Proza, góry i muzyka

sobota, 29 lutego 2020

Gorczańskie wypady - Lubań

Sierpień 2019 - Tylmanowa- Lubań

Można powiedzieć, że pogoda mi się udała. Nie było ani zimno ani za gorąco, ale słoneczko świeciło co uprzyjemniało mi wędrówkę Z domu wyszłam przed siódmą i szczęśliwie zdążyłam na busa o 7:30 jadącego w kierunku Szczawnicy. Należy wysiąść w Tylmanowej na przystanku przed mostem, to jest dosłownie przed Krościenkiem nad Dunajcem. Przed rozpoczęciem wycieczki poszłam jeszcze do sklepu kupić sobie coś na drogę i podbić książeczki z PTTK u. Zanim znalazłam zielony szlak trochę mi niestety zeszło... Oczywiście poszłam złą drogą i musiałam się wrócić do głównej biegnącej wzdłuż szosy, a potem podejść kawałek boczną do szlaku. Gdy już znalazłam oznakowane drzewko spokojna i zadowolona poszłam dalej. Z początku idzie się po równym ale niedługo bo zaraz potem natrafiamy na znak wskazujący że trzeba iść do góry. Skręcamy w prawo na tzw. Kalwarię Tylmanowską biegnącą aż na Basztę (440 m n.p.m). Od tej pory już cały czas mamy pod górkę z małymi przerwami. Po drodze mijamy rząd metalowych krzyży (tutejsza droga krzyżowa) oraz przepiękną i zapewne bardzo starą figurę Pana Jezusa Zmartwychwstałego z drewna. Stąd podziwiam Tylmanową i Dunajec w dole. Niesamowicie mnie cieszą takie widoczki. Cały czas wspinam się tą wąską stromą ścieżką pomiędzy brzozami. Jest pięknie i cicho, a widok brzózek jeszcze bardziej mnie zadowala. Nie chce się opuszczać takich miejsc. Czasem zatrzymuje się,  rozglądam by jak najdłużej obcować z gorczańską przyrodą. Gdy w końcu wychodzę z lasu docieram do miejsca, w którym ludzie robią ogniska, a wokoło rzecz jasna rozrzucone śmieci, których nie chciało się zabrać ze sobą. Ogarnia mnie złość na to wspomnienie.  Jak można zaśmiecać takie piękne miejsca? Czy nawet turyści nie mają szacunku do górskiej przyrody?  A może to pseudo turyści zostawili po sobie ten bajzel, wrrrr. Skandal po prostu. Wychodzę wreszcie na rozleglą łąkę lub też polanę jak kto woli i szlak zielony na moment się urywa. Pierwszy raz szłam tym szlakiem w dodatku sama, więc musiałam posiłkowac się mapą i kompasem żeby wiedzieć gdzie iść dalej. Nalezy iść przez łąkę koło pól by dotrzeć do kolejnego oznakowanego drzewa. Uważajcie na znaki, gdyż bardzo łatwo zboczyć z właściwej drogi.


Poniżej: Widok z Baszty



Wspinaczka na Basztę 










Poniżej  : Widoki z polany











Na szlaku ludzi jest jak na lekarstwo. Tym lepiej bo wędrując można odpocząć fizycznie i psychicznie... (no pod warunkiem że się nie spotka głodnego niedźwiedzia). Po drodze minęło mnie zaledwie kilka osób idących z Lubania do Tylmanowej. Później już nikogo nie spotkałam aż do bazy pod Lubaniem... No tak, wszystko by było super gdyby nie obtarte pięty, jednakże nie przez nowe buty, gdyż nowe nie były.  Im wyżej się pięłam w górę kamienistą drogą tym bardziej mi owe pięty dokuczały, ale starałam się skupić nie na bólu, lecz na tym co mnie otaczało. Wspinaczka dłuży się trochę nie powiem bo praktycznie całą drogę idziemy lasem mieszanym porastającym wybitną Makowice, a ta lubi dać w tyłek. Borówek nie pojadłam bo były wyjedzone, za to udało mi się zerwać malin. Do bazy na Lubaniu jeszcze kawał drogi. Cała trasa zajmuje 4 do 5 godzin, co prawda czas przejścia zależy od możliwości indywidualnych każdego wędrowca. Mnie dała nieźle popalić, lecz nie krzywduje sobie. Kontakt z naturą wszystko rekompensuje, wszelkie trudy. Tempo miałam nienajgorsze, bo zrobiłam tę trasę w niecałe cztery godziny. Byłam w szoku, gdy spojrzałam potem na zegarek, już na miejscu. Nie dowierzałam. Pod górę zawsze pędzę niczym kozica, nogi same mnie niosą. A miałam się nie spieszyć. Dobrze że nie było upału, dzięki temu duzo. Po wyjściu z lasu ukazuje się naszym oczom grzbiet Pienin Właściwych, z Trzema Koronami na czele. Trudno ich nie rozpoznać właściwie. Zauroczona niebywale tymi widokami z ciężkim sercem opuszczam owe miejsce które jest wspaniałym punktem widokowym. Niestety zaczyna grzmieć i błyskać się. Burza przyszła z Tatr, nad którymi było ciemno.  - No to amen w pacierzu - myślę sobie przyspieszając kroku. Nie panikuje bo to nie ma sensu, po prostu idę żwawym krokiem przed siebie. Byle do przodu. 










