Proza, góry i muzyka

niedziela, 30 sierpnia 2020

Z cyklu Kasine pisanie - Idąc pod prąd cz 24

Rozdział 24


Wysoka - Durbaszka, Małe Pieniny, koniec maja 2018


Fot. Kasia Dudziak, schronisko pod Durbaszką, Małe Pieniny 


Zaczęło grzmieć, gdy pokonywali przedostatnie, dosyć meczące podejście na Wysoką. Zawsze mieli takie sakramenckie szczęście, że gdy już docierali na ten szczyt zaraz odzywała się burza, a  potem zaczynało lać. Wchodzenie i schodzenie z Wysokiej przy deszczu było koszmarem, szczególnie dla niewprawionych takich jak mama Justyny i Rafała albo mamy Jaśka. Zawsze kiedy byli rzut beretem od tego szczytu dopadała ich burza. To samo mieli na Babiej Górze. Zazwyczaj wchodzili ze słońcem,  a schodzili z ulewą, gradem i piorunami, które towarzyszyły im całą drogę do Markowych Szczawin. Tam zwykle przeczekiwali zawał pogody. Teraz też było mało ciekawie, więc zdecydowali się nie wchodzić na metalową platformę, żeby uniknąć porażenia piorunem. Tak niewiele trzeba do stworzenia niebezpiecznej sytuacji. Zuber nie jeden raz miał do czynienia z ofiarami porażenia piorunem. Najczęściej w Pieninach i to nie tylko na platformie, raz musiał ratować dwie starsze panie na Przełęczy Szopka - na szczęście przeżyły. 



  • Halo, proszę państwa, nie można teraz iść na ten taras widokowy, bo jest burza i przebywanie tam może się skończyć śmiercią. Chyba nie chcecie narażać syna. - Zuber spojrzał surowo na dwójkę dorosłych z dzieckiem, którzy właśnie ich mijali. Chłopczyk był w wieku Dawida. Miał nadzieję że go posłuchają, ale na wszelki wypadek dodał. - Jestem ratownikiem GOPR u i wiem co mówię.  Masa ludzi zginęła tu podczas burzy. 
  • Co pan powie. - Mężczyzna zmierzył Jaśka zimnym spojrzeniem. 
  • Marek, pan ratownik ma racje. Ja nie idę na szczyt,  Miłosz też nie - oświadczyła stanowczo matka chłopca. Kurczowo trzymała malca za rękę, żeby gdzieś nie spadł. Była wysoką i szczupłą osobką o pięknych długich rudych włosach. Oczy jej miały łagodny zielony odcień. Ubrana była w lekki ciemny strój do trekkingu, podobnie jak jej partner i dzieciak. 
  • Boisz się Aga? No co ty? - wykpił kobietę mężczyzna. Był rosły i szeroki w klacie, ramiona miał mocno umięśnione i pokryte tatuażami, a ciemne włosy ostrzyżone na jeża. Typ ten nie wzbudzał niczyjej sympatii. - Chodźże kobieto i nie wal mi tu ściemy, że jest strasznie. Idziemy na górę i koniec.
  • Czy pan się z głupim widział? - wkurzyła się Justyna. Dosłownie się w niej zagotowało. - Jak pan chce zginąć proszę bardzo, ale niech pan nikogo w to nie wciąga. Mam syna w wieku tego chłopca i w życiu bym go nie zabrała na platformę podczas burzy. 
  • Zamknij się kobito, nie mówię do ciebie! - Gość popatrzył krzywo na Orzecką. Jednocześnie gwałtownie wymachiwał rękami. Gdyby stał bliżej mógłby ją uderzyć. Sprawiał wrażenie bufona, do którego nic nie dochodzi. Facjate też miał raczej nieprzyjemną, a jeszcze jak się odezwał... - Pilnuj swojego synusia i się nie wpieprzaj do nas. 
  • Ręce przy sobie gnojku bo ci uschną - rzucił do  niego wkurzony Zuber. Wcale się nie bał tego buraka. Potrafił się bić i obronić kobietę w razie czego. Gdyby ten patałach spróbował tknąć Justynę gorzko by owego czynu pożałował. 
  • Marek, jak możesz się tak odzywać do ludzi? Dobrze ci mówią,  a ty swoje. - Oblicze kobiety było zachmurzone.
  • Posłuchaj mnie uważnie Aga...  albo idziecie ze mną na ten szczyt albo kurwa spadaj i nie chce cię więcej widzieć! - krzyczał do swojej partnerki tak głośno że aż wystraszył Miłosza, który schował się za matką. 
  • Nie bądź chamski przy Miłoszu, dobra?  - upomniała go towarzyszka. Po jej twarzy było widać że jest jej cholernie przykro. 
  • Ty koleś, nie pozwalaj sobie, co? - Jasiek chciał zabić tamtego wzrokiem. Aż się w nim zagotowało kiedy usłyszał to co usłyszał. - Jakim prawem ich ciśniesz skoro się boją. Taki z Ciebie tatuś kurna, że syna chcesz narazić na niebezpieczeństwo? Chyba już całkiem ci odbiło.
  • To nie mój bachor. Niech se z nim robi co chce! - wrzasnął Marek i zmierzył Janka nienawistnym spojrzeniem, a potem zaczął się  od  nich oddalać, żwawym krokiem. 
  • Ja ci zaraz pokażę bachora. To ty jesteś bachorem,  niewychowanym i niedojrzałym emocjonalnie! Weź się ogarnij chłopie bo aż żal bierze jak ta twoja głupota ci mózg zeżarła. - Zuber był wściekły na maksa.  Wiedział, że jako ratownik nie powinien tak mówić do turysty, ale go poniosło. Nie pojmował jak facet może chcieć narażać małego chłopca i swoją towarzyszkę. Chętnie by mu przywalił w ten zadarty nochal, dobrze, że sobie poszedł. 
  • Mamoooo, ja się boję, chodźmy stąd. - Miłosz kurczowo trzymał matkę za rękę. Na ładnej okrągłej buzi malował się strach. 
  • Spadówa!!! - krzyknął do nich z oddali. Nawet się nie odwrócił. 
  • Wyluzuj Janek,  nie warto się kłócić z tym ograniczonym umysłowo człowiekiem. I tak nic nie zrozumie, a ty tracisz nerwy. - Orzecka położyła mu rękę na ramieniu, a potem zwróciła się do kobiety z dzieckiem. - Pójdziecie z nami do schroniska pod Durbaszką i poczekacie aż się uspokoi. Z tego może być niezła nawałnica. - Krakuska oparła się plecami o drzewo. 
  • Dobrze, pójdziemy z wami. - Agnieszka mówiła półgłosem. Ledwo powstrzymywała płacz, jej syn też. - Dzięki, że się za nami wstawiliście. Gdybyśmy was nie spotkali pewnie by nas wyciągnął siłą na tą platformę. 
  • Nie ma sprawy. - Janek już się uspokoił.
  • Jasiek zawsze reaguje w takich sytuacjach - zapewniła Orzecka. - Ma alergię na głupotę, nie Zuber?
  • O tak, zdecydowanie - zgodził się z nią Janek.
  • Mamusiu ja chce do domu. - Chłopiec mocniej przytulił się do matki.  
  • Spokojnie Miłoszku. Damy radę. - Agnieszka pogłaskała synka po głowie. 
  • To co, może zacznijmy już schodzić powoli, bo mamy spory kawałek  do pokonania - zaproponował Zuber. - Mogę nawet wziąć małego, jeśli pani pozwoli. Będzie się pani lepiej szło, a ja go bezpiecznie sprowadzę na równy teren.
  • Pójdziesz z panem ratownikiem, Miłoszku? - spytała synka Agnieszka. Musiała go przytulić żeby przestał płakać.  - Nic ci się nie stanie przy nim. 
  • Dobrze mamo - zgodził się chłopiec. Wytarł czerwony nos rękawem.
  • No to daj rękę chłopie i idziemy. - Zuber wziął Miłosza za rękę, a potem uśmiechnął się do niego.  Chciał żeby mały poczuł się pewniej. - Przy mnie ci włos z głowy nie spadnie. Obiecuję. 
  • Pan jest bardzo odważny. Jak mój prawdziwy tata, strażak. - W spojrzeniu chłopca można było dostrzec wielki podziw.
  • Trochę nie mam wyboru... że tak powiem. Muszę być odważny. - Uśmiechnął się do małego chłopca. - A ty ile masz lat Miłosz? 
  • Pięć i pół - odpowiedział cicho chłopczyk.
  • To jesteś o pół roku starszy od mojego Dawida - wtrąciła się Justyna. Teraz to ona się uśmiechnęła do Miłosza, który był uroczym blondynkiem o ciepłych zielonych oczach, podobnym do swojej mamy. Schodziła bardzo powoli żeby nie pojechać w dół, bo mogło się to skończyć skręceniem kostki jak kiedyś u Kyni. Podobnie jak Agnieszka była pupą przy ziemi. 
  • Powoli moje panie, bardzo powoli i ostrożnie. Przed nami najgorszy odcinek. Już widać że jest na maksa wyślizgane po wczorajszej ulewie więc może być ostra jazda - ostrzegł je Jasiek, który szedł przed nimi z małym. Byli już prawie dwieście metrów, od miejsca, w którym się rozstali z tym całym Markiem. 
  • Ooo Jezuuu jak ślisko, koszmar. - Agnieszka była wystraszona. Nie znosiła tej trasy i tych chopek. Nawet zejście z Sokolicy tak ją nie umęczyło jak to. - Te korzenie też są okropnie 
  • śliskie... aj...  - Serce mocniej jej zabiło, gdy prawa noga pojechała gdzieś w bok. Wystające z ziemi korzenie drzew zawsze sprawiały trudność przy złażeniu. 
  • Powolutku i jak najbliżej ziemi. - Mówiąc to Zuber patrzył w stronę mamy Miłosza i Justyny, które powoli szły za nim w odstępie dwóch metrów, Orzecka trochę pewniej. Chłopiec świetnie sobie radził ze schodzeniem.  - To was uchroni przed ewentualnym upadkiem. 
  • Mogę pana o coś zapytać? - Miłosz był już odrobinę spokojniejszy. 
  • No jasne, że tak? - odpowiedział Zuber. 
  • Gdzie pan ma swoje ubranie ratownicze? - Chłopiec oderwał na moment wzrok od ziemi i uważnie spojrzał na ratownika. 
  • Chwilowo jestem na urlopie i wybrałem się z moją koleżanką na wycieczkę w góry, więc ubrałem się normalnie - wyjaśnił chłopcu. - Ubranie służbowe zostawiam w dyżurce pogotowia, tam gdzie kończę dyżur. 
  • Chciałbym kiedyś polecieć waszym czerwonym śmigłowcem. Jest bardzo ładny. - Miłosz zaczął się uśmiechać.
  • To nie nasz śmigłowiec tylko TOPR u wiesz?  Nas narazie nie stać na taki luksus, bo mamy wiele innych wydatków. Czasem pomaga nam też Lotnicze Pogotowie Medyczne albo wojsko. 
  • TOPR to Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe - wyrecytował odważnie pięciolatek.  
  • Dokładnie tak, brawo Miłosz - pochwalił go Zuber. Podobało mu się, że małego tak żywo interesuje ten temat. Sprawiał wrażenie bardzo inteligentnego, chociaż nie był tak wygadany jak niesforny syn Justysi. - Widzę, że sporo o tym wiesz? 
  • Tak, bo mój tata zna kilku panów z TOPR u. - Po tych słowach Miłosza rozległ się straszliwy trzask, który przyszedł do nich od strony Trzech Koron. Chwilę potem niebo jeszcze bardziej pociemniało i znów się błysnęło. - Oooo nie, tylko nie to. 
  • O cholera nieźle. - Justyna podobnie jak Agnieszka była nieźle wystraszona. Już dawno nie przeżyła takiej strasznej burzy w górach. Po cichu modliła się żeby nie zaczęło lać. Dawid także się bał, gdy zaczynało walić piorunami. Nawet gdy był w domu chował się pod łóżko. 
  • Boję się mamo - krzyknął strwożony Miłosz. Trząsł się cały, gdy mocniej zagrzmiało. 
  • Nic się nie bój chłopaku, będzie dobrze - uspokoił go Janek. - Jeszcze trochę i wyjdziemy na równy teren. - Została im w zasadzie jeszcze jedna większa kopka, ale podłoże było śliskie i trzeba było bardzo uważać, żeby się nie poślizgnąć. Droga zdawała się dłużyć. Mieli szczęście, że nie byli na odkrytym terenie,  a wysokie drzewa były niczym parasol chroniący przed piorunami.
  • Nie spadnę? - dopytywał się zlękniony chłopiec. Idąc rozglądał się na wszystkie strony.
  • Nie ma opcji żebyś przy mnie spadł tylko idź spokojnie i nie panikuj. Staraj się raczej bokiem schodzić tak jak ja... - Pokazał palcem na swoje nogi. - Ooo bardzo dobrze, zuch chłopak. Jeszcze trochę i będzie równiej. 
  • Przy panu mniej się boje. - Szedł obok Janka pewniej,  odważnie stawiał krok, choć momentami noga mu jechała do przodu. 
  • Miło mi niezmiernie. - Jasiek uśmiechnął się szeroko. Jak nic cieszyło go, że zdobył zaufanie tego dzielnego chłopaka. Naprawdę był dzielny pokonując tak długi odcinek w tak nieprzyjaznych warunkach. 
  • Lubię Pieniny, ale najbardziej mi się podoba Turbacz i Maciejowa - wyznał Miłosz. 
  • No proszę,  jak miło. - Zuber szeroko się uśmiechnął. - Ja właśnie w Gorcach się wychowałem. W wieku sześciu lat pasłem z dziadkiem owce pod Turbaczem na Hali Długiej. 
  • Naprawdę? - Mały był pod wrażeniem. Oczy miał wielkie jak spodki. 
  • Jak najbardziej. - Zatrzymał się na chwilę żeby złapać oddech. - Nie ściemniam.
  • Wierzę panu. - Chłopiec odwrócił się i spojrzał w kierunku mamy i Justyny, które powoli szły za nimi. W końcu pomachał do niej. - Hej mama.
  • Od razu lepiej nie? - spytał Zuber widząc, że Miłosz się uśmiecha. 
  • Nareszcie koniec męki - wyrzuciła z siebie Agnieszka, gdy w końcu wyszli z tej gęstwiny drzew ciągnącej się po jednej i po drugiej strony wąskiej ścieżki, a podłoże po którym stąpali było dużo łagodniejsze niż przedtem.  Od schodzenia bolały ją palce u stóp, najbardziej zaś kolano. Zaczęła je masować. 
  • Coś się stało? - zainteresował się Zuber. Nadal trzymał chłopca za rękę. 
  • Nie, nie, wszystko w porządku. Po prostu czasem odzywa się przy schodzeniu - uspokoiła go mama Miłosza. 
  • Fajnie tu. - Chłopczyk puścił rękę Janka i zaczął się rozglądać. Wciąż otaczały ich drzewa, w tym także iglaste, ale było ich tu mniej niż tam wyżej, a liczne prześwity pozwalały im oglądać widoki po stronie słowackiej i po stronie polskiej. Po trawie walały się konary drzew i gałęzie. 
  • To co, może odpoczniemy chwilę bo burza jakby ucichła po tej stronie, a mamy za sobą cholernie trudny odcinek. - Zuber  zdjął plecak i usiadł na pniu drzewa. Mimo że chodził tędy nie raz z kolegami ratownikami to trasa z Wysokiej po deszczu wcale nie należała do przyjemnych. Zmęczyło również jego, gdyż dodatkowo musiał uważać na Miłosza. 
  • Moje kolano też lubi dać w kość przy takich zejściach. Raz sobie źle stanęłam na schodach i od tamtej pory mi dokucza - oznajmiła Justyna. Potem się odwróciła się i spojrzała w dal w kierunku Jaworek. Jej wzrok przykuwały cudowne zielone łąki w dole opadające do dolinki. 
  • Tata raz złamał nogę w górach i leciała mu krew. Okropneeee. 
  • Miał złamanie otwarte kochanie - wytłumaczyła synowi Agnieszka. Gdy mały mówił o ojcu zaraz robiła się smutna. Wciąż cierpiała, a najbardziej bolało ją że mąż zaniedbuje młodego.  Odkąd wyjechał do Londynu prawie nie dzwonił do syna, który go uwielbiał. Nie byli ze sobą od trzech lat... wszystko przez teściową, która ciągle mieszała między nimi. Gdyby się nie wtrącała nie rozeszliby się. Ale Mirek był zbyt zależny od matki. Typowy jedynak cholera. Teraz też ekstra trafiła... z tym Markiem, nic tylko się zastrzelić. Justyna to ma wielkie szczęście z tym Jankiem,  przystojny, troskliwy, zaradny i niesamowicie zaradny.
  • Współczuję. - Orzecka aż się skrzywiła. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak to boli. Raz widziała jak Łukasz opatrywał turystę z takim złamaniem. 
  • Ale tam wali teraz, niesamowicie. - Jasiek wskazał palcem okolice Jarmuty. Właśnie nad tym szczytem się błysnęło w momencie, gdy na niego patrzyli. 
  • I chyba też nieźle leje, nie? - spytała Agnieszka wytężając wzrok. 
  • Ooo tak, na bank - potwierdził Janek. Nagle usłyszał nadjeżdżającego quada, który był jakieś 70 m od nich. Rozpoznał Zawiszę po kasku i jasnym pasku na spodniach. Machał do nich. 
  • Będzie ulewa mamo. -  Miłosz rozglądał się na wszystkie strony. - A gdzie są Trzy Korony?
  • Stąd to nie wypatrzysz. Musimy pójść kawałek dalej - odpowiedziała chłopcu Orzecka. 
  • Hej Zawisza, a ciebie gdzie niesie? - zaczepił go Zuber, gdy Dawid zatrzymał pojazd. - Bo chyba nie wjedziesz tym na Wysoką. 
  • A tak sobie jeżdżę w te i we wte Zuber, żeby zabić nudę  - zażartował Zawisza. Zdjął kask i przywitał się z Agnieszką i jej synem. - Witam, witam, jak się mamy? 
  • Trochę nas zmęczyło to schodzenie z Wysokiej, ale jest okej, dziękuję. - Agnieszka uśmiechnęła się do Zawiszy. 
  • No ta Wysoka to wredna hadra jest, szczególnie po deszczu. Już nieraz ją skląłem po cichu. - Dawid parsknął śmiechem. 
  • Na sam szczyt nie poszliśmy, bo zaczęło grzmieć, a ja i Miłoszek bardzo się boimy jak walą pioruny. 
  • Bardzo rozsądnie - pochwalił ją Zawisza i zerknął na zegarek. Dochodziła siedemnasta. - Dziś już chłopaki miały interwencje na Sokolicy... Na ostro. 
  • To pewnie się Zawada ucieszył nie? On lubi jak jest ostro? - Zuber mrugnął do kumpla. 
  • Tak, tak, Jasiek. - Dawid poklepał go po ramieniu. - Jak zwykle. 
  • Ale ma pan super quada - zwrócił się do Zawiszy zachwycony Miłosz. 
  • Chcesz się przejechać Miłosz? - spytał Zawisza, a później patrząc na Agnieszkę dodał. - Oczywiście, jeśli mama pozwoli.
  • Pozwoli, pozwoli, bo zasłużył na przejażdżkę - odezwał się Zuber widząc, że Agnieszka kiwa głową w geście aprobaty. - Dzielny chłopak.  
  • Mogę mama, naprawdę? - Miłosz o mało nie wyszedł z siebie taki był szczęśliwy.
  • Możesz Kochanie - odparła Agnieszka patrząc na Zawisze. Niesamowicie jej się spodobał ten kolega Janka z GOPR u. Przystojny, uroczy i życzliwy nie tak jak ten pieprzony Maruś. Jego śliczna śniada cera i te boskie ciemne loczki natychmiast przyciągnęły jej uwagę. - Facet jak marzenie - powiedziała do siebie. 
  • Zawieziesz go do schroniska Dawid? My niedługo będziemy. 
  • Spoko Jasiek - powiedział Zawisza. Posadził chłopca z przodu, a potem założył kask i odjechali. 



