Proza, góry i muzyka

piątek, 5 września 2014

Po ciemnej stronie księżyca czyli muzyka Pink Floyd - cz. 1




Istota muzyki Pink Floyd...
 
Pink Floyd to mój ukochany zespół rockowy, a odkąd poznałam ich muzykę cenię ich nawet bardziej niż Beatles'ów, choć może nie powinnam, ale cóż... siła wyższa. Dla mnie są po prostu naj naj najgenialniejszym bandem na świecie. Oczywiście doceniam i szanuje wszystkie inne legendarne zespoły i słucham, żeby nie było, że ograniczam się jedynie do Pink Floyd. Na wstępie muszę jednak zaznaczyć, że muzyka Floydów nie jest łatwa i nie jest dla każdego. Jest dla tych, którzy potrafią się oswoić z ich specyficznym graniem i docenić piękne aczkolwiek trudne teksty. Muzyka tego zespołu przenika głęboko do wnętrza słuchacza  - jest bardzo prawdziwa, tak prawdziwa, że aż dotyka twojej duszy. Znam wiele zespołów, ale twórczość żadnego innego nie poruszyła mnie tak bardzo jak tego. Trudno opisać co się czuje słuchając ich. To jest dosłownie paleta emocji, tak to ujmę. Floydzi stworzyli coś niepowtarzalnego : magia efektów dźwiękowych i wizualnych idealnie współgra ze sobą, psychodelia oddziałuje na zmysły, momentami nawet relaksuje, pozwala się słuchaczowi odprężyć.
 
Jest taki koncert Pink Floyd, który ukazał się jako film, nazywa się Live at Pompei, a jego materiał został zarejestrowany w Pompejach, mieście leżącym u podnóża Wezuwiusza, zniszczonym w czasie erupcji wulkanu w 79 roku n.e. Jest to koncert bez widowni. Zespół gra sam dla siebie, a materiał, który znalazł się na krążku został fantastycznie dopasowany do tego niezwykłego mistycznego miejsca, są to : Echoes cz.1 i 2, Carreful with that axe Eugene, A saucerful of secrets, One of these days i Set the control for the heart of the sun. W tle przewijają się zdjęcia, które przedstawiają Pompeje takimi jakimi były przed wybuchem wulkanu. Trzeba zaznaczyć iż koncert ten był wyreżyserowanym niesamowitym spektaklem, a klimat utwórów niepowtarzalny. Słuchając ich zdaje Ci się jakbyś był w samym środku historii tego kultowego miejsca. Wystarczy zamknąć oczy i uważnie się wsłuchać. Często tak słucham Pink Floyd, żeby móc skupić się na każdym dźwięku, a szczególnie na tle muzyki, żeby wyłowić to co jest w dali i w głębi. Tym sposobem za każdym razem wynajduje w muzyce tego zespołu to co najcenniejsze. Kocham tą tajemniczość, która kryje się w klimacie poszczególnych utwórów, a którą można odkryć tylko wtedy, jeśli chcemy ją dostrzec.... Jeśli bardzo chcemy.
 
Muzyka Pink Floyd nie jest muzyką którą można potraktować z lekka, bo jest ona pewnego rodzaju przesłaniem do ludzi i do świata. Jest esencją naszej rzeczywistości, a nie tego co lekkie i przyjemne. Spójrzmy na całą oprawę muzyczną i tekstową. Nie znajdziecie tam choć cienia bezsensowności. Każdy tekst ma głęboki sens, nawet te utwory instrumentalne mają swoją wymowę, którą zrozumiemy gdy uważnie wsłuchamy się w ich brzmienie. Każda nuta, każdy rytm mają swój ukryty sens. Przyjemność znajdziemy zapewne w słuchaniu ich, kiedy dobrze się z nimi oswoimy. Odkrywanie tej muzyki jest niesłychaną przyjemnością dla uszu, bo każdy dźwięk ma w sobie coś takiego, że z miejsca do Ciebie dociera i łagodzi nastrój - uspokaja Cię i wprowadza w stan zawieszenia. Rozluźniasz się i nagle nic innego nie ma znaczenia. Jesteś tylko Ty i muzyka. Zupełnie jak samotna wyspa po środku ocenu - tylko ona i powiew wiatru.
 
