Proza, góry i muzyka

środa, 26 czerwca 2019

Z cyklu Kasine pisanie: Idąc pod prąd 7


Rozdzial 7

Nowy Targ - Podhalański Szpital Specjalistyczny -  maj 2018

Justyna opuściła pokój Calvina Coultera z jednym wielkim mętlikiem w głowie - kłębiła się w niej masa  niejasnych myśli. Rozważania na temat tego co jej powiedział ten szalony Anglik postanowiła sobie zostawić na później. Zastrzelił ją bez wątpienia. Aż jej kolana zmiękły kiedy usłyszała, że planuje ją poprosić o rękę. Co mu do licha przyszło do głowy? Gdy już się znalazła poza oddziałem popędziła długim jasnym korytarzem do końca, a następnie wsiadła do windy zjechała nią dwa piętra niżej. Musiała się dowiedzieć czy operacja Rafała już się skończyła. Doskonale wiedziała, że narazie jej do brata nie wpuszczą. Będzie sobie mogła na niego popatrzeć przez szybę. Nie przytuli go i nie powie mu jak bardzo żałuje, że się nie pogodzili. Gdyby wiedziała co się stanie odpuściłaby... Będzie musiała poczekać do następnego dnia, może dłużej. Miała ogromną nadzieję że on z tego wyjdzie... Wierzyła w to bardzo mocno i nie dopuszczała do siebie innych myśli.  Tylko to ją mogło uratować, pozytywne myślenie i spokój wewnętrzny.  Teraz będzie przy nim cały czas. Poczeka aż odzyska przytomność. Nie straci go kolejny raz, nie ma mowy. - Wszystko się zmieni, zaczniemy od zera - powtarzała do siebie Justyna jadąc windą.



Na dole pod salą operacyjną czekali na nią Łukasz, Janek i Krysia. Cała trójka była w grobowych nastrojach, smutni i milczący, jak jeszcze nigdy. Judyta jeszcze nie dojechała. Była w drodze do Nowego Targu i utknęła w korku gdzieś w okolicach Harklowej. A oni nadal wyczekiwali końca operacji. Mieli nadzieję, że wreszcie po tylu godzinach drzwi się otworzą i zobaczą Rafała żywego w lepszym stanie niż wtedy gdy go tu dostarczyło pogotowie. Na pewno trafi na oddział intensywnej terapii, gdzie spędzi najbliższe dwadzieścia cztery godziny, a może i więcej. Kynia z nerwów poobrygazała paznokcie. Nie mogła już znieść tego oczekiwania,  zastanawiania się co się tam dzieje. Od trzech godzin żaden z lekarzy nie wyszeďł tymi drzwiami, ani też żadna pielęgniarka, nikt kogo mogliby spytać o jego stan. Tyle czasu trwania w niepewności, że można było od tego zwariować. Krysia miała dość. Chętnie by wtargnęła do środka siłą żeby przekonać się, że jest cały, ale drzwi otwierały się na kod. Jedynie personel medyczny miał prawo wejść na blok. Tak strasznie pragnęła by ją objął i dał poczuć swoje ciepło. Tak okropnie za nim teskniła. Nagle dotarło do niej, że nawet się porządnie nie przywitali kiedy kilka dni temu wrócił z Angli. A teraz modliła się żeby przeżył. Jak to możliwe, że dopiero teraz ją tak wzięło?


