Witajcie Drodzy Blogerzy, Blogerki
Nie da się ukryć, że to praktycznie koniec wakacji, za chwilę wraca szkoła i będzie się trzeba całkiem przestawić na szarą rzeczywistość. Można powiedzieć, że wykorzystaliśmy czas wakacyjny do maksimum. Byliśmy w lipcu przez 2,5 tygodnia na zachodzie Polski (we Wschowie, w Lginiu i w Głogowie) u mojej przyjaciółki Kasi i jej chłopaków, z którymi nie widzieliśmy się prawie rok przez tą przeklętą pandemię. Przypomnę, że wcześniej co roku gdzieś razem jeździliśmy, a to w góry, a to do nich lub nad morze, a oni bywali u nas w ferie. Zawsze były super te nasze wypady, bo my i oni to Przefajna Ekipa, przyznam nieskromnie. Znamy się od 2015 roku. Szczęśliwie okazało się, że Kasia i jej chłopaki również lubią góry więc łaziliśmy ile wlezie. Nigdy bym nie pomyślała, że te internetowe znajomości mogą być taaaakie faaaajne. Kasie ze Wschowy spotkałam na żywo po raz pierwszy na koncercie naszego wielkiego idola, gitarzysty Davida Gilmoura (25 czerwca 2016) i od tamtej pory ta niezwykła przyjaźń kwitnie... I niech kwitnie dalej. Pomagamy sobie wzajemnie, wspieramy się z daleka, czasem opieprzamy, gdy coś nam się nie podoba u drugiej, ponieważ prawdziwa przyjaźń to przecież nie tylko głaskanie po główce. Szczerość jest najważniejsza. Nie wyobrażam sobie by mogło mi Kasi zabraknąć kiedykolwiek. To wspaniała, wyrozumiała, otwarta osoba, potrafiąca się bawić i wspierać innych gdy trzeba. Razem się bawimy, razem płaczemy, taką mamy zasadę. Ostatnio mocno podupadła na zdrowiu, nawet trafiła do szpitala w ciężkim stanie z powodu zapalenia otrzewnej.. Mało brakowało abym ją straciła, tak źle z nią było... Bogu dzięki uratowali ją i postawili na nogi. Nie tylko ja się martwiłam, inni przyjaciele Kasi też się o nią dopytywali jak się ma. Przez cały czas. Dziś wreszcie wróciła do domu w miarę dobrym stanie. Będzie teraz musiała latać po lekarzach, użerać się z służbą zdrowia, walczyć o siebie, bo jeszcze nie koniec leczenia, a wiadomo jak nasza cudowna służba zdrowia o nas dba. Można się nie doczekać. Jak nie trafisz na ostry dyżur w tragicznym stanie to się Tobą nie zajmą jak należy. Ja nie pojmuję jak to możliwe, że osoba nieprzytomna, z gorączką 42 stopnie musi na karetkę czekać około 2 godzin. No sami powiedzcie czy to normalne? Dramat po prostu. Czy koniecznie trzeba mieć koronawirusa, żeby szybko karetkę wysłali? Aż człowiekiem targa z nerwów w takich chwilach... Naprawdę to jest dramat co się wyprawia w tym kraju.
Nie będę się dziś za bardzo rozpisywać, gdyż od wczoraj dokucza mi okropny ból pleców i lędźwi, także za długo nie wysiedzę przy komputerze. Dawno tak kiepsko się nie czułam, taka obolała. Przedwczoraj myłam okna, sprzątałam mieszkanie i troszku mi to dało popalić ( chyba przesadziłam z tym pucowaniem domku). Po takim sprzątaniu zwykle ledwo żyje, ale aż się prosiło żeby ogarnąć chatę po wakacjach, już nie mogłam wytrzymać z bałaganem. Szkoda, że bałagan tak szybko się robi, a żeby zrobić porządek to już nie jest tak łatwo - zabiera to mnóstwo czasu i sił. Po powrocie od Kasi wybraliśmy się na kilka dni w góry, a dokładniej w Gorce, na mój ukochany Lubań, zaś w zeszły weekend byliśmy pod Bereśnikiem w naszej uroczej Bacóweczce - krótko bo krótko, ale zawsze coś, jakiś odpoczynek od dużego miasta. W tym poście zaserwuje Wam Kochani troszkę zdjęć z wakacji, które były bardzo udane w porównaniu do zeszłorocznych (jak niektórzy wiedzą od lipca do końca sierpnia siedziałam w gipsie z powodu urazu stawu skokowego czytaj złamania nogi). W tym roku podczas pobytu u przyjaciółki dużo chodziłam po lasach i fotografowałam, a w samym Lginiu i jego okolicach jest mnóstwo pięknych miejsc wartych sfotografowania tak więc grzechem byłoby nie robić zdjęć. Muszę powiedzieć, że im więcej fotografuje tym lepsze zdjęcia mi wychodzą :) nie zawsze, ale zdarzają się zaćmienia... Jeśli zaś chodzi o pisanie bloga.... No cóż, nie ukrywam, że ostatnio strasznie wypadłam z obiegu i ciężko mi się zmobilizować do napisania czegokolwiek. Staram się czytać inne blogi oraz odpisywać na zaległe komentarze sprzed wakacji. Robię to na raty, bo inaczej się nie da przy dzieciach oraz natłoku obowiązków domowych. Nie chce żebyście pomyśleli, że Was zaniedbuje, gdyż kontakt z Wami jest dla mnie niezwykle ważny. Miałam plan napisać po raz kolejny o Czorsztynie, o tamtejszych zamkach i cholera zapomniałam, ale na pewno wrócę do tego tematu, ponieważ to kawał ciekawej historii, wartej poznania i zagłębienia się w nią. Bardzo chce się znów wdrożyć do pisania, co łatwe nie będzie. Kolega mi kiedyś pisał, że trzeba dużo pisać, pisać jak najwięcej. Najgorzej to się wybić z toru i rozleniwić na całego. Trzeba będzie w końcu skorzystać z jego rady :) A tak na marginesie dodam, że nadal dużo czytam ( w lipcu pochłonęłam cztery nowe książki historyczne), więc z drugiej strony to dobrze, ponieważ czytanie również jest bardzoooo ważne. Dla mojej mamy czytanie było zawsze najważniejsze, miała u siebie masę mądrych książek. Część odziedziczyłam po jej śmierci i zamierzam je przeczytać (w paczce było sporo o górach, o Krakowie, o zwierzętach, historycznych i o sztuce, gdyż rodzice uwielbiali tą tematykę). Ja także zatrzymuje ważne dla mnie książki, a resztę oddaje bibliotekom. Niestety mieszkanie mam zbyt małe by mieć oddzielną bibliotekę. Może kiedyś to się zmieni gdy moje córki będą miały już swoje własne domy. No a teraz trochę miłych wspomnień z wakacji, zapraszam Was :)
Zacznę od zachodu słońca nad Gorcami, które mnie ostatnio zachwyciło. Mogłabym siedzieć na wieży widokowej i patrzeć bez końca jak się zmieniają widoki. W oddali widoczny Gorc z wieżą widokową
Zachody w górach są niepowtarzalne, prawda? :)