Proza, góry i muzyka

poniedziałek, 29 lipca 2019

Z cyklu Kasine pisanie: Idąc pod prąd cz.12

Rozdział 12

Ochotnica Dolna- maj 2018




Calvin nie zmrużył oka przez całą noc, nie przysnął ani na minutkę. Kiedy Łukasz go przywiózł z Nowego Targu było koło drugiej nad ranem. Poszedł do siebie na górę i przeleżał kolejne dwie godziny gapiąc się w okno, a już od czwartej snuł się półprzytomny po kuchni i co chwila wyglądał przez okno. Babcia Jasia też już nie spała i uparła się że zrobi mu kawę, a przy okazji coś do zjedzenia. Przystał na to bez dyskusji, gdyż nie chciał sprawić zawodu tej kochanej osóbce. Prowiant na drogę dla niego i Janka przygotowała  już poprzedniego wieczora - bez tego na pewno by ich nie puściła w daleką drogę.  W podzięce za to Calvin wyściskał ją bardzo mocno, tak jak to zwykle robił Rafał po powrocie z Anglii. Gdy zorientował się, że do wyjazdu została nie więcej niż godzina czasu, poczuł nagle ogarniającą go straszliwą pustkę i poczucie bezsensu. Najgorsze jednak było dla niego to, że Justyna wciąż nie zeszła na dół. Nie spała już, wyraźnie słyszał, że krząta się po swoim pokoju. Nim opuścił piętro zatrzymał się na momencik pod jej drzwiami i nasłuchiwał. Kusiło go żeby zapukać, ale szybko odpuścił nie wiadomo czemu. Słyszał jej półgłośny szloch i pociąganie nosem. Potrzebowała się wypłakać to jasne, on również powinien wyrzucić z siebie ten straszny żal zamiast tłumić go w sobie potęgując tym samym odczuwalne cierpienie. Może potrzebowała więcej czasu na przygotowanie się do tego i dlatego nie schodziła. Mimo wszystko bardzo chciał ją zobaczyć zanim wyruszą z Jankiem w drogę do Krakowa. A może obawiała się, że to pożegnanie będzie dla nich obojga zbyt trudne. On sam także nie znosił pożegnań, więc doskonale rozumiał Justynę, ale z drugiej strony rozstać się tak na chłodno wydawało mu się cokolwiek dziwne... W końcu nie wiadomo, kiedy znów się zobaczą.



Schodząc na dół z bagażem uważał, żeby czasem nie narobić hałasu i nie obudzić Dawida. Gdyby mały zobaczył, że wyjeżdża skończyło by się zapewne na rozpaczliwym płaczu i błaganiu by nie wyjeżdżał. To by jeszcze bardziej utrudniło pożegnanie. Chłopczyk zdecydowanie nie był gotowy na to rozstanie mimo, że dopiero niedawno się zaprzyjaźnili. Bardzo się do niego przywiązał i to się czuło. Anglik czuł to samo względem niego i reszty rodziny. Nie chciał stąd wyjeżdżać i oni nie chcieli żeby ich opuszczał. To było niesamowicie miłe, że tak oponowali za tym by z nimi został.  Już dawno nie czuł się taki chciany i kochany przez nikogo. Wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi, do którego mógł zawsze wrócić. Nie spodziewał się tego przyjeżdżając tutaj tak samo jak tego, że spotka w tym domu kobietę swojego życia. Dzięki niej i chłopakom zobaczył tyle niesamowitych miejsc oraz nieziemskich widoków, za którymi będzie nieustannie tęsknił. Zatęskni nieraz za tym czystym górskim powietrzem oraz swojskim klimatem Ochotnicy, nad którą dominował okazały Lubań oraz magicznych mglistych poranków, którymi sycił wzrok wychodząc na bieganie o piątej.  Za każdym strumykiem, potokiem i rzeką, której czasem żalił się na swój los.


Dla nich wszystkich ostatnie dni obfite były  w moc gwałtownych przeżyć, jednak dla Calvina i Justyny w szczególności. Były pełne lęku i stresu, a także oczekiwania na lepsze jutro, były też czasem, kiedy zaczynały topnieć lody, a do nich coraz mocniej docierało, że chcą być razem. Tych cudownych chwil nad jeziorem, gdy poniosła ich namiętność nigdy nie zapomni. Pragnęli się nawzajem bardziej niźli byli w stanie to objąć rozumem. Od dawna brakowało mu fizycznych zbliżeń z kobietą, wszak nie tych czysto fizycznych opartych jedynie na pożądaniu, lecz tych zabarwionych prawdziwym uczuciem. Wspaniały namiętny seks z miłości był właśnie tym, czego Calvin chciał najmocniej od tego pochrzanionego życia w rewanżu za doznane cierpienia. Mogłoby już tak być zawsze, o tym marzył. Oby nigdy im nie przeszło, to co teraz do siebie czuli.



Nagle nie wiedzieć,  czemu jego myśli zaczęły kluczyć wokół byłej żony. Tak dawno o niej nie myślał - w ogóle, a jeśli choć na moment pojawiła się taka myśl natychmiast ją od siebie odpychał... Bo myślenie o Lucy bolało.  Miał do niej wielki żal za to, że go zostawiła niedługo po śmierci Connie od której minęły całe cztery late. Ich małżeństwo umierało powoli, z dnia na dzień w ogromnej agonii, chociaż stale podejmował samotne próby reanimacji... Dziś dopiero zdał sobie sprawę z tego, że dalsze pielęgnowanie w sobie urazy do matki własnego dziecka, która w dodatku nie żyje jest całkowicie pozbawione sensu... tak samo jak obwinianie go o to, że za bardzo przypomina małą i uczynienie z tego powodu do ich rozstania. Co innego gdyby zdradzał, był agresywny albo chlał na umór, wówczas miałaby dobry powód żeby go porzucić, ale nie robił nic złego. Może nie był idealny, ale starał się jak mógł i wspierał ją cały czas zapominając jednocześnie o swoich potrzebach. Wszystko co robił było dla niej i dla Connie. - Za bardzo mi ją przypominasz Cal. Co na Ciebie spojrzę widzę naszą córkę, której już nie ma i tego się nie da wytrzymać  - wyjaśniła mu, gdy któregoś wieczora poważnie się pokłócili. To on sprowokował kłótnię, gdyż nie mógł dłużej wytrzymać w tym stanie zawieszenia, w którym go pozostawiała od dnia śmierci córki. Cały czas milczała, była wobec niego zimna i szorstka, odsuwała się kiedy chciał ją przytulić. On także cierpiał i chyba zaslugiwał na jakieś wsparcie z jej strony. Nie zaszkodziłoby mu trochę czułości, troski, współczucia. Jak mogła tego nie rozumieć? - O kurwa Lucy, czy to naprawdę moja wina, że rodzice tego zmarłego chłopca nagle się wycofali i nie chcą dać jego serca Connie? Zastanawiasz się w ogóle, co ja czuję w tej sytuacji jako ojciec?  Ja też o nią walczyłem, gdybyś nie zauważyła i kurewsko mi ciężko z tym co się stało. Jesteś w stanie sobie to wyobrazić?! - wybuchnął rozżalony Calvin. Odpowiedź Lucy była  krótka i chłodna. - Nie Calvin, za to, cię nie winię, ale nie mogę już z tobą żyć. Przepraszam. - To co powiedziała całkiem go załamało. Cóż za absurdalny powód, żeby tak z dnia na dzień porzucić kochającego mężczyznę, z którym miało się dziecko. Co jej odbiło? - Zadawał sobie to pytanie nieustannie, za dnia, w nocy i rano po przebudzeniu i wciąż nie znajdował na nie odpowiedzi.  Do dnia dzisiejszego nie otrząsnął się po tym jak został z tym wszystkim sam. Jak niby miał się pozbierać po takiej tragedii nie mając przy sobie nikogo bliskiego gotowego dać mu wsparcie?  Ulżyło mu dopiero kiedy rzucił się w szalony wir pracy, a tej na szczęście nigdy nie brakowało. Tylko to go uratowało. Dzięki temu, że zajął się w stu procentach cierpieniem swoich pacjentów zdołał całkowicie odwrócić  swoje myśli oraz uwagę od własnego cierpienia. Dawał tym biednym dzieciakom dużo więcej niż dałby inny psycholog, chociaż coraz częściej słyszał głosy przełożonych, że ma zwolnić, bo to co robi nie jest do końca etyczne i przysporzy mu jedynie problemów. Ale Calvin miał to w dupie. Robił swoje nie oglądając się na nikogo. Wkrótce zaczął się doszkalać w innych dziedzinach psychologii. Po dwóch latach intensywnego szkolenia został specjalistą klinicznym w zakresie spektrum autyzmu oraz schizofrenii u młodzieży. Nauka i pomoc pacjentom  pochłaniały całe jego życie. Już nie miał czasu na związki i na to by czuć się nieszczęśliwym. Szczęśliwy też nie był i prawie zapomniał co to znaczy.



  • Nie gniewaj się na Justyne, jeśli nie zejdzie na dół przed twoim wyjazdem. Jest jej teraz okropnie ciężko - oznajmiła babcia Jasia stając za plecami Calvina. - Mówiła mi że... chyba nie da rady się z tobą pożegnać, ponieważ boi się, że wasze rozstanie może okazać się dla niej za bardzo bolesne... Już tak dawno nie była zakochana.
  • Ja też. Wciąż to od siebie odsuwałem. Przy niej nie potrafię. 
  • Wczoraj jak pojechaliście z Łukaszem do tego szpitala, powiedziała Dawidowi, że musisz następnego dnia wyjechać i że może cię dłużej nie być. Biedaczek o mało nie zapłakał się na śmierć, tak się zanosił, że aż serce bolało. Moja córka długo z nim rozmawiała zanim się uspokoił i zdecydował to zaakceptować. To nasze kochane słoneczko okropnie szybko się przywiązuje do ludzi, których poznaje, a potem cierpi. 
  • Bardzo mi przykro, że sprawiam małemu zawód. Chciałbym mu tego oszczędzić. - Powiedziawszy to spuścił głowę. - Właściwie to niesamowite, że on tak za mną jest bo w zasadzie spędziliśmy razem za mało czasu żeby mógł mnie lepiej poznać,  a jednak jakaś więź się urodziła. Z doświadczenia, wiem, że to się rzadko zdarza. Bardzo trudno jest przekonać do siebie takie dziecko jak Dawid, tym bardziej że jest w połowie osierocone. Dla niego jestem praktycznie obcym facetem, a kiedy dojdzie do niego, że własny ojciec go nie chce...  będzie źle. - Patrzył na babcie Jasie z wielkim smutkiem w oczach. 
  • Widzę, że tobie też jest bardzo ciężko. Wiem, że gdybyś nie musiał zostałbyś tu dla nich. - Babcia Jasia położyła mu rękę na ramieniu.  
  • Chce żeby pani wiedziała, że kocham Justynę i Dawida całym sobą. Z wielką chęcią zabrałbym ich ze sobą do Angli, gdyby nie musieli zostać na to leczenie, które dla małego jest tak ważne. Wówczas byłoby nam wszystkim  o wiele łatwiej, ale nic kurwa nie poradzę na to, że ten pieprzony los chce inaczej... -  Gdy nagle dotarło do niego co powiedział przy babci przyjaciela zrobiło mu się strasznie głupio. - Jezu przepraszam za ten mój żargon. Przeklinanie weszło mi w krew... niestety. 
  • Już dobrze Calvin, domyślam się że  jesteś pod wpływem ogromnych emocji. Od Łukasza też się nieraz nasłucham jak psioczy na turystów. Zazwyczaj udaje, że nic nie słyszałam. Jak był młodszy to go ganiłam za bluzgi. 
  • Boże, ja tam chyba zwariuje w tej Angli. Już na samą myśl o tym że dziś wieczorem przyjdzie mi jeść kolacje w samotności odechciewa mi się wszystkiego. Nawet cholerna whisky mi nie pomoże. 
  • Będę się modlić żeby ta męka szybko się skończyła. - Patrzyła na niego z ubolewaniem. Serce jej się krajało, gdyż widziała, że chłopak naprawdę cierpi. Był dla niej jak Rafał, mogła powiedzieć że ma kolejnego wnuka. 
  • Ta samotność mnie prawie zabija. To dlatego Rafał mnie ze sobą zabrał. Właściwie siłą mnie wyrwał z domu, bo nie chciałem nigdzie jechać.  Gybym wiedział, że ma taką cudowną rodzinę leciałbym tu na skrzydłach... naprawdę. 
  • Nasz Rafałek to kochany chłopak. Ma wielkie serduszko i równie wielki temperament, ale dla mnie zawsze jest bez zarzutu. Nigdy do mnie nie zapyskował, choć  nieraz go korciło kiedy był o coś bardzo zły.
  • Cieszę się, że on i Justyna w końcu doszli do porozumienia. Myślę, że raz na zawsze zakopali wojenny topór i są w stanie odbudować dawną więź. - Oderwawszy wzrok od szyby spojrzał na babcie Jasie z uśmiechem .
  • I to też dzięki tobie. - Kobieta uścisnęła mu dłoń.
  • Tak miało być pani Jasiu. Nie przypisuje sobie tej zasługi ani żadnej innej ponieważ według mnie na wszystko ma wpływ nasze przeznaczenie.  
  • Tak czy siak... kochamy cię wszyscy. Bez ciebie nie byłoby już mojego wnuczka. - Starsza kobieta była tak poruszona, że zaczął drżeć jej głos. Wolała nie myśleć co by było gdyby Calvin mu odpuścił -  Jesteś bardzo silnym i mądrym  mężczyzną. Właśnie ktoś taki jest potrzebny mojej wnuczce.
  • Bez Jacka też nie. Na szczęście przechodził tamtędy z kolegą i zaopiekowali się nami  - dodał Calvin uśmiechając się szeroko. 
  • Podobno Jacek znowu startuje do Judyty... Usłyszałam przypadkiem jak Janek rozmawiał na ten temat z Łukaszem.  Planują wspólny wypad na Słowację. 
  • Podobno. Z resztą na własne oczy widziałem jak Jacek się o nią troszczył w szpitalu, gdy Rafała wzięli na kolejną operację. Była roztrzęsiona, a on robił wszystko żeby poczuła się lepiej. O mnie także się zatroszczył.
  • Cześć kochani, o czym tak tu sobie gawędzicie? - spytała znienacka Judyta. Zakradła się do nich cicho jak kot i stanęła przy stole. Mówiła szeptem.
  • A o tym że zaprzyjazniłem się z Jackiem Namyślem - odparł migiem Calvin odwracając się do Judyty. - Wspaniały człowiek.
  • Zabawne, bo on mówi o tobie to samo - przyznała siadając do stołu. 
  • Będzie mi was wszystkich cholernie brakowało. - Calvin znów posmutniał. Każda minuta zbliżała go do wyjazdu. 
  • A nam ciebie słoneczko - odwzajemniła mu się Judyta. Uśmiechała się do niego promiennie. - Twojego ducha, poczucia humoru i wszystkiego w zasadzie.
  • Szkoda, że Rafałek nie może jechać z tobą - powiedziała mocno zatroskana babcia Jasia. - Przydałoby ci się jakieś wsparcie psychiczne. Widać, że troszku się załamałeś.
  • Może przyjedzie do mnie na chwilę mój przyrodni brat, jeśli go powiadomię, że wróciłem... ale to nie to samo co Rafał. Moje relacje z tym trzepniętym Anglikiem to całkiem inna bajka. Otarłoby się czasem o obstrakcje
  • Hej wszyscy, jestem już - oznajmił Janek wchodząc do kuchni W ręce trzymał kurtkę.
  • Ej Jasiu ciszej, bo jak obudzisz Dawida to będziemy tu mieć dramatyczne pożegnanie - upomniała go Judyta. - Wiesz jak on wczoraj rozpaczał, że Calvin wyjeżdża? Już nie wiedziałam co mu mówić żeby przestał płakać. 
  • A Justyna co, nie wstaje? Nie chce się pożegnać ze swoim ukochanym... Anglikiem? - Zdziwił się Janek. W tym samym momemcie jego spojrzenie napotkało spojrzeniem rozżalonego Calvina. Nagle zrobiło mu się go cholernie żal. Zżył się z nimi wszystkimi dość mocno, a do tego był po uszy zakochany w Justynie. To był najgorszy moment na wyjazd. - Mam z nią pogadać stary?  
  • Zostaw to Janek - zdecydował  stanowczo Calvin. -  Tak będzie lepiej dla niej i młodego.
  • Okej, nie ogarniam tego, ale niech będzie po waszemu. - Janek w geście kapitulacji uniósł otwarte dłonie do góry.  
  • A ja to rozumiem - powiedziała bliska płaczu Judyta. Była rozgoryczona. Wiedziała że ona też będzie tęsknić za Anglikiem. Potwornie. 
  • Za dwadzieścia minut jedziemy - oznajmił Janek spoglądając na tarcze swojego zegarka. 


Całą noc zastanawiała się nad tym czy stanie się cud, który spowoduje, że on nie wyjedzie. Co by się musiało stać, żeby został i co ona może jeszcze zrobić żeby zatrzymać przy sobie ukochanego faceta? Prawda była taka, że oboje nie mogli nic na to poradzić. Siła wyższa. Pozostało im tylko pogodzić się z zaistniałym stanem rzeczy. Tak musiało być i koniec. Rozmyślała o tym w kółko z nosem przyklejomym do szyby, a po policzkach spływały jej gorące łzy, o słonawym posmaku. Łykała je jedna po drugiej patrząc jak Calvin wsiada do samochodu, a potem zatrzaskuje za sobą drzwi. Przedtem jednak spojrzał do góry i posłał jej najczulszego całusa, na jakiego było go stać w tamtej gorzkiej chwili. Podarował jej także uśmiech, ale ten był raczej smutny i pozbawiony wszelkiego blasku. Musiało mu być strasznie źle z tym, że nie zeszła na dół żeby się pożegnać. Dawid był u siebie, nie miała zatem żadnego usprawiedliwienia. Źle zrobiła, bardzo źle i jeszcze długo będzie tego żalowała, ale naprawdę nie czuła się na siłach żeby się na to zdobyć. Musiał mu wystarczyć tamten namiętny pocałunek, którym go obdarzyła poprzedniego popołudnia, zanim pojechali z Łukaszem do Nowego Targu... Za chwilę jej cudowny Anglik zniknie stąd na jakiś czas. Zaraz odjadą i długo go nie zobaczy. Zostało jej rozmyślanie, kiedy wróci... albo czy kiedykolwiek wróci...