  • O jesteś - rzucił Łukasz do Justyny, która właśnie do nich podeszła. Cały czas krążył po korytarzu, żeby ukoić nerwy. Trochę mu to pomagało. 
  • Łukasz, nie przejmuj się gadaniem mamy. Przejdzie jej. - Justyna podeszła do  chrzestnego i przytuliła go tak mocno jak się dało. Przykro było na niego patrzeć. Zmizerniał i wyglądał na załamanego. Prawie go nie poznawała. Nawet się nie ogolił przez to wszystko, w związku z czym jego twarz zdobił nadal trzydniowy zarost. W jego spojrzeniu tkwiły smutek i strach. 
  • Jak tam Calvin ? - spytał Janek. Stał koło Łukasza z rękami schowanymi w kieszeniach jeansów. W jego smutnych oczach pojawiła się maleńka iskierka nadziei. 
  • Chyba nienajgorzej. Jak mnie zobaczył zaczął się uśmiechać. Gotów był nawet się ze mną droczyć, łobuz jeden. 
  • Zabujał się w tobie na maksa - oświadczył bez ogródek Janek. - W sumie wcale mnie to nie dziwi. Jesteś śliczna, mądra i kochana. 
  • Calvin się zakochał w naszej Justynie? - zainteresował się Łukasz. Zmarszczył brwi w geście ogromnego zadziwienia. - Justyś...  
  • Szczerze mówiąc... - zaczęła mówić, ale urwała, bo tak naprawdę nie wiedziała co im powiedzieć. Musiałaby im wówczas wyznać, że sama się zabujała w tym uroczym Angliku. Mimo iż był bardzo miłym ułożonym mężczyzną miał w sobie też troszkę zadziorności.  Niesamowicie jej się to podobało. 
  • No nie wierzę. Ty chyba też się zakochałaś. - Łukasz uniósł obie ręce do góry.
  • Ej Łukasz, proszę cię... - Patrzyła mu w oczy, a w jej spojrzeniu było potwierdzenie, tego co powiedział. Nie umiała kłamać. Uśmiechała się do niego przez łzy. 
  • O Boże jedyny, czemu oni jeszcze nie kończą tej operacji? Ile można czekać? Ja tu normalnie wariuje -  Kynia znów zaczęła płakać. Nie mogła już wytrzymać nerwowo.  
  • Chodź tu do mnie. - Justyna objęła załamaną przyjaciółkę. - Będzie dobrze, zobaczysz. On się  tak łatwo nie podda... Znasz go tak samo jak ja. 
  • Kocham go Justyna - wyznała drżącym głosem. Wreszcie się przyznała.  I wszyscy słyszeli jak to powiedziała. I dobrze. 
  • Wiem Myszko, ja też. - Justyna jeszcze mocniej przytulila Kynie.
  • Nie pozwolę żeby Majka z nim dłużej była. On jest mój... Od zawsze. 
  • O Majkę się nie martw Kynia - uspokoił ją Janek. - Zerwali dzisiaj. 
  • Chrzanisz. - Zszokowana Kynia wybałuszyła na niego załzawione oczy. - Serio?
  • Serio. Powiedział nam, że to koniec. Mnie i Calvinovi. 
  • Dzięki Bogu - powiedziała Kynia i westchnęła głęboko. 
Piętnaście minut później szerokie drzwi się otworzyły i dwóch pielęgniarzy zabrało Rafała z bloku operacyjnego na łóżku. Na w pół przytomny majaczył i ledwo poznawał bliskich. Wciąż był pod wpływem znieczulenia oraz silnych środków znieczulających. Zawiezli go prosto na Oiom, a za nimi pospieszył Janek, Łukasz i dziewczyny. Mieli nadzieję, że lekarze choć na momencik pozwolą im go zobaczyć. Wiedzieli, że Judyta także będzie pragnęła wejść do syna. Oddział, na który został przewieziony znajdował się w innym korytarzu po przeciwnej stronie. Musieli najpierw minąć rozległy hall. Zaraz po nich przyszli też dwaj lekarze, chirurdzy, zapewne to oni operowali. Zainstalowali Rafała w niewielkiej pojedynczej sali i od razu podłączyli do sprzętu monitorującego na wypadek kryzysu. Poza łóżkiem, kilkoma krzesłami i szafką było tam pełno aparatury. Justyna i Krysia wciąż przytulone do siebie stały na korytarzu przy ogromnej szybie i patrzyły jak personel krząta się przy łóżku chorego. Widziały, że się rusza, kręci głową, mówi coś do lekarzy, a to oznaczało, że powoli do siebie dochodzi. Obie bardzo mocno chciały znaleźć się przy jego łóżku, lecz bez zgody któregoś z doktorów nie mogły. Znów popłynęły łzy, ale tym razem obie płakały ze szczęścia. Janek i Łukasz też się mocno uściskali. W końcu cała czwórka mogła odetchnąć z ulgą po tym całym horrorze.