Jeśli o mnie chodzi to wszystko zaczęło się od płyty Davida Gilmoura o nazwie About face, którą kupiłam mężowi na urodziny. To jego utwory przekonały mnie do Pink Floyd. Wcześniej słuchałam ich jako małe dziecko niewiele zdające sobie sprawy z fenomenu tej grupy. Jedynym utworem jaki najlepiej zapamiętałam z dzieciństwa był Another brick in the wall cz. 2 z chórem dziecięcym. Zawsze zasypiałam z słuchawkami na uszach mając w głowie właśnie ten kawałek. Tak więc zapuściłam sobie na uszy płytę Davida i muszę powiedzieć, że... Porwało mnie natychmiast. Ten "floydowski" styl, magia tekstu brzmienia. Nagle wróciła mi pamięć z dzieciństwa, przypomniałam sobie wszystkie utwory Floydów których słuchałam jako dziecko za sprawą moich rodziców. Pokochałam ten zespół i kocham po dziś dzień. Udało mi się nawet zdobyć dwa winyle : Dark side of the Moon i The Wall. Stare bo stare, ale jakie brzmienie. Niepowtarzalna jakość. Nie to co płyta cd. Niestety większość naszych płyt to płyty cd z racji tego, że rzadko się zdarza kupić taki winyl w dobrej cenie, ale cieszę się, że mam chociaż te płyty. Wracając do Davida to jest on u mnie na liście na drugim miejscu, zaraz po Jimmym Hendrixie jako jeden z najlepszych gitarzystów na świecie. Jest wirtuozem gitary elektrycznej i nie tylko -  jest mistrzem i tyle. To mój ulubieniec w tym zespole, nie da się ukryć, choć pozostałych członków Pink Floyd również cenię. Floydzi są geniuszami, bo stworzyli coś ponadczasowego. Ten ich rock progresywno - psychodeliczny ma w sobie coś co świetnie oddziałuje na moje zmysły i niemalże stapia z ich muzyką. Genialne jest ich eksperymentowanie z dźwiękiem. Byli chyba pierwszą grupą w historii muzyki rockowej która poczyniła taki krok w tej dziedzinie.
 
Każda płyta Pink Floyd jest inna. Począwszy od pierwszego albumu The piper at the gates of down, kiedy w zespole był jeszcze Syd Barett (niesłychanie barwna artystycznie postać i zarazem zagubiona w świecie szołbiznesu) śledzimy jak zmienia się styl w muzyce tego zespołu. Z  początku był bardziej beatlesowski, ale jakże ciekawy  i sympatyczny i jakkolwiek wolę te późniejsze albumy tak ten podoba mi się biorąc pod uwagę jego specyfikę i zabawne teksty. Podobnie A saurcerful of secrets - album, na którym zawarte utwory mają w sobie coś cudownie groteskowego i zarazem poważnego. Bardzo podoba mi się to zróźnicowanie - od smutku przez melancholię po radość i odwrotnie. Sprawy poważne między tymi beztroskimi. Łzy radości i poruszenie jako reakcja na okrucieństwo i jednocześnie piękno tego świata. Wojna - pokój, zwyczajność i niezwyczajność. Muzyka, która opowiada historię naszego świata. Muzyka która opowiada o ludziach. O ich naturze -  o tym co w nich tkwi. Muzyka, której każde słowo wyraża co innego - piękno i brzydotę, zło i dobro. W tym tkwi całe sedno twórczości tego zespołu. Muzyka Pink Floyd opisuje wszystko takim jakim jest naprawdę, nic nie wybiela, nie dodaje koloru. Nic nie jest tylko czarne albo tylko białe. Rzeczywistość jest różnorodna. Oczywiście są takie albumy, które są tylko smutne jak choćby Final cut, są w całości refleksyjne jak The Wall czy Dark side of the moon, są kojące jak Division Bell, w moim mniemaniu ten album jest melodyjnie najbardziej pozytywny ze wszystkich jakie Floydzi mieli w swojej karierze i co ważne inny niż te które tworzyli z Watersem, album który daje jednocześnie do myślenia, ale jednocześnie jest kojący i sprawia że słuchając go uśmiechasz się. Utwory, które znajdują się na tej płycie przenoszą Cię w miejsca istniejące jedynie w twojej wyobraźni, gdzie panują spokój, lekki wietrzyk owiewa delikatnie twoją opaloną słońcem twarz. Subtelne brzmienie gitary elektrycznej wprawia Cię w niesamowity nastrój. Taka jakby hipnoza, bo ta muzyka hipnotyzuje słuchacza, który chętny jest poddać się tej hipnozie. Kto da się zauroczyć tym tekstom i tym brzmieniom na pewno nie będzie zawiedziony.