Gdy ruszyli było po wszystkim. Już za późno na to, żeby wybiec za nim przed dom i rzucić mu się na szyję. Za późno, przepadło. Pewnie słyszał jak płakała kiedy wyszedł ze swojego pokoju. Zanim skierował kroki na schody zatrzymał się pod drzwiami od jej sypialni, a ona stała pod nimi i zanosiła się jak dziecko. Ledwo oddychała. Kiedy ostatnio tak  okropnie płakała za facetem? Nigdy w życiu. Nawet po odejściu Marcina nie była tak zrozpaczona. I jak ma się teraz ogarnąć? - Nie płacz kretynko, pomyśl o swoim synu,  zobacz jak on to przeżywa? - skarcila się w duchu Justyna. Straciła więcej niż godzinę na durne rozczulanie się nad sytuacją zamiast wciągnąć Calvina do sypialni i spędzić z nim ostatnie chwile przed rozstaniem w łóżku. Czy nie tego właśnie pragnęli?




  • Mamusiu dlaczego płaczesz? - spytał chłopiec wdrapując się na jej łóżko. Otworzył drzwi tak cicho, że nawet nie wiedziała, kiedy wszedł. - To przez wyjazd Calvina? - Objął mamę za szyję i nie puszczał. 
  • Cześć kochanie, jak dobrze, że jesteś. - Justyna uśmiechnęła się  do syna przez załzawione oczy po czym cmoknęła go w czubek głowy. 
  • Jestem i będę zawsze z tobą. Wiesz o tym? 
  • Jasne słoneczko. - Powiedziawszy to rozpłakała się. Tak ją poruszyły szczere słowa tego malca.
  • Nie płacz, Cal na pewno niedługo wróci. Musi, bo mi obiecał samolot, a on zawsze dotrzymuje obietnic. Tak mówi wujek Rafał.
  • Wiem Dawid wiem. - Rozczochrała mu ciemne włosy obcięte na grzybka. 
  • Nie Dawid tylko David, zapomniałaś już? - Mały uśmiechnął się rozbrajająco. 
  • No dobrze, sir Davidzie, jak pan sobie życzy. - Justyna z rozkoszą patrzyła na swojego pięknego uroczego gadułę. 
  • Aha i nie obcinaj mi więcej włosów. Chce wyglądać jak Calvin. Tak postanowiłem. - Dawid założył ręce na piersi. 
  • Aleś wymyślił.  No dobrze... 
  • Chce być taki ładny i taki przystojny jak on. - Powiedziawszy to to chłopiec pokiwał głową w górę i w dół. 
  • Przecież jesteś kochanie. 
  • Ciocia Krysia powiedziała, że Calvin jest tak przystojny, że wszystkie panny we wsi się za nim oglądają. Ja też chce żeby się za mną dziewuchy oglądały. 
  • Tobie tak powiedziała? - spytała zdziwiona Justyna wpatrując się w małego z niedowierzaniem. 
  • Nie do babci Jasi... Ale ja podsłuchiwałem. - Mały zrobił minę niewiniątka. 
  • Dawid... - Justyna udała zagniewaną. 
  • Mamo, a ty znowu swoje - rzucił Dawid i naburmuszył się. 
  • Już ci mówiłam, że to bardzo nieładnie podsłuchiwać. Dżentelmeni tak nie robią. 
  • Ale ja nie jestem dżentelmen tylko góral. Z krwi i kości. 
  • No coś podobnego. 
  • Jak Janosik. 
  • Janosik był zbójnikiem ze Słowacji kochanie - poinformowała go Justyna.
  • Wiem, wujek Janek czytał mi kiedyś o nim przed zaśnięciem. Dzięki niemu wiem wszystko. 
  • No proszę,  mam w domu chodzącą encyklopedię. 
  • Mamusiu ja... mam taką sprawę... - zaczął Dawid nieśmiało. Patrzył w dół jakby nie miał odwagi patrzeć jej w oczy. - Czemu ja nie mam takiego kochanego taty jak Alan? Gdzie się podział mój tata? 
  • O Boże... synku... - Wstrząśnięta Justyna zakryła usta dłonią. Dobrze, że siedziała bo by zapewne upadła na podłogę. To pytanie zdolne było zwalić z nóg najtwardszą matronę majacą serce. Tym razem zastrzelił ją totalnie i to prosto w serce, które o mało jej nie pękło. Znowu się rozryczała, teraz już na całego. Trzęsła się tak, że aż Dawid się wystraszył, że coś jej się stało. Jeszcze nigdy nie widział jej w podobnym stanie, bo zawsze chowała się przed nim gdy ją łapał dolek. Ale tym razem nie miała gdzie się schować. Mogła się spodziewać tego pytania. Wiedziała, że to ich dopadnie i zrani, a najbardziej jego. Czym sobie na to zasłużył? Czym do cholery?! 
  • Czemu mamusiu? Czy ja... jestem gorszy od Alana?  On mówi że... tata mnie nie chciał i dlatego zwiał. - Dawid był bliski płaczu. Zaczął już pociągać noskiem i trzęsły mu się wargi. W końcu spuścił główkę i smutno patrzył w kołdrę. Justyna podniosła twarzyczkę Dawida do góry i spojrzała w jego cudne zielone oczka  opatrzone długimi ciemnymi rzęsami. Były przepełnione bólem i żalem. 
  • Jezu... coooo... co ten Alan ci nagadał? - Mówiła to patrząc z bólem w sercu na przygnębionego chłopca. Jak on musiał się czuć przez tego skurwiela, dla którego porzucenie go było czymś całkowicie naturalnym. A jej nie wolno go okłamywać, musi być szczera ze swoim synem, żeby kiedyś jako duży chłopak nie miał do niej żalu, że ukrywała przed nim srogą prawdę. 
  • Bo jego kolegę tata też zostawił. Powiedział tamtemu chłopcu że go nie chce, bo jest głupi i wszyscy sąsiedzi to usłyszeli ... Ja też jestem głupi i niefajny skoro mój tata... mnie... nie chce. - Powiedziawszy to chłopczyk wybuchnął rozpaczliwym płaczem. Niewiele było trzeba żeby pękła tama. Jego małe serduszko bolało go tak samo jak ją.   
  • Nie, co ty mówisz synku. - Justyna mocno przytuliła syna.  To nieprawda. Nieprawda. 
  • To dlaczego go nie ma z nami? - Dawid był załamany. Słodka buzia pięciolatka była zaczerwieniona i zalana łzami - Dlaczego?
  • To nie twoja wina, że twój tata zniknął Dawid. To on jest.. kretynem rozumiesz? Nigdy więcej nie mów o sobie takich rzeczy. Jesteś najwspanialszym cudem jaki mogłam dostać od życia, a on... to znaczy twój ojciec niech spada na drzewo. Kiedyś pożałuje, że cię nie chciał... Wcale nie potrzebujesz takiego taty. Nie zasłużył sobie na tak cudownego syna. 
  • David chodź na dół,  czekam na ciebie z jajeczkiem na miękko! - zawołała z dołu Judyta. 
  • Idź do babci, ja zaraz zejdę, dobrze? - powiedziała Justyna wycierając dłońmi zaryczaną twarz. 
  • Nie zostawię cię dopóki nie przestaniesz płakać - uparł się Dawid. Uczepiony ramienia matki zanosił się od płaczu. Nie mógł przestać. 
  • Już dobrze mój najdroższy. Nic się nie dzieje. Jak się wypłaczę będzie mi lepiej - wyjaśniła synowi Justyna. - Czasem nawet dorosły musi się wyryczeć, wiesz? 
  • Nie zostawię cię - powtórzył mały i dalej żałośnie szlochał. 
  • Przepraszam jeśli cię wystraszyłam aniołku. Przepraszam. - Tuliła go z całej siły i równocześnie starała się go nie obudzić.  
  • Na szczęście mam ciebie mamusiu. Ty mnie nigdy nie opuścisz, prawda?
  • Nigdy kochanie. Nigdy. - Przeczesała małemu włoski,  a potem pocałowała w czółko. 
  • Córeczko, co się stało?  - zapytała zatroskana Judyta przkroczywszy pokój Justyny? Donośny płacz córki słyszała aż na dole i wystraszyła się nie na żarty. - Czy coś się stało małemu?
  • Poniekąd tak mamuś...  Ma złamane serduszko. 
  • Rany boskie, dlaczego? David aniołku co jest grane? - Zmartwiona Judyta pochyliła się nad wnukiem i zaglądnęła mu w zapłakane oczy.  - Malutki nasz. 
  • Babciu, tata mnie nie chce - pożalił się zapłakany Dawid. - Dlaczego? Co ja mu takiego zrobiłem? 
  • Powiedziałaś mu? - spytała córki zdziwiona Judyta. 
  • Rozmawiali o tym z Alanem, a on opowiedział Dawidowi o jakimś koledze, którego ojciec też odszedł, bo go nie chciał i się zaczął temat. Dawid zapytał czemu nie ma taty tak jak Alan, a ja...  Jezu mamo, ja nie mogę... co teraz będzie?
  • Chryste Panie. - Judyta opadła na łóżko i rozpłakała się. Nagle opuściły ją wszystkie siły.  Wiedziała, że powinna teraz wesprzeć córkę i wnuka zamiast płakać, ale to co poczuła zwaliło ją z nóg i rzuciła na twardą wodę. 
  • Babciu już dobrze, nie płacz, bo się jeszcze rozchorujesz. - Dawid objął Judytę najmocniej jak potrafił. - Nie chce żebyś była chora.
  • Moje dziecko, nie martw się o babcie. Babcia jest z żelaza i nic jej nie grozi - uspokoiła go Judyta.  
  • To może chodźmy na to jajko babciu, bo wystygnie - powiedział Dawid wycierając rączkami mokrą od łez buzie.
  • Dobry pomysł kochanie. Daj babci rączkę i idziemy, a mamusia dołączy jak się ogarnie. Dajmy jej chwilkę. 
  • Kocham Cię mamusiu. Najbardziej na świecie - Odchodząc z babcią Dawid posłał jej buziaka.
  • Ja ciebie też ty mój najdroższy mały mężczyzno. - Justyna podniosła rękę do góry i udała, że łapie w locie jego buziaka, a następnie sama posłała mu buziaka od siebie. Gdy chłopczyk się uspokoił odetchnęła z ulgą. Mama miała na niego zbawienny wpływ.  To zapewne nie koniec jego cierpień. Jeszcze nieraz będzie pytał dlaczego ojciec go zostawił. Tak strasznie bolało ją to, że najwyższą cenę za głupoty Marcina płaci niczemu winien Dawid. Nie znosiła tego żałosnego skurwiela. Calvin miał racje, powinna to słowo powtarzać na głos aż nie poczuje się lepiej. Wredny żałosny skurwiel. Już nigdy nie pozwoli mu się zbliżyć do małego.  -  Zaraz się ubiorę i schodzę tam do was. 
  • Dobrze słoneczko - powiedziała Judyty do córki


Wkurzona Kynia zmierzała właśnie na oddział do Rafała, gdy zadzwonił jej telefon. Dźwięk ustawiony był na wibracje, bo musiała wcześniej wyciszyć komórkę. Dopiero  wysiadła z windy na pierwszym piętrze i skierowała kroki prosto do halu, w którym ostatnio wszyscy czekali na zakończenie operacji brata Justyny. Przysiadła sobie na plastikowym krzesełku i sięgnęła do torebki po wyrczącą uparcie komórkę.  Zanim ją wygrzebała minęła dobra minuta. Wkurzała ją dziś ta torebka, niby niewielka, a wszystko się w niej gubiło, to kluczyki, to szminka to kuzwa drobne. W sumie wszystko ją wkurzało, od rana. Zaczęło się od sprzeczki z szefem w robocie. Ostatnio naczelny doczepiał się do niej na każdym kroku, czasem zupełnie bezpodstawnie. Tym razem jej się dostało za to, że rzekomo dopuściła do druku tekst z poważnym błędem. No jasne, od razu. Chyba mu się coś przyśniło... dziadowi jednemu. Tyle godzin spędzonych przed komputerem i błąd? Tyle razy sprawdzała ten cholerny tekst. Oczy by sobie niemal wypatrzyła, a ten łysy osioł potrafił jej rzec, że zrobiła to na odpierdol się. Wolne żarty. - Nie do wiary, żeby tak się czepiać kobity bez powodu, pracownicy roku, bez jaj - powiedziała do siebie i odłożyła torebkę na krzesełko obok. - Teraz to se mogę  ze świecą poszukać ochotnika, który mi poprawi spieprzony nastrój - mruczała pod nosem Kynia. W zasadzie daleko szukać nie musiała, supermen był przecież pod ręką. Piwnooki  wysoki brunet leżący pod dziewiątką na urazówce. Przyszły ratownik górski GOPR u.



  • No hej słoneczko, co tam? - spytała Kynia odebrawszy telefon od Justyny. - Hej, hej, czy mi się zdaje czy ty płaczesz?... No jak nie jak tak, głucha jeszcze nie jestem... Mycha, co ci jest?... Chodzi o Calvina?... No mów, mów, wiesz, że mnie możesz wszystko... Co? No nie, proszę Cię, nie żartuj nawet... O kurwa nie, moje biedactwo... Tak jestem Justyś, tylko mnie zatkało... Boże Mycho, nie wiem co Ci powiedzieć, serio. Tak mi przykro z powodu Dawida... Wiem i rozumiem... Zabije tego skurwysyna Gryke, normalnie zatłukę drania, powieszę za fujarę...  Gdzie? Jestem w szpitalu,  idę do twojego bracholka. Jak tylko wyjdę od niego zaraz zbieram się do was. Możemy zabrać młodego na lody do Szczawnicy jak chcesz... Tak wiem, że mieliście jechać z Calvinem, ale... No dobrze Kochanie. Pomyślimy o tym, jak przyjadę. Trzymaj się cieplutko i do potem... Dobra ucałuje go. Pa
Schowała telefon do kieszeni kurtki, żeby potem nie szukać jak znów zadzwoni i popędziła w stronę oddziału urazowego. Oddział trzynasty znajdował się zupełnie gdzie indziej niż oddział, na którym przedtem leżał Rafał. Gdy weszła do jego sali i zobaczyła puste, idealnie zaścielone łóżko natychmiast  ogarnęła ją panika. Chyba by  ją szlag trafił, gdyby mu się znów pogorszyło. Miała już dość strachu, który prawie ją zzerał od kilku dni. Niewiele brakowało, żeby zaczęła się drzeć na cały głos. Na szczęście nie mogła, bo się zapowietrzyła z nerwów. Wyleciała z pokoju i jak wariatka pognała do dyżurki pielęgniarek. Jedna z nich, urodziwa długonoga szatynka w okularach o ciemnych oprawkach szykująca leki dla pacjentów widząc wystraszoną Kynie szybko ją uspokoiła mówiąc, że Rafał jeszcze nie wrócił z badań. Krysia podziękowała pielęgniarce i spokojnym krokiem wróciła do sali numer dziewięć by tam zaczekać na swojego supermena.




W oczekiwaniu na Rafała spacerowała po pokoju i romyślała o biednym synku Justyny. Strasznie ubolewała nad tym, co go spotkało. Pomijając fakt, że kiedyś musiało do tego dojść, było to zdecydowanie za wiele dla takiego malca. Potwornie współczuła Dawidowi bo był tylko niewinnym wrażliwym dzieckiem, które zaslugiwało na porządnego ojca.  Od razu pomyślała o Calvinie Coulterze. Ten facet byłby cudownym tatusiem dla młodego, nie miała ku temu żadnych wątpliwości. Matkę Dawid miał wspaniałą, uroczą kochającą kobietę, która dała mu wszystko co się dało i zapewniła poczucie bezpieczeństwo. Przy niej niczego nie brakowało, stawała na głowie by jej synek czuł się kochany i zadbany. Było jednak jedno "ale", nie mogła mu zastąpić ojca. Inni chłopcy, jego koledzy mieli obu rodziców i on to widział, rozumiał, że jego rodzina jest niepełna. Musiał bardzo zazdrościć Alanowi, że ma kochającego tatusia, który dba o niego, zabiera go na wycieczki i jest z niego dumny. Im będzie starszy tym gorzej będzie to znosił. Chłopaki w szkole będą z niego szydzić, że pochodzi z rozbitej rodziny. Krzywda Dawida bardzo bolała Kynie. Nie mogła znieść myśli, że jej cudowny chrześniak cierpi. Jeśli w końcu dorwie sprawcę tego cierpienia rozszarpie podłego drania na strzępy.