  • Wiecie co? Chyba pójdę do Calvina i mu powiem że z Rafałem już jest lepiej- zdecydował Jasiek. - Na pewno bardzo  się niepokoi.
  • Jasiek, do Calvina Cię już dziś nie wpuszczą,  odwiedziny już się skończyły. Mnie wyprosili - oświadczyła Justyna.
  • Jak to koniec odwiedzin? Jeszcze dwudziestej nie ma - oburzył się Janek. Spoglądał właśnie na tarcze swojego zegarka na dłoni. - Lecę do niego, najwyżej mnie ochrzanią. - Po tych słowach odwrócił się i pomknął w kierunku  dużych szklanych drzwi wyjsciowych. 
  • Dobra leć tylko się nie zabij po drodze - przestrzegł go Łukasz. W tej samej chwili z pokoju Rafała wyszedł wysoki, brodaty lekarz w wieku czterdziestu trzech lat. Spojrzał na nich i zapytał. - Państwo rozumiem są rodziną tego pacjenta, którego przed chwilą przywieźliśmy z bloku operacyjnego. 
  • Owszem - odparł Łukasz utrzymując z lekarzem kontakt wzrokowy. 
  • Marek Czubak, jestem od teraz jego lekarzem prowadzącym - przedstawił się lekarz, a następnie podał Łukaszowi rękę na powitanie. Potem ukłonił się Justynie i Krysi.  - Chce państwu powiedzieć, że ten chłopak miał naprawdę  w cholerę dużo szczęścia, gdyż udało nam się uratować jego wątrobę. Inaczej czekałby go przeszczep, a nie ukrywam, że to zazwyczaj dramatyczna walka z czasem. Wielu pacjentów umiera zanim doczeka transplantacji, więc możemy tu mówić o wielkim farcie.  Z nogą też wszystko w porządku. Nie powinien mieć żadnych problemów z poruszaniem się. Muszę dodać, że w trakcie operacji doszło do zatrzymania akcji serca z powodu bardzo obfitego krwawienia, ale na szczęście udało nam się opanować sytuacje.  Będziemy go monitorować przez następne 24 h, a później jak się okaże, że jest stabilny odwieziemy go na oddział wewnętrzny. Póki co z mojej strony to wszystko. Jutro będę na obchodzie to powiem więcej. Możecie do niego wejść, ale pojedynczo i dosłownie na dwie trzy minutki, nie więcej. Musi odpocząć, bo jest obolały i zmęczony. Rano powinno być znacznie lepiej. 
  • Naprawdę możemy? - spytała Kynia. Patrzyła na tego lekarza jak na zbawiciela. 
  • Tak, proszę. - Mężczyzna poprawił okulary i uśmiechnął się. 
  • Dziękujemy doktorze - odezwała się Justyna. Łamal jej się głos. 
  • Szanowna pani, podziękowania należą się bardziej tym, którzy tam na górze walczyli o jego życie. Bez nich on by już dawno nie żył. Mam na myśli Jacka Namyśla, tego kardiologa no i rzecz jasna kumpla Rafała, który z takim morderczym uporem podtrzymywał go przy życiu.  Niesamowity z niego twardziel. 
  • To prawda - zgodził się z nim  Łukasz. - Mnie już raz pokazał jaki potrafi być zaradny i opanowany. Gdyby nie to, że mieszka tak daleko to bym go zaraz zwerbował do naszego górskiego pogotowia. 
  • A bo to Anglik, no tak. Jacek mi mówił. Ehh, przepraszam państwa, ale muszę lecieć. Wzywają mnie na urazówkę. Dobranoc. - Lekarz wyszedł, a zaraz potem dołączył do niego ten drugi chirurg.
  • Dobranoc - rzucił za nim Łukasz. 
  • Justyna idź do niego pierwsza. Niech Cię zobaczy zanim zaśnie - poradziła Kynia. 
  • Jesteś pewna, że nie chcesz pierwsza go zobaczyć? - upewniła się Justyna. 
  • No idz już. - Krysia popchnęła ją do drzwi. 
  • Okej, idę - powiedziała i otarła łzę z policzka, a następnie rozsunęła szklane drzwi i weszła do sali. Zanim podeszła do łóżka brata,  zarzuciła na siebie zielony fartuch ochronny. Rafał leżał całkiem płasko z zamkniętymi oczami i głośno dyszał. Justyna stanęła tak blisko jak to tylko było można, a potem przemówiła do brata. - Cześć braciszku, jak się masz?
  • O Jezu... Justyś... to ty? - poruszony Rafał wyciągnął do siostry rękę, którą ona zaraz uścisnęła.  Nie spodziewał się, że Justyna przyjdzie do niego po tym jak ją potraktował. Potwornie ją zranił swoimi słowami. Nie był w stanie sobie tego wybaczyć.  Calvin miał rację, zachował się wtedy jak kawał gnoja. 
  • No nie muminku, królowa angielska ze swoją świtą... Oczywiście, że ja. - Ledwo mówiła, bo ściśnęło jej się gardło. - Przyszłam, bo... bardzo cię kocham. 
  • Boże, siostra... ja ciebie też. Wybacz... - Przerwał, bo zakrztusił się śliną. Dobrze że pielęgniarka stała w pobliżu i szybko opanowała sytuację. Przy okazji podniosła mu łóżko, żeby nie leżał na płasko. Gdy wreszcie mu przeszło kontynuował. - Wybacz mi... to co wtedy powiedziałem... Byłem głupi.
  • Nie mów już nic. Masz odpoczywać. Porozmawiamy jak będziesz się miał lepiej,  dobrze?
  • Dobra. - Pokiwał głową. 
  • Zaraz Kynia do ciebie wejdzie. O mało nie zwariowała, gdy czekała tam pod salą operacyjną. Wszyscy byliśmy załamani.
  • Moja Kynia. - Na twarzy Rafała pojawił się szeroki uśmiech. Na wieść o tym,  że ona też przyszła poczuł się szczęśliwy i zapomniał o Majce, która tak go zraniła. Miał nadzieję, że jest szansa na odbudowanie tego, co kiedyś go łączyło z Krysią. Bardzo tego chciał. No i oczywiście tego, żeby jego relacje z siostrą uległy poprawie. O mało się nie poryczał jak ją zobaczył przy łóżku. 
  • Żebyś wiedział, że twoja. To idę bratku, trzymaj się. 