Zespół...

Oficjalie grupa zaczęła działalność pod nazwą Pink Floyd w 1967 roku w składzie Syd Barret, Richard Wright, Roger Waters i Nick Mason. Wcześniej tworzyli pod innymi nazwami i wciąż w zmieniającym się składzie już od 1962 roku ( między innymi : Sigma 6, The Abdabs, The tea set, Leonard's Lodgers). Nazwa Pink Floyd pochodzi od połączenia nazwisk dwóch bluesmanów Pinka Andersona i Floyda Councila. Wspomniana powyżej formacja The Abdabs bazowała bardziej na muzyce z gatunku rhythym & blues od którego Barret chciał uciec i stworzyć coś bardziej rockowego. W czteroosobowym składzie zespół nagrał pierwszy krążek pt. The piper of the gates of down czyli po polsku Kozbiarz u bram. Później zaczęły się problemy z liderem grupy Syd Barrettem, który popadł w uzależnienie, a to nie pozwoliło mu na normalne fukcjonowanie w zespole i utrudniało pracę innym członkom zespołu. Przyczyniło się to do usnięcia Syda z zespołu, a co za tym idzie zmiany lidera, którym został Waters. Syda zastąpił David Gilmour, który nagle wrócił z Francji. Jakiś czas działali w pięcioosobym składzie, ale nie trwało to długo. Barret wziął jeszcze udział w nagraniu drugiego albumu A soucerful of secrets po czym odszedł całkowicie i zaczął karierę solową. Warto w tym miejscu dodać, że koledzy z grupy przejęli się losem Syda - postanowili mu pomóć w wyjściu z uzależnienia, zostali też producentami muzycznymi jego płyt.

Pink Floyd brali udział w różnych projektach, między innymi tworzyli muzykę filmową, tutaj : "More", "La valle", "Zabriskie point", "The Committee". Działali również na własną rękę jako muzycy i producenci, np. David Gilmour odkrył i wypromował Kate Bush i współpracował z nią przez dłuższy czas, występował także z innymi muzykami i zespołami jak Unicorn, Wings, Supertramp, Bryan Ferry, Paul Mc Cartney, Grace Jones... Także Rick Wright i Nick Mason mieli swoje solowe projekty, współpracowali z innymi artystami i byli producentami ich tworów : np Rick Wright współpracował z Sinead O'Connor, wystąpił z nią na jej pierwszym albumie pt. Broken China w piosenkach Reaching for the rail i Breakthrough, a Nick Mason współpracował między innymi z Principal Edwards Magic Theatre na płytach "The Asmoto Running Band" i "Round one",  z Robertem Wyattem na krążku Rock Bottom, z Mikiem Mantlerem na płycie Something there.  