  • O cześć kochanie, super że jesteś! - zawołał na widok Kyni dziko rozpromieniony Rafał. Banan na ustach stopniowo się poszerzał. - Już myślałem, że się Ciebie nie doczekom. Cudowna kiecka... To znaczy ty wyglądasz cudownie w tej kiecce moja bogini. - Po tych słowach popatrzył na siebie. Niezbyt seksownie wyglądał w tej szpitalnej piżamie. Nagle zdjął górę i zapytał. - I jak, lepiej wyglądam? 
  • Nooo nie, Rafał... - Rozbawiona do łez Kynia podbiegła do ukochanego i wpadła wprost w jego objęcia. Pocałowali się namiętnie i długo nie przestawali, gdyż nie mogli się od siebie odkleić. O mało nie wpadli na stojak do kroplówek postawiony przy jego łóżku, do którego dotarli rzecz jasna po omacku. Gdy na chwilę przestali się całować jak szaleni rzuciła do niego śmiejąc się. - Skończony wariat z ciebie, wiesz?
  • Raczej skończony zabujany wariat - wyszeptał jej do ucha. Jego twarz nie odklejała się od twarzy Krysi. Całował ją po szyi, koło uszu i po policzkach, a ona mruczała jak kotka prężąc się w jego ramionach. Był w niej zakochany po uszy i tak bardzo spragniony bliskości z nią. 
  • Ale się rozkręcasz Raf. Jeszcze ci tyłek dobrze nie odżył, a ty już chcesz rozrabiać. - Co rusz wkladała mu palce we włosy i przeczesywała je. Były gęste  i miłe w dotyku. Jednocześnie patrzyła mu w oczy z taką miłością, jakiej chyba jeszcze nigdy w nich nie widział. Sama była zaskoczona, nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będzie w nim tak bardzo zakochana. 
  • Właśnie, że odżył i mogę wreszcie robić z tobą to na co mam ochotę - wyszeptał jej namiętnie do ucha. 
  • Pod warunkiem, że ci pozwolę. - Kynia udawała przez chwilę niedostępną. Nie zamierzała mu narazie pozwalać na jakieś dzikie szarże, z uwagi na to, że wciaż dochodził do siebie po operacji. Z drugiej strony tylko czekała na chwilę kiedy jej ukochany Rafał weźmie ją w obroty.  Znowu puszczą jej przy nim hamulce tak ja kiedyś, gdy byli młodsi. Ależ wtedy za sobą szaleli. 
  • Już jo znojdę na Ciebie sposób dożorta dziewucho. - Mówiąc to spogladał na nią pożądliwie. Wyobrażał sobie jak w porywach namiętności zdziera z niej tą śliczną  seksowną sukienkę w kolorze dojrzałej oliwki ze wspaniałym dekoltem. Była lekko za kolana, delikatnie rozkloszowana od pasa. Tego dnia Kynia była w wysokich szpilkach które dobrała pod kolor sukienki.
  • Nie wątpię... - zaczęła patrząc na niego z uwielbieniem. -  Ale to dopiero jak wszystko ci się zagoi. Nie zamierzam ryzykować, że nagle w trakcie naszych szaleństw rozejdą ci się szwy na brzuchu. 
  • Ej śliczna, weź już nie żartuj, co? - Powiedziawszy to cmoknął ją przeciągle w usta. Nowa fryzura cudownie podkreślała jej niezwykłą urodę. Jednak bez grzywki było jej lepiej. Bez pasemek też. 
  • Ale nie taka śliczna ani zgrabna jak Majka, prawda? Z takim tyłkiem jak mój to raczej daleko do formy top model. 
  • A dajże ty już spokój z tą Majką. Ona nie jest nawet w połowie taką wspaniałą kobietą jak ty. Poza tym wiesz, że od zawsze szaleję za twoim cudownym tyłeczkiem. Nie kręcą mnie żadne modelki. 
  • Ale do łóżka ją zaciągnąłeś i podobno super się bawiliście... w kuchni Zuberów.
  • Czyli już wiesz. - Rafał nagle stracił hunor.
  • Wybacz, ale... sąsiadki gadają, a ja czuję się okropnie słuchając ich pikantnych ploteczek noszących się po wsi.  - Kynia szybko pożałowała, że nie użarła się w jęzor, ponieważ widać było, że Rafał żałuję tamtej przygody z Majką. Po co to powiedziała? Komu to było potrzebne? 
  • Niech to cholera... - Na chwilę uciekł wzrokiem od twarzy Kyni i wbił go w szybę okienną. Czuł się strasznie po tym, co powiedziała, ale taka była prawda. Musiał ponieść konsekwencje swoich poczynań. 
  • Zrobiłeś furorę na wiosce,  nie ma co... Najgorętsze ciacho w całych obu Ochotnicach. 
  • O Jezu Kynia, przepraszam cię za to - powiedział rozżalony. - Tak strasznie żałuję tego, co się wtedy zdarzyło między nią, a mną. Chyba całkiem ogłupiałem, a ta walnięta głupia Wasiakowa, wszystko rozdmuchała.
  • Wiedziałam, że to się stanie i nie zapobiegłam temu. Sama jestem sobie winna.
  • Nie myśl o tym już. To co było, skończyło się i więcej się nie powtórzy. Już nigdy nie tknę żadnej innej kobiety kochanie...   - zapewnił ją Rafał spoglądając na nią ze smutkiem.  Bardzo żałował, że zabawił się wtedy z Majką. 
  • Będzie ciężko, ale postaram się zapomnieć, że z nią byłeś. 
  • Ja też chce o tym zapomnieć. Uwierz... Kochaś na jedną noc, kurwa mać. Tym dla niej byłem. Może pocieszy Cię fakt, że czułem się po tym wszystkim jak skończona szmata. - Rafał skrzywił się. 
  • Wcale mnie to nie pociesza. - Kynia pogłaskała go po delikatnie zarośniętej twarzy.  -  Wręcz boli mnie, że tak się tobą zabawiła, bo widać było, że się w niej głuptoczku zakochałeś. To nie był czysty seks dla zabawy. Znam cię aż za dobrze i wiem, że nie byłoby cię stać na taką perfidność. 
  • To się stało za szybko, bo nie zapanowałem nad sobą.  Byłem potwornie zły na Justynę, Calvina i Łukasza. Na mamę też. Myślałem że jak się wyżyje to poczuje się lepiej, lecz to nie pomogło. 
  • Kocham cię Rafał i cholernie cieszę się, że cię widzę - oświadczyła szczęśliwa Kynia.
  • Naprawdę? - spytał żeby się upewnić choć dobrze wiedział, że Kynia go kocha pomimo wszelkich głupstw, których narobił. 
  • Wiesz że tak. W przeciwnym razie nie byłoby mnie tu.
  • Też cię kocham. Bardziej niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić. Cal jak zwykle miał rację mówiąc, że tylko ty do mnie pasujesz. 
  • On przeważnie ma rację. - Kynia roześmiała się. - W końcu to wzięty psycholog i wie co mówi. Profesjonalista. 
  • No dobra, to godoj mi tu teraz jak na spowiedzi, co tam słychać w normalnym świecie poza szpitalem?   
  • Co słychać? A to słychać, że twoja siostra od rana płacze za Anglikiem, twoja mama jedzie z Jackiem na Słowację, Janek dochodzi do siebie po tamtej akcji w górach, a Dawid... Z nim to już  dramat normalnie. - Kynia znów posmutniała.
  • Co z Dawidem? - zaniepokoił się Rafał. Od razu śmiertelnie spoważniał. - Coś się stało?
  • Do młodego dotarło wreszcie,  że nie ma ojca tak jak jego przyjaciel Alan i trochę się podłamał. Zapytał dziś  Justynę czemu ojciec go nie chce i się zaczęło. - Oczy Kyni zrobiły się nagle mokre. 
  • O Chryste... - Rafał dotknął ręką schroni. - Biedny młody. To mu się dostało. 
  • Nie mogę znieść świadomości, że to biedne dziecko cierpi przez takiego... kutasa. Nie mogę. Mam ochotę wyć Rafał, bo tak kocham tego dzieciaka. Dosłownie serce mi pęka na myśl że choć przez chwilę  poczuł się gorszy, bo nie ma normalnego ojca. 
  • Marcin to zwykły sukinsyn- powiedział wkurzony Rafał i przytulił głowę Kyni do swojego torsu. - Niech ja go dorwę to nic z niego nie zostanie. 
  • Pod warunkiem, że ja cię nie ubiegnę... Albo Judyta. 
  • Albo Calvin. 
  • O jak jeszcze Calvin mu się dobierze do tyłka to zostanie z niego mniej niż nic. 
  • Z pewnością. On jest wybitnie cięty na takich fiutów jak Gryka.
  • Gdyby ten wałek zdawał sobie sprawę z tego jak skrzywdził własnego syna to może by się przejął, ale on nie ma skrupułów. Nie ma żadnej... - Ucięła bo rozpłakała się na dobre. 
  • Gdybym tu był, gdy się poznali, nigdy bym mu nie pozwolił zbliżyć się do mojej siostry... Nie skrzywdził by jej. 
  • Ale wtedy nie mielibyśmy Dawida Rafał, a on jest największym szczęściem w tym domu. Boże... 
  • No wiem, ale z drugiej strony...  nie cierpiałby teraz.  - Rafała też ściskało w dołku na myśl o cierpieniu siostrzeńca. Tak jak wszyscy nie wyobrażał sobie rodzinnego domu bez Dawida. 
  • Eh kochanie nie zawrócisz kijem Wisły. Byli w związku, mają dziecko i nic tego nie zmieni. Justyna i Dawid muszą żyć z tym, że ten gnój ich przucił, choć to bardzo bolesne. Tak czy siak jestem zdania, iż lepiej, że wcześniej się o tym dowiedział niźli później. Potem byłoby już tylko trudniej. Z czasem młody się oswoi się z tym tak jak większość dzieci, które nie mają ojców. Narazie jeszcze nie wszystko rozumie i tyle dobrze. 
  • Calvin się nimi zaopiekuje, zobaczysz. Będzie dobrym ojcem zastępczym dla Dawida, najlepszym. Już nikt nie będzie go wytykał palcami, że nie ma ojca.
  • Też myślę, że Cal byłby idealny. 
  • Ten facet też ma na karku masę ciężkich doświadczeń, ale swojego dziecka by nie skrzywdził. Ani w ten ani w żaden inny sposób... Bo stracił córkę. Umarła na serce nie doczekawszy się przeszczepu. Rodzice dawcy nagle się wycofali, a mała nie mogła czekać i... nagle jej się pogorszyło. Zeszła przy nim w ambulansie... Dostał amoku. 
  • O Jezuuu to... to potworne. - To co usłyszała o córeczce Calvina jeszcze mocniej ją przybiło. To był kolejny silny cios tego dnia. Chwilę później wybuchnęła płaczem i nawet Rafał nie wiedział jak ją uspokoić. Biedna maleńka dziewczynka, mogła żyć do dziś, być dumą i radością swojego cudownego ojca, a tymczasem... zabrakło jej szczęścia, które miał Dawid. Żył i dorastał, a oni mogli na to patrzeć.  Jak bardzo musiał cierpieć Calvin?
  • Narazie nikt nie wie, więc się nie wygadaj kochanie. Błagam cię. Powiedziałem ci to bo ci ufam i jesteś mi bliska. Może nie powinienem tego mówić, ale... chyba nie umiałbym tego przed tobą kryć. - Powiedziawszy to to ujął jej delikatną twarz w dłonie i przytulił do swojej. 
  • Jak się dowiedziałeś? - spytała patrząc na niego zapłakanymi oczami. 
  • Calvin nam się wygadał przy kieliszku. Zorganizował wtedy taką niewielką domowkę z okazji swoich urodzin. Pod koniec zostało nas trzech, on, ja i Peter, jego przyrodni braciszek. Z początku nie wiedziałem o czym on gada, a potem jak to do mnie dotarło zacząłem ryczeć. Ostatecznie ryczęliśmy wszyscy trzej. Mnie i Peter'a kompletnie to rozwaliło. - W tym miejscu Rafał zrobił pauzę żeby przełknąć ślinę. Po chwili kontynuował. - Wyobrażasz sobie przez co on przeszedł? Jeszcze go ta jego durna żonka odstawiła, chociaż powinna być wtedy z nim... Walczył o małą jak się dało, każdego dnia, o każdy jej oddech. Budził się w nocy i co chwila i sprawdzał czy oddycha. To jakiś koszmar Kynia. - Rafał w końcu pękł od środka co wywołalo u niego niekontrolowany wybuch płaczu. Nie był w stanie pohamować gwałtownych, które nim zawładnęły w tamtym momencie.  Tragedia przyjaciela nie dawała o sobie zapomnieć. 
  • O Jezu Raf...  nie wiem... co powiedzieć. - Kynia przetarła wierzchem dłoni oczy, do których wciąż napływały łzy. Nadal była w ciężkim szoku. - Już dobrze Skarbie, wiem, że bardzo się przejmujesz Dawidem i Calvinem. - Kynia głaskała go czule po twarzy i po włosach. Nigdy w życiu  nie widziała, żeby Rafał tak strasznie płakał. Życie jednak go zmieniło. Ku jej zdumieniu stał się wrażliwszy i  dojrzalszy niż był przed wyprowadzką z Polski. To nie był już ten sam Rafał co kiedyś. 
  • Nie mam... pojęcia jak on... sobie z tym radzi. To jest przecież... ponad ludzkie siły. - Rafał popatrzył w okno. - O Jezu, teraz ja się poryczałem. 
  • Zamierza powiedzieć Justynie? - zapytała tulac się do jego ramienia.
  • Nie wiem czy da radę. Wątpię...  Jeśli mi pozwoli to ja z nią o tym pogadam. Na pewno by chciał sam jej powiedzieć, ale widzisz... On najchętniej by o tym zapomniał. 
  • Zrozumiałe. Też bym wolała zapomnieć... O ile w ogóle bym przeżyła coś takiego.
  • Ja bym się...  chyba zabił. - Potarł palcami prawą skroń. -  Mówię serio Kynia. 
  • Nie ogarniam tego Rafał... po prostu nie - Mówiła Kynia szlochając. 
  • Ja nie ogarniam tego jakim cudem on po tym wszystkim co przeszedł potrafi jeszcze być taki twardy i pomagać innym ludziom poharatanym przez życie... - Wytarł ręką zalaną łzami twarz i spojrzał znów na ukochaną - ... Wytłumacz mi to Kynia jak dwulatkowi, bo nie mogę tego kurwa pojąć. Ile taki człowiek jest w stanie znieść? Ile?
  • Ja tym bardziej nie pojmuje. 



Rozdział 12.2 

Ochotnica Dolna - maj 2018


Justyna wyszła na dwór z małą metalową tacką, na której stały dwie filiżanki z kawą, mlecznik, cukierniczka oraz dwie małe łyżeczki. Postawiwszy ją na blacie ogrodowego stołu przykrytego świezutkim obrusem w kwiaty zaczęła zdejmować z niej filiżanki i resztę rzeczy. - Proszę mamuś, to twoja- powiedziała Justyna stawiając filiżanķę przed Judytą. Podziękowała, a następnie sięgnęła po cukierniczkę i posłodziła sobie kawę jedną czubatą łyżeczką,  jej córka natomiast wolała zabielaną bez cukru. Odłożywszy tackę na bok usiaďła naprzeciwko matki i złapała się za swoją filiżankę. Piły kawę w milczeniu, powoli delektujac się jej zapachem i smakiem. Jednocześnie przyglądały się pełnemu energii  Dawidowi goniącemu dookoła domu za swoim ulubionym kotem Torinem. Zrobił już chyba z piętnaście takich rundek. Imię to nadał zwierzakowi on sam po tym jak Janek przeczytał mu Hobbita autorstwa słynnego angielskiego pisarza z gatunku Fantazy J. R.R Tolkiena. Torin dębowa Tarcza było dla kota za długie więc ograniczyli się do Torina. Dawid marzył o kolejnym kocie, ktorego zamierzał nazwać Balin, a koza wujka Henia nosiła nazwę Gandalf, bo była cała biała i miała długą bródką. Można było pozazdrościć młodemu żywej wyobraźni i pomysłów. Najlepiej bawił się z Alanem. Ostatnio wymyślili sobie zabawę w rozbójników, pokłócili się nawet o to który jest Janosikiem. Pogodziła ich Kynia, która zaproponowała obu chłopcom, żeby co jakiś czas się zamieniali rolami. Przystali na to aczkolwiek niechętnie, po dłuższym zastanowieniu. Potem już nie było kłótni między nimi o to kto jest Janosikiem, a kto nie jest. Przy Łukaszu nie odważyliby się pokłócić o taką bzdurę, bo zaraz by ich postawił do szeregu. Wołali na niego wujek naczelnik albo wujek generał. Dawid zawsze chwalił się innym dzieciom się że wujek Łukasz jest wielką szychą w Pogotowiu Górskim i że jest z niego dumny bo ratuje ludzi. Dzieci słuchały go z otwartą buzią i raczej nie komentowały tego, ponieważ dojść do głosu przy Dawidku Orzeckim nie miały szans. Czasem nawet Łukasz wymiękał przy gadaninie tego pięciolatka.