Gdy Justyna wyszła z pokoju Rafała zastała Kynie siedzacą samotnie na fotelu. Przyjaciółka poinformowała ją że Łukasz poszedł po swoją siostrę, która już dojechała na miejsce. Miał ją tu przyprowadzić. Janek nadal siedział u Calvina na górze. W końcu Kynia wstała i weszła do Rafała. Justyna patrzyła na nich przez szybę.  Wiedziała, że jej brat jest teraz niesamowicie szczęśliwy. Z jej wizyty też się ucieszył. Był mocno poruszony, chyba nie spodziewał się, że będzie przy nim, że przyjdzie. Z zamyślenia wyrwał ją trzask metalowych drzwi. Odwróciła się i zobaczyła mamę i jej brata. 
  • Patrz mamuś jaki on jest teraz szczęśliwy - powiedziała do niej Justyna i starła z policzka łzy, które cały czas jej napływały do oczu. Widziała jak Rafał objął Krysie, jak jej patrzył w oczy. Nagle przypomniała sobie czułości Calvina. Nie chciał by wychodziła. Jak jej powiedział, że z nią zwieje ze szpitala, a właściwie wyszeptał to na całym ciele miała ciarki. Każde jego spojrzenie i dotyk sprawiały że chciała być z nim dłużej i bliżej. 
  • Moje kochane słoneczko. - Mówiła Judyta patrząc na syna przez szybę.  Wreszcie przytuliła się do córki i rozpłakała. - Spanikowałam... Jadąc tu byłam bliska obłędu. Myślałam, że go stracę... 
  • Ja też mamo. Tak strasznie się o niego bałam... Ale z drugiej strony trzymałam się pozytywnych myśli,  wierzyłam, że on przeżyje i będzie dobrze. 
  • To dzięki Calvinowi Rafał żyje Judyta. To on go cały czas podtrzymywał przy życiu z tego co mówi Jasiek - opowiedział siostrze Łukasz. - Potem zadzwonił po nas ten lekarz,  który ich tam znalazł... A nie, sorry, to jakiś major zadzwonił na centrale, bo jego kumpel kardiolog zajmował się twoim synem.
  • Ten przyjaciel Rafała z Angli? -  spytała Judyta zwracając się twarzą do brata. - On go ratował? 
  • A jaki inny? -  Łukasz dziwnie popatrzył na siostrę. - Oczywiście że on. 
  • Kochany facet. Ja go chyba ozłocę. - Judyta czuła jak jej serce rośnie w piersi.  Poczuła do Calvina coś czego już dawno nie czuła do żadnego faceta. Była zachwycona. Dzielny, mądry i do tego uratował jej syna. Poza tym jest przystojny i  cholernie seksowny. Co z tego, że młodszy? 
  • Powiedziałam mu to dziś mamo. On uważa, że zrobił zdecydowanie za mało. 
  • Za mało? - Judyta oniemiała. - Ratował Rafała i mówi że to mało?  
  • Powiedział, żebym nie robiła z niego bozhtera na siłę bo tego nie lubi. 
  • Coś podobnego. A tak w ogóle to gdzie on jest?  Muszę mu podziękować za to co zrobił dla mojego Rafałka.
  • Na kardiologi,  bo podejrzewali zawał serca. Mają go jutro jeszcze raz porządnie przebadać. Też mnie wystraszył. 
  • Ale jest lepiej prawda?  Justyna... - Judyta zdjęła płaszczyk i została w czerwonej garsonce. Wyglądała w niej zgrabnie. Wręcz rewelacyjnie. 
  • Tak mamuś  - zapewniła ją córka.
  • O cześć Jasiu - powitała go Judyta.  
  • Cześć ciociu. - Janek uśmiechnął się na widok Judyty. - Wszystko dobrze? 
  • Ja ci dam ciocie zaraz. Miałeś mi po imieniu mówić. Gdzie byłeś? - Powiedziawszy to objęła go i pocałowała w skroń. Tak jak całowała syna. 
  • U Calvina na górze. Ucieszył się, że z Rafałem jest lepiej - odparł Janek. 
  • I jak on się ma Janek? - zapytała zatroskana Judyta i poprawiła sobie apaszkę. 
  • Chyba bardziej go teraz męczy duszność. Podczepili mu te wąsy tlenowe, żeby mu się lepiej oddychało. 
  • No co ty mówisz? Jak wychodziłam było okej. - Justyna znowu się zdenerwowała. Wlepiła w Janka pełne niepokoju spojrzenie. Nie mogła uwierzyć w to co mówi. 
  • A tak w ogóle to on cały czas o tobie gada Justyna. Jak nakręcony - podkreślił Jasiek, a łobuzerski uśmieszeknie nie schodził mu z ust. 
  • Nie może być - powiedziała zaskoczona Judyta. Przerzuciła wzrok na córkę, która stała pod oknem i patrzyła w ziemię. 
  • Przecież Calvin się w niej buja - uświadomił Judytę Janek, a następnie mrugnął porozumiewawczo do swojej przybranej siostry. - I to nie od dziś. 
  • Ojej, naprawdę?  Nie wiedziałam. - Judyta zamrugała oczami ze zdziwienia. To co przed momentem usłyszała całkiem ją wytrąciło z równowagi. Straciła resztkę nadziei na to, że Calvin się nią zainteresuje. Miał w głowie tylko Justynę, jej ukochaną córkę. Młodszą i dużo piękniejszą od niej. Od kiedy? Zdaje się że od samego początku. 
  • Podobno - powiedziała Justyna. Wydawała się być troszkę zmieszana. Miała ochotę udusić Janka gołymi rękami za to, że znów  puścił farbę przy jej mamie.
  • Niech pani do niego idzie. Czeka na panią - zwróciła się do Judyty Kynia, która właśnie opuściła salę Rafała. Była cała w skowronkach, uśmiechała się od ucha do ucha. - Justyna chodźże ze mną na dymka. 
  • Czekajcie, ja też idę na dymka - oświadczył Łukasz. 
  • Od kiedy ty palisz Łukasz? - zdziwił się Janek.
  • Od dzisiaj. -  Powiedziawszy to Łukasz skrzywił się teatralnie. 


