew i gałęzie.
- To co, może odpoczniemy chwilę bo burza jakby ucichła po tej stronie, a mamy za sobą cholernie trudny odcinek. - Zuber zdjął plecak i usiadł na pniu drzewa. Mimo że chodził tędy nie raz z kolegami ratownikami to trasa z Wysokiej po deszczu wcale nie należała do przyjemnych. Zmęczyło również jego, gdyż dodatkowo musiał uważać na Miłosza.
- Moje kolano też lubi dać w kość przy takich zejściach. Raz sobie źle stanęłam na schodach i od tamtej pory mi dokucza - oznajmiła Justyna. Potem się odwróciła się i spojrzała w dal w kierunku Jaworek. Jej wzrok przykuwały cudowne zielone łąki w dole opadające do dolinki.
- Tata raz złamał nogę w górach i leciała mu krew. Okropneeee.
- Miał złamanie otwarte kochanie - wytłumaczyła synowi Agnieszka. Gdy mały mówił o ojcu zaraz robiła się smutna. Wciąż cierpiała, a najbardziej bolało ją że mąż zaniedbuje młodego. Odkąd wyjechał do Londynu prawie nie dzwonił do syna, który go uwielbiał. Nie byli ze sobą od trzech lat... wszystko przez teściową, która ciągle mieszała między nimi. Gdyby się nie wtrącała nie rozeszliby się. Ale Mirek był zbyt zależny od matki. Typowy jedynak cholera. Teraz też ekstra trafiła... z tym Markiem, nic tylko się zastrzelić. Justyna to ma wielkie szczęście z tym Jankiem, przystojny, troskliwy, zaradny i niesamowicie zaradny.
- Współczuję. - Orzecka aż się skrzywiła. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak to boli. Raz widziała jak Łukasz opatrywał turystę z takim złamaniem.
- Ale tam wali teraz, niesamowicie. - Jasiek wskazał palcem okolice Jarmuty. Właśnie nad tym szczytem się błysnęło w momencie, gdy na niego patrzyli.
- I chyba też nieźle leje, nie? - spytała Agnieszka wytężając wzrok.
- Ooo tak, na bank - potwierdził Janek. Nagle usłyszał nadjeżdżającego quada, który był jakieś 70 m od nich. Rozpoznał Zawiszę po kasku i jasnym pasku na spodniach. Machał do nich.
- Będzie ulewa mamo. - Miłosz rozglądał się na wszystkie strony. - A gdzie są Trzy Korony?
- Stąd to nie wypatrzysz. Musimy pójść kawałek dalej - odpowiedziała chłopcu Orzecka.
- Hej Zawisza, a ciebie gdzie niesie? - zaczepił go Zuber, gdy Dawid zatrzymał pojazd. - Bo chyba nie wjedziesz tym na Wysoką.
- A tak sobie jeżdżę w te i we wte Zuber, żeby zabić nudę - zażartował Zawisza. Zdjął kask i przywitał się z Agnieszką i jej synem. - Witam, witam, jak się mamy?
- Trochę nas zmęczyło to schodzenie z Wysokiej, ale jest okej, dziękuję. - Agnieszka uśmiechnęła się do Zawiszy.
- No ta Wysoka to wredna hadra jest, szczególnie po deszczu. Już nieraz ją skląłem po cichu. - Dawid parsknął śmiechem.
- Na sam szczyt nie poszliśmy, bo zaczęło grzmieć, a ja i Miłoszek bardzo się boimy jak walą pioruny.
- Bardzo rozsądnie - pochwalił ją Zawisza i zerknął na zegarek. Dochodziła siedemnasta. - Dziś już chłopaki miały interwencje na Sokolicy... Na ostro.
- To pewnie się Zawada ucieszył nie? On lubi jak jest ostro? - Zuber mrugnął do kumpla.
- Tak, tak, Jasiek. - Dawid poklepał go po ramieniu. - Jak zwykle.
- Ale ma pan super quada - zwrócił się do Zawiszy zachwycony Miłosz.
- Chcesz się przejechać Miłosz? - spytał Zawisza, a później patrząc na Agnieszkę dodał. - Oczywiście, jeśli mama pozwoli.
- Pozwoli, pozwoli, bo zasłużył na przejażdżkę - odezwał się Zuber widząc, że Agnieszka kiwa głową w geście aprobaty. - Dzielny chłopak.