Rozdział 24.1 

Schronisko pod Durbaszką, Małe Pieniny, koniec maja 2018


Fot. Kasia Dudziak, ze szlaku na Bereśnik 



Łukasz zastał w dyżurce tylko Ryśka Wyszkę, który akurat robił sobie kawę.  Rzecz jasna zaproponował szefowi, że też mu zrobi taką jaką chce, ale Figła podziękował. Tego dnia wypił już dwie i trzecia by go na pewno uśpiła. Towarzyszył mu syn Justyny, którego nie miał go z kim zostawić, bo Kynia musiała pojechać do matki.  Dawid już zaczynał tęsknić za mamą, a jego marudzenie powoli stawało się nieznośne. To nawet pyskowanie Sylwi nie było tak strasznie męczące, choć ona też mu potrafiła napsuć krwi jak chciała. - Cud że on jeszcze nie zapytał o co chodziło Wasiakowej z tą ławeczką i macaniem - mówił przez telefon do Kyni, która rzecz jasna zareagowała na tą rewelacje głośnym wybuchem śmiechu. Na jego szczęście syn Justyny akurat był na górze i rysował. Oj zmordował go ten chłopak od rana, zmordował, ale mimo wszystko bardzo kochał tego urwisa i jego mamę i wiele był w stanie dla nich zrobić. Więcej niż mu się zdawało, że może. Jak na dzieciaka wychowywanego przez samą matkę i tak był niesamowicie dojrzały i wrażliwy, a że psocił ile wlazło i gadał ludziom co mu ślina na język przyniosła...Cóż. On sam w jego wieku był okropnym łobuzem płatającym rodzicom koszmarne figle... O mało się ze wstydu nie spalił kiedy Dawid wyskoczył przy tej Wasiakowej z tymi swoimi błyskotliwymi tekstami. Już pewno cała wieś trąbi o tym, że naczelnik Figła uczy dziecko przeklinać. Tej kobity nic nie powstrzyma kiedy się na kogoś uprze. Dopiero się dostanie Rafałowi jak wróci z tej Angli. - Jesień średniowiecza mu z tyłka zrobi, dobreeee - śmiał się pod nosem Łukasz. 




  • A co to się stało, że się tu szef osobiście pofatygował? - zapytał zdziwiony Wyszka. Właśnie dolewał sobie mleka do kawy. Ratownik ten miał ponad pięćdziesiąt lat na karku i prawie dwadzieścia dwa lata stażu w pogotowiu. Niejednokrotnie odznaczano go za odwagę i wyjątkowe umiejętności.  - Jeszcze na wolnym. 
  • A tak sobie wpadłem do Was.... z wizytacją. Gdzie Zawisza? - Figła ostentacyjnie się rozglądał po pomieszczeniu. 
  • A co podpadł szefowi?  -  Rysiek podrapał się po zarośniętym policzku. Był barczystym ciemnowłosym mężczyzną delikatnie posiwiałym na skroniach. Przy jego wzroście metr osiemdziesiąt trzy nawet wydatny brzuszek nie rzucał się w oczy. Twarz miał pogodną jak większość jego kolegów z pogotowia. 
  • A tak, tak Ryśku. Wyobraź sobie że ptaszki mi doniosły, że nasz Zawisza się przepracowuje, bierze cudze dyżury... Co tam jeszcze... - Łukasz podrapał się po głowie i zrobił głupią minę. 
  • Jakie ptaszki wujek? - zainteresował się Dawid. 
  • Takie zwykłe synu, najzwyklejsze. Zięby, szpaki, sroki.
  • Nietoperze batmany też? 
  • Jezuuuu dziecko. - Figła zaczął się śmiać. - Nietoperze to nie ptaki tylko ssaki. Zapamiętaj to raz na zawsze. 
  • Ooo cześć Dawid, miło że nas odwiedziłeś - powitał go Wyszka. - Kiedy do nas na służbę przyjdziesz co? 
  • Na co? - zdziwił się młody Orzecki. W końcu rozłożył ręce w geście bezradności. - Co to jest służba? 
  • Rysiek pyta kiedy do ekipy dołączysz - wyjaśnił Łukasz patrząc z góry na zdziwionego Orzeckiego. 
  • Mogę być od zaraz wujek - rzucił do ratownika podekscytowany pięciolatek. 
  • No widzi szef. - Ryśka okropnie rozbawił entuzjazm synka Justyny. - Mamy nowego ratownika. 
  • A tak na poważnie, to gdzie jest ten Zawisza? 
  • Czarny? Pod Grunwaldem. - Wyszka podniósł łyżeczkę do góry. 
  • Rysiu... ja pytam poważnie. - Figła zmarszczył brwi. 
  • Powinien zaraz być. Mówił, że zrobi tylko objazd w stronę Wysokiej i sprawdzi czy Justyna i Jasiek wracają bo mieli być na Wysokiej, ale znając życie zawrócili. 
  • To oni jeszcze nie przyszli? - zaniepokoił się Figła. - Burza idzie od Trzech Koron jak cholera. 
  • Spokojnie, Jasiek ma głowę na karku. Wie szef przecież - uspokajał go Wyszka. 
  • Ciekawe czy zdążą przed ulewą. W Ochotnicy już lało jak jechaliśmy. 
  • A tak na poważnie to z czym szef tu przyszedł? 
  • Przyszedłem Zawiszy powiedzieć, że od poniedziałku ma trzydniowe szkolenie dla grotołazów w Tatrach. Ten nowy Adrian też... no i Witek. Papiery mam do podpisania, bo dopiero je dostałem dwie godziny temu. 
  • Trzeba było Julkowi dać do ręki albo w centralnej zostawić.  
  • Zawada zabiegany dziś na fest to nie ma czasu. Robota mu się pali w łapach jak mnie kiedyś. - Figła uśmiechnął się do podwładnego. 
  • A ja muszę mamę zobaczyć - dorzucił młody Orzecki.
  • Ano naturalnie. - Rysiek spojrzał na chłopca poważnie. -  Ile jej nie wiedziałeś? 
  • Jedną noc i dwa dni. Ciągle gdzieś łazi z wujkiem Jankiem, a ja nie mogę i siedzę jak pies przy budzie na łańcuchu. - Dawid znowu się naburmuszył i założył ręce na piersi. Obrażał się dokładnie tak samo jak Rafał, gdy miał tak z pięć lat. 
  • Okej to ja idę przed budynek, zobaczę czy czasem nie nadciągają - oznajmił Łukasz i wyszedł z dyżurki. 
  • Mogę iść z tobą? - krzyknął za Figłą Dawid. 
  • Możesz tylko proszę mi kurtkę zapiąć, bo na zewnątrz jest zimno. Jak się znów rozchorujesz to mnie twoja mama zabije. 
  • Pomożesz mi z tym zamkiem wujek? Ploooose ciem. - Synek Justyny stał za drzwiami dyżurki i patrzył na niego błagalnym wzrokiem.  
  • Dobra młody, chodź tu. - Łukasz zatrzymał się w pół drogi do drzwi wyjściowych. Poczekał aż Dawid do niego podbiegnie. - No z czym masz problem? 
  • Wycina mi się zamek. - Pięciolatek krytycznie popatrzył na swoją rozpiętą ciemnozieloną kurtkę. 
  •  A nie zacina się? - spytał Łukasz i zaczął mierzyć się z upierdliwym zamkiem. - Faktycznie coś ciężko idzie. Czekaj nie ruszaj się jeszcze. 
  • Długo jeszcze? - niecierpliwił się chłopiec. 
  • Jak nie będziesz stał spokojnie to jeszcze z godzinę... No dobra, będzie. Leć. 
  • Dzięki wujek - rzucił do naczelnika Orzecki i po chwili już go nie było. Łukasz poleciał za nim. Gdy schodził po schodach przed budynek zajechał Zawisza, a z nim chłopiec w wieku młodego Orzeckiego. Synek Justyny chwilę przyglądał się rówieśnikowi siedząc na ławce, w końcu wstał i podleciał do quada Zawiszy, który zsiadał z pojazdu. Zbliżywszy się do podwładnego zapytał. - Co się stało temu chłopcu Dawid? On ma jakichś rodziców czy może się zgubił? 
  •  Nic mu nie jest, a jego mama jest w drodze do ośrodka...  z Jankiem i Justyną - odparł Zawisza, a następnie postawił Miłosza na ziemi. - Nie wiem czy zdążą przed tą ulewą, która nadciąga. 
  • Dziękuję panu, to była super przejażdżka - odezwał się do ratownika zadowolony Miłosz. 
  • Nie ma sprawy. - Zawisza uśmiechnął się do synka Agnieszki i zdjął kask.
  • Jak tam dyżur Dawid? Nie masz czasem dość na dzisiaj? - Naczelnik zwrócił się do Zawiszy. 
  • Ty też jesteś Dawid? - zwrócił się do Zawiszy Orzecki. 
  • Nie ty tylko pan, to nie jest twój kolega obywatelu Orzecki - upomniał chłopca Figła.
  • Spoko szefie, może mi mówić po imieniu jak chce. Miłosz też. - Dawid Zawisza stanął obok szefa i przyglądał się obu chłopcom, którzy też stali koło siebie, ramię w ramię. Byli równego wzrostu. W końcu pokazał na Łukasza i zwrócił się do Miłosza. - Miłosz masz zaszczyt poznać naszego szefa, naczelnika GOPR u, Łukasza Figłe. 
  • Naprawdę? - Oczy Miłosza były wielkie jak spodki. Zrobił krok w stronę Figły i wyciągnął do niego rękę. - Miło mi pana poznać. Ja jestem Miłosz Górka i mieszkam w Nowym Targu. 
  • Bardzo mi miło. - Łukasz uścisnął chłopcu dłoń. Uśmiechał się szeroko.  - A to jest Dawid Orzecki, największy łobuz w całej Ochotnicy
  • To mój wujek - pochwalił się Miłoszowi Orzecki. - Drugi wujek też jest ratownikiem. Ma na imię Janek. 
  • Pan Janek sprowadzał mnie z Wysokiej. - Miłosz patrzył na Dawida. - Strasznie waliło piorunami i trochę się bałem, ale z nim mi się nic nie stało. Powiedział, że zasługuje na medal za odwagę. 
  • Ja się chowam pod łóżkiem jak walą pioruny - przyznał się Orzecki. nie znosił 
  • Kiedyś zapaliła nam się szopa od pioruna i mój tata ją szybko ugasił, bo on jest strażakiem wiesz?
  • To fajnie, że masz tatę strażaka. Ja wcale nie mam ojca. - Dawid natychmiast posmutniał. Było mu strasznie przykro, gdy ktoś się chwalił swoim tatą, a on nie mógł. Teraz bardzo liczył na to, że Calvin uzna go za swojego syna i wtedy będzie dumny ze swojego nowego taty. 
  • O matulu. - Figła posłał Zawiszy pełne smutku spojrzenie. Jeszcze mu nie mówił, że Justyna sama sobie radzi z wychowaniem młodego, bo ten matoł Marcin Gryka zostawił ją tuż przed rozwiązaniem. Gdyby mógł zatłukłby tego gnoja i wrzucił do Dunajca, ale iść za takiego do paki... chyba nie warto. Jak tylko sobie przypomniał ile przez niego wycierpiała ta biedna wrażliwa dziewczyna klął na czym świat stoi. Nie potrafił tego znieść... A teraz cierpiał ten biedny chłopak i tego też nie mógł zdzierżyć. 
  • Mój tata mieszka w Londynie i w ogóle go nie widzę. Tylko do mnie dzwoni czasem i ciągle obiecuje, że niedługo wróci. - Miłosz podrapał się po głowie. Też był smutny z powodu swojego taty, który dzwonił coraz rzadziej. Może go już nie kocha. - Gówno prawda. 
  • Mój mnie nie kocha i nie chce mnie widzieć - wyznał rozżalony Orzecki. 
  • Dobra chłopaki, idziemy do budynku, bo pada. Chodźcie - zapowiedział kategorycznie Łukasz. Jednocześnie machał ręką. - Pogracie sobie w piłkarzyki na świetlicy póki nie przestanie padać. 
  • Fajowskoooo!  ucieszył się Miłosz. Potrafił grać w piłkarzyki godzinami. Tak samo w cymbergaja. - Lubisz piłkarzyki Dawid? 
  • No pewnie Miłosz. - Ożywiony Orzecki pobiegł za Łukaszem, a za nim Miłosz. 