Dziwnie się czuł w tym śnie. Miał wrażenie jakby płynął. Niby chodził, ale nie dotykał nogami podłogi. Szedł cały czas tym samym wąskim korytarzem, patrząc na okrutnie puste białe ściany pozbawione obrazów czy lamp. Nie było też żadnych drzwi ani okien. Było całkowicie cicho, tak cicho, że był mógł usłyszeć bicie swojego serca bez użycia stetoskopu. Mógł tak iść bez końca. Droga, którą przyszło mu przejść okazała się niezwykle wyczerpujaca, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, bo z każdym kolejnym krokiem jego niepokój wzrastał. Coś wzbudzało i potęgowało jego lęk, a on nie wiedział co to takiego. Nie potrafił tego opisać. Kiedy już stracił nadzieję, że ta mordercza wędrówka kiedykolwiek się skończy jego oczom ukazały się nagle wielkie drewniane drzwi pomalowane na czarno... Gdzieś już je widział tylko nie pamiętał gdzie. Dopadł ich i gwałtownie pociągnął za klamkę. Chciał już stamtąd wyjść i jak najprędzej zaczerpnąć świeżego powietrza, którego tam zaczęło mu brakować. Zaczynał się dusić jakby siedział w hermetycznie zamkniętej skrzyni bez otworu. Ku wielkiemu zdziwieniu Calvina drzwi otworzyły się za pierwszym pociągnięciem, a on wyleciał na zewnątrz i zaczął łapczywie chłonąć powietrze które następnie wciągał do płuc. Dopiero po chwili dotarło do niego, że znajduje się w ogromnym bukowym lesie po którym hulał straszliwy wiatr, tymczasem on boso stąpał po grząskiej ścieżce oświetlonej przez księżyc. Lodowaty powiew wichru był kłujący, przenikliwy i bezlitośnie smagał jego ciało odziane w cienką koszulę i lekkie jeansy. Wszystko wskazywało na to, że jest zima. Pomimo dotkliwego chłodu czuł wielką ulgę, że udało mu się wydostać z tamtego dziwnego, przygnębiajacego miejsca. Niestety to poczucie ulgi szybko minęło i na nowo opanował go lęk, ponieważ nagle usłyszał wystraszony głos swojej malutkiej Connie. Nie, nie zdawało mu się, to rzeczywiście była ona. Chowała się za drzewami jakby bawiła się z nim w chowanego, szybko jednak przekonał się, że to nie zabawa.

Przerażona zapłakana dziewczynka rozpaczliwie do niego wołała, z minuty na minutę coraz głośniej. Jej słowa coraz wyraźniej do niego docierały i raniły jak ostry nóż : "Tatusiu, boli mnie serduszko, zrób coś z tym błagam cię. Zrób coś żeby już tak strasznie nie bolało. Tatusiuuuu proszę". W końcu wyszła zza drzewa i zobaczył ją nieco wyraźniej. Przez moment stał przed nią bez ruchu jakby go sparaliżowało i wpatrywał się w swoje dziecko. Ukochaną córeczka ubrana była w błękitną sukieneczkę w kropki, z falbankami, tą samą którą kupił jej na pierwsze urodziny. Znajdowała się jakieś trzydzieści metrów od ojca i wyciągała do niego swoje słodkie małe rączki. Wyglądała jak aniołek w rozpuszczonych pokręconych włoskach. Były ciemno brązowe tak jak jego. Rysy też miała po nim, podobnie nosek i kształt ust. Próbował się do niej zbliżyć, jednak okazało się to niemożliwe bo z każdym jego krokiem mała się oddalała. Niespodziewanie krzyk Connie przerodził się w potworny wrzask i wstrząsnął nim do granic możliwości. Przerażony i rozdygotany rzucił się w pogoń za uciekajacym dzieckiem. Pędził przed siebie jak szalony dopóki nie brakło mu tchu. Wreszcie pozbawiony sił upadł na ziemię i nie mógł już wstać. Nie dał rady pomimo wielkiego wysiłku jaki wkładał w każdą próbę. Ddatkowo dobijały go docierające do niego rozdzierające krzyki córeczki wzywającej pomocy, dosłownie pękało mu serce, bo nie mógł jej uratować w żaden sposób. Ból, który we śnie rozrywał jego serce był nie do zniesienia. To on go wyrwał ze snu.