- Mogę mama, naprawdę? - Miłosz o mało nie wyszedł z siebie taki był szczęśliwy.
- Możesz Kochanie - odparła Agnieszka patrząc na Zawisze. Niesamowicie jej się spodobał ten kolega Janka z GOPR u. Przystojny, uroczy i życzliwy nie tak jak ten pieprzony Maruś. Jego śliczna śniada cera i te boskie ciemne loczki natychmiast przyciągnęły jej uwagę. - Facet jak marzenie - powiedziała do siebie.
- Zawieziesz go do schroniska Dawid? My niedługo będziemy.
- Spoko Jasiek - powiedział Zawisza. Posadził chłopca z przodu, a potem założył kask i odjechali.
Rozdział 24.1
Łukasz zastał w dyżurce tylko Ryśka Wyszkę, który akurat robił sobie kawę. Rzecz jasna zaproponował szefowi, że też mu zrobi taką jaką chce, ale Figła podziękował. Tego dnia wypił już dwie i trzecia by go na pewno uśpiła. Towarzyszył mu syn Justyny, którego nie miał go z kim zostawić, bo Kynia musiała pojechać do matki. Dawid już zaczynał tęsknić za mamą, a jego marudzenie powoli stawało się nieznośne. To nawet pyskowanie Sylwi nie było tak strasznie męczące, choć ona też mu potrafiła napsuć krwi jak chciała. - Cud że on jeszcze nie zapytał o co chodziło Wasiakowej z tą ławeczką i macaniem - mówił przez telefon do Kyni, która rzecz jasna zareagowała na tą rewelacje głośnym wybuchem śmiechu. Na jego szczęście syn Justyny akurat był na górze i rysował. Oj zmordował go ten chłopak od rana, zmordował, ale mimo wszystko bardzo kochał tego urwisa i jego mamę i wiele był w stanie dla nich zrobić. Więcej niż mu się zdawało, że może. Jak na dzieciaka wychowywanego przez samą matkę i tak był niesamowicie dojrzały i wrażliwy, a że psocił ile wlazło i gadał ludziom co mu ślina na język przyniosła...Cóż. On sam w jego wieku był okropnym łobuzem płatającym rodzicom koszmarne figle... O mało się ze wstydu nie spalił kiedy Dawid wyskoczył przy tej Wasiakowej z tymi swoimi błyskotliwymi tekstami. Już pewno cała wieś trąbi o tym, że naczelnik Figła uczy dziecko przeklinać. Tej kobity nic nie powstrzyma kiedy się na kogoś uprze. Dopiero się dostanie Rafałowi jak wróci z tej Angli. - Jesień średniowiecza mu z tyłka zrobi, dobreeee - śmiał się pod nosem Łukasz.
- A co to się stało, że się tu szef osobiście pofatygował? - zapytał zdziwiony Wyszka. Właśnie dolewał sobie mleka do kawy. Ratownik ten miał ponad pięćdziesiąt lat na karku i prawie dwadzieścia dwa lata stażu w pogotowiu. Niejednokrotnie odznaczano go za odwagę i wyjątkowe umiejętności. - Jeszcze na wolnym.
- A tak sobie wpadłem do Was.... z wizytacją. Gdzie Zawisza? - Figła ostentacyjnie się rozglądał po pomieszczeniu.
- A co podpadł szefowi? - Rysiek podrapał się po zarośniętym policzku. Był barczystym ciemnowłosym mężczyzną delikatnie posiwiałym na skroniach. Przy jego wzroście metr osiemdziesiąt trzy nawet wydatny brzuszek nie rzucał się w oczy. Twarz miał pogodną jak większość jego kolegów z pogotowia.
- A tak, tak Ryśku. Wyobraź sobie że ptaszki mi doniosły, że nasz Zawisza się przepracowuje, bierze cudze dyżury... Co tam jeszcze... - Łukasz podrapał się po głowie i zrobił głupią minę.
- Jakie ptaszki wujek? - zainteresował się Dawid.
- Takie zwykłe synu, najzwyklejsze. Zięby, szpaki, sroki.
- Nietoperze batmany też?
- Jezuuuu dziecko. - Figła zaczął się śmiać. - Nietoperze to nie ptaki tylko ssaki. Zapamiętaj to raz na zawsze.