Dziękuję serdecznie za odwiedziny i komentarze :) Pozdrawiam 

środa, 19 sierpnia 2020

Z cyklu Kasine Pisanie : Idąc pod prąd cz. 23

Rozdział 23

Palenica,  Małe Pieniny - koniec maja 2018


Fot. Kasia Dudziak, widok na Dunajec ze szlaku żółtego na Bereśnik 


Nigdy nie wyjeżdżali na Palenice wyciągiem, zawsze wychodzili pieszo, choć to stroma cholera jest.  Lubi dać w tyłek, szczególnie przy upale. Tak samo Sokolica i Wysoka.  Po deszczu potrafiło być bardzo nieciekawie. Kiedyś (kilka lat wstecz) Kynia skręciła sobie kostkę przy schodzeniu z Trzech Koron do Sromowców Niżnych, cud, że jej nie złamała. Noga tak ją bolała, że Rafał musiał ją nieść na barana całą drogę aż do centrum Szczawnicy. Do południa nie padało wcale, tyle co nad ranem, gdy jeszcze byli pod Turbaczem. Trasa którą schodzili do Łopusznej była nawet w porządku, więc zeszli szybko, bez potyczek. Po drodze zatrzymywali się trzy razy, gdyż szlaki czerwony i czarny były bardzo ciekawe widokowe. Mieli na to czas, nigdzie im się nie spieszyło. Ze Szczawnicy pod Durbaszkę mieli dwie godziny drogi więc mogli iść na luzie. Gdy już byli na dole przy szosie i czekali na Filipa Gawędę ( miał ich zabrać do Krościenka nad Dunajcem) zadzwonił Łukasz żeby o coś zapytać Justynę, już zaczynał mówić kiedy Dawid wyrwał mu telefon i zwiał na werandę. Pochwalił się, że potrafi już wymienić wszystkie szlaki w Beskidzie Wyspowym. W nocy zamiast spać siedział nad książkami o Beskidach i zagadywał Kynie o różne rzeczy. Wszystko by było dobrze gdyby nie była taka zmęczona. Kiedy zasypiała na siedząco młody Orzecki natychmiast ją budził. - Ciocia nie śpij, bo cię porwią Janosiki - ostrzegł ją pięciolatek. Za dnia musiała męczyć się przy korekcie kolejnych egzemplarzy jakiegoś durnego romansidła pt. Wyrwana z sideł pożądania" więc młodego pilnował wujek naczelnik, dopiero koło 18 - tej przejmowała pałeczkę i zajmowała się swoim ulubieńcem. Orzecka zaczynała się bać, że Dawid w końcu zamęczy przyjaciółkę i brata mamy. Kategorycznie zakazała synowi zaganiania wujka pod stół i poleciła mu oddać aparat Łukaszowi. - Ale mamo, wujek jest iealnym niedźwiedziem, a stół to jego jaskinia - protestował chłopczyk. Po tych słowach usłyszeli histeryczny śmiech Krysi. Na tym skończyli rozmowę.  Mieli zadzwonić do nich, gdy dojdą do schroniska pod Durbaszką.  Babci Jasi i wujka Henia nie było bo wyjechali do kuzynki do Zawoi.





  • Już niedaleko siostra, dawaj do góry - mobilizował ją Janek. Justyna szła trzydzieści metrów za nim i sapała. On stał w miejscu gdzie był prześwit, a nad głową krzesełka. Ludzi na wyciągu było jak na lekarstwo. 
  • Niedaleko? - zmarszczyła brwi. - Rozumiem że mówisz o najbliższym szczycie. 
  • Dawaj dawaj, jesteś w tym dobra. Twoja mama po takiej przerwie by nie dała rady. Musiałbym ją nieść. - Zuber stał oparty o drzewo i patrzył w stronę Bereśnika w Beskidzie Sądeckim. 
  • Tak, z pewnością padłaby już po pięćdziesięciu metrach. - Justyna przyspieszyła kroku. 
  • Raz ją z Rafałem wyrwaliśmy na Strzebel to prawie nas zabiła... Oczywiście poszliśmy tym czarnym szlakiem z Kasinki Małej, a wiesz jak tam jest bosko jak pada... To był pomysł twojego brata, żeby nie było. 
  • Fantastycznie. - Orzecka przewróciła oczami. - Biedna mama. 
  • Akurat nas złapała ulewa w drodze to se wyobraź co w nią wstąpiło. - Janek posłał jej lisi uśmieszek. - Burza była z piorunami, taka na fest wiesz? 
  • O Jezusie... - Krakuska zrobiła przrażoną minę. 
  • Zadzwoniła po waszego tate, żeby po nią przyszedł i zabrał ją z tego piekła. - Góral przestąpił z nogi na nogę. - Oczywiście nie mógł bo był u klienta więc zadzwoniła do brata i się wydarła na niego, a szef akurat był na akcji, w dodatku mocno czymś zdenerwowany także nie było gadania. Jak jej powiedział że nie wyśle śmigłowca to usiadła na kamieniu, płakała i przeklinała Rafała. Mogła chociaż powiedzieć, że kostke złamała to by kogoś wysłał nie? Ale że była  na wycieczce z ratownikiem... 
  • Janek... ty ratownik i takie rzeczy gadasz? - Popukała się w czoło.  
  • Żartuje no, ale sytuacja była naprawdę komiczna. Myślałem, że ona go tam udusi gołymi rękami. Jeszcze jej powiedział że na Strzebel jest tylko pół godziny, więc Wasza mama co pół godziny pytała nas czy daleko jeszcze. Czujesz bluesa? 
  • Rafał to jednak stuknięty jest - oświadczyła i zaczęła się śmiać.  Wreszcie stanęła koło Jaśka i razem oglądali Szczawnicę z góry. 
  • Lepszej wycieczki jej nie mógł zafundować, wariot jeden. - Janek popatrzył na Justynę. - Ja bym mojej w życiu nie wziął w góry bo by mnie zabiła już przy pierwszym podejściu.
  • Ale w końcu zdobyła ten Strzebel, nie? - spytała Justyna wpatrując się w widoczny na horyzoncie Beskid Sądecki. Bardzo lubiła to pasmo, za to, że prawie nie było tam tłumów. Widok z tego miejsca gdzie stali był rewelacyjny. Już siódmy raz szła na Palenice i zawsze lubiła patrzeć na dół z tego punktu. 
  • No wylazła, ale co żeśmy się z twoim bratem nagadali żeby chciała iść dalej to masakra. 
  • Twoja mama nigdy nie chodziła z ojcem po górach? 
  • A coś ty kobieto, w życiuuuuu - obruszył się Jasiek. - Pierwsza i ostatnia jej wycieczka to była ze szkoły na Śnieżnice. 
  • A nie na Giewont? - zdziwiła się Orzecka. 
  • Taaa, na Giewont by ci weszła, moja mama. Poczeeeekaj. - Powiedziawszy to wybuchnął śmiechem. Tylko Justyna potrafiła go tak rozbawić. - Ona się boi na Gubałówkę wjechać kolejką, a ty ją na Giewont wysyłasz. Jesteś geniuszem siostra.
  • Wiem Zuber, wiem, a teraz chodź, bo chce się piwa napić, a żeby się napić piwa, muszę dojść na szczyt.  Idziemy Jasiek. 
  • A co ty sister nagle taka ożywiona jesteś? Dopiero co miauczałaś, że masz dość i chcesz wracać. - Znowu się nabijał. Krakuska nigdy nie miauczała, a przynajmniej nie przy nim. Zawsze super mu się z nią wędrowało. Gdzie by jej nie wziął, to Kynia czasem marudziła. 
  • Ja miauczałam? Eeeee przesłyszałeś się. - Orzecka strzeliła pokerową minę i popędziła przed siebie. 
  • Eheee - Szedł za Krakuską i się chichrał. Do szczytu był jeszcze kawałek.  
  • Co cię tak bawi Zuber? - zatrzymała się, odwróciła do niego i wsparła dłonie na biodrach. 
  • Wyobraziłem sobie twoją mamę na Giewoncie - odparł Jasiek i roześmiał się na głos. 
  • No czubek. - Pokręciła głową i zaczęła iść dalej. W końcu sama parsknęła śmiechem. 


Na piwo zatrzymali się w tej większej góralskiej knajpce znajdujacej się poniżej na polanie w bliskim sąsiedztwie zjeżdżalni grawitacyjnej. Zajęli miejsca na zewnątrz pod parasolem skąd  mieli super widoki na Pieniny Właściwe oraz większą część Małych. Zuber poszedł zamówić dwa Carlsbergi i frytki, a Justyna została żeby nikt im nie zajął stolika. Po chwili Jasiek wrócił z dwoma wysokimi szklankami, które postawił na stoliku, na frytki musieli poczekać dziesięć minut. Poza nimi było jeszcze dziesięć osób na zewnątrz i z siedem w środku. Kolejni klienci już nadciągali od strony stacji wyciągu. Na zjeżdżalni grawitacyjnej również było sporo ludzi. To była ulubiona atrakcja synka Justyny. Jak już się do tego dorwał ciężko było go odciągnąć. 