  • Babciu niedługo będę miał drugiego kota - oznajmił Dawid szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.  Stał koło krzesła babci wpatrzony w nią jak w święty obrazek.
  • Naprawdę?  - Judyta udała wielkie zdziwienie. 
  • Wujek Janek załatwi od swoich sąsiadów bo ich kotka niedługo urodzi małe. 
  • Fantastycznie! - ucieszyła się Judyta. 
  • Jak będzie facetem to dam mu na imię Balin
  • A gdzie Torin synku? - zainteresowała się Justyna widząc że 
  • Wlazł na dach  mamusiu - powiedział chłopiec wskazując palcem na dach. - Mam nadzieję że szybko zejdzie, bo inaczej będę musiał wezwać do pomocy wujka Rafała,  który umie chodzić po dachach. Na pewno będzie potrafił zdjąć Torina. 
  • O nie wnusiu, obawiam się że nie pozwoliłabym teraz wujkowi Rafałowi chodzić po jakimkolwiek dachu - oświadczyła Judyta i pogłaskała małego po główce. - I chyba więcej nie pozwolę. 
  • Pamietasz jak kiedyś obaj z Jankiem wlezli na dach kościoła i musiał ich ratować kominiarz? - przypomniała matce rozbawiona Justyna. 
  • Ale przecież wujek Janek i wujek Rafał to specjaliści od chodzenia po wysokich górach, więc taki dach to dla nich piskuś babciu - zauważył Dawid. Patrzył na nią z ukosa. 
  • Mimo wszystko wolałabym, żeby mój syn nie właził już na żadne dachy David. To  okropnie niebezpieczne. 
  • Tak samo jak te przepaście w górach, prawda? - Powiedziawszy to puścił babci oko. 
  • Oczywiście, że tak mądralo - przyznała mu rację Judyta.
  • Jestem! - zawołała Kynia, która właśnie przechodziła przez bramkę. 
  • Ciocia!!! - Dawid poleciał do niej uradowany. Gdy dopadł Kynię rzucił się jej na szyję i ucałował w policzek.  
  • Cześć kochanie, jak się masz? - zapytała na powitanie. 
  • Bywało lepiej ciociu, ale już nie będę płakał, bo nie chce smucić mamusi - obiecał patrząc na Justynę, która właśnie szła w ich stronę. 
  • Bardzo mądra decyzja - pochwaliła go Kynia. 
  • Cześć Słonko, napijesz się z nami kawki? - spytała Justyna obejmując przyjaciółkę. Jej widok od razu poprawił jej humor. 
  • Jasne, poproszę - odparła, a następnie rzuciła do Judyty. - Dzień dobry! - Judyta odpowiedziała kiwnięciem głowy i uśmiechem.  
  • Ciociu co tam masz? - spytał zaciekawiony Dawid patrząc na dużą kolorową  torbę z samochodami, którą Kynia niosła w ręce. 
  • A to dla pewnego cudownego młodego dżentelmena o imieniu David. Znasz takiego? 
  • Obawiam się, że David zgubił się w wiosce Hobbitów. Uciekł mu kot. 
  • Zgubił się w Shire? A to ciekawe. W takim razie przekażesz mu podarunek jak wróci - powiedziała Kynia wręczając mu torbę z podarunkami.
  • Dziękuję ciocia, kocham cię! - Dawid uściskał ją jeszcze mocniej. Rozpierająca radość natychmiast przyćmiła smutek, który czuł z powodu braku ojca. Gdy wyciągał z torby wymarzone prezenty był jeszcze szczęśliwszy. 
  • Nie masz pojęcia jaki ten świat byłby bez ciebie nudny i ponury - powiedziała do chłopca Kynia. Patrzyła mu w twarz, a w oczach miała łzy. Mogłaby umrzeć z miłości do tego faceta. Przytuliła chrześniaka najmocniej jak się dało. Próbowała się nie rozpłakać co prawie graniczyło z cudem.  - Wszsycy Cię kochamy Słoneczko. Jesteś dla nas wszystkim.
  • Ale tatuś mnie nie kocha ciociu. - Małemu znów zbierało się na płacz.
  • Ale nim się w ogóle nie przejmuj kochanie. To on jest głupi skoro nie dostrzega, że ma takiego wspaniałego syna - tłumaczyła Dawidowi Kynia. - W koło jest tyle osób,  które cię kochają i dla których jesteś najważniejszy na świecie, że nie potrzebujesz tatusia, który nie potrafił zrozumieć, że go potrzebujesz. Przyjdzie czas, że zrozumie swój błąd i przyjdzie cię prosić o przebaczenie... Nie wiem kiedy, ale jestem pewna że jeszcze przyjdzie. 
  • Ja bym wolał, żeby Calvin już wrócił. - Mówiąc to Dawid patrzył w ziemię, a potem podniósł główkę i patrząc smutno na Kynie powiedział. - On jest dla mnie bardzo dobry i lubi wszystko to co ja. Bardzo go lubię. 
  • Wróci na pewno aniołku tylko potrzebuje trochę czasu... na poukładanie swoich dawnych spraw. 
  • Jakich spraw ciociu? - dopytywał się mały.
  • Dorośli mają trochę bardziej skomplikowane życie i to sprawia, że ciągle muszą coś poprawiać, rozwiązywać jakieś problemy.
  • On się bardzo zakochał w mamusi ciociu... Wiem to na pewno, bo czasem patrzył na nią tak jak wujek Janek na ciocie Basie. - Kiedy to mówił uśmiechał się szeroko. - Oni też się ciągle całują i przytulają. 
  • Kto by nie kochał twojej mamy David? - spytała rozbawiona przez małego Kynia i przerzuciła wzrok na Justynę, która cały czas  po cichutku płakała. 
  • Mamusiu nie płacz już, proszę cię. - Dawid wtulił się mocno w swoją mamę. 
  • Ale to ze szczęścia, że cię mam kochanie. Nie martw się, nie jestem smutna - uspokoiła go Justyna. 
  • No dobrze, w takim razie nie będę się już smucił. Idę pokazać babci co dostałem. - Uradowany malec odkleił się od matki pobiegł do Judyty, która wyciągała do niego ramiona. 
  • Jak tam mój bratek? - spytała wreszcie Justyna.
  • Skoro pytasz to ci powiem, że twój bracholek  jest już prawie gotowy do wylotu ze szpitala. Powoli zaczyna się pakować. O mało nie wyskoczył z piżamy jak mnie zobaczył. Na szczęście został w spodniach. - Pokazała jej język.
  • Jeszcze pewnie ze dwa dni go potrzymają. 
  • Chyba, że ucieknie ze szpitala jak Calvin... - W tym miejscu Kynia strzeliła uśmiech karpia. - Znając go to bym się nawet nie zdziwiła gdyby faktycznie zwiał. Twój brat nigdy nie był do końca poważny. 
  • Dopiero teraz to zauważyłaś? - Justyna zaczęła się śmiać. Nagle rozdzwonił się jej telefon, który miała w kieszeni kamizelki. Dzwonił Janek. - To Jasiek, dam na głośnomówiący. - Uczyniwszy to odezwała się. - Hej Janek, jak tam podróż? 
  • Mamy teraz chwilę pauzy, bo zgłodniałem - odparł szybko Janek. - Dzwonię bo Calvin chciał z tobą zamienić kilka słów. Jest bardzo spragniony kontaktu z tobą, podejrzewam, że  ty masz to samo. - Przełknąwszy kęs kontynuował. -  Właśnie wyrywa mi komórkę z ręki, muszę mu ulec zanim mnie dotliwie pogryzie. Zabujani faceci bywają niebezpieczni. - Gdy usłyszał śmiech Kyni zapytał. - A ta co tam podsłuchuje? Rozmowa kontrolowana czy jak? 
  • No jak nie jak tak? - Kynia nie przestawała histerycznie chichotać. 
  • To się nazywa permanentna inwigilacja kobieto - pouczył ją rozbawiony Janek. Uwielbiał cytować fragmenty tekstów ze starych polskich komedii i wciskać je w swoje wypowiedzi. 
  • Dawaj już ten telefon pernanentny  inwigilancie - rzucił do niego Calvin. 
  • Sam jesteś pernanentny Angliku. Mówi się permanentny. - Janek śmiał się do rozpuku. Coraz bardziej rozbrajały go te gafy ich angielskiego kumpla. - No masz, masz i nie gryź już. 
  • Justyś... - odezwał się czule Calvin.
  • Nie będę wam przeszkadzać w rozmowie. Idę do Dawida i Judyty - powiedziała Kynia. - Narazie chłopaki, szerokiej drogi. - Po tym jak Kynia krzyknęła do mikrofonu Justyna wyłączyła głośnomówiący. 
  • Cześć Cal - powiedziała do niego i przymknęła oczy, które na nowo zrobiły się mokre. - Miło cię słyszeć.  - Rzeczywiście głos Calvina był miodem dla jej uszu. Dlatego rozmawiali po angielsku. Uwielbiała jego akcent. Inaczej brzmiał gdy mówił po angielsku, chociaż jego polski był w pewien sposób rozczulajacy. 
  • Jak się tam macie? 
  • A jak myślisz?  Tęsknimy bardzo. Jeszcze dobrze nie wyjechałeś, a ja nie wiem co ze sobą robić... - Justyna odwróciła się i spojrzała w stronę bramy wjazdowej. 
  • Mnie również bardzo Was brakuje... Zwariuje w tej samotności,  która tam na mnie czycha. 
  • Może lepiej nie wariuj, bo my cię tu potrzebujemy. Będziemy czekać. 
  • Ja po prostu nie wiem, co zrobić żeby tam bez ciebie wytrzymać. - Po tych słowach głęboko westchnął. Było mu cholernie ciężko.  Nie wyobrażał sobie najbliższego wieczora spędzonego samotnie przed telewizorem albo nad laptopem. Ani tego ani każdego następnego.  
  • Przepraszam cię słoneczko... za to, że nie zeszłam do was rano... Zwyczajnie nie dałam rady. Wybacz. 
  • Nie przepraszaj Kochanie.  Wiem, że zrobiłaś to ze względu na młodego i to jest jak najbardziej zrozumiałe.  Na twoim miejscu zrobiłbym dokładnie  tak samo. Wierz mi. Nie miałbym sumienia jeszcze mu dokladać... To tylko niewinny dzieciak, nie zasługuje na cierpienie.  
  • Calvin... chce żebyś wiedział, że... - Nagle ją zatkało. Przez chwilę nie była w stanie nic powiedzieć. 
  • Co się dzieje Justyś? - zaniepokoił się Anglik. - Kochanie... powiedz mi co się dzieje.  O czym powinienem wiedzieć?
  • Żałuję, że to nie ty jesteś ojcem Dawida. - Justyna z trudem panowała nad emocjami. Czuła, że  zaraz się znów poryczy. 
  • Zawsze mogę go adoptować i będzie też mój... Jeśli tylko tego chcesz, załatwimy to razem kiedy wrócę. 
  • Jesteś tego pewien? - Teraz to już czuła się całkowicie skasowana. Musiała się upewnić czy nie żartuje. -  Calvin ty to mówisz serio? 
  • Kocham was Justyna. Kocham Was najbardziej na świecie. Będę dumny mając takiego syna jak Dawid.
  • Calvin... - Miała wrażenie że śni na jawie. 
  • Wybacz, że ci tego wcześniej nie powiedziałem. Zaćmienie. 
  • Nie musiałeś nic mówić. Świadczą o tym twoje czyny. Jesteś dobry z natury, grzechem byłoby cię nie kochać. 
  • No widzisz... a moja żona... była żona... ona była zupełnie innego zdania. - Żal chwycił go za głos i sprawił,  że zaczął się łamać. 
  • W takim razie musiała być idiotką - skwitowała Justyna. 
  • To ja byłem idiotą bo za długo się łudziłem. Zbyt długo traciłem czas na ratowanie czegoś co było nie do uratowania. 
  • Walczysz do końca, a to nie jest oznaką słabości. Wręcz przeciwnie. 
  • Mamusiu chodź coś ci pokażę! - zawołał Dawid od stołu. Justyna odwróciła się i pomachała synkowi. 
  • Zaraz kochanie. Minutka - krzyknęła do Dawida Justyna. 
  • Idź do niego, zgadamy się innym razem - powiedział drżącym głosem Anglik.- Będę dzwonił. 
  • Bądźmy w stałym kontakcie. Potrzebuje tego - poprosiła Justyna. Czuła, że do jego powrotu uschnie z tęsknoty jak róża, która od kilka dni nie była w wodzie. 
  • Oczywiście. Powiedz młodemu, że go kocham. 
  • My Ciebie też kochamy Cal. Z całego serducha. 
  • Jesteście dla mnie wszystkim. Pa. 
  • Trzymaj się cieplutko, pa. - Powiedziawszy to rozłączyła się i zaczęła iść w kierunku stołu. - Idę już.
  • Co on ci tam nagadał żeś taka zarumieniona? - spytała zaintrygowana Kynia kiedy Justyna podeszła do stołu. 


  • Potem wam powiem. Najpierw muszę Kyni kawę zrobić. 
  • A ja jeszcze jedną poproszę - rzekła Judyta wyrwana z zamyślenia. 
  • Zobacz mamusiu, sam ułożyłem. Ciocia i babcia tylko patrzyły.
  • Brawo synku, cudownie!!! - objęła Dawida za szyję i pocałowała. - A Calvin kazał przekazać ci, że bardzo Cię kocha. Postara się wrócić jak najszybciej. 
  • Dzwonił Calvin, a ty mi nie powiedziałaś? - spytał zasmucony Dawid. Tak bardzo chciał z nim porozmawiać. Ciekawe czy już wsiada do samolotu.
  • Zadzwoni jeszcze nieraz. Obiecał mi to. - Posłała synowi słodkiego buziaka. 
  • Mieliśmy dziś jechać do Szczawnicy z Calvinem, ale się nie udało. - przypomniało się Dawidowi. - Tylko nie mówcie mi, że takie jest życie, bo się znów poryczę.
  • A może pojedziecie ze mną. Chciałbyś kotku? - zwróciła się do Dawida Kynia.
  • No pewnie.  A spotkamy się tam z Alanem na rurkach z kremem? 
  • Jak tylko jego tata będzie wolny to tak? - odparła Kynia i cmoknęła malca w policzek. 
  • A może pojedziemy do stadniny w Jaworkach - wymyślił chłopiec.- Dawno nie jeździłem na Kasztanku. 
  • Pomyślimy o tym jak ładnie zjesz obiadek, dobrze? 
  • Zjem mamuś, przysięgam. Słowo zucha! - Mówiąc to Dawid uniósł prawą rękę do góry.
  • Idę wam zrobić tą kawę dziewczyny  - powiedziała Justyna sięgając po tacę. 
  • Idę z tobą mamusiu. Mogę umyć za ciebie brudne filiżanki. 
  • No to chodź kochanie. - Justyna wzięła syna za rękę i poszli do domu. 
  • Przydałby mu się taki ojciec jak Calvin - zwróciła się do Judyty Kynia. 
  • Byłby idealny Kyniu. - Powiedziawszy to Judyta założyła nogę na nogę, a potem poprawiła sobie spódnicę. 
  • Podoba ci się Calvin co? - Kynia podejrzliwie przyglądała się matce Justyny. - No jasne, że tak. Cofam pytanie. 
  • Powiedz mi lepiej, której on się nie podoba. Baby lgną do niego jak pszczoły do słodkiego. - Mówiąc to Judyta była podniecona i rzecz jasna starała się to ukryć przed swoją rozmówczyniom. Właśnie wyobrażała sobie jak Calvin podchodzi do niej od tyłu, rozpina jej sukienkę i zaczyna całować po całym ciele, od szyi po pośladki. Umarłaby z rozkoszy, gdyby nagle w nią wszedł taki młody ogier. Boże przez te fantazje miała coraz bardziej  dzikie sny... z nim w roli głównej oczywiście. Często budziła się na podłodze cała mokra niemal pozbawiona tchu.
  • Czemu odpowiadasz wymijająco? Przecież widziałam jak na niego patrzysz... - Widząc udawane zdziwienie na twarzy Judyty powiedziała. - Tak, wtedy w szpitalu kiedy zabrali Rafała na kolejną operację.  Byłaś zła widząc jak się tulą do siebie. Co sobie myślałaś? Że on wybierze ciebie? 
  • Kynia dosyć tego! - Judyta uderzyła pięścią w stół. Gdyby stały na nim filiżanki z kawą przewróciłyby się.
  • Lecisz na faceta własnej córki.  Myślisz, że nie wiem? - Spogladała na swoją  towarzyszkę z żalem. Było jej przykro z powodu przyjaciółki.   
  • Nie wiesz co mówisz dziewczyno - powiedziała wkurzona Judyta. Była zła, bo doskonale wiedziała, że to co mówi Kynia to prawda. Pragnęła Calvina jak cholera. Marzyła o wykręceniu z nim, chociaż jednego szybkiego numerku. Taki seks zapamiętałaby chyba na zawsze. Cóż z tego, że jest od niej dużo młodszy?  Wiek nie ma znaczenia. Zabawne, że nigdy przedtem nie pomyślała o tym, zabawić z młodszym mężczyzną. U niej firmie od cholery było takich seksownych chłystków po trzydziestce z klatą jak marzenie... - Szkoda tylko, że gęby Calvina nie mają. No i tej jego inteligencji - pomyślała. Kochając się z Jackiem, będzie oczywiście myślała o tym Angliku... Może to okropne, ale nic nie poradzi, że tak ją trafiło na jego punkcie.
  • Naprawdę? A ja myślę że wiem.  - Kynia spiorunowała ją wzrokiem. Była pewna swego i ufała swoim przeczuciom. Matka Justyny pragnęła jej faceta.-  Daj mu spokój Judyta, nie szukaj z nim więcej kontaktu na osobności. Oni się kochają i niech tak będzie. Wiesz jakby ona się czuła gdyby wiedziała, że na niego lecisz? 
  • Jeśli naprawdę ją kocha nie ulegnie  moim czarom prawda? 
  • Zwariowałaś? - oburzyła się Kynia. - Nie wiesz jacy są faceci? Czasem wystarczy jeden impuls żeby sprowokowany mężczyzna uległ innej kobiecie. Głupie spojrzenie, dotyk. Wiesz o tym! 
  • Tak wiem. - Patrzyła w bok i kiwała głową. 
  • Więc zostaw Calvina w spokoju! - Teraz Kynia walnęła w stół otwartą dłonią. - Mnie on też cholernie kręcił, nie powiem że nie, ale nie tknęłabym faceta przyjaciółki. W życiu. 
  • Krysiu, a co z tobą i z  Rafałem? -  Judyta usilnie próbowała zmienić temat rozmowy.
  • Nie zmieniaj tematu Judyta tylko przysięgnij mi, że dasz mu spokój. On nie jest facetem dla ciebie. 
  • Dobrze Kynia, dam mu spokój. Masz moje słowo. - Czuła się okropnie z powodu tego, że  przyszła synowa ją rozszyfrowała.
  • Zrozum, że tu chodzi głównie o Dawida. Jest szansa, że może wreszcie będzie miał normalną pełną rodzinę, więc nie rozwalaj tego w imię swoich pragnień i potrzeb. Myśl nieustannie o swoim wnuku. To on jest teraz najważniejszy. 
  • Oczywiście, że tak.  - Nagle dotarło do niej, że Kynia faktycznie może mieć rację.  Nie wolno jej tego rozwalić. Jeśli Calvin rzeczywiście zdecyduje się związać z Justyną tak na poważnie,  jej ukochany wnuk  zyska nowego ojca... wspaniałego i kochającego. Czyż nie tego pragnie dla niego? 
  • A co do Rafała... - zaczęła Judyta półgłosem. -  Pewnie już  wiesz, co baby z wioski gadają o nim i Majce. Podobno już ją zaliczył, a co gorsza w domu Zuberów... Nie powiem żebym była z tego powodu dumna... Że też mu się zachciało bzykania akurat pod ich dachem. - Wcale nie zamierzała ukrywać, że wkurzył ją ten  wyskok syna. I to nie na żarty. Rozmówi się z Rafałem jak tylko wróci ze szpitala. 
  • Mogłabyś już przestać mnie dobijać? - rzuciła lekko podłamana Kynia. Błądziła wzrokiem w te i wte byle nie patrzeć na Judytę. Miała ochotę wrzeszczeć i rzucać talerzami -  Cała wiocha już wie, co Rafał robił z Majką w kuchni Zuberów. Cud, że sama Wasiakowa mnie jeszcze o tym nie poinformowała. Czasem mam dość życia na tej wiosce gdzie wszyscy wszystko widzą i słyszą. 
  • Nawet mi nie gadaj o tej paskudnej babie włażącej w tyłek każdemu napotkanemu księżulkowi. Jeśli polazła z tym do proboszcza to ja nie wiem... Zaraz się dowiem, że wychowałam mojego syna na łapidupa. 
  • Współczuję Jankowi. Jak jego rodzice się dowiedzą, co się tam u nich działo podczas, gdy oni sobie spokojnie wakacjowali to wybuchnie taka wojna, że kamień na kamieniu nie postanie. Wiem jacy oni są. 
  • Bardzo mi przykro z powodu tego co zaszło Kyniu, bo wiem co czujesz do Rafała. On też cię kocha jak wariat i na pewno postara się to naprawić. 
  • Judyta, ja także go kocham i  chce z nim być, bez względu na wszystko. Już nie potrafię żyć bez twojego syna. 
  • No jestem wreszcie - powiedziała Justyna stawiając tacę na stole. Kynia i Judyta pomogły jej zestawić z tacy filiżanki oraz mlecznik.  - O czym tak gadulicie?
  • A o niczym w sumie. - Kynia pomieszała sobie kawę, do której uprzednio dodała łyżeczkę cukru. - Tak sobie gawędzimy o pierdołach.
  • Kyniu chcesz mleko do kawy? - spytała Judyta.
  • Odrobinkę tylko. O tyle, dzięki.
  • Calvin chce adoptować Dawida - oznajmiła nagle Justyna gdy już spoczęła wygodnie  na krześle. - Nie chciałałam tego mówić przy młodym, bo wiecie jaki on jest. Zaraz by się oswoił z tą myślą że będzie miał nowego tatusia, a gdyby coś przypadkiem... nie wypaliło. Chce mu oszczędzić cierpienia. 
  • No jasne nie ma co. Lepiej żeby był mile zaskoczony niż gorzko rozczarowany. Cudownie córeczko, tak się cieszę.  - Judyta była głęboko wzruszona. 
  • Jestem pewna, że Calvin zrobi dla was wszystko - zapewniła przyjaciółkę Kynia. -  Nie musisz się obawiać o jego intencje.  Moja kobieca intuicja podpowiada mi, że trafiłaś na bardzo wyjątkowego mężczyznę. 
  • Gdyby nie to jego wczorajsze wyjście z Łukaszem to...  chyba bym się z nim w końcu przespała. Z trudem się przy nim hamuję. Nawet z Marcinem nie miałam takich odlotów jak z Calem. Kiedyś tak nas poniosło, że ledwo zachowaliśmy zdrowy rozsądek. Gdybyśmy byli autem to z pewnością  byłoby już  po wszystkim, chociaż to nie za bardzo w moim stylu. Z nim zawsze lecę na żywioł jakbym nie była sobą. 
  • Hej Justyna, a pamiętasz jak ci mówiłam, że z tym facetem będzie cholernie ciekawie - przypomniała jej Kynia. - Poczekaj tylko jak cię wezmie do łóżka. To dopiero będzie kosmos. 
  • Nigdy nie zapomnę tamtego wypadu nad jezioro. Było cudownie, dużo wspanialej niż mogłam sobie to wymarzyć. Szybko mu wybaczyłam, że postanowił wyjść ze szpitala na własne życzenie... Najciekawsza jednak była końcówka tej przygody. Ni stąd ni zowąd wyskoczyła zza domu rozdarta stara baba i przegoniła nas ze swojego podwórka, a my mokrzy i wymięci spierniczaliśmy stamtąd aż się kurzyło trzęsąc się ze śmiechu.  Naprawdę niewiele brakowało do tego żebym mnie wtedy wziął pod tym domem, ale woleliśmy  nie ryzykować że wybuchnie skandal więc... 
  • O rety córeczko, to ty też jesteś taka niegrzeczna? A ja myślałam że to tylko w twoim bracie siedzi taki czort i macha ogonem. 
  • Rogate aniołki babci Jasi - powiedziała ubawiona Kynia. 
  • Rogate z ogonem - dodała Justyna. 