- Ooo cześć Dawid, miło że nas odwiedziłeś - powitał go Wyszka. - Kiedy do nas na służbę przyjdziesz co?
- Na co? - zdziwił się młody Orzecki. W końcu rozłożył ręce w geście bezradności. - Co to jest służba?
- Rysiek pyta kiedy do ekipy dołączysz - wyjaśnił Łukasz patrząc z góry na zdziwionego Orzeckiego.
- Mogę być od zaraz wujek - rzucił do ratownika podekscytowany pięciolatek.
- No widzi szef. - Ryśka okropnie rozbawił entuzjazm synka Justyny. - Mamy nowego ratownika.
- A tak na poważnie, to gdzie jest ten Zawisza?
- Czarny? Pod Grunwaldem. - Wyszka podniósł łyżeczkę do góry.
- Rysiu... ja pytam poważnie. - Figła zmarszczył brwi.
- Powinien zaraz być. Mówił, że zrobi tylko objazd w stronę Wysokiej i sprawdzi czy Justyna i Jasiek wracają bo mieli być na Wysokiej, ale znając życie zawrócili.
- To oni jeszcze nie przyszli? - zaniepokoił się Figła. - Burza idzie od Trzech Koron jak cholera.
- Spokojnie, Jasiek ma głowę na karku. Wie szef przecież - uspokajał go Wyszka.
- Ciekawe czy zdążą przed ulewą. W Ochotnicy już lało jak jechaliśmy.
- A tak na poważnie to z czym szef tu przyszedł?
- Przyszedłem Zawiszy powiedzieć, że od poniedziałku ma trzydniowe szkolenie dla grotołazów w Tatrach. Ten nowy Adrian też... no i Witek. Papiery mam do podpisania, bo dopiero je dostałem dwie godziny temu.
- Trzeba było Julkowi dać do ręki albo w centralnej zostawić.
- Zawada zabiegany dziś na fest to nie ma czasu. Robota mu się pali w łapach jak mnie kiedyś. - Figła uśmiechnął się do podwładnego.
- A ja muszę mamę zobaczyć - dorzucił młody Orzecki.
- Ano naturalnie. - Rysiek spojrzał na chłopca poważnie. - Ile jej nie wiedziałeś?
- Jedną noc i dwa dni. Ciągle gdzieś łazi z wujkiem Jankiem, a ja nie mogę i siedzę jak pies przy budzie na łańcuchu. - Dawid znowu się naburmuszył i założył ręce na piersi. Obrażał się dokładnie tak samo jak Rafał, gdy miał tak z pięć lat.
- Okej to ja idę przed budynek, zobaczę czy czasem nie nadciągają - oznajmił Łukasz i wyszedł z dyżurki.
- Mogę iść z tobą? - krzyknął za Figłą Dawid.
- Możesz tylko proszę mi kurtkę zapiąć, bo na zewnątrz jest zimno. Jak się znów rozchorujesz to mnie twoja mama zabije.
- Pomożesz mi z tym zamkiem wujek? Ploooose ciem. - Synek Justyny stał za drzwiami dyżurki i patrzył na niego błagalnym wzrokiem.
- Dobra młody, chodź tu. - Łukasz zatrzymał się w pół drogi do drzwi wyjściowych. Poczekał aż Dawid do niego podbiegnie. - No z czym masz problem?
- Wycina mi się zamek. - Pięciolatek krytycznie popatrzył na swoją rozpiętą ciemnozieloną kurtkę.
- A nie zacina się? - spytał Łukasz i zaczął mierzyć się z upierdliwym zamkiem. - Faktycznie coś ciężko idzie. Czekaj nie ruszaj się jeszcze.
- Długo jeszcze? - niecierpliwił się chłopiec.
- Jak nie będziesz stał spokojnie to jeszcze z godzinę... No dobra, będzie. Leć.
- Dzięki wujek - rzucił do naczelnika Orzecki i po chwili już go nie było. Łukasz poleciał za nim. Gdy schodził po schodach przed budynek zajechał Zawisza, a z nim chłopiec w wieku młodego Orzeckiego. Synek Justyny chwilę przyglądał się rówieśnikowi siedząc na ławce, w końcu wstał i podleciał do quada Zawiszy, który zsiadał z pojazdu. Zbliżywszy się do podwładnego zapytał. - Co się stało temu chłopcu Dawid? On ma jakichś rodziców czy może się zgubił?