Poniżej: To ciemne pasmo to oczywiście Pieniny, a nad nimi ledwo widoczne Taterki







Do celu zostaje godzina drogi o czym informuje mnie tabliczka przytwierdzona do drzewa. Wieże widokową na Lubaniu już widać. To bardzo pocieszające w zwiazku z pogarszającą się pogodą. Niebo niespodziewanie pociemniało, także nad Gorcami, w dodatku zaczyna kropić i jeszcze mocniej grzmi. Zatrzymuje się by wyjąć z plecaka pelerynę ponieważ dopada mnie przeczucie, że zaraz lunie. Idę dalej tym razem odkrytym terenem. Nagle dochodzi mnie trzask taki, że gotowam z butów wyskoczyć. Gdzieś daleko wali piorunami, ale słychać tak jakby to było blisko. Nieraz już tego doświadczyłam, między innymi na Babiej Górze. Z grozą myślę o tym co się dzieje w Tatrach. Tam się dopiero działo. Tu miało nie być burzy, żadnego powiadomienia smsem nie dostałam. Gdybym wiedziała że tak będzie pewnie bym nie poszła w góry...  No nic, mimo tego staram się nadal cieszyć pięknymi widokami.  Zdjęć już nie robię, zostawiam to na później, chce bowiem jak najszybciej dotrzeć do  bazy. Gdy zauważam brak znaków zaczynam się nerwowo rozglądać. Ani śladu. Dopada mnie nieprzyjemna  myśl iż chyba zabłądziłam. Gdzieś przeoczyłam znak i poszłam źle.  No ładnie,  ładnie, pogratulować. Nagle zaczyna lać, dosłownie wali żabami - w Gorcah to normalne. Tymczasem wieża widokowa na Lubaniu coraz bliżej co oznaza że baza jest tuż tuż. Zauważam waską ubitą ścieżkę wiodącą delikatnie pod górę, więc wybieram ją, a ona wyprowadza mnie wprost na ogromną polanę na skraju której znajduje się niewielka drewniana wiata - centrum zarządzania bazą na Lubaniu. Wiatę ledwo widać, gdyż wszędzie jest gęsta mgła, ale jest, widzę ją i to napawa mnie wielką radością. Nie  ukrywam wcale, że sytuacja, w której się przez moment znajdowałam podniosła mi ciśnienie. Byłam pewna, że się zgubiłam, a okazało się że szlak skręcił wcześniej, a ja sobie poszłam na około, wyszłabym koło wieży. Dotarłam do celu cała i zdrowa w towarzystwie piorunów i deszczu. Sama dotarłam i nie zginęłam w lesie i nie zjadł mnie niedźwiedź. 