Koniec części I 



Dziękuję serdecznie za Wasz czas na lekturę oraz za odwiedziny, a także komentarze i uwagii. Tu kończy się pierwsza część powieści Idąc pod prąd. Jeśli macie jakieś głębsze refleksje lub pytania w odniesieniu do całej I części to podzielcie się nimi proszę,  miło będzie z Wami podyskutować o bohaterach i wątkach, sytuacjach. A teraz chyba trochę potęsknicie za Calvinem... Ja pewnie też będę za nim tesknić. 

Dziękuję Kochani że tu Jesteście 😃😃😃 Wiele to dla mnie znaczy. Wasza obecność i opinie motywują do działania!!! 



wtorek, 23 lipca 2019

Z cyklu Kasine pisanie: Idąc pod prąd cz. 11


Rozdział 11 

Ochotnica Dolna- Nowy Targ - maj 2018



Obudziła ją burza. Waliło na całego, a okno w jej sypialni trzaskało jak oszalałe, ponieważ wcześniej go nie zamknęła. Nawet nie pomyślała, że będzie tak ostro, nic na to nie wskazywało. - O rety, ale się dzieje -  powiedziała do siebie przekręcając klamkę.  Zasnęła bardzo szybko. W sumie nawet nie pamiętała, w którym momencie odpłynęła w czułych objęciach Morfeusza. Czuła się teraz dużo lepiej niż przed drzemką, chociaż nadal nie zadowalająco. Wszystko z powodu przeklętej migreny, która ostatnio powracała dość często. Dopadła ją nagle i okazała się tak wredna, że Justyna zmuszona była się położyć. Zaczęło się chwilę po obiedzie. Janek i Calvin zadeklarowali, że pomogą wszystko ogarnąć, żeby się nie przejmowała sprzątaniem ze stołu i zmywaniem naczyń tylko od razu udała na spoczynek. Tak zrobiła. Natychmiast zażyła apap i poszła do siebie na górę. Zanim wstała z łóżka usłyszała że  jeszcze gdzieś  na piętrze  trzaskają drzwi. Albo u Dawida, albo u Calvina. Zamknąwszy oba okna poszła do drzwi i wyszła z sypialni. Rozglądnęła się po korytarzu  trzymając klamkę drzwi od swojego pokoju. Następnie po cichu otworzyła drzwi do pokoju synka, żeby sprawdzić czy okna nie są pootwierane. Były uchylone, ale weszła do środka i zatrzymała się na środku pokoju. Przez chwilę patrzyła w mokre zaparowane okno, wsłuchana w stukot kropel gwałtownego deszczu. Puszczone po cichu radio stojące na blacie szafki, przy łóżku małego grało akurat utwór grupy TLove pt. King. Bardzo lubiła ten stary kultowy kawałek, więc podgłośniła odbiornik i uśmiechnęła się do siebie szeroko. Pomyślała o swoim cudownym pięciolatku, który uwielbiał te same dawne polskie przeboje co ona. Czasem siadali we dwójkę przy ognisku i śpiewali na głos Orła cień albo Ostatni Edyty Bartosiewicz. Znali na pamięć piosenki z repertuaru Kayah i Bregovica. Dawid bardzo szybko zapamiętywał tekst i melodię. Wystarczyło, że usłyszał piosenķę raz i już ją znał. Cudowne dziecko, można by rzec.



Niesamowicie rozbawiła ją ta gadka o Davidzie. Kiedy sobie to przypomniała roześmiała się na głos, a jej wnętrze wypełniły naraz radość i duma. - Niech to cholera, mój syn to oszałamiajaco błyskotliwy młody facet. - Mogła sobie to powtarzać w nieskończoność. Nie ukrywała wcale, że ma na jego punckie nieuleczalnego fioła. Wielka miłość tego szkraba wynagradzała jej całą krzywdę wyrządzoną przez byłego. Był największym darem, jaki mogła otrzymać od życia. Już dawno zapomniała o potwornym cierpieniu, jakiego doznała przy koszmarnie trudnym porodzie z komplikacjami, ale nie była w stanie zapomnieć wielkiego szczęścia, które poczuła, gdy w końcu po długiej dramtycznej walce ujrzała swoje malutkie cudo zawinięte w pieluszki. - Twój  ojciec nie dorasta ci do pięt kochanie... i nigdy nie dorośnie - mówiła nieraz do śpiącego obok niej dziecka. Zawsze będzie tylko tępym kretynem, który pogardził własnym synkiem. Pewnie nawet nie miał pojęcia jak Dawid wygląda, nie zastanawiał się również nad tym jakim może być wspaniałym dzieciakiem. Jego umysł skupiał się obecnie na czymś zupełnie innym. Kochanki, imprezy i kariera biznesmana - to było najważniejsze! -  Sukinsyn kiedyś pożałuje, że go porzucił, zobaczysz. - Słowa Calvina jak zawsze były cudownie pokrzepiające. Gdyby on miał dziecko nigdy by go nie porzucił. Nie byłby zdolny do tak okropnego czynu... Nie wiedziała tego na pewno, podpowiadała jej to jedynie jej silna kobieca intuicja, której zwykle ufała. Mogła się przy nim czuć całkowicie bezpiecznie. Facet, który tam w górach tak uparcie walczył o życie jej brata nie mógł być złym człowiekiem... Nie mógł.



Z drugiej strony wolałaby żeby ten zafajdany Gryka trzymał się z daleka od niej i Dawida. Wcale nie potrzebowali go już w swoim życiu. Teraz Justyna pragnęła już tylko tego Anglika, mądrego silnego i troskliwego faceta, który tak zwyczajnie po ludzku ich pokochał. Gdyby mały wiedział, że ich sympatyczny gość wyjeżdża chciałby go z pewnością zatrzymać w tym domu. Miał z nim jeszcze tyle tematów do omówienia. A ona po cichu marzyła o  szybkim powrocie Calvina do Polski i mocno wierzyła w to, że on już nigdzie bez nich wyjedzie. Ze swoją profesją miał ogromne szanse na pracę w ich kraju, nie musieliby się obawiać o swoją przyszłość. Tamtego drania nie chciała nigdy więcej oglądać na oczy. Żeby tak się dało raz na zawsze o nim zapomnieć. O wszystkim co ją z nim łączyło... Ale tym co ich najbardziej ze sobą wiązało był przecież Dawid, którego nigdy nie chciał. Chciałaby, żeby nie był synem Marcina. Oby nigdy sobie o nim nie przypomniał, o to się modliła najgoręcej. Musiałaby wówczas stoczyć ostrą walkę o syna - taką na śmierć i życie.  - Jeśli ten oszołom kiedykolwiek zbliży się do mojego Dawida odrąbie mu łeb i wyśle jego rodzicom! - zapowiedziała kiedyś Judycie, gdy spacerowały  po  Parku Dolnym w Szczawnicy. Matka doskonale ją rozumiała. Nie znosiła parszywego Gryki, za to co zrobił jej córce i ukochanemu wnukowi. Przy tej okazji ciągle męczyła ją świadomość, że któregoś nia będą musiały mu powiedzieć o ojcu, zanim ktoś inny go uświadomi... Ale jak powiedzieć takiemu małemu chłopcu, że ojciec go nie chciał, bo wolał zabawę, panienki i luźne związki? Na litość boską! Jak to wpłynie na kształtowanie się jego charkateru? Co będzie, jeśli nie daj Boże wprawi go to w kompleksy, obniży samoocenę lub podkopie pewność siebie.  Istniało przecież takie ryzyko i cały czas rosło, z każdym dniem,  z każdą chwilą... Trzeba było się liczyć z tym, że Dawid tak właśnie to odbierze. Jak beznadziejny musi być skoro nie chce go własny ojciec? To będzie dla niego wielki cios. - Jak można było tak kurwa skrzywdzić swoje własne dziecko? - pytała wzburzona Judyta.  - Nie pojmuję tego! - Zagryzłaby drania za to ile cierpień przysporzył wtedy Justynie. Porzucić taką kobietę jak ona i to jeszcze przed samym rozwiązaniem - toż to zakrawa na bestialstwo. Na samą myśl o niedoszłym zięciu brało ją obrzydzenie. I pomyśleć, że miała go kiedyś za takiego fajnego faceta. Gdyby teraz go dorwała... zostałyby z gnoja jedynie strzępy.




  • Mogę wejść? - spytał Calvin stając w uchylonych drzwiach pokoju Dawida. 
  • Pewnie,  wchodź - zachęciła go Justyna. Siedziała na brzegu łóżka swojego syna. 
  • Jak się czujesz? - Zamknął za sobą drzwi, a potem przysiadł koło Justyny. Minę miał taką jakby chciał jej coś wyznać... coś co nie przyjdzie mu łatwo. 
  • Lepiej, dzięki. - Uśmiechnęła się do niego. 
  • Jadę tam na pogrzeb żony... byłej... Już od dawna byliśmy w separacji. - Mówił szeptem nie odrywając spojrzenia od jej twarzy. Nie próbował uciekać wzrokiem, chciał jej to powiedzieć prosto w oczy... żeby czuła, że jest z nią szczery... tak na sto procent. 
  • Co jej się stało? - zapytała cicho zaskoczona Justyna. 
  • Podejrzewają że została zamordowana, a ja jestem jednym z podejrzanych w sprawie o morderstwo. - Powiedziawszy to złapał ją za rękę. - W Yorku czeka na mnie prokurator, który z pewnością mnie przesłucha, bo ktoś rzucił na mnie podejrzenie... Dlatego właśnie muszę wracać do Angli. Najpierw będę na rozpoznaniu zwłok. 
  • Coooo? Ciebie podejrzewają o zabicie byłej żony? - wzburzona Justyna gwałtownie poniosła się do pozycji stojącej. Zaczęła spacerować po pokoju Dawida. - Przecież to jakiś kompletny  absurd. Kto wymyślił coś takiego?  
  • Sam chciałbym wiedzieć. - Teraz Calvin wstał. Przez chwilę patrzył w okno. Też był zdenerwowany. - Póki co nikt nie przychodzi mi do głowy.
  • Jeśli tego nie zrobiłeś... a ja wierzę, że nie, to nie musisz się niczego obawiać. Sprawa szybko się wyjaśni i będziesz czysty. - Zagladnęła mu w oczy i zobaczyła w nich lęk i smutek. Wiedziała, że te emocje przepełniały jego wnętrze, zawładnęły nim bez reszty. 
  • Wiesz co jest w tym wszystkim najciekawsze? To że już raz pochowałem swoją  żonę i wiem kurwa na pewno, że to była ona. Nikt inny. Umarła dwa lata temu. 
  • O jaaaa nie mogę...  - Justyna złapała się za głowę. To co przed momentem usłyszała zupełnie nie mieściło się w granicach normy. - To już się robi chore. 
  • Cały czas zastanawiam się kto i po co próbuje mnie wpierdolić w tą aferę. O co tu do cholery biega? Masz racje, to jest chore jak... - Przymknął oczy i przyłożył dłoń do skroni. 
  • Ale skąd oni mają pewność, że ta kobieta to twoja była żona? - Justyna wciaż patrzyła na niego tak jakby opowiadał jej jakieś niestworzone historię.  Była mocno zdezorientowana. 
  • Podobno sprawdzili DNA... Nie pytaj jak bo nie mam zielonego pojęcia. - Odsunął się od drzwi i oparł się plecami o wysoką szeroką szafę, a następnie wbił wzrok w sufit. Oboje zamilkli na jakieś dwie minuty. 
  • Wiesz co myślę? - odezwała się ucinając milczenie. - Uważam że to jakieś pieprzone nieporozumienie. O takich rzeczach to sobie można co najwyżej  poczytać w tych wszystkich cudownych kryminałach. To jest totalny bezsens.
  • Obyś miała rację, bo jak nie... 
  • Będzie dobrze rozumiesz? - ucieła mu Justyna. -   To jest pomyłka Calvin,  jestem tego pewna na sto procent... A tobie nie wolno myśleć inaczej... Hej, spójrz mi w oczy. - Anglik natychmiast spełnił jej prośbę. - Będzie dobrze Cal. 
  • Boję się tego co mnie tam czeka Justyna. Boję się bo czuję, że ktoś... bardzo stara się mi zaszkodzić i nie wiem kto...  Ta niewiedza mnie wykańcza. To jak niewidzialny wróg, z którym nie da się walczyć... Działa podstępnie... pod osłoną. 
  • Calvin przestań już do cholery...  Dość tego. - Po tych słowach przylgnęła do niego całą sobą, a on ją objął w pasie i przyciągnął do siebie. Patrzył na nią przez łzy z miłością. Walenie ich serc stłumiło na moment odgłos padającego deszczu. - Musimy to jakoś przetrwać. 
  • Nie chciałem cię w to wplątywać, ale milcząc byłbym nieszczery, a to... w ogole nie wchodziło w rachubę. Gdybym...
  • Zamknij się już, dobrze? - przerwała Anglikowi Justyna i zamknęła mu usta długim namiętnym pocałunkiem. Odpowiedział równie czułym pełnym dzikiej namiętności buziakiem, który sprawił, że zatrzęsła się ziemia pod jej stopami. Nie chciała, żeby przestawał. Gdy poczuła jak jego ręce wsuwają się pod jej bluzkę i sięgają biustonosza przeszedł jej po kręgosłupie niesamowicie przyjemny dreszcz, a resztę ciała oblał żar. Zrobiłaby to samo co on, gdyby nie Łukasz,  który przerwał im tę cudowną sielanķę. 
  • Calvin, chodź już na dół, zaraz jedziemy! - dobiegło ich z dołu wołanie Łukasza.
  • O nie, nie teraz, nie teraz - powtarzał szeptem. Jednocześnie wodził ustami po szyi Justyny.  Nie uśmiechało mu się teraz przerywać tych wspaniałych pieszczot. 
  • Niech to cholera! - zaklęła i niechętnie uwolniła się z jego objęć. Z żalem patrzyła jak poprawia sobie koszulę i zapina skórzaną czarną kurtkę, w której wyglądał jeszcze bardziej seksownie niż dotychczas. Fryzura też robiła swoje, zdecydowanie pasowały mu dłuższe włosy. Uwielbiała, gdy te niesforne delikatnie pofalowane kosmyki opadały mu na twarz, a  wtedy on odgarniał je za ucho albo do tyłu. Nie mogła sobie wymarzyć bardziej urodziwego partnera. 
  • Dokończymy to jak wrócę - obiecał Calvin otwierając szerzej drzwi. Zanim wyszedł cmoknął ją jeszcze raz w usta... krótko, ale wystarczyło by wywołać u niej zawrót głowy.
  • Calvin, pospiesz się! - ponaglił go Łukasz. 