W 1969 roku ukazał się dwupłytowy album Ummugumma, album uznany przeze mnie za totalny szczyt abstrakcjonizmu, przynajmniej jeśli chodzi o materiał z drugiej płyty. Dziwne pstre dźwięki i odgłosy (złowrogi krzyk ptaków, huk spadającego ze zbocza kamienia czy latającej muchy) które zostały na niej zarejestrowane były skutkiem eksperymentowania zespołu, każdy z jego członków miał na tym albumie swoje pięć minut. Muszę powiedzieć, że to jedyny krążek Floydów, z którym do dziś nie mogę się oswoić. Rok później w 1970 na rynku ukazała się płyta Atom Heart Mother nagrana z udziałem orkiestry symfonicznej i Chóru Johna Aldissa, co czyni ją niewyobrażalnie wyjątkową. To niesamowite jak oddziałuje na zmysły słuchacza cały jej klimat. Obok Dark side of the moon oraz The Wall uznawana jest za największe muzyczne osiągnięcie w dziejach muzyki rockowej. Chyba najbardziej wyrazistym utworem na płycie jest 24 minutowa suita Atom Heart Mother, będąca swoistym wprowadzeniem do tego albumu. Skąd się wziął taki nietypowy tytuł? Otóż któregoś dnia do studia podrzucono gazetę i na pierwszej stronie był artykuł poświęcony kobiecie w ciąży, której życie podczas porodu podtrzymywała maszyna o nazwie Atom Heart. Był to pierwszy taki przypadek na świecie, w którym kobieta ze wszczepionym stymulatorem serca powiła całkiem zdrowe dziecko. Na pamiątkę tegoż wydarzenia zespół nadał jednemu ze swoich utworów właśnie nazwę Atom Heart Mother co znaczy Matka o atomowym sercu. Jeśli uważnie się wsłuchamy w tle wyłapiemy np. rżenie koni czy odgłos ruszającego motocykla. Sam początek utworu zaczerpnięto z westernu William'a Wyler'a pt. "Biały Kanion". Mimo iż grupa nie była zbytnio zadowolona z efektów końcowych odbiorcy uznali album za rewelacyjny, a ten rozszedł się błyskawicznie.  Nie będzie przekłamaniem powiedzenie, że nie ma na nim ani jednego słabego punktu, mimo iż za najgenialniejszy album tego zespołu uznaje się Dark side of the moon. Nie zamierzam się z tym kłócić, uważam jedynie ze mnie samej ciężko było pokrzywdzić którykolwiek album Pink Floyd mówiąc,że któryś jest gorszy czy lepszy, bo jak już wspomniałam każdy jest inny, całkowicie integralny (z malutkim wyjątkiem, mówię o płycie Ummugumma, choć i ona zapewne ma coś w sobie i pewnie znajdzie się ktoś kto zrozumie i doceni tenże album). Po Atom Heart Mother przyszła kolej na płytę Meddle (1971, Harvest). Mówi się o niej że to album dość dziwny jeśli nie dość mocno specyficzny aczkolwiek mnie odpowiada. Stronę A zaczyna One of these days, piosenka w której cały sens opiera się w zasadzie na jednym zdaniu, a kawałek jest bardzo głośny i dynamiczny, lekko zabarwiony grozą, tajemniczością. Hipnotyczne uderzenie basu bardzo szybko rozwija się i sprawia, że utwór nabiera hardrockowego charakteru. Na pewno nie pozwoli nam zasnąć, dostajemy wręcz energetycznego kopa. Przy okazji omawiania Meddle trzeba nadmienić iż album ten pozwolił rozwinąć się Gilmourowi jako gitarzyście. Właśnie wtedy odnalazł on swój styl i sukcesywnie doskonalił swoje zdolności. Myślę że jego profesjonalizm da się zauważyć w każdym następnym utworze. Całkiem sympatyczne są Saint - Tropez i Pillow of winds, Fearless, zaś najpiękniejszy utwór na Meddle, a raczej suita zwie się Echoes (pojawiła się później na Live at Pompei). Jest ona wielowątkową niesamowicie ciekawą dźwiękowo kompozycją, stanowiącą zarazem efektowny zbiór motywów. Najmocniej zaskoczy nas jednak rewelacyjna i kunsztowna solówka Gilmoura. Mnie osobiście bardzo miło zaskoczyła dziwność tej płyty, w żaden sposób mi ona nie przeszkadza.

