Pierwszego maja było ładnie i pogodnie wbrew temu, co zapowiadały prognozy. Wedle rozmaitych pogodynek miało lać w całym kraju przez cały dzień :) Oczywiście jak rano wyjeżdżałam z Krakowa było pochmurnie i troszkę siąpiło, a gdy przyjechałam do Szczawnicy od razu pokazało się słoneczko. Miałam szczęście, udał mi się tamten dzionek. Mogłam spokojnie połazić, porobić zdjęcia, czyli to co Kaśki lubią najbardziej. Znacie mnie :) Ale nie lubię robić zdjęć przy deszczu, bo wtedy muszę ciągle wycierać obiektyw, żeby nie było śladów na zdjęciach. W tym roku to już druga moja wizyta w ukochanej Szczawnicy, przy pierwszej leżał jeszcze śnieg, a miasteczko nie było tak żywe jak tym razem. Cała Szczawnica ożyła, wyciąg ruszył, sklepiki się otworzyły no i ulubiona jadłodajnia Pod Siekierkami. Tam jak zawsze zjesz tanio i smacznie, polecam jak zawsze. Wyszło dziwnie, bo w sumie... mieliśmy gdzieś jechać całą rodziną, ale mąż nie dostał wolnego, a dzieci musiały się uczyć do sprawdzianów.. więc pojechałam sama. Odrobimy zaległości w sierpniu, Gorce, może Beskid Wyspowy, zobaczy się. Córki kazały mi kupić oscypki... dużo oscypków jak zwykle. One przepadają za serkami górskimi, z resztą ja także. Coś wspaniałego, niebo w gębie. Nakupowałam tego jak dla całego pułku wojska (cztery duże, 14 małych, 5 korbaczy :), a serki zniknęły w mgnieniu oka. Jak zawsze :) Trudno się im oprzeć.
Był to niestety bardzo krótki wypad, bo już popołudniu musiałam wracać do Krakowa, żeby zdążyć do dziewczyn przed wyjściem Darka do pracy, ale mimo wszystko te 8 godzin w Szczawnicy to zawsze coś. Nie ukrywam, że czuje się tam szczęśliwa i odprężona (nawet zimą gdy wszędzie jest bieluchno). Przechadzkę zaczęłam od parku górnego. Lubię go, bo jest uroczy, jest dużo drzew, które pachną, jest echem dawnych czasów kiedy powstawała Szczawnica. Podobają mi się stare drewniane, zabytkowe już wille, które tam stoją, jedna przy drugiej, nawet te opuszczone i zniszczałe. A propos, mam taką książkę pt. Spacerkiem pod starej Szczawnicy i Rusi Szlachtowskiej, autorstwa Barbary Aliny Węglarz, bardzo ciekawa, polecam. Autorka wszystko Wam opowie o tych budynkach, ich przeznaczeniu i ludziach, którzy żyli w tym uroczym miasteczku od początku jego istnienia. Warto znać jej historię. Najpierw byli Szalayowie, założyciele Szczawnicy oraz zdrojów, potem Stadniccy, potem pojawiali się artyści, pisarze, poeci, malarze, aktorki, śpiewaczki, a poza tym także folkloryści i etnografowie. Sam Szalay zachęcał tych artystów do odwiedzania miasteczka i pisania o nim, chciał żeby wszyscy go poznali i zachwycali się jego niezwykłymi walorami. Częstymi gośćmi byli na przykład Henryk Sienkiewicz, Józef Ignacy Kraszewski, Maria Konopnicka, Aleksander Fredro, Jan Matejko, Deotyma (Jadwiga Łuszczewska), Seweryn Goszczyński, Cyprian Kamil Norwid, Bolesław Prus, Gabirela, Zapolska, Kazimierz Przerwa Tetmajer. W Dworku Gościnnym czas umilały koncerty Ady Sari, a w Willi Marta szkoliły się sopranistki pod kierunkiem światowej sławy śpiewaczki operowej prof. Teresy Żylis - Gary. Gościły tu również Ewa Bandrowska - Turska oraz popularna aktorka Lena Żelichowska. Z tej książki dowiecie się dużo więcej, więc raz jeszcze zachęcam Was do lektury, to kopalnia wiedzy. Kto nie był dotąd w Szczawnicy, niech przyjeżdża. Gdy raz tu zawitacie zakochacie się w niej raz dwa trzy. O Szczawnicy pisałam już nie jeden raz i nadal będę wspominać. Jako wielka fanka Szczawnicy i miłośniczka polskich gór ciągle namawiam do odwiedzania tych stron... nie wypada mi inaczej :) I ciągle tęsknie za tamtymi miejscami :) Dlatego każdy powrót jest niezwykły.
Nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła znów mnóstwa zdjęć ha ha. Połowa oczywiście została usunięta, bo nie wyszły... Szkoda ale cóż. Jak zawsze byłam w ulubionych miejscach a nawet tam, gdzie jeszcze nie byłam. Podczas spaceru ulicą Połoniny spotkałam młodego jelenia, który chodził między domami. To była dla mnie prawdziwa gratka, niesamowita niespodzianka. Zdziwiło mnie że tak spokojnie chodził między ludźmi i nie uciekał. Pewnie przyszedł bo przyzwyczaił się, że ludzie ciągle mu coś dają i poczuł się zaproszony. Oczywiście nie podchodziłam blisko, zrobiłam mu ładne zdjęcie z bliska dzięki zoomowi. Nigdy nie podchodzę do dzikich zwierząt, bo raz, że nie ma potrzeby, a dwa że to niebezpieczne. Nigdy nie wiemy jak zachowa się taki zwierzak. Nie powinno się go dokarmiać ani głaskać, ponieważ to jednak dzikie zwierzę, które zawsze będzie dzikie i które samo potrafi o siebie zadbać, samo szuka sobie pożywienia. Nie łammy zasad, gdyż w ten sposób szkodzimy tylko sobie. Chwilę go obserwowałam, a on co jakiś czas spoglądał na mnie... Trudno mi było oderwać wzrok od tego pięknego stworzenia. Widziałam już kiedyś sarenki (przebiegły mi drogę), gdy szłam do Bacówki pod Bereśnikiem, ale nigdy tak wspaniałego okazu jak ten jeleń. Do dziś nie mogę uwierzyć w swoje wielkie szczęście. Przez moment myślałam, że tylko mi się zdaje. Siedziałam na ławce, rozglądałam się, a kiedy znów odwróciłam głowę zobaczyłam jakieś duże czworonożne kopytne zwierzę, poroże zauważyłam później. Młody samiec wychodził akurat z krzaków. O mało go nie uderzył nadjeżdżający samochód, kierowca z trudem wyhamował. Dobrze, że nic mu się nie stało. Ponoć widziano jeszcze trzy jelenie tamtego dnia na stokach Palenicy. Jedna pani, której pokazywałam zdjęcie myślała że podeszłam do tego jelenia blisko i aż się wystraszyła. Wyjaśniłam, że to ze zbliżenia aparatu.
Poniżej : pomnik Henryka Sienkiewicza przy ul. Zdrojowej
Pierwszą przerwę zrobiłam sobie na placu Dietla. Od razu zamówiłam zimną lemoniadę, bo długi spacer po słońcu dał mi troszkę w kość. Na szczęście co jakiś czas odzywał się lekki wietrzyk, który dawał mi ulgę w wędrówce. Kiedy szłam wzdłuż Grajcarka również było przyjemnie chłodno, od wody. Tak, miło było znów posłuchać szumu rwącego potoku, sama przyjemność. Grajcarek też dodaje uroku temu miasteczku. Poza mną na placu było sporo rodziców z dziećmi, to samo przy wyciągu na Palenicę. Dużo ludzi jechało na górę, którą ja zdobywam zwykle pieszo, bo nie lubię wyciągów... serio, nie cierpię ich. Lubię wchodzić, zdobywać, nie wjeżdżać, bo dla mnie góry są po to, żeby pomęczyć się, a później mieć satysfakcję. Palenica jest wredna hadra do wchodzenia, wiem to, ale mimo wszystko wolę wchodzić, prócz tego czuje się pewniej na własnych nogach. No dobra, nagadałam się to teraz może jakieś zdjęcia. Już dawno tyle nie napisałam. Ostatnio ciągle myślę o kontynuacji mojej opowieści Idąc pod prąd. Tyle czasu minęło od ostatniego rozdziału, a Wy Kochani już pewnie tęsknicie za bohaterami :) taką mam nadzieję przynajmniej, hihihi. Ciekawe za kim najbardziej :) Za Justyną, Kynią, Dawidem, Rafałem czy babcią Jasią? A może za Calvinem, który na trochę utknął w Anglii? Jeśli wrócę do pisania na pewno jeszcze sporo się tam wydarzy. A jest o czym pisać, oj jest jest. Tyle jest jeszcze miejsc do opisania. Jak jestem w Szczawnicy to bardzo często myślę o moich bohaterach. Całą zimę nic nie mogłam napisać, dostałam jakąś dziwną blokadę i koniec. Niby w głowie pomysły były ale gdy przyszło to przelać do komputera to zaraz wszystko ulatywało. Mam nadzieje, że lada moment wena wróci. Liczę na to.
A teraz trochę fotek :)
Poniżej : Nad Grajcarkiem