Zaraz po rozmowie telefonicznej z Julkiem, który znajdował się właśnie w okolicy Jaworzynki Gorcowskiej, Janek wsiadł do swojego samochodu i pojechał do Ochotnicy Górnej, skąd miał znacznie bliżej do miejsca akcji ratunkowej. Wystarczyło wysiąść na osiedlu Majdówka, przejść kawałek, a następnie udać się w górę jedną z alternatywnych ścieżek. Ta którą wybrał wiodła łagodnie w górę przez Stefkową Dolinę wzdłuż Majdowskiego potoku. Zostawiwszy auto przy wąskiej wewnętrznej uliczce wciśniętej pomiędzy niewielkie domy pognał przed siebie jak tajfun. Czasu miał niewiele, zaledwie godzinę... właściwie niecałą. Jego obecność na miejscu akcji nie była co prawda konieczna, ale Janek uparł się że tam pójdzie, ponieważ chodziło o chłopaka w wieku brata Krzysia, chociaż ten podobno wyglądał na nieco starszego niż Filip. Pogotowie zostało zaalarmowane przez jakieś starsze małżeństwo, które na czerwonym szlaku z Gorca do Ochotnicy Dolnej natrafiło na nieprzytomnego nastolatka leżącego pośród drzew. Towarzyszył im mężczyzna, w średnim wieku, z którym szli od polany Gorc Kamienicki. W pobliżu miejsca zdarzenia pod krzakami znalazł opróżnioną fiolkę po środkach usypiających oraz pustą litrową butelkę po wódce i mocno się wystraszył. Wszystko wskazywało na próbę samobójczą. Chłopak wymagał oczywiście jak najszybszej hospitalizacji. Do przybycia ratowników reanimowany był przez owego towarzysza starszych państwa co przyniosło oczekiwany skutek, ale tylko na chwilę. Julek zadzwonił do Janka w jednym celu, żeby się upewnić, że to ten sam chłopak, któremu ostatnio udzielali pomocy pod Gorcem. Wysłał mu mmsa, ale Janek nie rozpoznał na zdjęciu poszukiwanego starszego syna Anny Gawędy. A może to jednak nie on tylko ten trzeci, Dorian. Obaj kumple Zubera uważali, że nie ma potrzeby by się fatygował na Jaworzynkę. Po co ma tam lecieć na złamanie karku, skoro oni dwaj spokojnie sobie z tym poradzą. Ale Janek zdecydował, że tym razem zrobi po swojemu... Musiał  tam pójść, ponieważ nie znosił niepewności. Poza tym odczuwał silną potrzebę obcowania z górami, bez których  tak naprawdę nie umiał funkcjonować. Góry były z nim od dziecka, a on z nimi. Od czasu akcji pod Kotelnicą nie był jeszcze w terenie i  szczerze mówiąc zaczynało mu to strasznie ciążyć. Przy jego rozmowie z Julianem obecny był Łukasz. Dostali od niego dokładny opis zaistniałej sytuacji, która wydawała się wręcz dramatyczna. Naczelnik natychmiast wysłał centrali polecenie wysłania śmigłowca w rejon zdarzenia. Jak wiadomo śmigłowiec wysyłano zwykle do najcięższych przypadków, a ten z pewnością się kwalifikował. Łukasz i Calvin uzgodnili, że nic nie powiedzą matce chłopca, dopóki nie będą mieli stuprocentowej pewności, że to faktycznie jej syn. Pomyłki zdarzały się dość często, to też nie widzieli sensu narażania tej kobiety na niepotrzebny stres. 

Mimo fatalnej pogody Janek jak zwykle świetnie sobie radził w terenie i to wcale nie dlatego, że znał trasę jak własną kieszeń. Wspaniała kondycja fizyczna to raz, a dwa, że przez te sześć lat służby w pogotowiu doskonale opanował wszelkie techniki poruszania się po różnego rodzaju podłożu. Nieraz wychodził w góry w najgorszych warunkach pogodowych, zastępując często słabszych kumpli,  którzy normalnie wymiękali. Zuber dawał radę każdemu podłożu - niczym Spiderman - jak nazywał go Rysiek Pyszko z ich ekipy, zastępca naczelnika. Zanim został ratownikiem ostro trenował w Tatrach różnorakie techniki podchodzenia i schodzenia. Nie miał żadnych oporów wobec pokonywania największych  trudności. Jedyną rzeczą której bał się w życiu najbardziej była śmierć bliskich oraz przyjaciół. Bez wątpienia był jednym z najlepszych Ratowników GOPR - u,  od dwóch lat nieustannie nagradzanym za podejście do ofiar wypadków i coraz to nowsze umiejętności. - Ten chłopak jest nie do zdarcia Łukasz, serio Ci mówię - powtarzał ciągle poprzednik obecnego naczelnika, Andrzej Zawisły. -  Doskonała technika, świetna kondycja fizyczna i psychiczna, po prostu gigant. Życzmy sobie żeby każdy nowy ratownik był taki jak nasz Jan Zuber. - Ale skromny Janek, który imię dostał po poecie Kasprowiczu wcale nie uważał się za żadnego giganta. Wręcz przeciwnie. Uważał, że wiele mu jeszcze brakuje do tego co osiągnęli jego przełożeni. Nigdy nie grzeszył pychą ani butą, choć otwarcie mówił o tym, co mu się nie podobało. Płynęła w nim gorąca góralska krew i chyba to czyniło go takim  wytrwałym i walecznym.

Z minuty na minutę padało coraz mocniej, a on niezrażony niczym uparty piechór parł twardo pod tą nielada górę nie odpuszczając żadną miarą kładącej mu kłody pod nogi pogodzie. Oszalały wiatr nie dość, że dziko gwizdał to jeszcze targał wszystkim wokoło jakby postradał zmysły. Chwilami Janek miał wrażenie, że jeszcze chwila i to wietrzysko urwie mu łeb, albo że oberwie w oko fruwajacymi odłamkami gałęzi. Mimo wszystko musiał uważać - Odwaga i upór swoją drogą Jasieczku, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże - powtarzała mu babcia Jasia. Gdy wiatr z deszczem wściekle zacinały on pokonywał kolejne metry na drodze do celu. Dobrze, że nie było stromo, co umożliwiało mu szybsze poruszanie się. Czasem ślizgał się po trawie lub błocie, ale i to dało się przeżyć. Bywali nieraz z Rafałem w gorszych opałach na niejednym szlaku turystycznym, który po obfitym deszczu stawał się dla turystów istnym przekleństwem. Ile to razy schodzili z Babiej z ulewą, albo z Kościelca gdzie nie było nawet poręczy? Tymczasem przyszło mu się kolejny raz  zmierzyć z taką o to górką, która w rzeczywistości wcale nie była taka trudna do pokonania. Znał ją niemal na wylot jakby była jego kochanką. Jedynym mankamentem tej wyprawy były deszcz i wiatr, rozpraszające jego uwagę. To go umęczyło, nie podejście. 

Miał okazję odpocząć chwilę w jednym z opuszczonych szałasów pasterskich, rozproszonych tu i ówdzie, ale wolał nie zatrzymywać się nigdzie na dłużej. Może zdąży dotrzeć na miejsce zanim śmigłowiec odleci. Gdy zobaczy twarz chłopaka będzie wiedział kim jest. Albo i nie. Po drodze miał tylko jeden postój, dosłownie na momencik. Przystanął sobie pod samotnie stojącą jodłą, żeby zaczerpnąć tchu i jednocześnie powdychać to czyste górskie powietrze zmieszane z rozkosznym zapachem sosen, jodeł i świerków.  To było przyjemne, choć jego płuca już dawno się do tego przyzwyczaiły i niejednemu góralowi znudziły się uroki życia w górach. Ale nie jemu ponieważ on tym żyje na co dzień i jego praca jest tym przesycona. Nie dziwił się zatem zachwytom Anglika. Niezmiernie się cieszył z tego że ich angielski kolega potrafi docenić  piękno Gorców. 

Gdy się odwrócił i spojrzał przed siebie nadal nic nie widział, bo ściana deszczu ograniczała mu pole widzenia. Mimo to Janek Zuber wiedział już, w którym miejscu się znajduje. Potrafił je rozpoznać po kształcie kamieni i pni poszczegolnych drzew, a co ciekawsze wiedział też gdzie jakie drzewo rośnie, zapamiętywał także gdzie rosła ta czy inna roślinka.  Już dawno rozpracował te miejsca metr po metrze. Miał więc za sobą więcej niż połowę drogi. Jeszcze trochę i znajdzie się przy siodle zwanym Piorunowcem, porośniętym urodziwą bujną polaną. Nazwę swą zyskało rzecz jasna  dzięki piorunom,  które lubiły uderzać w to miejsce. Kiedyś piorun spalił znajdujący się tu szałas Chlipały zabijając jednocześnie chroniących się w nim turystów. - Fascynujące miejsce, nie ma co. Aż trąciło dreszczykiem - mówił do siebie Janek. Lubił je i bardzo często tu przesiadywał. No może nie poczas burzy, kiedy najbardziej waliło, ale bywał tu przynajmniej trzy razy w tygodniu. Tu tęsknił za Basią. Teraz nie miał czasu by sobie przysiąść bo bardzo mu było śpieszno, ale przyjdzie tu znów niedługo by odpocząć. Miejscowi rzadko tu zachodzili, turyści nieco częściej, jednak jemu udawało mu się tu znaleźć spokój i ciszę, których we wsi nie szło uświadczyć. Denerwował się tym, co zastanie na miejscu. Oby ten chłopak nie odpłynął całkiem... Na myśl o tym po plecach przeszły mu ciary. Jak to możliwe, że trzynastolatki robią takie rzeczy? Kiedy usłyszał silnik śmigłowca  pogotowia wnoszącego się w powietrze poczuł wściekłość. Jednak nie zdążył na czas. Do celu zostało mu może niecały kilometr drogi.  Tak niewiele.

  • Tomek! - zawołał do niego Janek. Kliga znajdował się dwadzieścia metrów od niego na brzegu polanki koło kapliczki. Kawałek dalej stał zaparkowany jego quad. 
  • O kruca fuks Zuber, niewiele brakowało, a byś zdążył - powitał go zszkowany Kliga. Był to wysoki przypakowany chłop o ciemno blond włosach i pociągłej sympatycznej twarzy, którą wyróżniała modna długa bródka.  - Dopiero, co go zapakowaliśmy do śmigłowca chopie. Jakieś trzy minuty temu. Julek z nim poleciał do szpitala.  
  • Weź mnie nie wkurwiaj Tomek. Leciałem tu jak posrany żeby zdążyć, a ty mi godosz że na darmo? Kurwa! - zdenerwował się zziajany Janek. 
  • Wierze stary, ale... - Kliga ugryzł się w jęzor żeby nie powiedzieć "A nie mówiłem". Nie chciał go bardziej wkurzać. - Zobaczysz go w szpitalu. Poczekamy na ciebie.
  • Spróbujcie kurna nie zaczekać to wam dupy skopie.
  • Janek dajże na luza, bo całkiem sfiksujasz, a my ciebie normalnego potrzebujemy w tym pogotowiu. Słyszysz ta mnie? - Kliga zaglądnął mu w oczu. 
  • Co z nim? - spytał Kligę mając nadzieję, że kolega przekaże mu dobre wieści. 
  • Musieliśmy mu dać zastrzyk z adrenaliną. Raczej ciężko... Żeby nie powiedzieć kurewsko ciężko. Chłopak dał ostro w dupę z tymi lekami nie powiem. Bardzo mnie ciekawi kto go tak skrzywdził, że aż do tego doszło żeby się w górach chciał zabijać.
  • Te dzisiejsze nastolatki to mają kurwa tysiąc powodów, żeby się zabić - rzekł podminowany Janek.
  • No jasne chopie, jasne. To zbieromy się do szpitala nie? - Kliga ruszył w stronę quada. - Jedziesz ze mną?
  • Nie, bo zostawiłem samochód na Majdówce w Górnej. Muszę zejść tą samą drogą co przyszedłem. Narazie Tomek, będę migiem. 
  • To narazie Jasiek!!! - pomachał mu kolega. 


Rozdzial 11.1

Nowy Targ - Stary szpital - maj 2018


Tym razem pojechali do innego szpitala. Ten też znajdował się w Nowym Targu, ale był nieco starszy od tamtego. Tu pod opieką najlepszych specjalistów leżał pogrążony w śpiączce ośmioletni Krzyś. Matka chłopczyka Anna Maria Gawęda czuwała przy nim dzień i noc, wierząc, że jej dziecko w końcu się obudzi. To już tyle trwało, że czekanie wykańczało ją psychicznie. Od urodzenia twardo walczyła z cukrzycą syna, żyjąc w ciągłym lęku o jego stan z całą masą wyrzeczeń. Śpiączka była ostatnią rzeczą, której by sobie życzyła. To co się stało było dla niej strasznym ciosem,  tym bardziej że nie miała wsparcia męża ani najbliższej rodziny, nikogo. Ze wszystkim była sama. Znała oczywiście historię Justyny, którą Marcin porzucił jeszcze przed porodem i bardzo jej współczuła, ale ona miała przy sobie wspaniałą troskliwą rodzinę. Czasem spotykały się w przychodni i rozmawiały w oczekiwaniu na wizytę. Za to co zrobił Dorian winiła najbardziej jego ojca Doriana. Gdyby się przykładał do wychowania syna, chłopak na pewno nigdy by czegoś podobnego nie uczynił. Wystarczyło poświęcić mu trochę czasu, wyjaśnić że pewnych rzeczy się nie robi. Tylko tyle. Mogłaby gołymi rękami zamordować tego próżnego bezmyślnego faceta. Przeklęty bezduszny  biznesmen, pewnie nawet nie wie co teraz robi jego rozpuszczony synalek ani gdzie przebywa. Nadal go nie znaleźli tak jak jej starszego syna Filipa, który dopiero co zniknął z domu pozostawiwszy po sobie list. Napisał, że odchodzi na zawsze, bo już nie czuje się godny być jej synem po akcji z Krzysiem. Tego jej jeszcze brakowało. Teraz bała się o nich obu.