W 1972 roku ukazała się album Obscured by clouds (1972, Harvest) krążek niedoceniony choć niewątpliwie na uznanie zasługujący. Wyszedł dokładnie na rok przed ukazaniem się Dark side of the moon, tak więc muzycy byli wówczas w świetnej formie. Tworzony był pospiesznie z racji tego, że zaraz po nim miała wyjśc ścieżka dźwiękowa do filmu "La Valle" Barbreta Schrodera, jednak w niczym nie ustępuje wcześniejszym płytom. Ukazuje bardzo nietypowe i intrygujące oblicze grupy przedstawiając na przemian utwory ciężkawe, trudne i melanchonijne to znów lekkie, łatwo wpadające w ucho. Każdy z nich w jakiś sposób zapada w pamięć. Więszość z nich to kompozycje instrumentalne, niektóre budzące napięcie jak choćby Mudmen i tytułową Obscured by clouds.

Nie da się ukryć, że największy przełom dla Pink Floyd to moment, kiedy na rynku ukazał się album Darks side of the moon (1973). Dlaczego? Krążek przynióśł grupie ogromny sukces, przeistaczając ją jednocześnie w zespół wczechczasów, a który dziś jest już prawdziwą legendą. Trudno zapomnieć zespół którego album przez 720 tygodni nie schodzi ani na moment z listy najlepiej sprzedających się płyt na świecie ( chodzi tu o listę publikowaną przez popularny magazyn Bilboard - Dark side of the moon zajmował na niej przez 14 tygodni z rzędu pierwsze miejsce). Nie znam drugiego takiego zespołu, który powtórzyłby ten sam sukces. Cały materiał to jedna wielka refleksja nad światem i jego problemami, refleksją o człowieku i jego życiu doczesnym, istotą istnienia i znaczeniu podstawowych wartości. Zamierzony cel członków zespołu przy pracy nad tym albumem został osiągnięty. Stworzyli arcydzieło ponadczasowe. Każdy szczegół został dopracowany do perfekcji : dźwięk, teskty, technika, dokładnie wszystko. W tle przewijają się różne odgłosy np. bicie serca, dźwięk mechanizmu zegara, brzęk monet, startującego samolotu, a także głosy przypadkowych osób zaproszonych przez Watersa do współtworzenia tej płyty, pojawiły się one w utworach Money, a także Brain damage. W czasie pracy nad płytą doszło niestety do pierwszego poważnego konfliku pomiędzy Watersem, a resztą zespołu, w kwestii podejmowania decyzji dotyczącej koncepcji albumu. Z racji, że autorem wszystkich tekstów był Roger Waters rościł on sobie prawo do podejmowania wszystkich decyzji, co spotkało się z wielkim niezadowoleniem kolegów. Kłótnie w zespole były coraz częstsze i burzliwsze, co nie przeszkadzało jednak w tworzeniu coraz lepszej muzyki. Zazwyczaj jest tak że im większe awantury tym gorsza jakość materiału, ale nie w przypadku Pink Floyd gdzie każdy wkładał  jak najwięcej własnej inwencji i ambicji w to by materiał był jeszcze lepszy. Najbardziej na tej płycie ujmuje mnie i wzrusza kawałek Us and them, nie tylko tekstowo ale i melodycznie, ale żeby nie skrzywdzić innych utworów powiem, że cała płyta jest genialna i tyle. Można by jeszcze wiele powiedzieć na temat Dark side of the moon ale wtedy pisałam bym chyba cały dzień i jeszcze trochę. Może kiedyś wspomnę ten album już całościowo w którymś poście, nie wykluczam tego w żadnym razie, bo Dark side... budzi we mnie ogromne emocje za każdym razem gdy go słucham.

Rok 1975 przynosi kolejną perełkę muzyczną, jest to płyta Wish You were here, która przyniosła uspokojenie, jeśli mowa o samym klimacie i tonie utwórów. W niezwykły nastrój wprowadza nas już utwór Shine on You crazy diamond, a właściwie jest to suita, którą koledzy napisali o Barrecie lub dla Barreta jak kto woli. To właśnie on jest tym Diamentem, szalonym, ale jakże barwnym. Utwór składa się z dziewięciu częśći. Najpierw słyszymy częśći od 1 do V jako wstęp do całego albumu, po nich następują kawałki Welcome to the machine, Have a cigar zaśpiewane przez Roya Harpera, zaprzyjaźnionego saksofoniste, potem tytułowe Wish You were here przepiękna nastrojowa ballada przy dźwiękach gitary akustycznej no i głos uwielbianego przeze mnie Gilmoura. Utwór ten również powstał z myślą o Barrecie, którego mimo  nadal brakuje kolegom z zespołu. Po niej następują kolejne nieco już żwawsze częśći "Shine on..." od VI - IX. Płyta robi wrażenie, nie da się powiedzieć że nie. Z tego też względu nie rzadziej niż inne zapuszczam ją na uszy, kiedy potrzebuje się porządnie zrekasować.