  • Ooo rety, a kogóż to moje piękne oczy widzą? - zawołał na widok Zawady Zuber. Wyglądało na to, że wracał z jakiejś akcji bo ubrany w . Za nim w odstępie pięciu metrów szedł drugi ratownik Witek Kawka. - Sam zastępca naczelnika się do nas pofatygował. 
  • Bo nie mogę szefa dorwać, a mam do niego pilną sprawę - wyjaśnił pochylony nad Jankiem Julek. - Nawet radia nie ma przy sobie. 
  • Szef niańczy Dawida - oświadczył Jasiek odstawiając szklankę na blat. 
  • No właśnie telefon szefa odebrał młody i powiedział mi, że wujek Łukasz nie może odebrać bo siedzi zamknięty w pokoju, a klucz jest złamany.  Wiecie o co  tu biega? 
  • Coooo? - Justyna aż się podniosła z ławki. O mało nie przewróciła szklanki z piwem. 
  • Co ty gadasz Zawada? Że niby Dawid go zamknął w pokoju i złamał klucz? - spytał Janek i zaczął się histerycznie śmiać. 
  • Czy ja niewyraźnie mówię? - Julkowi wcale nie było do śmiechu, wręcz przeciwnie. Cały był w nerwach. 
  • Co się stało szefowi? - Teraz do rozmowy włączył się Witek. Wysoki chudy  blondyn o szarych miłych oczach. Był trochę podobny do naszego skoczka Kubackiego i też pochodził z Nowego Targu. 
  • Ty Zuber co to za jaja są z tym naczelnikiem? - Zawada się skrzywił. Mówil cichutko, żeby nikt poza nimi nie usłyszał o czym mówią. Nic z tego nie rozumiał. - Bo nie ogarniam.  
  • Dużo by gadać staruszku. - Wzruszył ramionami. 
  • Kuzwa Zuber... nie wkurzaj mnie - wysyczał przez zęby Zawada.  
  • Czekaj Julek, ja zaraz tyrknę do Kyni, bo ona została z nimi w domu to się zorientuje co jest grane.  - Zdenerwowana Krakuska sięgnęła do lewej kieszeni polara po telefon. Występek Dawida zasługiwał na surową naganę, bez wątpienia. Co on sobie myśli? Żeby wycinać takie numery. 
  • Dzięki Justyna. - Twarz Julka rozjaśnił na moment uśmiech. - Powiedz szefowi, żeby do mnie zadzwonił, bo mam pilną sprawę.
  • Nie ma sprawy -  powiedziała wybierając numer przyjaciółki.  
  • To narazie ekipo, ja muszę wracać do chłopaków na miejsce wypadku. - Powiedziawszy to Zawada szybko się oddalił. Odchodząc pomachał im ręką.
  • Witek gdzie jesteście, w którym miejscu? - zatrzymał go Zuber. 
  • Na niebieskim szlaku, co schodzi do Orlicy.  Dwie starsze babki pojechały sobie ze dwa metry w dół bo ślisko było. Jedna ma rozbitą głowę, ale jest przytomna, druga też ale nóżka złamana. Będą żyły. 
  • To dobrze, bo wczoraj na Starych Wierchach Dawid... - zaczął Janek,  ale Witek mu uciął. 
  • Aaa tak słyszałem... I nie zazdroszczę Zawiszy. - Kawka spoważniał. 
  • Spoko, już się pozbierał - zapewnił go Jasiek. 
  • Witek idziesz?!  - zawołał na niego zastępca naczelnika. Był już dobre czterdzieści metrów od niego.
  • Leć, dogonię cię wiceszefie! - krzyknął do Julka. 
  • Ty a skąd Zawada wiedział, że my tu będziemy? - zaciekawił się Jasiek.
  • Wróżka zębuszka mu powiedziała - odparł Witek i pobiegł za Julkiem. 
  • Narazie Kawka. - Zuber pomachał mu i sięgnął po szklankę z piwem. Prawie kończył.
  • Ciszej Janek, bo dzwonię. - Justyna trzymała słuchawkę przy uchu i czekała na połączenie.  Jednocześnie machała wolną ręką koło swojej twarzy. -  Cholera, nie odbiera no.  Co ten jej Dawid znów wyciął? Jak ona teraz spojrzy w oczy Łukaszowi po tej akcji?
  • On to ma po Rafale. - Strzelił do niej uśmiech karpia. 
  • Halo Kynia, jesteś? Słuchaj Kochana, jest taki problem...  - odezwała się, gdy wreszcie udało jej się połączyć z Białko.  


Fot. Kasia Dudziak, Hala Gorc Kamienicki, Gorce 

W niecałą godzinę pokonali drogę z Palenicy do punktu rozejścia się szlaków  niebieskiego i żółtego w okolicy Rabsztyna. Góra ta zaraz rzucała się w oczy tym, którzy wychodzili od Szlachtowej. Tempo Justyny było coraz lepsze i Janek, który to zauważył nie omieszkał jej za to pochwalić. Jakby w ogóle nie miała przerwy w chodzeniu po górach. Uważał, że świetnie sobie radziła, może nawet by się nadawała na przewodnika górskiego, gdyby tylko chciała nim zostać. Łukasz natomiast od kilku dni namawiał ją na kurs ratownika medycznego, a ona obiecała, że to przemyśli. Jeden z dwóch postojów zrobili na rozległej zielonej polance z widokiem na Jarmute i ogromny płat Beskidu Sądeckiego po drugiej stronie. Wiosną ta wszechobecna zieleń aż biła po oczach. Obfitość kwiatów i wszelakiego ziela dała się zauważyć również teraz i fruwających nad łąką motyli, bo tych było tu bez liku, gdzie byś się nie obejrzał. - Pieniny są domem niezliczonej liczby owadów wszelakich i nigdzie indziej w Polsce takiej mnogości nie spotkacie - powtarzała im  w dziecinstwie babcia Jasia, która zawsze była wielką fanką Pienin. Na Trzech Koronach była chyba z trzydzieści razy. Znali ją najstarsi flisacy i górale pieninścy. Minęło dziesięć lat od czasu gdy ostatni raz była z nimi w górach. Potem zachorowała na serce i wszystko się skończyło. - Jesteś gigantka jak ta twoja babcia wiesz? - oświadczył z entuzjazmem Zuber. Miał racje, Justyna miała dużo ze swojej babci, a przede wszystkim silnego ducha i charyzmę. On znów był podobny do swego dziadka od strony mamy. Pan Kordian miał siedemdziesiąt cztery lata i dalej chodził w góry ze swoimi owcami na pobliskie pastwisko. Mieszkał w niewielkim domku z obejściem na polance pod szczytem o nazwie Bukowina Waksmundzka, całkiem niedaleko  zielonego szlaku na Turbacz. Nierzadko mu się zdarzało zachodzić na Halę Długą i odwiedzać tamtejszych baców. Poza tym całe Podhale znało dziadka Jaśka jako dziarskiego człowieczka o sercu mocnym jak dzwon.




  • Brakowało mi tego jak cholera - oznajmiła półgłosem leżąc na plecach w głębokiej pachnącej trawie obok Zubera i wąchała białą koniczynę, którą obracała w palcach. Była zrelaksowana, spokojna i szczęśliwa, już dawno się tak nie czuła. Ta chwila mogła się przedłużać w nieskończoność. Bliskość gór napełniała ją radością i błogością. Przynajmniej przez chwilę miała spokój od marudzącego syna. Od kilku dni ostro dawał wszystkim popalić. 
  • Zasłużyłaś na porząďny odpoczynek siostra. - Janek obrócił się na prawy bok i spojrzał na Krakuskę.  - Jak się szef trochę pomęczy z młodym to nic mu się nie stanie.
  • Pod warunkiem, że mój syn go nie zamęczy na śmierć. - Przygryzła wargę i pokręciła głową. 
  • Ciebie nie wykończył, a jesteś przy nim non stop. - Mrugnął do niej porozumiewawczo, a następnie poprawił rozczochrane kruczo czarne włosy. 
  • Ze mną to co innego Jasiek... jestem jego matką i już przywykłam do tych jego numerów... - oznajmiła i ściągnęła kumplowi z koszulki małego czarnego owada nielotka po czym odstawiła na rozłożystego liścia rosnącego pośród bujnej trawy. Nie miała zwyczaju ich zabijać tak jej mama, która panicznie bała się tych wszystkich górskich żyjątek. 
  • Pod warunkiem, że nie ucieka ci i nie wyskakuje na ruchliwą ulice - przypomniał Zuber. Na chwilę spoważniał, gdyż tego wymagała sytuacja. Nie mógłby się z tego śmiać 
  • Kynia ci mówiła? - popatrzyła na niego zdziwiona, a potem kontynuowała. - No tak, to było straszne... nie powiem, że nie. Myślałam, że go uduszę gołymi rękami. Na szczęście jeden facet go złapał i odciagnął zanim nadjechał ten wielki van bo... - Na samo wspomnienie robiło jej się słabo.  
  • Wyobrażam sobie, co czułaś. - Faktycznie wiedział o tym od Kyni i nieźle go to przeraziło. Justyna przeżyła istny koszmar, a ten mały psotnik sam był wystraszony gdy zdał sobie sprawę że to auto mogło go zabić. 
  • Nagle stał się taki nieznośny - przyznała zmartwiona Justyna. Zaczynała się bać, że traci nad nim kontrole. Był coraz większy i coraz bardziej świadomy.  - Są dni że wszystko jest na nie, a jak już znajdzie dziurę to drąży ją w nieskończoność niczym kret. 
  • Ja wcale nie byłem lepszy niż Dawid, uwierz. - Zuber posłał jej iście szelmowskie spojrzenie. 
  • Mój brat jako dziecko też był straszny.  - Krakuska związała włosy frotką -  tradycyjnie w koński ogon, a potem założyła opaskę. 
  • Rafał moja droga to w ogóle nigdy nie był grzeczny, a twojemu synowi czasem się  to zdarza... Rzadko, ale jednak 
  • Faktycznie - zgodziła się Justyna. Akurat patrzyła w stronę Trzech Koron, które z tego miejsca były super widoczne. Pięknie rzucała się w oczy wapienna biała skała czyli Okrąglica, na której opiera się platforma wiokowa. Tej góry nie dałoby się pomylić z inną, za nic w świecie. 
  • A ty wiesz, że córka Łukasza chodzi z tym Dorianem? Widziałem ich dwa dni temu jak siedzieli nad Ochotnicą i.... 
  • Co robili? Gadaj żesz. - Momentalnie podniosła się do pozycji siedzącej, a potem  wsunęła mu koniczynę za ucho.   
  • A co mogli robić nad wodą zakochani Justyna? - rozbawiony Zuber zaczął się chichrać.


  • No słucham Zuber, nie wstydz się o tym mówić... Ja też przy Calvinie raz odleciałam. - Mrugnęła do przyjaciela okiem. 
  • Łoooooooo, no co ty powiesz. - Góral wybałuszył na nią oczy. -  Kiedy i gdzie?  
  • Wzięłam go kiedyś nad jezioro w Hubie i... tak nas poniosło, że długo nie mogliśmy się opanować... Nagle zaczął mnie całować a, jaaaa... odleciałam. 
  • Zaraz... mówisz, że ty go nad to jezioro zaciągnęłaś i żeś z nim poszalała? - wszedł jej w zdanie Zuber. Był pod wielkim wrażeniem wyczynu Orzeckiej. - Noooo, widzę że siostrzyczka się rozkręca. 
  • Wyobraź sobie że... - nie dokończyła, bo nagle doszedł ich donośny krzyk jakiegoś człowieka, który najwyraźniej  wzywał pomocy. Szedł niebieskim szlakiem od  Wysokiej. 
  • Co się dzieje? - Janek błyskawicznie wstał z trawy i rozglądnął się.
  • Pomocy, ludzie, pomóżcie mi! - krzyknął znów wysoki siwy mężczyzna i osunął się na ziemię zanim Zuber zdążył do niego dobiec, pozostał jednak przytomny. Mógł być po pięćdziesiątce. 
  • Dzwonię po chłopaków Zuber - oznajmiła Justyna i oddaliła się z komórką w ręce. 
  • Proszę się nie martwić, jest pan już pod opieką ratownika. Niech pan powie co pana boli? - mówił Janek, który siedział na ziemi pochylony nad turystą. 
  • To... to... to chyba zawał, bo.... kuje... kuje mnie w klatce. - Poszkodowany ledwo mówił, jego oddech był bardzo nierównomierny. 
  • Spokojnie, zajmę się panem dopóki nie dotrą tu moi koledzy z GOPR u. Oni pana zabiorą do szpitala, bo ja akurat jestem na wolnym. Proszę się nie denerwować, będzie dobrze. 
  • To zawał, wiem że zawał... O jezuuuu jak boli! - powtarzał wystraszony mężczyzna. 
  • Niech się pan nie denerwuje, pomożemy - uspokajał go Zuber. - Jakie ma pan objawy? Proszę mi powoli wszystko opowiedzieć. 
  • Mam...  okropny ból w klatce i...  lewa ręka mi drętwieje, a poza tym... płatki mi przed oczami latają. - Przyłożył rękę do lewej piersi, żeby pokazać Zuberowi o co chodzi.
  • Choleraaaa, to raczej na stówe zawał serca. Muszę panu coś podłożyć pod plecy, bo nie może pan leżeć. Chwileczkę. - Powiedziawszy to prędko sięgnął po plecak,  otworzył go i wyjął z niego swój polar, który następnie zwinął w rulon. Wsunął go mężczyźnie pod plecy. - Lepiej trochu? 
  • Taaak - odpowiedział słabym głosem mężczyzna. 
  • Zmierzę panu teraz puls, dobrze? - Powiedziawszy to przyłożył mężczyznie dwa palce do szyi pod brodą i zerknął na zegarek. - Przyspieszony jest... znacznie. Sto czterdzieści uderzeń na minutę. Tachykardia
  • To chyba kiepsko nie? - Facet patrzył gdzieś w bok. Źrenice miał rozbiegane. 
  • Ponad normę proszę pana. Prawidłowy jest od 60 do 100 uderzeń - wyjaśniła Orzecka. Przyglądała mu się z niepokojem. Nie chciałaby się tak męczyć.  
  • Jak się panu oddycha? - spytał znów zmartwiony Jasiek. Bardzo chciał żeby obyło się bez resuscytacji, bo bał się że skończy się to tym samym co poprzednia akcja z rowerzystą
  • Ciężko... baaaa... rdzo ciężko. - Wyraz twarzy tego człowieka wskazywał na to,  że facet cierpi. Zachłannie łapał powietrze. 
  • Nie jest panu zimno? - Janek pilnie przyglądał się mężczyznie. 
  • Trochę. 
  • Okej zaraz pana owinę specjalną folią. Momencik. - Znów sięgnął do plecaka po folie termiczną. Miał tam również zestaw do reanimacji. Zawsze nosił je ze sobą na wypadek gdyby przyszło mu ratować jakiegoś turystę. Musiał być gotów na każdą ewentualność, nawet jeśli był na wycieczce. 
  • Będą do siedmiu minut - poinformowała go Justyna. W końcu kucnęła koło Zubera i pomogła przyjacielowi owijać chorego folią,  złotem do zewnątrz.
  • Ratownicy zaraz będą, wytrzyma pan jeszcze chwilę? - Janek zmienił pozycje, bo dostał skurczu mięśni od siedzenia w jednej pozycji. Jego wysokie czoło zroszone było potem. 
  • Dziękuje wam, gdyby nie wy...  to... chyba bym tu zdechł. 
  • Niech pan za dużo nie mówi bo się pan męczy - poradziła mu Justyna. - Moja babcia też miała zawał kiedyś. 
  • Miałem... szczęście że... na was trafiłem. - Uśmiechnął się do niej półgębkiem. 
  • Jest pan na coś uczulony lub choruje na coś przewlekle? - kontynuował swój wywiad Janek. 
  • Nie, uczulony nie, ale mam problemy z tarczycą. Jestem w stałym leczeniu.
  • Prawidłowo. Tarczyca też potrafi bigosu narobić. Moja mama się leczy na nadczynność. 
  • Jest pan tu sam, bez nikogo? - spytała zmartwiona Justyna. 
  • Tak, tak, sam poszedłem w góry.  Idę z Białej Wody, po drodze zahaczyłem o Wysoką i dopiero teraz zaslabłem. Nagle mnie złapał ten ból w klatce i pociemniało mi w oczach.
  • Nigdy wcześniej nie chorował pan na serce? - Janek patrzył  mężczyźnie w oczy. - Jeśli pan choruje... wycieczki w góry nie są wskazane. Jak się pan teraz czuje? 
  • Bez zmian i kręci mi się w głowie. - Mężczyzna był blady i mokry od potu, co było widać po jego szarej koszulce. 
  • Jak pan ocenia ten ból w klatce piersiowej, tak od 1 do 10? 
  • Tak 8 na 10...  bym powiedział. - Mężczyzna odchylił głowę do tyłu. 
  • To ostro daje panu w tyłek. - Zuber zrobił zbolałą minę. - Współczuję.
  • Halo Łukasz, hej - powitała go przez telefon Justyna. To on dzwonił. - No jesteśmy dalej tu gdzie wychodzi szlak ze szlachtowej... Tak oczywiście, już ci mówię co i jak. Panu drętwieje lewa ręka, puls ma przyspieszony... Jasiek mówi że 140 na minutę... No... poza tym ostry ból w klatce i zawroty głowy. Ten stan utrzymuje się przez cały czas... Nie, cały czas był przytomny...  Słucham? No okej, to czekamy, dzięki. - Gdy Łukasz zakończył połączenie schowała telefon  i rzuciła do Jaśka. - Łukasz wysyła śmigłowiec, bo akurat byli w pobliżu Krościenka. Witek i Zawisza lecą. 
  • Suuuuper, cieszę się niezmiernie.  Też pomyślałem o śmigłowcu. 
  • Niech się pan nie denerwuje, za trzy minuty będą na miejscu - uspokoiła go Krakuska. 
  • Jesteście niesamowici. Dziękuję. - Mężczyzna był poruszony, niemal bliski łez. 
  • Koleżanka uczy się na ratownika medycznego, a jej krewny jest naczelnikiem pogotowia górskiego. Łukasz Figła się nazywa. 
  • Łukasz Figła?  - podłapał zaraz mężczyzna. 
  • No tak - potwierdziła uśmiechnięta Krakuska.  
  • To przecież... jest mój kumpel z obozu zimowego w Cisnej. On jest naczelnikiem GOPR u? 
  • Na to wychodzi.  - Uśmiechnął się półgębkiem Jasiek.
  • Lecą już! - oznajmiła Justyna, gdy zauważyła na horyzoncie śmigłowiec lotniczego pogotowia medycznego. Już się do nich zbliżali. 
  • Jest dobrze proszę pana. - Janek unióśł kciuka do góry. 