Anna spała na siedząco z głową ułożoną na kołdrze chłopczyka, gdy Calvin i Łukasz weszli do zajmowanej przez nich sali. Naczelnik szedł przodem, a za nim podążał przygnębiony Anglik. Obu mężczyznom doskwierał dotkliwy smutek. W drodze do szpitala niewiele mówili, bo nie mieli nastroju do pogawędek. Calvin cały czas układał sobie w głowie co powie mamie Krzysia, podczas gdy Łukasz myślał jak zwykle o sprawach zawodowych. Kiedy zatrzymali się przy łóżku Krzysia obaj jednocześnie spojrzeli na jego biedną zmęczoną matkę i przytłoczył ich jeszcze większy smutek. Pod zapuchniętymi spłakanymi oczyma miała takie worki jakby nie spała od wieków. Oddychała głośno i szybko. Nawet w trakcie spoczynku jej drobne blade ciało pokryte jasnymi piegami poruszało się jak przy drgawkach. Nie mieli pewności co do tego czy mama Krzysia nie trzęsie się czasem z zimna, dlatego pomyśleli o tym, żeby ją przykryć kocem, leżącym w nogach chłopca. Nie zwlekając Calvin wziął pled, rozłożył go i przykrył nim kobietę, która natychmiast się przebudziła i zaczęła podejrzliwie przyglądać się Anglikowi. Była mocno spięta i zdenerwowana jakby spodziewała się po nim najgorszego. - Co to za facet? Pewnie kolejny pieprzony psychiatra, który znów będzie mnie maglował tymi samymi pytaniami co wszyscy inni. - Dokładnie tak myślała o Calvinie stojącym przy łóżku małego po drugiej stronie... Gdy przeniosła pytające spojrzenie z naczelnika GOPR - u z powrotem na nieznajomego ten spoglądał akurat na jej śpiącego synka. Nagle dostrzegła w jego spojrzeniu coś więcej oprócz ciepła i łagodności. To był ogromny, głęboki ból, tak wielki, że aż nią wstrząsnął. Ten facet miał dosłownie wypisane na twarzy, że kiedyś stracił dziecko... Odgadła to nie znając go. Tylko ona była w stanie to dostrzec. Czuła to kiedy patrzyła na Anglika pochylonego nad Krzysiem. Na wszelki wypadek podarowała sobie pytanie pod tytułem "Ma pan dzieci?" - mogłaby go w ten sposób okropnie zranić.




  • Jest pan psychiatrą prawda? - spytała Anna wyrywając go z zamyślenia. 
  • Nie, nie, spokojnie. - Pokręcił głową i spojrzał na mamę Krzysia. Uśmiechnął się do niej. - Jestem tylko psychologiem. Zajmuję się dziećmi i młodzieżą mającą problem z prawem. 
  • To chyba dobrze pan trafił bo my jesteśmy rodziną z dużymi problemami . - Po tych słowach westchnęła głęboko. Chciało jej się płakać. Ukradkiem wycierała mokre oczy. 
  • Nie zamierzam pani oceniać tylko pomóc. Obiecuję, że postaram się załatwić wam odpowiednie wsparcie, a ja zwykle dotrzymuje obietnic. 
  • Naczelnik już panu powiedział, że mój starszy syn uciekł z domu? - spytała Ania i zaczęła szlochać. - Przeze mnie bo go zaniedbywałam. Zawsze liczył się  tylko ten młodszy,  a Filipa odsuwałam na dalszy plan.
  • Paniu Aniu, proszę się o nic nie martwić... Znajdziemy Filipa. Wkrótce wróci do domu cały i zdrowy zobaczy pani - oświadczył Łukasz kładąc jej rękę na ramieniu. - Wszystko będzie dobrze. 
  • To że chłopcy uciekli z domu było wyłącznie moją winą, bo... - ucięła, bo głos nagle ugrzązł jej w gardle. - Miałam wtedy wrócić do domu wcześniej, tak jak im obiecałam. Zamiast tego zostałam na drugą zmianę... dla głupich dwudziestu złotych podwyżki. 
  • Nie proszę pani. Nie ma w tym absolutnie żadnej pani winy - zapewnił ją Calvin. Patrząc jej głęboko w oczy mówił dalej. - Proszę sobie w żadnym razie nie wmawiać takich rzeczy. Powiem pani teraz to co zawsze mówię wszystkim rodzicom w podobnej sytuacji.  Takie młode dzieciaki jak Krzyś, Filip i Dorian miewają nieraz bardzo głupie pomysły, a my dorośli bardzo często nie mamy wpływu na to co zrobią. Istotnie rzecz biorąc nie jesteśmy w stanie ich ustrzec przed każdym niebezpieczeństwem, które na nich czycha za rogiem. Możemy się nagadać, wpajać im do upadłego różne prawdy, mówić im co jest dla nich dobre, co nie, a nasze dzieci i tak siłą rzeczy będą chciały się na własnej skórze przekonać czy to co im mówiliśmy rzeczywiście tak działa. Nawet dorośli czasem tak postępują więc trudno się dziwić dzieciom. Chłopcy chcieli zwyczajnie zasmakować adrenaliny i zaimponować sobie wzajemnie, ale zapomnieli sobie wcześniej przekalkulować czy im się to opłaca. Poza tym powszechnie wiadomo, że młodsze chłopaki ulegają zwykle starszym. Żeby nie wyjść na mamisynków robią to co im się każe nawet, jeśli wiedzą, że może ich to wiele kosztować. Taka już jest ta nasza pokrętna ludzka natura. 
  • Ma pan mnóstwo racji, tylko że... mnie to wcale nie pociesza. Nic a nic. Siedzę tu  non stop, zupełnie bezczynnie i tylko zastanawiam się czy Krzyś kiedykolwiek się obudzi albo czy jeszcze zobaczę Filipa. Co za różnica czy będę obwiniać o to co się stało siebie czy innych jeśli stracę moich chłopaków? Jak będę wtedy żyła?  Ta bezradność mnie zabija. 
  • Kluczowe w takich przypadkach jest odpowiednie nastawienie do problemu. Musimy do końca wierzyć w to, że się uda...inaczej zwariujemy. Wiara daje nam siłę do pokonywania wszelkich przeciwności losu. Musimy wierzyć w lepsze jutro.
  • Nawet nie chce myśleć, co by było gdyby wtedy ratownicy nie znaleźli Filipa na czas... Mój Krzyś chyba by już nie żył. Jezu Kochany... 
  • Pani Aniu, powinna pani wiedzieć, że ... - zaczął Łukasz patrząc na Calvina spoglądającego w stronę okna. - To Calvin znalazł Filipa... Tak, właśnie on... ten sympatyczny psycholog, którego tu pani dziś przyprowadziłem. - Naczelnik wskazał ręką Calvina.
  • To pan go znalazł? - zapytała zszokowana Anna wpatrując się z niedowierzaniem w wybawce swoich obu synów.
  • Tak, to podobno ja - odparł Anglik. - I nie pan tylko Calvin ok? 
  • O Jezuuu Calvin ... dziękuję ci... tak bardzo ci dziękuję. - O mało nie rzuciła mu się na szyję. W ostatniej chwili zdołała się opanować. Nie wypadało się tak zaraz rzucać na obcego faceta. 
  • Bardzo proszę. - Calvin uśmiechnął się do niej półgębkiem po czym obdarzył Łukasza spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Brakowało jeszcze tylko błyskawic, którymi mógłby go zgromić.  Nie lubił, gdy się go tak zachwalało, zwłaszcza przy kobietach. Łukasz oczywiście udał, że nie wie o co mu chodzi. Skrzywił się teatralnie na co Anglik tylko pokręcił głową. 
  • Jesteś bardzo silnym mądrym człowiekiem, który w dodatku posiada ogromną moc zdolną przywracać innym nadzieje. Do tej pory nie miałam szczęścia spotkać kogoś takiego. Nie cierpię tych wszystkich psychologów i... 
  • Ja bym tam żadnej mocy w to nie mieszał - rzucił półgłosem Calvin i spuścił głowę. 
  • Dzięki tobie poczułam się trochę lepiej. Wlałeś we mnie nową nadzieję, której ostatnio mi zabrakło. A teraz będę wierzyć, że Krzyś się obudzi, a Filip wróci do domu i wreszcie będzie u nas dobrze. 
  • I tak trzymać. - Mówiąc to Anglik uniósł kciuk do góry.
  • Przepraszam naczelniku za tą wczorajszą awanturę w pana biurze. Spanikowałam, najzwyczajniej w świecie spanikowałam. Gdy zobaczyłam ten list od młodego omal się nie przewróciłam. Z drugiej strony nie  dziwię mu się że tak zrobił. 
  • Nie żywię do pani urazy - oświadczył Łukasz i poluzował krawat. - Prawdopodobnie też bym tak zrobił.  Jest pani dobrą matką, naprawdę. Nie może pani sobie nic zarzucać.  Haruje pani jak wół na dwóch etatach, żeby utrzymać dom i synów, a leczenie Krzysia pochłania masę pieniędzy i każdy z nas zdaje sobie z tego sprawę. Bez pomocy rodziny jest pani cholernie ciężko.
  • Dokładnie - zgodził się z nim Calvin. Następnie uścisnął Annie rękę. 
  • Krzyś to jedno panowie, a to że odsunęłam na boczny tor mojego starszego syna, zbuntowanego trzynastolatka to drugie... - Przerwała i pociągnęła nosem, a potem kontynuowała. - To przez chorobę małego. Kiedy odkryłam, że zaczyna tonąć rzuciłam się za nim do wody.  Cukrzyca jest jak wzburzona woda, która porywa wszystko co jej się nawinie i rujnuje. 
  • Gdy pojawia się choroba dziecka odsuwamy na bok wszystko inne, żeby je ratować. Ta jedna misja przysłania nam cały rzeczywisty obraz choć pragnęlibyśmy by było inaczej.  - Kiedy to mówił zobaczył siebie czuwającego przy szpitalnym łóżku Connie, wsłuchanego w bicie jej malutkiego serduszka. Walczył z jej chorobą, która jak się okazało była nie do pokonania. Była to walka z wiatrakami, a on przegrał ją z kretesem... W obecnej chwili walczył z nieodpartą chęcią zapłakania nad tym, co czuł względem przeszłości jak i również teraźniejszości. 
  • To prawda... Walka o Krzysia przysłoniła mi wszystko - przyznała z bólem w głosie Anna. Równocześnie obserwowała Calvina.  Kiedy mówił o walce z chorobą miała wrażenie że zbiera mu się na płacz. Był niesamowicie kruchym mężczyzną pomimo swej waleczności.
  • Przeproszę was na chwilę, mam ważny telefon - powiedział Łukasz, gdy rozległ się dzwonek jego komórki. Oddalił się z telefonem przy uchu. 
  • Trudno mi nawet... opisać jak bardzo... jestem Ci wdzięczna za odnalezienie Filipa. To cud. 
  • Zrobiłem tyle ile mogłem. Nie jestem ratownikiem górskim. Poszedłem z Jankiem i Rafałem na ochotnika żeby im pomóc przeczesać teren. Przypadkiem mnie tknęło żeby wziąć od kumpla lornetkę i rozejrzeć się. Nie było łatwo go wypatrzeć, ale udało się. 
  • Ten ruch zaważył na wszystkim. - Poruszona Anna dotknęła dłoni Calvina i pogładziła ją czule. Miała ochotę przytulić ją do swojej twarzy. Miał takie piękne duże dłonie, długie palce. Nie protestował kiedy ich dotykała, co ją zdziwiło. 
  • Filip czuł się winny, że zabrał Krzysia na tę wyprawę - wyznał Calvin nie przestając patrzeć jej w oczy. - Rozmawialiśmy o tym chwilę. Widziałem że czuje się podle... Uparcie walczył z samym sobą i nie chciał mnie za bardzo słuchać kiedy mu tłumaczyłem pewne rzeczy. Dopiero potem się trochę  uspokoił i wyjaśnił co tak naprawdę czuje w tej sytuacji.
  • Przedwczoraj strasznie się pokłóciliśmy... O mojego męża. Filip jest zły jak diabli, że pozwoliłam ich ojcu odejść, że go... nie zatrzymałam... Przyznałam mu racje, mając nadzieję że się uspokoi, ale on jeszcze bardziej szalał. Rozbił kilka talerzy i poleciał do siebie na górę... Zostałam na dole, bo wiedziałam że w nerwach się z nie dogadamy. Też powiedziałam o kilka słów za dużo i potem tego żałowałam. On mi nigdy tego nie wybaczy Calvin. Nigdy. - Anna zaczęła szlochać. Gdy wszystko znowu do niej wróciło nie umiała pohamować płaczu. Nie mogła znieść myśli że Filip ją znienawidzi. 
  • Wybaczy ci na pewno Aniu... Bo jesteś jego matką i nie ma nikogo poza tobą i bratem. Daj mu czas. - Calvin uśmiechnął się znowu, a to jego głosu był pełen ciepła. 
  • Filip bardzo chce być jak Dorian. Imponuje mu to co tamten wyprawia. Krzysiowi też co gorsza. 
  • Ja też taki byłem w wieku Filipa. - Calvin zaczął się przechadzać po pokoju. Krążył od łóżka do okna i z powrotem. -  Starsi koledzy huligani okropnie mi impomowali. Raz mnie spili do nieprzytomności, a potem wsadzili w autobus jadący w zupełnie innym kierunku niż mieszkałem. Pewnie bym tak jeździł w kółko, gdyby nie kumpel dziadka, który wracał tym samym autobusem do domu z nocnej zmiany w Zakładach Browarniczych Wilswood Company. Odprowadził mnie do domu, pod same drzwi, a przy okazji swoje nagadał. Nazywał się Walter White i był wujkiem mojej dobrej kumpeli z sąsiedztwa. Walter był znany na całą wioskę z tego, że miał cholernie cięty jęzor. Z pasją opowiedział o wszystkim mojemu dziadkowi, a ten był na mnie tak wściekły, że nie masz pojęcia. Nigdy wcześniej go takim złym nie widziałem. Oczywiście oberwałem pasem za swoją głupotę, a prócz tego miałem szlaban na wychodzenie z Isabel od White' ów, która mnie rzecz jasna cholernie pociągała, ponieważ była jeszcze większą łobuziarą jak ja. 
  • Ciekawa opowieść, choć osobiście nie wyobrażam sobie ciebie jako trzynastolatka spitego do nieprzytomności. - Nagle Anna rozpogodziła się. 
  • Może i dobrze, że nie. - Mrugnął do niej porozumiewawczo.
  • Masz nadal kontakt z tą Isabel? 
  • Nie, nie mam. Od czasu jak poleciała z rodzicami do Kanady wszystko się urwało. Już nie wróciła i co gorsza nie napisała nawet jednego listu, co mnie niesamowicie bolało, bo miałem nadzieję, że jestem dla niej kimś wyjątkowym, a tymczasem okazało się że nie... Kiedyś zapytałem o nią Waltera, a on powiedział, że lepiej będzie jeśli nie będziemy się ze sobą kontaktować. Na tym się skończył temat Isabel. Mieliśmy po piętnaście lat.
  • Przykro mi. 
  • Dzień przed jej wyjazdem przyszła do mnie do sadu, gdzie zbieraliśmy jabłka i pocałowala mnie. Akurat byliśmy przez chwilę całkiem sami, więc pofolgowaliśmy sobie trochę.  Skończyło się jedynie  na śmiałych pieszczotach, ponieważ w porę zaskoczyła nas moja ciotka, która akurat wlazła do szopy. Była zgorszona naszymi poczynaniami, ale nikomu nie powiedziała, o tym co zobaczyła. Walter by mnie pewnie  rozszarpał na strzępy gdyby usłyszał o tym co wyprawiałem z jego krewną w tej cholernej szopie z zepsutym zamkiem u drzwi... Fakt, poniosło mnie jak nie wiem, kiedy zaczęła mnie dotykać... Zwyczajnie wymiękłem. 
  • Każdego młodego faceta by poniosło w takim momencie. 
  • Była przepiękna, chociaż nidgy nie chodziła w sukienkach. Taka typowa chłopaczara, ubrana jak Oliver Twist z Dickensa i łażąca po drzewach albo  podachach. Czasem wieczorami chodziliśmy nad rzekę i spacerowaliśmy idąc za rękę, a gdy się zmęczyliśmy siadaliśmy pod starym dębem i ona czytała mi Copperfielda. Sam też czytałem, bo nawet lubię Dickensa, ale Isabel miała niesamowity głos,  więc chciałem jej słuchać w nieskończoność. 
  • Może to  rodzice Isabel zabronili jej się z tobą kontaktować.  
  • Wcale bym się nie zdziwił, bo wiem, że mnie nie lubili. Kiedy przyjeżdżali Walter nie pozwalał mi  się kręcić koło ich domu.
  • Cóż za nikczemny stary osioł - powiedziała i odchrząknęła ostentacyjnie. 
  • Nazwałbym go gorzej, ale... Zostawmy to w spokoju. - Machnął na to ręką.
  • Nie cierpię takich ludzi. 
  • Dobry wieczór panstwu - powitał ich starszy siwy lekarz, który nagle żwawym krokiem wparował do sali Krzysia. W dłoni trzymał okulary. Najpierw zwrócił się do Anglika. - Chciałbym z tą panią porozmawiać o stanie jej syna to też muszę pana wyprosić na chwilę. Nie pogniewa się pan? 
  • Absolutnie nie doktorze. - Calvin odsunął się od łóżka Krzysia i zaczął kierować się w stronę drzwi. Kiedy Anna dała mu znak spojrzeniem żeby jeszcze chwilkę poczekał zatrzymał się w połowie drogi. 
  • Panie profesorze to jest Calvin, świetny psycholog  - przedstawiła go Anna. -  Naczelnik Figła specjalnie go do mnie  przyprowadził i okazało się że ten facet to prawdziwy czarodziej. Wystarczyła chwila rozmowy z nim i czuję się dużo lepiej niż przedtem. 
  • Jaki tam znowu czarodziej? - zaprzeczył Anglik. 
  • Pan jest Anglikiem, prawda? - spytał lekarz zakładając okulary. - Poznaje po akcencie. 
  • Zgadza się. - Calvin pokiwał głową. 
  • Mam kumpla Anglika, ale on w ogóle nie mówi po polsku. Zaledwie kilka słów potrafi rzec, a pan jak widzę mówi bardzo dobrze. 
  • Dziadek był Polakiem, mama Polką, niania także i obie non stop świergotały  do mnie po polsku jak byłem mały. Czasem przy gotowaniu niania recytowała wersy z Pana Tadeusza autorstwa tego... Mickiewicza zdaje się. 
  • No coś podobnego. - Lekarz roześmiał się i przerzucił spojrzenie na rozpromienioną mame chłopca. - Widziała pani coś takiego? 
  • Z tego wszystkiego co mówiła zapamiętałem tylko" Litwo, Ojczyzno Moja, Ty jesteś jak zdrowie, ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto..." Cholera zapomniałem jak to dalej szło. 
  • "Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie, widzę i opisuję bo tęsknię po tobie..." - dokończył lekarz, a następnie zaczął bić Anglikowi brawo. - Gratuluję Panu. Jest pan pierwszym Anglikiem, który zna pierwsze wersy z Pana Tadeusza. Jestem cholera pod wrażeniem. Będę teraz musiał trochę pomaltrewać mojego angielskiego przyjaciela Pana Tadeuszem chociaż nie wiem czy on to zniesie. - Po tych słowach zaczął się śmiać, Calvin też. 
  • Widzę, że pan też to zna na pamięć - powiedział zaskoczony Anglik. 
  • Jakim byłbym Polakiem nie znając inwokacji z Pana Tadeusza... - Powiedziawszy to podrapał się po gęstej brodzie. - Chociaż wiem pan, są tacy co nie znają w ogóle tekstu inwokacji, co gorsza nawet nie kojarzą. Tak się uczyli polskiego że nie liznęli Mickiewicza chociażby koniuszkiem jęzora. A pan skąd pochodzi jeśli mogę zapytać? 
  • Jestem z samego Yorku. Tego z tą słynną katedrą. 
  • Aha, a mój kolega z kolei pochodzi z Manchesteru. Jest wziętym fotografem, który też trochę pisze. Takie tam artykuły do Travellera. Całkiem nieźle sobie radzi. 
  • Będę się musiał temu bliżej przyjrzeć. Uwielbiam fotografię. 
  • Zachęcam. Skurczybyk jest w tym dobry. 
  • Pójdę już, bo nie chce dłużej przeszkadzać. Do zobaczenia.
  • Wszystkiego dobrego - powiedział profesor Zaniewski i wyciągnął do niego rękę. Anglik uścisnął mu dłoń i podziękował. 
  • Dziękuję ci za wszystko Calvin. Naprawdę wiele mi pomogłeś. 
  • Cała przyjemność po mojej stronie. Trzymaj się cieplutko i bądź dobrej myśli. Wrócę za jakiś czas, bo jutro muszę pilnie wyjechać. Narazie Aniu. 
  • Do zobaczenia Calvin - powiedziała uśmiechając się do niego pełną gębą.