  • O nie Connie, wracaj! Nieeeee! - wrzasnął przebudzony Calvin i gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej. W amoku pozrywał wszystkie elektrody oraz wąsy tlenowe. Następnie wyskoczył z łóżka i poszedł do okna. Chętnie by je otworzył na oścież, ale się nie dało, bo w pokoju była delikatna klimatyzacja. Nadal był w szoku po tym, co mu się przyśniło. Kolejny sen z serii tych najgorszych koszmarów.  Już nie zaśnie, nie ma mowy. - O kurwa mać, nie mogę. Nie dam rady dłużej. - W uszach nadal miał płacz i wrzaski przerażonej córki. Zakrył uszy jakby to miało odpędzić te straszne odgłosy. Modlił się żeby to zadziałało. 
  • Co się tu dzieje? Czemu... ? O Boże co pan tu nawyprawiał?! - zawołała wystraszona pielęgniarka, która wpadła do pokoju zalarmowana hałasem, którego narobił ich nowy pacjent. Obawiała się najgorszego, ale  zastała tam tylko okropny bajzel. Kołdra i poduszka leżały na ziemi, prześcieradło także. - Proszę wrócić do łóżka i zachowywać się ciszej. Jest trzecia rano proszę pana, inni pacjenci śpią. - Kobieta była młodsza niż tamta, ale równie stanowcza i nie zamierzała dać sobie w kaszę dmuchać.
  • O nie, nie ma... mowy. - Calvin kurczowo trzymał się parapetu. Nie zamierzał wracać do łóżka. Było mu słabo i nie mógł złapać tchu. Znów go dopadły duszności. Miał wrażenie, że lada moment się udusi. 
  • Co się panu dzieje?  - próbowała się dowiedzieć. Coraz bardziej się o niego obawiała, gdyż widziała, że coraz ciężej oddycha. - O Boże pan się dusi. Proszę natychmiast wrócić do łóżka, zaraz podepniemy tlen. Rozumie pan co mówię?
  • Jezu, ja... ja chyba wariuje. - Dotknął ręką skroni i nie puszczał przez minutę. -  Totalnie kurwa sfiksowałem przez te koszmary. 
  • Mam wezwać psychiatrę? - spytała zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem. Kontakt z Calvinem był zdecydowanie utrudniony. Ona swoje, a on swoje, zero współpracy.  A mówili że tak dobrze zna polski.
  • Jestem psychologiem, a pani chce do mnie psychiatrę wzywać? Świetnie - zdenerowany Anglik odwrócił się do pielęgniarki i posłał jej kpiący uśmieszek. Chwilę potem skarcił się za to w duchu. Nie powinien być arogancki. Był bardzo zdenerwowany fakt,  lecz mimo wszystko powinien okazać jej szacunek.
  • Psycholog też człowiek,  a panu jak widać przydałaby się pomoc specjalisty.
  • No jasne, nie ma sprawy. - Spiorunował kobietę chmurnym spojrzeniem. - Chętnie z nim pogadam o moich nocnych fiksacjach. Z pewnością go to ujmie. 
  • Niech się pan uspokoi i zastosuje do tego co mówię, inaczej tylko pan sobie zaszkodzi. Proszę się położyć do łóżka! 
  • Nie. Nie chce! - Calvin trzymał się ściany i nerwowo potrząsał głową. Był blady i przerażony gdy przypomniał sobie te okropne ściany we śnie. Nie chciał pamietać krzyku córeczki ani jej wystraszonej twarzyczki. Nagle zdał sobie sprawę, że we śnie Connie była starsza niż w rzeczywistości. Ale co za pieprzona różnica,  skoro jego malutki aniołek nie żyje? 
  • O matko święta! Zachowuje się pan jak rozwydrzone dziecko. Zaraz dostanie pan zastrzyk w tyłek i się pan uspokoi. Na innych trudnych pacjentów to działa.
  • Jeszcze czego. - Mówiąc to potrzasnął ostentacyjnie głową i część włosów opadła mu na twarz. Szybko zgarnął je za ucho, bo nie lubił kiedy włosy wpadały mu do oczu. 
  • Czego się pan boi? Łóżko nie gryzie. - Podniosła z podłogi prześcieradło i rozłożyła je na łóżku, a potem  sięgnęła po poduszkę i kołdrę. - Zaraz  panu przyniosę świeżą pościel. 
  • Calvin co się stało? - spytał Jacek,  który przyleciał do niego tak szybko jak się działo. Był akurat w innej sali  gdy uslyszał krzyki swojego angielskiego pacjenta. 
  • Doktorze - zwróciła się do Jacka pielęgniarka. -  Pacjent nie chce się w ogóle zastosować do tego co mówię. Jest strasznie  pobudzony. 
  • Proszę nas na chwilę zostawić samych pani Ewo. Spróbuje to ogarnąć - zwrócił się do pielęgniarki Jacek. 
  • Oczywiście panie doktorze.
  • Sorry za...  ten burdel Jacek. Nie wiem co... co mi odbiło - powiedział skruszony Anglik kiedy pielęgniarka opuściła pokój. Mówił półgłosem, a wzrok miał spuszczony w dół. - Byłem w jakimś amoku jak się obudziłem. Musiałem się uwolnić, bo czułem się spętany. 
  • Rozumiem, ale teraz musisz się położyć i spróbować uspokoić. Podepniemy ci znów tlen i podamy coś  na uspokojenie. 
  • Dusiłem się we śnie...  Miałem wrażenie że...  zejdę. Ten sen by mnie zabił gdybym się w porę nie obudził. - Calvin wydawał się przerażony. Na samo wspomnienie tego, co widział we śnie przebiegły mu po całym ciele dreszcze. 
  • Domyślam się, że to z powodu tych koszmarnych przeżyć w górach  - zgadywał Jacek patrząc na Anglika. Martwił go jego niepokojąco dziwny stan. 
  • Po części tak - przyznał się Calvin. 
  • Nie ma w tym nic dziwnego, że tak odreagowujesz po tym co się wczoraj stało. To była starszna trauma. Twój przyjaciel o mało nie umarł. 
  • Dzięki,  że... to rozumiesz. - Anglik w końcu się uspokoił. Rozglądnął się po pokoju i stwierdził, że okropnie narozrabiał. Było mu cholernie wstyd.
  • Pani Ewa też to rozumie, zapewniam Cię. To świetna pielęgniarka z długim stażem pracy. Po prostu trochę się...  przestraszyła. 
  • Też bym się wystraszył na jej miejscu. Przeproś ją w moim imieniu.  
  • Nie ma sprawy - obiecał Jacek. Patrzył na Calvina tak jak zawsze patrzył na Czarka. 