Rozdział 23.1

Ochotnica Dolna - koniec maja 2018



Fot, Kasia Dudziak, 
widok na Trzy Korony oraz pas Pienin Właściwych z zielonego szlaku z Tylmanowej na Lubań


  • Nie dyskutuj ze mną Dawid, bo tylko tracisz czas. Ja nie jestem twoją ukochaną  Krysią i nie popuszczę ci - mówił wkurzony Figła. Stał przy kuchence i pilnował zupy pomidorowej, która powoli dochodziła na malutkim gazie. - Możesz zapomnieć o konikach do przyszłego tygodnia. 
  • Wujek odpuść no. - Syn Justyny stał w kącie koło okna i patrzył na niego bykiem. Nagle przestało być zabawnie, bo wkurzył wujka naczelnika i to na fest. Teraz może już tylko pomarzyć o wyjściu na konie. 
  • Cicho chłopcze. - Odwróciwszy się  do młodego spojrzał nań srogo. Miał już dość jego numerów, dość jak na jeden dzień. 
  • Nie mów do mnie chłopcze okej? - Chłopiec wytarł brudne rączki w czystą bluzę z kapturem z nadrukiem ze Star Wars (obrazek przedstawiał całą ekipę z czwartej części sagi). Wcześniej malował farbami. Jasne ogrodniczki też miał uwaloną zieloną farbą, policzki również. 
  • Czemu nie? - zdziwił się naczelnik. 
  • Bo to wieśniacko brzmi - bronił się  naburmuszony Dawid. 
  • Że jak przepraszam? - O mało się nie poparzył gorącą kawą, którą przed chwilą sobie zrobił. - Żeś wymyślił teraz. 
  • Wieśniacko - odparł Dawid i rzucił mu szelmowskie spojrzenie. - Wujek Rafał też tak uważa 
  • Pierwsze słyszę, żeby to było po wieśniacku. - Figła pokręcił głową, a potem wziął ścierkę i zaczął nią ścierać blat koło kuchenki. - Z resztą... jak by nie było  synku to przecież ty mieszkasz na wsi. 
  • Wiesz co wujek? To było nawet śmieszne jak wychodziłeś przez to okno z mojego pokoju - zauważył młody Orzecki. - Pan Pilka strasznie się śmiał. Chyba pomyślał, że się pali u nas.
  • Poszedł do tego kąta, już! - skrzyczał go pozbawiony resztek cierpliwości Łukasz. Palcem wskazującym pokazał mu kąt. Gdy mały go nie posłuchał złapał za szmatę wiszącą koło lodówki i postraszył. - Już powiedziałem! 
  • Dobla, dobla, idę. - Młody wrócił  do kąta i oparł się pleckami o ścianę.
  • Uważasz że to było zabawne? - spytał rozzłoszczony Figła. 
  • Dla Ciebie pewnie nie, ale niektórzy boki zrywali. Jutro będziesz bohaterem Głosu Ochotnicy.  
  • Dawid!!! - W Łukaszu się zagotowało. Nigdy by go nie uderzył, ale teraz ledwo się powstrzymywał żeby go nie trzepnąć po łapach. 
  • No co nie chcesz być sławny? - Patrzył na Figłe z ukosa.
  • Dość tego Orzecki. Masz kolejny tydzień szlabanu na konie - oświadczył  surowo naczelnik. 
  • Nieeeeeee - zapiszczał Dawid i złapał się oburącz za głowę. Nagłe zrozumiał, że żarty naprawdę się skończyły.  - Tylko nie to, błaaaaagam. 
  • Cichoooo. - Figła ruszył w stronę stołu, w ręce trzymał pełną szklankę.  
  • Dobra przeprasam. Wiem, że przegiąłem z tym kluczem. Już nie będę taki tylko mnie weź na te konie... Dobra? 
  • Zapomnij - rzucił do małego, a ten spojrzał na niego błagalnie, jak zbity pies. Był bliski płaczu.  - Te twoje słodkie spojrzenia działają tylko na ciocie Kynie i babcie. Ja jestem surowy wujek Łukasz i nie ze mną te numery. 
  • Nieee, nieeeee. - Chłopak zaczął tupać nogami. 
  • Było nie rozrabiać... sir. - Powiedziawszy to Figła puścił mu oko. - Lordowie tak nie fikają jak ty.
  • Nie masz serca dla małego lorda. - Mały Orzecki założył ręce na piersi i spuścił glowę. Przydługawa grzywka przykryła mu oczy co go bardzo wkurzało więc szybko oďgarnął ją na bok. 
  • Niesamowite. - Łukasz szeroko się uśmiechnął i znów pociągnął kilka łyków kawy. Był z siebie zadowolony że udało mu się dopiec temu łobuzowi. Szlaban na konie był dla Dawida najgorszą karą. - A czy lord miał serce, gdy zamykał mnie w pokoju na klucz, który następnie złamał ... No co? 
  • Będę się darł, tak głośno, że mnie usłyszą w kościele w Ochotnicy Górnej - zagroził zły pięciolatek.
  • Śmiało, śmiało, nie krępuj się. - Łukasz pomachał ręką w geście aprobaty. - Niech cię w Tylmanowej usłyszą. 
  • Jesteś tego pewny? 


  • Kogo tu znów niesie - odezwał się, gdy usłyszał głośne pukanie do drzwi. Odłożył filiżankę na podstawkę leżącą na stole i leniwie podniósł się z krzesła. Pukanie było tak uporczywe i głośne, że aż działało mu na nerwy. Nim doszedł do drzwi nasiliło się kilkakrotnie. - A to pani...  dzień dobry. 
  • O pan naczelnik, jak miło, a ja do Henka przyszłam. Sprawę mam - powitała go Wasiakowa i czym prędzej wepchała się do środka, a on chwilę tkwił przy otwartych drzwiach. Była wysoką kobietą lekko otyłą o włosach w kolorze ciemnego miodu  spiętych w koka. Z twarzy przypominała Małgorzatę Linde z książek o Ani z Zielonego Wzgórza, zaś z usposobienia podobna była do tej okropnej Bukietową z serialu "Co ludzie powiedzą?"...  Albo jeszcze gorzej. 
  • Heńka nie ma. Jest z mamą w Zawoi - zawołał za nią, a potem zatrzasnął drzwi i poleciał za nią do kuchni. Wasiakowa zdążyła się już rozgościć, oczywiście zajęła jego miejsce przy stole. Po drugiej stronie siedział Dawid i bardzo uważnie jej się przyglądał. Uwielbiał badać nowych gości tego domu swoim czujnym pełnym rozbawienia spojrzeniem. Niektórych bardzo to peszyło. 
  • A to nic, zadzwonię sobie potem do pana mamy na komórkę i z nią pogadam. - Powiedziawszy to odwróciła głowę i pochwyciła ciekawskie spojrzenie syna Justyny. - O rety, jaki ty jest śliczny kawalerze. - Uśmiechnęła się do niego najszerzej jak potrafiła w nadzei, że mały odwzajemni uśmiech, ale ten pozostał niewzruszony.
  • Ja  wcale nie jestem śliczny. - Orzecki strzelił do niej głupią minę. 
  • Nie, a jaki? - spytała Wasiakowa patrząc na małego z zaciekawieniem.
  • Ja jestem ośniewająco psystojny - oznajmił śmiertelnie poważny pięciolatek.
  • Mówi się olśniewająco przystojny - poprawił go Łukasz. 
  • Zabójczo przystojny - podkreślił Dawid. Był okropnie z siebie zadowolony. 
  • No coś podobnego. - Wasiakowa przerzuciła pełne zdumienia spojrzenia na Figłe. 
  • Czemu pani tak na mnie patrzy? - spytał Łukasz, którego karcący wzrok tej kobiety świdrował na wylot. - To nie jest mój syn. 
  • Ma pan za to uroczą córeczkę. - Mówiąc to syczała jak wąż i celowała w niego wskazujący palec.
  • Do czego pani znów pije? - Naczelnik gniewnie zmarszczył brwi. Nie cierpiał tej wrednej  wścibskiej baby. 
  • Córeczkę,  która szlaja się po wsi z tym huliganem i robi... 
  • Szlaja się?  Moja córka się  szlaja? -  uciął jej zdenerwowany Figła. - Z kim niby?  
  • Dziś  przyłapałam tą pana Sylwie i tego Doriana pod plebanią jak się macali i całowali... w bardzo ciekawej pozycji... na ławeczce. 
  • O kurwa mać - zaklął półgłosem zszokowany Figła i z automatu pacnął się prawą dłonią w czoło.  Teraz to już wrzało w nim, gotowało to za słabo powiedziane. 
  • Wujek powiedział kurwa mać. - Dawid zaczął się histerycznie śmiać. Mało brakowało,  a zaczął by się tarzać po podłodze. 
  • Pięknie, brawo! - wyrzuciła z siebie oburzona Wasiakowa. - Ładnie go pan szkoli. 
  • To nie tego wujka podsłuchuje. - Młody uśmiechnął się rozbrająco.
  • O matko boska. - Przeżegnała się. 
  • Jezu przepraszam. To ze zdenerwowania - tłumaczył się rozgoraczkowany Łukasz.  - Naprawdę nie chciałem tak bluzgać. 
  • Ależ oczywiście panie Łukaszu. Ja wszystko rozumiem. - Podniosła się gwałtownie z krzesła i z dumnie uniesioną głową ruszyła w stronę wejścia.
  • Idzie pani już? - Chłopiec zszedł z krzesła i od razu pobiegł w kierunku drzwi. 
  • Dawid wracaj do kąta - polecił mu Figła, ale młody udał że nie słyszy. 
  • Chciałeś mi jeszcze coś powiedzieć? - zwróciła się  na odchodnym do Orzeckiego. 
  • Wujek Rafał mówi, że jest pani dziwną ograniczoną umysłowo kobietą i że wywiozą panią na taczkach do chlewika... 
  • Coś ty powiedział mały paskudniku? - Wzburzona Wasiakowa aż poczerwieniała ze złości. Niewiele brakowało żeby zabiła wzrokiem osłupiałego z wrażenia naczelnika.  - Kruca fuks! 
  • Do cholery Orzecki ucisz się wreszcie bo ja ciebie zamknę w chlewiku. - Wyprowadzony z równowagi Figła złapał syna Justyny za rękę i siłą zaciągnął do pokoju babci Jasi. Kiedy już zamknął drzwi i posadził pięciolatka na wersalce powiedział ostrym tonem. - Zostaniesz tu i nie ruszysz się stąd przez dwadzieścia minut, rozumiesz? Przegiąłeś synek i to na fest. 
  • Ale ja tu umrę z nudów. - Młody znów się naburmuszył. 
  • To nie trzeba było jej opowiadać takich głupot. - Łukasz gwałtownie machał rękami jakby to miało mu pomóc się uspokoić. Już dawno nikt mu tak nie podniósł ciśnienia jak nawiedzona Wasiakowa... A żeby tego było mało to jeszcze  Sylwia z tym swoim chłopakiem...  Ale bigos. 
  • Ale wujek, to nie ja to wymyśliłem - usprawiedliwiał się synek Justyny. - Ja tylko usłyszałem rozmowę wujka i cioci Kyni. 
  • Ale nie musiałeś tego powtarzać pani Wasiakowej Dawid - tłumaczył chłopcu Figła. Z nerwów rozbolała go głowa. - W ogóle nie możesz mówić obcym  ludziom takim rzeczy bo tylko szkodzisz swoim bliskim, a to nie jest okej. Poza tym nie tak cię wychowywujemy żebyś  się w ten sposób odzywał do starszych. Ogarnij się chłopaku. - Przyłożył sobie dłoń do czoła i trzymał tak przez dwie minuty.  
  • Przepraszam. - Dawid mówił cicho. Jeszcze nigdy nie dostał od Łukasza takiej ostrej reprymendy więc czuł się zdrowo skarcony. - Nie gniewaj się już. 
  • Czy ty wiesz co ta pani zrobi teraz twojemu ulubionemu wujkowi... Rafałowi? - zapytał patrząc z góry na zawstydzonego pięciolatka. Stał przy wielkim oknie, a w pobliżu była wersalka babci, na której grzecznie siedział mały Orzecki i pilnie się w niego wpatrywał. 
  • Wiem... zrobi mu z tyłka jesień średniowiecza - odparł Orzecki już nieco śmielej 
  • Żebyś ty chociaż wiedział co to znaczy. - Łukasz pokręcił głową, a potem nagle zaczął się śmiać. Słowa tego łobuza nawet go rozśmieszyły... Te taczki też były trafione mimo, że powtórzył to za Rafałem. Najchętniej sam by tą Wasiakową gdzieś wywiózł na taczkach. Jak najdalej od Ochotnicy. 
  • Poszła sobie, widzisz? - powiedział ucieszony Dawid, gdy dotarł do nich odgłos zatrzaskujących się drzwi.  - Mogę już wyjść. 
  • Ani mi się waż. Zostajesz tu na dwadzieścia minut. - Nie zamierzał odpuszczać Dawidowi. Ktoś musi go w końcu utemperować. 
  • Eeeeej no. - Obrażony łobuz odwrócił się do niego plecami.
  • Cholera, moja zupa! - przypomniał sobie Figła. Prędko otworzył drzwi i pognał do kuchni. 