Łukasz czekał na Calvina na dole przy wyjściu. Kończył palić papierosa. Patrzył gdzieś w dal zamyślony. Otrząsnął się dopiero, gdy Anglik stanął obok i trącił go łokciem. Musiał zapiąć kurtkę, bo było zimno i wietrznie. - Zupełnie jak w Angli  - pomyślał patrząc w niebo, z którego wciąż się lało. Mógłby teraz leżeć w łóżku z Justyną wtulony w jej cudowne nagie ciało zamiast stać na tym zimnie. Będąc z nią byłby wręcz pijany ze szczęścia i obeszłoby się bez szampana.  Tak mieli przecież spędzić ostatni wieczór przed jego wyjazdem, kochając się ze sobą do szaleństwa przy kominku w jakimś klimatycznym górskim pensjonacie. Komu to przeszkadzało? Życie doprawdy było cholernie  mściwe i pokrętne krzyżując im plany. 
  • No co tam? Już skończyliście? - spytał Łukasz. 
  • W sumie tak - odparł Anglik wyrwany z zamyślenia. - Obiecałem, że zajmę się nią jak tylko wrócę z Angli. Pod koniec mojej wizyty przyszedł lekarz Krzysia, żeby porozmawiać z Anią i ze mną też zamienił kilka słów, między innymi  o polskiej literaturze. Zaczęło się od tego że spytał czy jestem Anglikiem, więc opowiedziałem mu całą historię o moich polskich korzeniach. Zdziwił się jak zacząłem mu cytować Inwokacje z Pana Tadeusza.
  • Co ty chrzanisz? - Łukasz roześmiał się.  
  • Zasługa dziadka i niani. 
  • Ano tak. Rafał mówił mi,  że masz dziadka Polaka. 
  • Miałem. Umarł na raka tarczycy jak miałem szesnaście lat. 
  • Byłeś z nim zżyty, co? - odgadnął Łukasz patrząc na zasępionego Anglika. 
  • Tak, byłem. Zajmował się mną od małego. Rodzice nie mieli czasu, bo pracowali od świtu  do zmierzchu. Kiedy wracali ja już spałem. Nie pamiętam, żeby mama całowała mnie przed zaśnięciem. Nawet w weekendy ich nie było. 
  • A jak ten twój dziadek się nazywał, pamiętasz?  
  • Jan Niedźwiedzki... Albo Janusz... czekaj... - Anglik zaczął gmerać w swojej pamięci. Po chwili wrócił do przerwanego wątku. - Nie, Janusz nie, na pewno Jan mu było. 
  • No są nasi. - Łukasz wskazał ręką dwóch ratowników  górskich wychodzących ze szpitala bocznym wyjściem. - Dobrze, że go tu przywieźli. 
  • Chodźmy do nich - zdecydował Calvin po czym krzyknął na Janka. Tamci dwaj natychmiast się odwrócili i zatrzymali przed ulicą. - Jasiek, czekajcie! 
  • Cześć szefie - przywitał się z nim Julian Zawada, kiedy Łukasz z Anglikiem do nich podeszli. Następnie podał rękę Calvinovi. - Cześć Cal. 
  • No jak tam sytuacja chłopaki?  Wiecie już coś tak na bank? - dopytywał się Łukasz. Potem spojrzał na Janka i już był pewien, że jednak nie jest dobrze. - No Janek mów nam szybko co jest grane... No mów kurwa zanim mnie tu szlag trafi! - Podniósł na niego głos i zaraz pożałował. Nie musiał się na niego wydzierać. 
  • To jednak był Filip naczelniku - odpowiedział za Janka śmiertelnie poważny Julek. Julian był wysokim barczystym mężczyzną w wieku Calvina. Czarna gęsta czupryna poprzetykana była miejscami siwizną. Rysy i oczy miał ciemne jak węgiel, a spojrzenie łagodne. Był sympatycznym człowiekiem i świetnym ratownikiem. Ludzie bardzo go lubili za charakter i wielkie serce. Pochodził z okolic Dębna. - Trzeba było ostro walczyć tam na górze. 
  • Jak to był Julek? Nie żyje?  - Calvin wbił w Julka błagalne spojrzenie. Był przerażony i roztrzęsiony. Do oczu gwałtownie naszły mu łzy. - Julek, powiedz coś bo zwariuje. Dopiero, co rozmawiałem z jego matką i wmawiałem jej, że wszystko będzie okej, rozumiesz? A teraz czuję się kurwa tak jakbym ją zawiódł... Jezuuu, ja nie mogę. - Calvin złapał się za głowę i zaczął płakać. Już wcześniej mu się zbierało, a to teraz było już ponad jego siły. Strach i stres wzięły nad nim górę. Nie dziwił się Jankowi.
  • Owszem żyje, ale niewiadomo czy go odratują - odparł w końcu Julek. 
  • Ale skąd on do kurwy nędzy wziął ten syf? Skąd? - spytał wstrząśnięty Łukasz. Czuł że zaraz pęknie i zacznie ryczeć jak dziecko. Miał już dość złych wieści.  Dopiero co trzęśli się  nad Rafałem, a teraz znów to. 
  • Nie wiadomo. Może ukradł - odezwał się w końcu drżącym głosem Janek. On sam był bliski płaczu. Nie był w stanie się uspokoić po tym jak Julek przekazał mu wieści o Filipie. To go dobijało coraz mocniej. Dlaczego po tylu latach służby w GOPR nagle zaczął wymiękać w takich sytuacjach? Czy na pewno wciąż się nadaje do tej pracy. 
  • Gdzie jest Filip? Chce go zobaczyć - zwrócił się do Julka, Calvin, gdy już się  trochę uspokoił.
  • Nie wpuszczą cię tam. Nie ma opcji. Dopóki nie doprowadzą chłopaka do porządku, nie wpuszczą nikogo - wytłumaczył spokojnie Julian. 
  • W takim razie wracam do jego matki. Muszę ją przygotować na złe wieści - oświadczył Anglik i popędził z powrotem w kierunku głównego wejścia  do szpitala. 
  • A gdzie jest Kliga? - zapytał Łukasz. - Muszę z nim pogadać.
  • Zaraz przyjdzie szefie. Gadał z lekarzem jeszcze. 


Naczelnik GOPR u w towarzystwie Calvina oraz Janka opuścili szpital dopiero gdzieś koło pierwszej w nocy. Kliga oraz Julek pojechali wcześniej. Byli zmęczeni wystraszeni i mocno zdołowani. Anna bardzo źle przyjęła wieść o próbie samobójczej syna. Wręcz fatalnie. Całkowicie się załamała i już nic nie było w stanie tego odwrócić. Przynajmniej na obecną chwilę. Gdy usłyszała o tabletkach przepitych alkoholem spanikowała. Wiedziała co to oznacza. Jeśli jej starszy syn przeżyje może mieć nieodwracalnie uszkodzony mózg, a wówczas  czeka go już tylko wegetacja... Jeśli przeżyje... Czuła, że nie zdołają uratować Filipa.  Zaczęła krzyczeć i miotać się na wszystkie strony z taką siłą, że Calvin i Łukasz z wielkim trudem utrzymali oszalałą z rozpaczy Anne. Trzeba było ją odciągać od okna, żeby nie wyskoczyła. Anglik brał pod uwagę taką ewentualność, ponieważ miał już pewne doświadczenia w tym kierunku. Człowiek w takiej sytuacji jak ona gotów był skoczyć z okna i nie tylko. Personel medyczny widząc, że jest źle wezwał do pomocy psychiatrę, tym razem kobietę, krewną profesora Zaniewskiego. Przyjechała szybko mimo późnej pory. Julita Liszowska była uroczą damą po pięćdziesiątce o wyjątkowo łagodnym usposobieniu i silnym charakterze. Prowadziła prywatną praktykę lekarską, a ponadto udzielała się w środowisku akademickim. Z pomocą Calvina udało jej się wreszcie uspokoić biedną Anne. Podała jej środki uspokajające w kroplówce, po których matka chłopców szybko się wyciszyła i zaraz potem odpłynęła na jakiś czas. Przedtem nie chciała słyszeć o przyjęciu jakichkolwiek uspakajaczy więc, gdy po długiej walce z lekarzami i resztą personelu odpuściła odetchnęli oboje z ulgą. 

 O dziwo dobrze im się współpracowało. Liszowska zupełnie się tego nie spodziewała. Pierwszy raz była w stanie dogadać się z tak młodym psychologiem. W obecności profesora Zaniewskiego  przyznała, że Anglik jest według niej niesamowicie dobrym specjalistą, takim z prawdziwego powołania. Calvin miał wcześniej podobne uprzedzenia względem psychiatrów, zmienił jednak zdanie poznawszy Julite. Zmieniła jego obraz postrzegania o jakieś sto osiemdziesiąt stopni. Mógł teraz spokojnie wyjechać wiedząc, że zostawia Anne oraz jej dwóch synów w bardzo dobrych rękach. Przed opuszczeniem szpitala zostali poinformowani, że Filipa udało się jednak uratować. Na szczęście nie groziła mu też wegetacja, z mózgiem było wszystko w porządku. Doktor Liszowska zapewniła Anglika i Łukasza, że zajmie się chłopakiem oraz jego matką i nie weźmie za to grosza. Dobrze rozumiała ciężką sytuację swojej nowej pacjentki. Stać ją było na takie poświęcenie. Prędzej odmówiłaby sobie wypasionych wakacji na Canarach niż pomocy biednej potrzebującej rodzinie. Miała szacunek do swojej długoletniej pracy w zawodzie, a także dla pacjentów, których wciąż jej przybywało, a dobrych specjalistów było jak na lekarstwo. Dla nich gotowa była poświęcić wszystko.  Zupełnie jak Calvin dla swoich.




  • Janek a ty nie jedziesz z nami? - spytał Łukasz widząc, że Jasiek idzie w inną stronę niż oni. 
  • Nie no jak? Przecież mam tu swój samochód. Zostawiłem go kawałek dalej. Muszę nim wracać bo za kilka godzin odwożę Calvina na lotnisko. A tak nawiasem mówiąc to chyba wygodniej będzie jak Anglik pojedzie teraz ze mną do Ochotnicy, żeby szef już nie musiał się potem wracać. 
  • W sumie racja tylko się zastanawiam czy dasz radę jechać w tym stanie taki kawał drogi. W ogóle zauważyłem Janek, że od czasu tej akcji z Rafałem jesteś w nienajlepszej kondycji psychicznej. Wszyscy to widzą. 
  • To niech mnie szef od razu zwolni, bo ja chyba już się do tego nie nadaje! - wrzasnął  na Łukasza wzburzony Janek. 
  • Janek przestań mi tu do cholery pieprzyć takie głupoty, dobrze? - Kto ci powiedział, że się nie nadajesz? - zdenerwował się Łukasz. 
  • Nie było cię tam naczelniku. Nie widziałeś jak mi wtedy odwaliło. Gdyby nie on... - Janek przerwał i wskazał na Calvina. - ...Te gnoje by nas wszystkich pozabijały, bo zachowywałem się wysoce nieracjonalnie. Zapytaj go co tam wyprawiałem kurna, zapytaj! 
  • Jezu stary, dajże spokój. - Zaniepokojony Calvin patrzył na Janka z niedowierzaniem. Sam zaczynał się martwić jego stanem. - Zrobiłeś co mogłeś. Odebrałeś gnidzie broń i być może dzięki temu nie postrzelił nikogo więcej. Spójrz na to w ten sposób. A tak poza tym  nikt cię nie wini za to, że ci puściły nerwy w takiej sytuacji. To się mogło skończyć o wiele gorzej, wiesz?
  • Nie pierdol mi tu Calvin, dobrze! - wydarł się na przyjaciela Janek. Sam nie wiedział czemu tak nerwowo reagował na uwagi Anglika. 
  • Póki co to tylko ty tu pierdolisz!!! - obronił się rozłoszczony Anglik. - Może już nie pamiętasz, ale to Rafał go wtedy sprowokował, a nie ty! Skończ zatem chrzanić te swoje głupoty i  ogarnij się człowieku, bo ludzie Cię potrzebują. 
  • A ty bądź łaskaw darować mi te swoje francowate psychologiczne gadki! Mam ich powyżej uszu! - Mówiąc to  Janek gwałtownie gestykulował. - To, że łapiesz na to wszystko laski jakie ci się nawiną pod rękę to nie znaczy, że i mnie złapiesz. 
  • Że co przepraszam? Co to miało być?  - Calvin zbliżył się do Janka i zgromił go srogim spojrzeniem. Był wpieniony, dosłownie go rozsadzało ze złości. - Weź trochę zwolnij, bo jak mnie wkurwisz to nie ręczę za siebie. Serio. 
  • Uważaj, bo się przestraszę! - odgryzł się Janek. Cały  się trząsł ze złości. 
  • Jeszcze jedno słowo i nie wytrzymam... - Wkurzony Anglik uniósł do góry wskazujący palec prawej dłoni.  Prawie warczał mówiąc do Janka
  • Stop chłopaki, stop! Wystarczy! - zainterweniował Łukasz widząc, że sytuacja się zaognia. - Macie się obaj natychmiast uspokoić! Bez dyskusji. Nie macie pięciu latek żebym was musiał godzić jak zwaśnione dzieci w piaskownicy. Nie przystoi wam się tak wobec siebie zachowywać. Powinniście... 
  • Oooo kurna Łukasz,  gadasz teraz jak nasz dyro w podstawówce - uciął mu Janek. 
  • Zamknij się Jasiek, bo jeszcze nie skończyłem. Jak skończę udzielę ci głosu, jasne? - Po tych słowach spojrzał na młodych mężczyzn chmurnym wzrokiem, a po chwili kontynuował. - No to skoro wszystko już jest jasne to posłuchajcie mnie teraz uważnie gdyż nie miewam zwyczaju dwa razy powtarzać. Ostatnio wiele złego się wokół nas dzieje i wszystkich nas to równie mocno dotyka. Taką mamy pracę panowie, że zawsze będzie pod górkę, ponieważ ta praca to przede wszystkim służba drugiemu człowiekowi. Nieustanna służba. Taka sama jak strażaków czy lekarzy. Nie pierwszy i nie ostatni raz napotykamy na swojej drodze śmierć i nieszczęście, które odbierają nam na moment sens walki o drugą istotę, ale przysięgaliśmy nieść pomoc bez względu na wszystko, tak? Nie wolno nam się poddać, po prostu nie wolno... Skończyłem i mam nadzieję, że to co powiedziałem wystarczy. Jakieś pytania? 
  • W takim układzie naczelniku... - zaczął Janek. - Wnoszę w tym momencie o bardzo długi urlop.
  • Nie ma sprawy Jasiu. Tak się składa, że akurat wiszę ci dwa zaległe. Miesiąc wystarczy?
  • Eee no bez przesady. Myślałem o góra dwóch tygodniach - rzucił zbulwersowany Janek. - Aż tak dużo wolnego nie bedę potrzebował. Niby po co. 
  • Masz trzy tygodnie i nie waż mi się wracać wcześniej, jasne? - zadecydował Łukasz i pogroził mu palcem.
  • Jasne szefie, a teraz pozwól, że się oddalę. Potrzebuję sobie wszystko poukładać w głowie na spokoju, a do tego muszę być sam. Do zobaczenia rano. - Janek pomachał im i oddalił się w kierunku swojego samochodu, który zostawił kawałek dalej, ponieważ wcześniej nie było wolnego miejsca na parkingu.