- Nic mu nie jest, a jego mama jest w drodze do ośrodka... z Jankiem i Justyną - odparł Zawisza, a następnie postawił Miłosza na ziemi. - Nie wiem czy zdążą przed tą ulewą, która nadciąga.
- Dziękuję panu, to była super przejażdżka - odezwał się do ratownika zadowolony Miłosz.
- Nie ma sprawy. - Zawisza uśmiechnął się do synka Agnieszki i zdjął kask.
- Jak tam dyżur Dawid? Nie masz czasem dość na dzisiaj? - Naczelnik zwrócił się do Zawiszy.
- Ty też jesteś Dawid? - zwrócił się do Zawiszy Orzecki.
- Nie ty tylko pan, to nie jest twój kolega obywatelu Orzecki - upomniał chłopca Figła.
- Spoko szefie, może mi mówić po imieniu jak chce. Miłosz też. - Dawid Zawisza stanął obok szefa i przyglądał się obu chłopcom, którzy też stali koło siebie, ramię w ramię. Byli równego wzrostu. W końcu pokazał na Łukasza i zwrócił się do Miłosza. - Miłosz masz zaszczyt poznać naszego szefa, naczelnika GOPR u, Łukasza Figłe.
- Naprawdę? - Oczy Miłosza były wielkie jak spodki. Zrobił krok w stronę Figły i wyciągnął do niego rękę. - Miło mi pana poznać. Ja jestem Miłosz Górka i mieszkam w Nowym Targu.
- Bardzo mi miło. - Łukasz uścisnął chłopcu dłoń. Uśmiechał się szeroko. - A to jest Dawid Orzecki, największy łobuz w całej Ochotnicy
- To mój wujek - pochwalił się Miłoszowi Orzecki. - Drugi wujek też jest ratownikiem. Ma na imię Janek.
- Pan Janek sprowadzał mnie z Wysokiej. - Miłosz patrzył na Dawida. - Strasznie waliło piorunami i trochę się bałem, ale z nim mi się nic nie stało. Powiedział, że zasługuje na medal za odwagę.
- Ja się chowam pod łóżkiem jak walą pioruny - przyznał się Orzecki. nie znosił
- Kiedyś zapaliła nam się szopa od pioruna i mój tata ją szybko ugasił, bo on jest strażakiem wiesz?
- To fajnie, że masz tatę strażaka. Ja wcale nie mam ojca. - Dawid natychmiast posmutniał. Było mu strasznie przykro, gdy ktoś się chwalił swoim tatą, a on nie mógł. Teraz bardzo liczył na to, że Calvin uzna go za swojego syna i wtedy będzie dumny ze swojego nowego taty.
- O matulu. - Figła posłał Zawiszy pełne smutku spojrzenie. Jeszcze mu nie mówił, że Justyna sama sobie radzi z wychowaniem młodego, bo ten matoł Marcin Gryka zostawił ją tuż przed rozwiązaniem. Gdyby mógł zatłukłby tego gnoja i wrzucił do Dunajca, ale iść za takiego do paki... chyba nie warto. Jak tylko sobie przypomniał ile przez niego wycierpiała ta biedna wrażliwa dziewczyna klął na czym świat stoi. Nie potrafił tego znieść... A teraz cierpiał ten biedny chłopak i tego też nie mógł zdzierżyć.
- Mój tata mieszka w Londynie i w ogóle go nie widzę. Tylko do mnie dzwoni czasem i ciągle obiecuje, że niedługo wróci. - Miłosz podrapał się po głowie. Też był smutny z powodu swojego taty, który dzwonił coraz rzadziej. Może go już nie kocha. - Gówno prawda.
- Mój mnie nie kocha i nie chce mnie widzieć - wyznał rozżalony Orzecki.
- Dobra chłopaki, idziemy do budynku, bo pada. Chodźcie - zapowiedział kategorycznie Łukasz. Jednocześnie machał ręką. - Pogracie sobie w piłkarzyki na świetlicy póki nie przestanie padać.
- Fajowskoooo! ucieszył się Miłosz. Potrafił grać w piłkarzyki godzinami. Tak samo w cymbergaja. - Lubisz piłkarzyki Dawid?
- No pewnie Miłosz. - Ożywiony Orzecki pobiegł za Łukaszem, a za nim Miłosz.
Dziękuję serdecznie za odwiedziny i komentarze :) Pozdrawiam