  • Jezu Jacek,  uwierz, że jeszcze  nigdy przedtem coś takiego mi się nie zdarzyło.  Miewałem koszmary, ale nie tak realistyczne. Nie szalałem tak po przebudzeniu. Ta pielęgniarka stwierdziła że wymagam pomocy psychiatry.
  • Słuchaj Cal, może nie jestem psychologiem i rozumuje inaczej, ale widzę, że dzieje się z tobą to samo co ze mną po stracie syna... Myślę,  że ty też kogoś straciłeś tylko nie chcesz o tym mówić... To się czuje.
  • Cholernie mi przykro z powodu twojego syna Jacek - oświadczył Anglik i spojrzał na przygnębionego lekarza z ogromnym współczuciem.  Widział, że cierpi tak samo jak on dlategoteż rozumiał go tak jak nikt inny. To nie przypaadek, że na siebie trafili. Ich historię były do siebie tak strasznie podobne, że aż trudno było uwierzyć. One ich do siebie zbliżyły.
  • Moja żona nigdy mi nie wybaczy, że mu kupiłem naszemu synowi ten pieprzony motor. Wciąż patrzy na mnie jak na mordercę, bo dołożyłem się do tego interesu,  a teraz ja sam nie mogę kurwa na siebie patrzeć w lustrze. - Smutne, łagodne oczy Jacka zaszły łzami. Starł je natychmiast, chociaż wiedział, że Anglik i tak już zauważył, że ma mokre oczy. 
  • Zginął w ywpadku? - spytał Calvin wpatrując się w swojego towarzysza. 
  • Właśnie tak. Nie zdążył wyhamować i wjechał prosto pod rozpędzoną ciężarówkę z naprzeciwka. Od razu usłyszałem, że nie ma dla niego szans. Tak mi powiedzieli ratownicy medyczni z pogotowia, którzy go tu przywieźli. Mówili Jacek nie łudz się, on nie przeżyje tej operacji. 
  • O kurwa. - Calvin westchnął głęboko po czym ukrył twarz w dłoniach. Teraz miał ochotę mu powiedzieć o Connie, ale na trzeźwo nie potrafił. 
  • Żona i teściowa chciały mnie rozszarpać na strzępy jak usłyszały, że Czarek zginął. Matka Eli darła się na cały głos, że jestem mordercą, a ja stałem przed nimi i płakałem jak dziecko. Załamałem się kompletnie.
  • Kiedyś ci opowiem o tym, co mnie spotkało, ale na tą rozmowę to musimy się umowić do jakiegoś baru. Na trzeźwo nie jestem w stanie o tym mówić. 
  • Doskonale cię rozumiem. Dziś mija trzy lata od śmierci Czarka, a ja wciąż nie potrafię z tym normalnie żyć... Przez to wszystko odeszła ode mnie niedawno całkiem fajna kobitka... Gdyby nie praca już dawno bym popadł w alkoholizm. Ratowanie ludzi jednocześnie ratuje życie mnie.
  • Ja też od pewnego czasu jestem sam. Jakby nie patrzeć to chyba minęły wieki odkąd byłem w jakimś normalnym związku... A jeśli później  były w moim życiu jakieś epizody to niesamowicie krótkie i bardziej chodziło o seks niż o bycie razem... A wiesz czemu? Odkąd zostawiła mnie żona przestałem ufać kobietom.  Nie chciałem się już wiązać żeby potem nie cierpieć. Luźne relacje były dla mnie znacznie bezpieczniejsze. 
  • Wiem coś o tym. Miałem takie same epizody. - Jacek odrobinę się wypogodził. 
  • Niezbyt to chwalebne, przyznaje,  ale seks też jest potrzebny. 
  • Normalka. Podobno tylko dzieciom i trupom nie staje. - Jacek strzelił uśmiech karpia. 
  • Sprawdzałeś? - spytał zaintrygowany Anglik. 
  • Nie, ale pytałem tych kumpli co robią w medycynie sądowej. 
  • O ty skurczybyku. - Calvin patrzył na Jacka z niedwoierzaniem.  W końcu zaczął się śmiać. - Nie mogę z tobą. 
  • Hej Calvin, a co to za kobitka dziś u ciebie była w odwiedzinach, co? Wygląda na to, że jest tobą mocno zainteresowana. Cudowna dziewczyna.
  • To siostra Rafała - odparł Calvin uśmiechając się doń szeroko.  Od razu mu się gorąco zrobiło na wspomnienie tych flirtów, które tu oboje uskuteczniali. 
  • Faktycznie, nie poznałem jej  -  zreflektował się Jacek. Śmiał się trzymając się za głowę. - Naprawdę zjawiskowa.
  • Tak, jest obłędna, to prawda... I chyba mnie wzięło na maksa. 
  • Nooo to może coś z tego będzie.  Trzymam kciuki.
  • Aha. Jak mnie bliżej pozna to zaraz ucieknie gdzie pieprz rośnie. 
  • No coś ty Calvin. Wątpię. 
Ciąg dalszy nastąpi... za niedługo. Jak Wam się podobało Kochani? Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny, komentarze oraz za czas poświęcony na lekturę mojej powieści. Doceniam każdy gest i jestem niezmiernie szczęśliwa że tak Wam się podoba ta powieść. 

Życzę miłej lektruy 😀  








19 komentarzy:

  1. Podobało. :)
    W nastepnym odcinku chcę usłyszeć przed wszystkim, że obaj sa juz całkiem zdrowi. Bo jak nie, to strzelę focha. ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. chłopaki trafili do szpitala, żeby uczucia skrystalizowały się wszystkim. teraz mogą już spokojnie wracać w góry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za przeczytanie Ambitny Autorze 😃 to twój cenny czas tym bardziej jest mi miło. Wrócą na pewno. W końcu jak już się zacznie chodzić po górach to się chodzi bez względu na wszystko. Coś wiem o tym. Nic mnie nie zrazi. Chłopaków też nie.

      Usuń
  3. Niesamowite są te Twoje dialogi. Widać, że wkładasz w nie dużo pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci faktycznie dużo pracy muszę włożyć w to, żeby dialog był naturalny. Ciężka praca 😃 kiedyś wydawało mi się to Syzyfową pracą.