Dziękuje serdecznie za czas na lekturę, odwiedziny i komentarze.

Do zobaczenia pod Durbaszką :





niedziela, 16 sierpnia 2020

Z cyklu Kasine pisanie: Idąc pod prąd cz. 22


Rozdział 22 


Fot. Kasia Dudziak, zachód słońca nad Babią Górą, widok z Maciejowej, Gorce 



Turbacz, schronisko pod Turbaczem  - koniec maja  2018 

Pogodę mieli idealną, jak na zamówienie. Ani za ciepło ani za zimno, tak w sam raz. Czasem lekko popadało, zaraz jednak przechodziło i znów było pogodnie.  Brakowało tylko Kyni, Rafała i Calvina, bez nich paka była jakaś niepełna... Młody Orzecki puścił mamę w góry bez żadnych protestów, usłyszał bowiem, że zostanie z Łukaszem i swoją ukochaną matką chrzestną. Z nimi zawsze super się bawił. Obiecał Jankowi, że nie będzie płakał, jeśli będą do niego dzwonić regularnie na każdym dłuższym postoju. Ku wielkiemu zdziwieniu Zubera, Justyna bez zbędnego marudzenia dała się namówić na wspólną trzydniową wędrówkę. Najpierw poszli na Turbacz, ulubionym czerwonym szlakiem (odcinek głównego szlaku beskidzkiego), a trasę zaczęli na Przełęczy Knurowskiej. Na szlak podrzuciła ich Kynia. Mieli zostać na noc w Schronisku Orkana i na drugi dzień zejść do Łopusznej i zaraz pchać się na Szczawnicę. W bazie ratowników dyżurowali akurat Zawada z Zawiszą, a potem dojechał jeszcze jeden starszy ratownik Jurek Siwy z Niedźwiedzia, bardzo sympatyczny góral. Janek nie widział go bardzo długo, bo  Jurek był na zwolnieniu z powodu zapalenia płuc. Przyszedł do nich z TOPR-u, w którym służył pięć lat jako pilot śmigłowca i ratownik. Justyna od razu polubiła Siwego, Dawida także. Dużo dobrego słyszała o tym Zawiszy od brata mamy i Rafała i że przyjechał do nich prosto z Bieszczad.  To było ulubione pasmo ich ojca, znał je na wylot, również po stronie ukraińskiej i słowackiej.



Pod wieczór chłopaki dyżurujące na Turbaczu dostały wezwanie. Dwójka starszych chłopaków zgłosiła wypadek kolegi w okolicy Starych Wierchów -  uraz głowy i barku po wywrotce z roweru. Na miejsce pojechali Julek (zastępca naczelnika) dowodzący akcją w imieniu Figły z kolegą Zawiszą, zaś Siwy z Piotrkiem Gąsienicą zostali w bazie i przyjmowali kolejne zgłoszenia. W tym samym czasie Janek i Justyna spacerowali do woli po Hali Długiej. Kilka razy obeszli ją wzdłuż i wszerz, a przy okazji cykali sobie wzajemnie zdjęcia w towarzystwie owiec i kóz skubiących krótką zieloną trawę.  Widoki po deszczu były takie sobie - rozmyte jak na obrazie Williama Turnera, angielskiego impresjonisty. Najbardziej widoczna była gęsta jak mleko mgła unosząca się nad lasami w dole - mgła mistyczna i czarodziejska - jak to mówiła Krysia Białko, gdy była w wieku synka Krakuski. W końcu usiedli sobie na skraju polany Wierchy Zarębskie i dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, wpatrzeni w pasmo Gorców oraz oddalone Pieniny, których zarys powoli stawał się wyraźniejszy. Już tak dawno nie byli razem w górach,  że prawie zapomniała jak sielsko smakują te ich wspólne wyprawy. Brakowało jej tego tak jak tlenu. Nawet nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatni raz wyrwała się z domu tak na dłużej żeby połazić sobie po Beskidach. Miała wrażenie że minęły wieki, tymczasem Jaśko miał swoje ukochane góry na co dzień i tego mu zazdrościła, choć jego praca była ciężka i nie każda akcja kończyła się dobrze. Z drugiej strony doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że trzeba ogromnie kochać góry i ludzi by być ratownikiem z prawdziwego zdarzenia, który poświęca cały swój czas i nierzadko naraża swoje życie by ratować czyjeś. Tak jak dziadek Tomasz, który zginął ale uratował dziewczynkę, bez niego nie miałaby szans na przeżycie. Gdyby nie daj Boże to samo spotkało Janka, Łukasza albo Rafała chyba by się załamała. Miała w nich wielkie oparcie, odkąd pamiętała zawsze byli blisko, gdy tylko ich potrzebowała. Oni również mogli na nią liczyć. Zuber wiedział, że przyjaciółka jest z niego dumna i że zawsze mu kibicuje - to mu dodawało otuchy w najtrudniejszych momentach, a tych nigdy w pracy nie brakowało.



Fot. Kasia Dudziak ( ranek na Lubaniu- widok z wieży widokowej na Lubaniu) 