Kolejny album Pink Floyd to Animals, dosyć specyficzny, którego szydercza wymowa niektórych bawi, innych może zezłościć a jeszcze innych zdołować. Autor tekstów Roger Waters przyrównuje tu społeczeństwo do zwierząt, a dokładnie do psów, świń i owiec. Psy to biznesmani, karierowicze dla których liczy się jedynie mamona, dla której zdolni są zabić, nazywa ich pełnymi nienawiści frustratami. Owce to ludzie, którzy służą innym za popychadła, biernie wykonujące czyjeś polecenia, nie znający własnej wartości. Świnie to znów dygnitarze, zakłamani i bezwzględni. Tak więc na płycie znalazły się  utwory : Pigs on the wing cz. 1, Dogs, Pigs (three different ones), Sheep, Pigs on the wing cz. 2. Gościnnie na tej płycie wystąpił Snowy White, a śpiewa głównie Waters, jedynie Dogs wykonuje wspólnie z Gilmourem ( jest on także współautorem tej kompozycji). Na Animals również dosłyszymy się różnych, także tych niepokojących czy złowieszczych dźwięków (syntetyzator dżwięku nie jest nam obcy) i odgłosów wymienionych zwierząt. Atmosfera jest na przemian sielska lub budzi lęk. Słuchając tego albumu doświadczamy więc różnych emocji, ale to tylko urozmaica nam tą rozrywkę. Najdłuższym i najbardziej rozbudowanym kawałkiem jest wspomniany 17 - minutowy utwór Dogs, który charakteryzuje się żwawym tempem, pozostawia nam jednak moment na zaczerpnięcie oddechu pomiędzy kolejną serią gwałtownych i przenikliwych uderzeń w struny gitary elektrycznej. Urozmaica go dodatkowo nałożone echo oraz przetworzone szczekanie psów. Kawałek Sheep początkowo spokojny stopniowo przeradza się w coraz bardziej dynamiczny. Trudno nie polubić tej płyty, choć słuchanie wymaga dużego skupienia i uwagii, żeby dostrzec walory każdego utworu. Z początku wydawał mi się dziwny i mdły, ale po kilkakrotnym przesłuchaniu udało mi się go zaakceptować i "nawet" pokochać.


Koniec części 1. Ciąg dalszy następi niedługo. Zaczniemy od The Wall.

Źródła :

Magazyn Teraz Rock :Pink Floyd po całości, nr. 1 (3) 2009
Pink Floyd Encyklopedia : Vernon Fitch, grudzień 2002
Pink Floyd : Psychodeliczny fenomen : Sławomir Orski, Wydawnictwo Rock - Serwis, Kraków, 1994











 
 
 

2 komentarze:

  1. Muzyka Pink Floyd przewijała się w moim życiu od najmłodszych lat. Nie mogę o sobie jednak powiedzieć, iż jestem jakąś wielką fanką tej grupy, ale dla pocieszenia powiem, że nigdy nie byłam zagorzałą słuchaczką jakiegokolwiek zespołu. Raczej słuchałam wszystkiego po trochu, tworząc przy tym długą listę ulubionych utworów. Nie mniej jednak podziwiam twórczość Pink Floyd i podziwiam tych, którzy tak pięknie i zrozumiale potrafią to opisać. Wielki szacunek dla Ciebie....za talent. Aż normalnie czuję, że daleko jestem za Tobą. Moje pióro utyło chyba i stało się leniwe, he,he.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci Kochana. Ja powiem tak. Musiałam dojrzeć żeby docenić ich twórczość. Minęło aż 22 lata aż dostrzegłam jaka magia jest w każdym ich utworze. Cieszę się, że komuś podoba się to co pisze.

    OdpowiedzUsuń