      Usuń
  4. W każdym fragmencie jest tyle emocji, że potem już zapominam, co chciałam napisać i piszę tylko jakieś chaotyczne pochwały, a nic rzeczowego. Może wreszcie mi się uda sklecić parę konkretnych refleksji. To jest to, co mi się teraz nasuwa, w przypadkowej kolejności:
    Po pierwsze, podoba mi się, że nikt tu nie jest samotny. Bohaterowie stanowią dużą, silną rodzinę wraz z powiązanymi z nią przyjaciółmi i każdy ma za sobą ludzi, których kocha, którzy jego kochają, martwią się o niego, kiedy się coś dzieje, i w których ma wsparcie. Nie zawsze tak bywa w życiu, ale to jest piękne i zazdroszczę takim ludziom.
    Po drugie, sny Calvina są bardzo znaczące. Widać, że ciągle przeżywa śmierć córki, a to, że z nikim o tym nie rozmawia, pewnie jeszcze pogarsza jego stan psychiczny. Wzrusza mnie, jak mężczyzna tak kocha swoje dziecko. Ale jest kwestia, czy Calvin wreszcie się otworzy, żeby z kimś o tym mówić? Bo może to by mu pomogło.
    Po trzecie, był moment, kiedy myślałam, że Rafał umrze. Tutaj brawa dla Ciebie, że udało Ci się trzymać w napięciu.
    Po czwarte, wzruszyła mnie Krysia, jej stosunek do Rafała, to, że ciągle jeszcze go kocha. Może rzeczywiście się zejdą?
    Po piąte, ciekawie rozwija się uczucie Justyny i Calvina, tak wbrew temu, co Calvin sobie planuje. Chce być na dystans, odsuwać się, po czym w wyniku pewnych sytuacji, pod wpływem emocji właśnie się do niej zbliża i ich relacja robi wielkie skoki do przodu. Tu właśnie bardzo fajnie pokazałaś, nie sam rozum nami rządzi, i chyba nie da się do końca "zaplanować" spraw uczuciowych. Nieraz dzieje się coś, co nas samych zaskakuje. Ale nie boję się o Justynę, Calvin to porządny facet i niemożliwe, żeby ją skrzywdził. Tylko musi sam się uporządkować i sam sobie zaufać. I otworzyć się na związek.
    Czy to zrobi? To jest pytanie na razie otwarte. Dużo jest tu pytań, na które tylko Autorka moze odpowiedzieć. To dobrze, że trzymasz w napięciu.
    W ogóle stworzyłaś bohaterów, którymi można się zainteresować, a to jest niesamowicie ważne. Kończę te moją przydługą refleksję i dzięki, że mam okazję czytać Twój utwór! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju Emmo to ja dziękuję Ci za tak długi komentarz. Dzięki temu wiem co czujdsz i myślisz o każdym rozdziale. Pięknie to napisałaś . Dla tych komentarzy chce się pisać dalej. Cudowne że lubicie moich bohaterów. W sumie jestem wzruszona, że powieść została tak odebrana dobrze. Teraz tylko pisać dalej. Dziękuję że tu jesteś Emmo

      Ściskam najmocniej jak umiem.

      Usuń
    2. Piszę piszę. Pozdrawiam serdecznie. Będzie ciekawie

      Usuń
  5. Przy okazji swej opowieści bardzo ważne tematy poruszasz i to chyba jest tu najcenniejsze, nawet, gdy trzeba je wyławiać między wierszami zmuszają do refleksji...a refleksji nad życiem nigdy za wiele:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Kochana że i na to zwróciłaś uwagę w tym wszytkim. Potrafisz czytać miedzy wierszami. To piękne. Dziękuję za wizytę i za cenną opinie. Jetseś niesamowita. Ściskam Cię mocno

      Usuń
  6. Strasznie fajnie się czytało! Piszesz tak lekko że mam wrażenie jakbym czytała jakąś dobrą książkę! Jak już się zacznie czytać to nie można przestać :) a teraz ciągle mam w głowie piosenkę Urszuli :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo tak się cieszę że Ci się podobało. Dziękuję z całego serca za czas na lekturę i cenną opinie. Nie wiem co powiedzieć 🙂🙂🙂

      Usuń
  7. Kasiu!
    Nie mogę doczekać się publikacji Twoich postów. Gdy pojawi się, czytam go jednym tchem.
    Jestem okropna bo czas się przedłuża i w końcu należy napisać chociaż jedno zdanie.
    Muszę się poprawić. Koniecznie.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę Łucjo że czytanie tego sprawia Ci taką przyjemność. Muszę pomyśleć co dalej. Ściskam mocno

      Usuń
  8. Po tym fragmencie o zainteresowaniu Judyty Calvinem już myślałam, że może będzie jakiś nagły zwrot akcji :D

    A tak poza tym, to poprawiłabym to zdanie: "Wciąż był pod wpływem znieczulenia oraz silnych środków znieczulających"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam że przeoczyłam ten komentarz. Gdzieś mi umknął. Tak właśnie kombinuje z tą Judytą bo ona chce go żywcem uwieść, a Calvin jest śmiertelnie zakochany w Justynce i chyba dlatego nie wychodzi. Pomyślę nad tym, a tamto zdanie poprawię jeśli nie zapomnę. Dzięki Ci. Ściskam mocno

      Usuń
  9. Biedny Calvin! Co za okropny koszmar! Niestety tak działa nasz mózg. Podświadomie śnią nam się doświadczenia., które przeżyliśmy.
    Ale Anglik wypalił z tym ślubem z Justyną. Pewnie kobita ma teraz mętlik w głowie.


    OdpowiedzUsuń