  • Ej bratku, co ci jest? - spytała trąciwszy go uprzednio łokciem. Już wcześniej zauważyła, że jest jakiś przygnębiony, nieswój, od początku wycieczki mało się odzywał, a ona nie byłaby sobą gdyby się nie zainteresowała. Nie była pewna  czy to tylko tęsknota za Basią czy może coś więcej. - Prawie się nie odzywasz.
  • Zdaje ci się - odparł szybko Zuber i z powrotem wbił spojrzenie w zamglone pasmo Tatr. Nie bardzo mu się chciało teraz gadać o swoich osobistych problemach. Wolał nie myśleć o smsie od Basi, który nie był do niego tylko do jakiegoś kolegi ze studiów, z którego wynikało, że ów koleś ma wobec niej jakieś zamiary. Najpierw chciał od razu zadzwonic do Basi i wyjaśnić tą sprawę, ale w ostatnim momencie się powstrzymał. Nie chciał żeby pomyślała, że świruje, aczkolwiek ciągle go to prześladowało... Uparcie przekonywał się że Basia by go w życiu nie zdradziła. Nie było opcji, żeby z kimś kręciła za jego plecami. Nigdy by mu takiego świństwa nie zrobiła.
  • Ty Zuber, takie bajki to możesz opowiadać mojemu bratu, a nie mnie. - Po tych słowach trąciła go w ramię. Jednocześnie nie odrywała od niego spojrzenia. Zdawał się być strapiony i to mocno. Kiedy ostatnio widziała Jaśka w takim nastroju? - No Janek no. 
  • Możemy o tym pogadać innym razem? - Spojrzał na przyjaciółkę błagalnie. - Nie psujmy sobie tego wypadu jakimiś przyziemnymi sprawami.
  • A więc jednak coś się dzieje? - zmartwiła się Orzecka. Wiązała właśnie włosy w koński ogon.  Miała na sobie lekką termiczną bluzkę z długimi rękawami od Jacka Wolfskina w kolorze błękitnym, na wierzchu ciemnozieloną cienką kamizelkę na zamek błyskawiczny i czarne spodnie. Buty pożyczyła od Jaśka gdyż jej własne karimorki miały już zdarty wibram i spęka ne szwy. Jej brat też miał karimory, piękne wysokie, czarno zielone, ale on nosił 44 numer. 
  • Justyna błagam Cię, przestań. - Zuber uniósł ręce do góry w geście rozpaczy. 
  • Co z tobą jest do licha? Zawsze wszystko mi mówiłeś, a teraz...
  • Powiem ci, ale jeszcze nie teraz okej? Please. - Janek złożył ręce jak do modlitwy.  Wreszcie zapiął kurtkę 
  • Dobra Jasiek, okej? - Machnęła ręką i wbiła wzrok w Tatry, które z chwili na chwilę stawały się coraz bardziej wyraźne. Czekali na zachód słońca. 
  • Pięknie wyglądasz wiesz siostra? - Justyna zawsze cholernie mu się podobała, ale nigdy nie miał odwagi, żeby ją poderwać, a poza tym przy innych chłopakach w liceum czuł się gorszy, zwłaszcza przy tym Dawidzie z 2b, który z wielką łatwością wyrywał każdą panienkę w szkole. Uważał się za Boga, a Justynę chciał mieć dla siebie na wyłączność i nie tolerował przy niej żadnego kolesia. Dziś Justyna była jeszcze piękniejsza niż kiedyś, ale on był wierny jak pies swojej Basi, a Orzecka na śmierć zakochana w swoim Angliku. Zawsze byli tylko najlepszymi przyjaciółmi, a potem stali się bratem i siostrą. 
  • Weź się zakochaj bratku. - Powiedziawszy to roześmiała się. 
  • Małpa... - Pokazał jej jęzor.  
  • Ja Ci małpę dam górolu. - Orzecka udała, że podnosi na niego rękę. 
  • Ej Justyśka... ty wiesz, że zawsze mi się podobałaś? Tylko... jakoś nie miałem odwagi do ciebie zarywać, bo ten Litwin... 
  • Co? - Justyna aż się podniosła z wrażenia. - I ty mi dopiero teraz o tym mówisz? 
  • No wiesz... 
  • No właśnie nie wiem... Mów o co biega. - Wpatrywała się w Zubera z niedowierzaniem. Wielkim niedowierzaniem.  
  • Bałem się, że ci się nie spodobam, bo nie byłem taki przebojowy jak Rafał, ani jak ten cały Dawidek... dziany był sukinsyn jak... Laski ze starszych klas przeważnie chciały jego albo Rafała. 
  • Jasiek litości. - Złapała się za głowę. Nie spodziewała się tego, w życiu by nie pomyślała, że Janek mógł się w niej bujać. Aż dziwne, że tak cichutko siedział tyle czasu.  A wystarczyłby jeden sygnał i zostawiłaby Litwina dla niego bez mrugnięcia okiem. Był jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Kiedyś była świadkiem jak całował się z jedną maturzystką w dyżurce... Tak, Ilonka nigdy nie kryła się ze swoją wielką miłością do Janka, nic, a nic. Korciło ją teraz, żeby go zapytać czemu się nie związał z tą dziewczyną. - A ten mój bratek ani słowa nie pisnął, że się we mnie bujasz. No co za osiołek. 
  • Byłem zbyt nieśmiały.  - Spuścił wzrok.  
  • Taaaa,  nieśmiały... A kto się z Ilonką w dyżurce woźnej całował? 
  • To ona zaczęła, nie ja - obruszył się Jasiek. Jak sobie przypomniał Ilonke Wyżge i jej umizgi do niego i podchody żeby go pocałować publicznie. To było nawet całkiem przyjemne bo dziewczyna brzydka nie była i super całowała, ale on był tak mocno zakochany w Justynce. 
  • Na zapleczu u chemiczki też? - spytała rozbawiona Justyna. 
  • Weź już przestań - powiedział śmiertelnie poważny, a chwile potem sam zaczął się śmiać. 
  • Wyglądałeś na zadowolonego. - Puściła mu oko. 
  • Tak, to może sobie przypomnij co twój brat wyprawiał na obozach... z Kynią. - Przeczesał palcami włosy. - Tak mu hormony buzowały przy niej, że moje wyskoki to małe piwko, 
  • No jasne, że pamiętam. - Pokręciła głową. - Mama o mało go nie zamordowała jak wróciliśmy do domu po turnusie. Dostała list od kierowniczki obozu na temat jego zachowania. 
  • Coś mi się zdaje, że właśnie Kliga do nas jedzie - poinformował ją Janek, który właśnie zauważył zbliżającego się na quadzie kolegę z pogotowia.  Jechał ze schroniska pod Turbaczem. 
  • No faktycznie, to Kliga. - Pomachała Tomkowi ręką. 
  • Czekamy na zachód słońca? - spytał obejmując przyjaciółkę ramieniem. - Tatry są coraz wyraźniejsze, będzie pięknie. 
  • Jak nie padnę, bo trochę mnie zmęczyła ta droga. Dawno nie byłam w górach i muszę się na nowo zaaklimatyzować. - Założyła wystający kosmyk włosów za ucho. 
  • Nooo Justyś, muszę ci powiedzieć, że twój Angol świetnie dał sobie radę z wyjściem na Lubań, a trasy łatwej nie wybrałem, bo szliśmy z Ochotnicy zielonym szlakiem... tak tym co wychodzi koło kościoła. 
  • Ładne rzeczy panie ratowniku - powiedziała patrząc w najdalszy punkt na horyzoncie. Faktycznie Tatry były coraz wyraźniejsze. Choć nie ogarniała dobrze panoramy z Turbacza od razu poznała Kasprowy Wierch i całe Tatry Zachodnie. Łukasz nieraz pokazywał Dawidowi stare albumy z górami i uczył  go który szczyt jest który,  a jej syn szybko zapamiętywał. Miał świetną pamięć 
  • A hoj Zuber, co tam?  Dalej bidujesz na urlopie? Opierdzielasz się stary jak mało kto - zażartował Tomek, a następnie zszedł z quada i zdjął kask. 
  • Z rozkazu najwyższej instancji, naczelnika Figły - odparł Janek i zrobił głupią minę. 
  • Aaaa to jesteś usprawiedliwiony. - Roześmiał się drugi ratownik.
  • Śmiej się śmiej. Mnie się to wcale nie podoba. 
  • Pracoholizm jest szkodliwy Jasiek - skarciła go Orzecka. 
  • Cześć Justysia, jak tam twój synek? Zdrowy? - przywitał się  Kliga i podał Justynie rękę.
  • A tak różnie Tomuś, ale dajemy radę. Dziękuję. - Uścisnęła mu rękę. Bardzo lubiła Tomka Kligę. 
  • To najważniejsze, byle do przodu - ucieszył się Tomek. - Moja Kamilka też jakiś czas chorowała, a teraz jest w porządku. Sanatorium pomogło. 
  • Zawada z Zawiszą pojechali na Stare Wierchy. Dostali zgłoszenie, że rowerzysta się wywalił - poinformował kolegę Jasiek. 
  • No wiem, bo akurat spotkałem Zawisze po drodze. Wrócił ze mną pod Turbacz.
  • I jak się to skończyło? - dociekał Zuber. Po wyrazie twarzy kumpla zorientował się że coś nie tak. - Co z tym rowerzystą Kliga? 
  • Fatalnie. Reanimowali kolesia pół godziny  i nie poszło. Chłopak zszedł zanim przyleciały chłopaki z TOPR u. Julek poleciał z nimi do Nowego Targu. 
  • Nie żyje? - Jasiek zrobił wielkie oczy, a później klepnął się otwartą dłonią w czoło. - Ja pier... 
  • No przecież ci godom, że zszedł nie? - odparł Kliga i spuścił głowę. - Nie wiedzieć czemu facet nie miał na głowie kasku... Trochę nieodpowiedzialne. 
  • O jaaaa. - Justyna zbladła. W jednym momencie zrobiło jej się gorąco. Musiała się oprzeć o Janka, żeby nie upaść. 
  • Ale czekaj, zaraz... To ten uraz głowy był aż tak poważny czy coś to coś innego? - Janek skrzywił się tak jakby przełknął jakieś wstrętne lekarstwo. 
  • Pogadasz z Zawiszą to ci wszystko powie. - Tomek przygładził jasne krótkie włosy. 
  • A co, ty z nim nie gadałeś Kliga - zdziwił się Zuber. 
  • Wyobraź sobie Zuber, że Dawid nie był skłonny do rozmów w tamtym momencie.  
  • W sumie to go rozumiem - oświadczył przybity Jasiek. 
  • Ja też - dodała Orzecka półszeptem. - Biedny Zawisza.
  • Spokojnie, szybko dojdzie do siebie. Dawid to nie debiutant - uspokoił ich Tomek.
  • Ja bym zawału dostała jakby mi turysta zszedł - oznajmiła zdołowana Justyna. 
  • Żadnego z nas to nie ominie. Twojego brata też. 
  • Wiem Tomek, wiem. - Mówiła półgłosem. 
  • Ostatnio jak jego kumpla martwego znieśli ze stoku Palenicy to się tak zdenerwował, że Zawisza i Łukasz przez pół godziny go uspokajali.
  • Jakiego kumpla? Nic mi nie mówił... - Przeniosła wzrok na Zubera i wbiła w niego niepokojące spojrzenie. Czemu Rafał nic jej nie powiedział?  - Jasiek o co chodzi? 
  • Nie wiem czy znałaś tego Michała z Kościeliska. On był razem z Rafałem na Kazalnicy kiedyś. Poznał go w klubie wspinaczkowym o ile się nie mylę. 
  • No kojarzę go, oczywiście, że tak. - Pamiętała Michała doskonale. To był przeuroczy chłopak. Nie miał rodziny, wychował się w bidulu, a mimo to był niesamowicie pozytywnym osobnikiem o wielkim sercu. -  To co mu się stało, dlaczego nie żyje? 
  • Zabił się... - odpowiedział Jasiek i na chwilę zamilkł. - To było całkiem niedawno.
  • O Jezuuuu nieeee, przestań. - Nagle poczuła bolesny skurcz serca. Oczy momentalnie  zaszły jej łzami. To już było dla  niej za dużo, a poza tym było jej przykro, że brat jej nic o tym nie powiedział. - To niemożliwe. 
  • Przykro mi Justyś. - Zuber przytulił Justynę, która nagle zaczęła płakać. 
  • Przepraszam że to powiem koleżanko, ale... to jest życie - odezwał się Tomek. - Ja robię w pogotowiu dopiero sześć lat, a już dwadzieścia razy musiałem się mierzyć z kostuchą. 
  • Muszę się położyć - oświadczyła Orzecka. 


Fot. Kasia Dudziak ( zachód słońca nad Beskidem Wyspowym) 

Justyna spała jak zabita, a on nie mógł. Jego zegarek z podświetlaną tarczą pokazywał dwudziestą trzecią trzydzieści. To przez tego rowerzystę, kolegę Rafała i Baśkę. Całą godzinę kręcił się na łóżku, przewracał z boku na boku, aż w końcu wstał, ubrał się i wyszedł z pokoju. Musiał sobie połazić po okolicy i zaczerpnąć rześkiego nocnego powietrza, popatrzyć w niebo. To mu zwykle pomagało, więc postanowił opuścić schronisko i przejść się... Tęsknota za ukochaną jeszcze mocniej go przygnębiała. Nie tak miało być, zupełnie nie tak. Miał ten urlop spędzić z nią w Bieszczadach, cały tydzień, a tymczasem wyszło jak wyszło. Najpierw Basiulka złapała grypę,  a teraz ten kurs i seminarium dyplomowe w Krakowie. Tak za nią tęsknił, że aż czasem go roznosiło. Mógł zostawić wszystko i jechać do Krakowa gdyby znalazła dla niego choć chwilkę...  A może nie chciała żeby tam z nią był... Jezuuuu, co też mu po głowie chodzi, jak może tak myśleć o niej? - Jeszcze ten przymusowy urlop do ciężkiego - burknął pod nosem. Nie mógł wysiedzieć, chętnie by jeździł z chłopakami na akcje, ale z naczelnikiem nie było gadania.



  • Hej Jaaaasiek! - zawołał Janka Zawisza, gdy Zuber wychodził ze schroniska głównym wyjściem. Dawid stał w pobliżu i palił papierosa - już trzeciego w ciągu godziny. Wciąż nie mógł się uspokoić po tamtej akcji z rowerzystą. To był pierwszy śmiertelny przypadek w jego karierze zawodowej ( to już czwarty rok był ratownikiem). Do tej pory miał szczęście, bo wszystkie jego akcje kończyły się w miarę pomyślnie. Tym razem się nie udało i umarł dwudziestoletni chłopak. Miał świadomość tego, że to nie pierwszy ani ostatni raz kiedy będzie musiał się z tym zmierzyć. Nawet nie zmienił ubrania, nadał był w służbowych ciuchach. 
  • Trzymasz się jakoś?  - Zuber poklepał kumpla po plecach. Strasznie było mu przykro z powodu tego rowerzysty. Julek powiedział że to Dawid go reanimował. - Słyszałem od Tomka że ten rowerzysta... Przykro mi. 
  • Jak się czułeś, kiedy pierwszy raz zszedł ci turysta Zuber? - Dawid patrzył w ciemne niebo zasnute chmurami. Ostry wiatr bezlitośnie targał jego ciemne kręcone włosy. Noc była zimna, temperatura spadła do dziewięciu stopni Celsjusza, ale jemu to nie przeszkadzało. Uwielbiał szwendać się nocą, zwłaszcza w górach, lubił gdy wiatr smagał go po twarzy. 
  • To był twój pierwszy śmiertelny przypadek? - Janek oniemiał. Nie mógł  w to uwierzyć, gdyż on sam nie miał tyle szczęścia, jego przypadków nie dało się policzyć na palcach jednej ręki. Ale rozumiał Dawida, bardzo dobrze go rozumiał. Ciężko jest się pogodzić z tym, że ktoś umarł na twoich rękach, podczas reanimacji, bo nie miałeś na tyle mocy by go zatrzymać na ziemi. To najgorsze co może być. 
  • Taaaa - odparł Zawisza i pociągnął papierosa, a potem mocną się zaciągnął. Po chwili zaczął kaszleć. Dawno tyle nie wypalił w ciągu godziny. 
  • Wiem  co to znaczy - oznajmił kiedy kolega na niego spojrzał. - Moim pierwszym przypadkiem była młoda dziewczyna... miała z osiemnaście lat. Też mi zeszła przy resuscytacji... Serce siadło. - Powiedziawszy to zamilkł na dwie minuty i zamknął oczy. Doskonale pamiętał tamten dzień i tamten moment. Nawet nie miał za sobą roku służby kiedy to się stało. Długo nie mógł tego strawić, a przy tym stale towarzyszył mu lęk, że znów będzie musiał przez to przechodzić. - Była chora od urodzenia i nie mogła chodzić po górach, ale nie umiała sobie odpuścić.  Kochała je całą sobie i jednocześnie liczyła się z ryzykiem, tak jak każdy alpinista kochała ryzyko. To jej brat nas wtedy wezwał, a gdy umarła... położył się na ziemi i ryczał, a ja nie wiedziałem jak mam z nim rozmawiać. Był jedyną osobą jaką miał. Dobrze że Łukasz z nami był, bo ja ledwo mówiłem. 
  • Kurwa mać, to faktycznie słabo. Pewnie nadal nosisz to w sobie. - Patrzył na kumpla z bólem w oczach. Nie chciał sobie nawet wyobrażać jak się wówczas czuł Zuber. Zacisnął zęby i zasyczał. - Potowrne. 
  • Nie ma dnia żebym o tym nie myślał Dawid, ale wiesz jak jest...  Życie toczy się dalej, a my musimy dalej pracować i nie ma zmiłuj się. 
  • No właśnie. - Zawisza wyrzucił papierosa do kosza, ale wcześniej zdusił końcówkę, żeby się nie tlił. - Nie mogę się pozbierać.  
  • Co było przyczyną śmierci? - spytał Zuber. - Wiesz coś od Zawady?  
  • Jeszcze niewiadomo. Rodzina poprosiła o sekcje zwłok. Według Zawady to mógł być wylew albo miał tętniaka który pękł, gdy uderzył głową o kamień. Myślę, że to drugie najbardziej prawdopodobne. 
  • Raczej tak - zgodził się Janek. Podrapał się po głowie i rozejrzał dookoła. Góry były ledwo widoczne, nawet oświetlenie schroniska nie pomagało. Można było jedynie dostrzec malutkie świecące punkciki w dole - to był Nowy Targ. Zaczął chodzić w te i we wte żeby mu nie było zimno. On również uwielbiał siedzieć na dworze nocą, gdzieś wysoko. 
  • Już dawno się tak podle nie czułem. Tak wrednire, że nawet kurna czysty Johnny Walker nie pomaga.
  • Wierzę ci, ale musisz jakoś się pozbierać bo to nie koniec. - Mówił to patrząc smutno na Zawisze. - To samo mówię Orzekiemu. Może to brutalne, lecz nie mamy wyjścia. Kostucha nie przestanie nam stawać na drodze.  
  • Masz racje. - Pokiwał twierdząco głową. 


  • Chcesz szluga Zuber? - Wyciągnął paczkę papierosów i podsunął koledze. 
  • Nie dzięki, rzuciłem to cholerstwo już dawno. Rafał mnie wciągnął jak byliśmy w liceum,  a potem żałowałem. Dwa lata zrywałem z fajkami.
  • Ja rzuciłem pół roku temu, a dziś znów musiałem zakurzyć. Na szczęście jeden miły pan z obsługi  schroniska mnie poratował paczką. - Pomachał mu paczką przed nosem, po czym wyjął następnego szluga. 
  • Ej Zawisza... czy ty czasem nie skończyłeś dyżuru o 22 - giej? - Patrzył na niego podejrzliwie. 
  • Skonczyłeś, skończyłeś...  - odparł podpalając kolejnego papieroska. 
  • To co ty tu jeszcze robisz? - zdziwił się Zuber. - Nie masz przypadkiem  w chacie dziewczyny do przytulania? 
  • Magda jest u ciotki w Ojcowie. Wraca pojutrze - odparł i wypuścił z ust chmurkę dymu. 
  • To znowu nie będzie przyjemności? - Zuber puścił Zawiszy oko.
  • Znowu? Jakie znowu chłopie? Ja to teraz na brak seksu w związku nie mogę narzekać. Absolutnie. Poczekaj jak twoja Basia w ciążę zajdzie... - Teraz Dawid zaczął się przechadzać po dziedzińcu przed schroniskiem. 
  • Mam rozumieć, że nie wyrabiasz? - Uśmiechnął się zbójecko.
  • Coś w tym sensie Zuber. - Dawid trącił kumpla w ramię. 
  • Chcesz się przejść w stronę czoła Turbacza? - zaproponował Zuber. - W drodze powrotnej zrobimy kółko. 
  • No dobra, ale po co się tak rozdrabniać? Chodźmy od razu na Gorc i wrócimy tu przez Maciejową. 
  • Ale ci wali w poddasze Dawidoff. - Zuber postukał się w czoło, a potem roześmiał się na cały regulator.
  • Taka pora, że wali w kopułe. Co ci poradzę. - Oparł się o ścianę przy wejściu do schroniska. 
  • Mnie już zaczyna roznosić bez roboty. Odkąd mnie szef  wygonił na przymusowy urlop cały czas kombinuje jak się wkręcić w akcje tak żeby on tym nie wiedział. Normalnie kurna nie śpię po nocach, bo obmyślam strategie... A jak nie wymyślę wynajme Sherlocka. 
  • To za co masz ten karny urlop? - spytał rozbawiony Zawisza. Nie sądził, że komukolwiek uda się poprawić mu humor, ale Jasiek tego dokonał, niesamowte. Miał gadane skurczybyk...  jak ten siostrzeniec Figły. - Opowiadaj Zuber, bo ciekaw jestem czym podpadłeś Łukaszowi, że cię wywalił na to wolne.
  • To przez Calvina... on mi to załatwił - zażartował Jasiek. Mówił półszeptem.
  • Ten psycholog z Yorku? - Zawisza dotknął palcem skroni. - No Rafał opowiadał mi że niezły agent z tego Brytyjczyka. 
  • Masz czołówki? - spytał Zuber. - Mogą się nam przydać na tym Gorcu. Tam nie ma światła.
  • Nie mam, ale skoczę szybko do dyżurki i zaraz będę miał. - Wskazał palcem na wejście do schroniska. 
  • To leć Dawidoff, czekam. 


Fot. Kasia Dudziak (Kot Floyd spod Bereśnika, nazwany tak przez moje córki) 

Gdy Justyna otworzyła oczy zaczynało już świtać. Obudził ją długi dżingiel telefonu, który sygnalizował, że przyszedł sms. Oczywiście zapomniała wyłączyć dźwięku przed pójściem spać. Była tak padnięta i podminowana wieścią o Michale, że nie miała już ochoty na nic poza spokojnym snem. Spała tak twardo, że nawet nie słyszała jak Jasiek wyszedł z pokoju ani jak wrócił. Mogło się walić i palić, a ona spała dalej. Sms był od Calvina i doszedł ze sporym opóźnieniem. Wysłał go koło dwudziestej trzeciej w nocy, gdy ona już była w krainie Morfeusza. Dostała fotkę na której Cal był z Rafałem z dopiskiem "Wariuje bez ciebie". - Kocham cię ty wariacie - powiedziała cicho patrząc na ekran telefonu. Wpatrywała się w zdjęcie szeroko uśmiechnięta. Sama za nim tęskniła, każdy kolejny dzień bez niego dłużył się w nieskończoność. Jego nieobecność stawała się coraz bardziej nieznośna. Zakochała się w nim jak gówniara i wcale nie było jej wstyd z tego powodu. To co się między nimi działo tuż przed jego wyjazdem było niesamowite. Nawet nie przypuszczała, że po tych wszystkich przejściach z Marcinem zdoła się jeszcze tak mocno zakochać w mężczyznie... W Filipie nie potrafiła, choć był kochany i troskliwy tak jak Coulter. Gdyby nie jego smsy z wyrazami wsparcia pewnie by oszalała. Potrzebowali go, ona i Dawid. Synek non stop wypytywał ją (przez telefon) kiedy wróci Calvin. W sumie wszystkim truł na ten temat. Chwilami miała dość tłumaczenia mu ciągle tego samego, że Anglik i Rafał przylecą, kiedy będą mogli. - No ale mama, przecież mówiłas, że będą za trzy dni - marudził młody Orzecki, gdy siedzieli przy śniadaniu przed przyjściem Jaska.



Fot. Kasia Dudziak, widok z gościńca Bacówki pod Bereśnikiem, Beskid Sądecki 


Wstała z łóżka i podeszła do okna, po cichutku, żeby nie obudzić śpiącego na piętrze Zubera. Od razu dało się zauważyć, że nad ranem padało. Wystarczyło spojrzeć na zaparowane okna. Na zewnątrz było prawie biało, wszechobecna mgła pochłonęła prawie całą panoramę.  Widoczne były tylko niektóre pagórki. Otworzywszy okno lekko się wychyliła i rozejrzała. Miałaby widok na Tatry i Pieniny, gdyby cokolwiek było widać. Nagle naszła ją ochota na spacer w okolice schroniska. W ogóle nie wadziła jej ta aura, która innych zniechęcała do wędrówek. Ona wręcz uwielbiała taką pogodę, dżystą i wietrzną, no i zapach trawy po deszczu. Może przy okazji zobaczy wschód słońca - już dawno nie oglądała wschodów słońca, będąc na szczycie. A tak swoją drogą, kiedy ostatnio napawała się tym niezwykłym widokiem? Tak dawno, że już nawet nie pamiętała... Teraz miała super okazję i nie mogła jej zmarnować. Odeszła od okna, zamknęła je i poszła po swój plecak, który poprzedniego dnia wsadziła do szafy, a następnie wygrzebała z niego świeże ciuchy. Poszła do łazienki i wróciła przebrana. Na wierzch założyła swój ulubiony zielony polar żeby nie zmarznąć, bo chłód potęgowany przez wiatr zdawał się być przeszywający. Zabrała swój aparat żeby uwiecznić trochę obrazków i wspomnień z tego czarownego miejsca. Turbacz był jednym z jej najulubieńszych miejscówek w Gorcach, potem Maciejowa, Lubań, Gorc. Właściwie nie było tu zakątków, których by nie pokochała. Gorce kochała najbardziej ze wszystkich pasm, bo były jej domem od małego. Dzięki Rafałowi, Jaśkowi i Łukaszowi znała je na wylot. Najciekawsze widoki podziwiała stojąc na szczycie Lubania albo z wieży.



  • Dzień dobry siostra - przywitał się Janek, który przyszedł dziesięć minut po niej.  W dłoniach dzierżył termosy z kawą. Zastał ją siedzącą na murku przy kierunkowskazie z obiektywem wycelowanym w słońce. Przetarł zaspane oczy i spojrzał w dal. Widok wschodzącego słońca zawsze był dlań urzekający.  Te czerwienie, fiolety, wiązki złota i pomarańczy zachwycały niebywale. 
  • Obudziłam cię? - spytała zerkając w kierunku Janka. Wiatr rozwiewał jej rozpuszczone włosy sięgające do połowy pleców. Momentami musiała je przytrzymywać dłońmi żeby nie leciały na twarz.
  • Nie, nie, sam sobie nastawiłem budzik. - Mówiąc to kręcił przecząco glową. - Też chciałem zobaczyć wschód słońca. 
  • O której poszedłeś spać? - Nie mogła oderwać oczu od nieba, ktore dosłownie gorzało, pierwszy raz widziała taką  żywą czerwień przy wschodzie słońca. Gdyby umiała malować przeniosła by ten widok na płótno. 
  • Ooooj bardzo późno. Byliśmy z Zawiszą na Gorcu i wróciliśmy na Turbacz przez Maciejową. - Był strasznie ciekaw czy Justyna da się nabrać na ten sam numer co on. Z trudem powstrzymywał śmiech. Udawanie powagi nie było jego mocną stroną. Takie sztuczki wychodziły tylko naczelnikowi Fgle.
  • Jaja se robisz? Jak przez Maciejowa z Gorca, którędy? - Popatrzyła na niego jak na kosmitę. - Jasiek... ty się dobrze czujesz? 
  • To samo wczoraj powiedziałem Zawiszy. - Strzelił uśmiech karpia. 
  • Mam rozumieć że to Dawid wymyślił taką ciekawą trasę? - Justyna zaczęła się śmiać. Już dawno nikt nie powiedział jej nic śmieszniejszego. 
  • No nie... naczelnik Łukasz. Kazał nam wytyczyć nowy szlak - żartował Janek. 
  • Po nocy? - Roześmiała się jeszcze bardziej. - Ale z was żartownisie. Przypominam, że prima aprilis był dawno temu. 
  • Kawe chcesz? - Podał jej termos, który trzymał w lewej ręce. 
  • A dzięki bardzo Jasiek. Miło, że o mnie myślisz. - Posłała mu czarujący uśmiech. 
  • Cała przyjemność po mojej stronie sister. Zdrowie! - rzucił uśmiechnięty Zuber i stuknął swoim termosem o jej termos. 
  • Nasze zdrowie Jasiu! 
  • To co, gdzie dziś idziemy jak dojedziemy do Szczawnicy? - zapytał siadając obok niej na murku. Chwilę później pociągnął kolejne kilka łyków kawy. 
  • Ty się mnie pytasz? Mówiłeś, że niebieskim z Palenicy i pod Durbaszkę - przypomniała Justyna. Po chwili zastanowienia dodała. - I myślałam żeby jeszcze dziś Wysoką zahaczyć, a jutro od razu pchać się  na Rozdziele i Radziejową. Co ty na to? 
  • Chyba wygodniej będzie jutro wyhaczyć Wysoką i już się nie wracać pod Durbaszkę. 
  • W zasadzie masz rację - zgodziła się Justyna. 
  • W końcu nie z przypadku jestem tym przewodnikiem, nie?
  • Odezwał się spec. - Powiedziawszy to Orzecka prztyknęła go w ucho. 
  • Cześć Wam - odezwał się  do nich Zawisza, który właśnie podszedł. Nie miał już na sobie służbowych łaszków tylko ciemną koszulkę z krótkim rękawkiem, ciemne jeansy Levisa i skórzaną kurtkę. Ciemne okulary przeciwsłoneczne założone miał na głowę. 
  • Cześć Dawid - przywitała się Krakuska. 
  • Siema Justyś. - Zawisza uśmiechnął się szeroko i pocałował ją w rękę. - Wcześnie wstałaś. 
  • Ostatnio rzadko mi się to zdarza. Mój mały królewicz lubi się wyspać,  a ja przy nim więc nici ze wschodów. 
  • Cześć Zawisza, ty już idziesz na dół? Nie czekasz na chłopaków, żeby się z nimi zabrać? - spytał zdziwiony Jasiek. 
  • A przejdę się trochę, co mi szkodzi? Czas mam. - Dawid pokazał na swój zegarek na ręce. 
  • Pewnie, co będziesz jechał z tymi leniami - żartował znów Zuber. - Po górach się chodzi nie jeździ. 
  • No jasne Janosiku. - Teraz Dawid się roześmiał, a Justyna mu zawtórowała. - To o której schodzicie do tej Łopusznej. 
  • Gdzieś koło ósmej - odparła szybko Justyna. 
  • I gdzie się wybieracie? -  Zawisza poprawił sobie opadnięte ramię plecaka. 
  • Z Palenicy pod Durbaszkę, tam dziś nocujemy. - Jasiek przeczesał czarne lekko rozczochrane włosy palcami. 
  • Łooożesz ty, aleś trafił. Akurat mam tam dyżur wieczorem. Z Ryśkiem Wyszką. 
  • Powaaaaga? - Zuber nie dowierzał. 
  • No taaaak, taaak... 
  • No to gitara stary. Wpadniemy do was do dyżurki jak ogarniemy Wysoki Wierch. 
  • Herbatke przynajmniej jakąś wypijemy Zuber, nie? - Zawisza trącił go w ramię. 
  • Pewnie, że tak. Tyle, że ja z prądem, a ty bez. 
  • Ja też bez prądu. Chce mieć na jutro mocną głowę - wtrąciła się Justyna. 
  • A Zawada gdzie będzie? 
  • Zawada ma być w Rabce, ale pewnie będzie kursował w te i we wte. 
  • A wasz szef ma trzy dni wolnego - oznajmiła Orzecka. - Bo niańczy mojego Dawida. Wczoraj bawił się z nim w niedźwiadzia. 
  • Rozumiem, że za niedźwiedzia robi nasz szef - zgadywał Jasiek. 
  • Jak wczoraj dzwonił to siedział pod stołem. - Powiedziawszy to Justyna wubuchła historycznym śmiechem. Pomysły Dawida coraz bardziej go rozbrajały. - Dawid zabronił mu wychodzić z jaskini przez godzinę. 
  • Że jak? - Teraz to Zawisza zaczął się histerycznie śmiać. 
  • Widzisz Zawisza, nasz szef został specyfikowany przez pięciolatka. Tylko on się nie boi mu podskoczyć. Nawet go pod stół zagoni - rzucił ubawiony do łez Zuber. - Tylko nie mów tego nikomu bo nas Łukasz zabije. 
  • Spokojnie Zuber... Mój... mój syn każdego...  zagoni pod stół... nie tylko waszego szef.  - Justyna z trudem opanowała kolejny napad śmiechu.
  • Dobra kochani... ja... ja już się zmywam, bo jeszcze tu padnę ze śmiechu,  a jak padnę to nie zdążę na dyżur. A jak się spóźnię to mi nawet syn Justyny nie pomoże. 
  • No ja też bym nie chciał żeby mnie ten niedźwiedź dojechał. Narazie Zawisza
  • Do zobaczenia, trzymajcie się  - pożegnał się Zawisza i ruszył w swoją stronę. Odchodząc wciąż się śmiał. 

Dziękuję Wszystkim za odwiedziny, czas na lekturę i komentarze. Dziękuję że Jesteście.  Pozdrawiam serdecznie!!!