Poniżej: Widoki na zachód 






Poniżej: Ta kopka to Makowica, którą musiałam pokonać w drodze na Lubań 




I wszystko za mgłą 

Tak jest pod Lubaniem po deszczu 😃
Prawda że mistycznie






Dotarłam do bazy mokra, ale nie aż tak jakby się mogło wydawać. Niektórzy byli bardziej mokrzy i dygotali z zimna. Od razu poczęstowano nas gorącą malinową herbatą która prędko postawiła nas na nogi. Poza mną były tam jeszcze dwa duże psy ze swoimi właścicielami, rodzice z dziećmi, z których najmłodsze miało może roczek. Wszyscy w dobrych humorach. W zasadzie nic w tym dziwnego, wszakże w  górach wypada mieć dobry humor i zarażać nim innych. Siedząc przy piecu grzaliśmy zmarznięte dłonie i opowiadaliśmy sobie wzajemnie różne zabawne historie, nie brakło również żartów, od których można było zrywać boków. Siedzieliśmy tak razem dopóki nie przestało padać, potem większa część towarzystwa się rozeszła, każdy w innym kierunku. Zostałam na miejscu z opiekunką bazy (przewodnik beskidzki) oraz kolegą z Warszawy, który wcześniej przyszedł innym zielonym szlakiem z Grywałdu. Z miejsca złapaliśmy porozumienie. Naprawdę nie pierwszy raz spotykam w górach ludzi, z którymi można na luzie pogadać o wszystkim i dobrze się bawić, chociaż widzieliśmy się pierwszy raz w życiu. Połaczyły nas góry i doświadczenia. Po godzinie dołączyły do nas dwie następne osoby, dwoje bazowych dziewczyna i chłopak w moim wieku. Wracali z zaopatrzeniem, po który byli w Grywałdzie. Też im nieźle dolało w drodze. I ta dwójka od razu zdobyła moją sympatię. Cała trójka okazała się super towarzystwem. 

Na końcu dotarły do bazy dwie dziewczyny idące z Turbacza. Biedne koleżanki były kompletnie przemoczone i zmęczone drogą. Jak by nie patrzeć ze schroniska na Turbaczu na Lubań trzeba liczyć jakieś 30 km co najmniej.  Kiedyś szliśmy tą samą drogą z mężem, wiem zatem że jest to solidny kawał drogi, a przy takim deszczu jak wtedy był to jest  droga przez mękę.  W takim składzie zostaliśmy do rana ponieważ grupa, która miała przybyć zrezygnowała ze względu na ulewę. Mimo to było bardzo wesoło. Do pierwszej w nocy siedzieliśmy przy piecu i śpiewaliśmy dopóki nam głosy nie wysiadły. Wieczór był piękny, chociaż zimny, bo tylko jedenaście stopni. Poszłyśmy jeszcze z dziewczynami na Wieżę popatrzeć na okolice z góry. Widoki z wieży oszałamiające o czym zaraz się przekonacie. Kiedy byliśmy na Lubaniu w 2008 roku wieży widokowej jeszcze nie było. Wówczas mieliśmy piękną pogodę i odkryte Tatry nad Pieninami i Jeziorem Czorsztyńskim. Na szczycie wieży okropnie wiało więc trochę zmarzłam mimo, że miałam na sobie ciepły polar. Nie pomyślałam, żeby zabrać ze sobą termos z gorącą herbatą. Kolejny raz zachwyciło mnie morze mgieł  spowijające wszystko wokoło. Szczyty były ledwo widoczne, a na horyzoncie dostrzec mogłyśmy drobne światełka. Jedno z nich paliło się na stacji na Kasprowym Wierchu. Spędziłyśmy na górze dobrą godzinę. Rozgwieżdżone niebo przyprawiało o zawrót głowy.  Takie noce są najpiękniejsze, a człowiekowi nie chce się spać. Można tak siedzieć do rana patrząc w niebo. Żałuję że nie wstałam na wschód słońca ale nie zadzwonił mi budzik. Dziewczyny wstały i poszły. Potem przysłały mi swoje zdjęcia na maila. Są boskie. Następnym razem wstanę. Tak przyjemnie mi spało w tym namiocie pod Lubaniem, że wstałam rześka i wypoczęta. Kocham to miejsce, bo jest niezwykłe magiczne i przyjazne. Gorce są zjawiskowym pasmem o czym już nie raz wspominałam w moich postach. Dużo o nich jest i będzie w mojej gorczańskiej powieści Idąc pod prąd, którą publikuje tu na blogu, bo to moje ukochane pasmo obok Pienin, Beskidu Sądeckiego i Wyspowego. Gorce to niemal mekka dla moich bohaterów rozkochanych w tych górach. 


Poniżej: Widoki z wieży widokowej 

To co widać z góry rano 




I znowu ta Makowica 😃😃😃 








Baza za dnia i okolica 





Poniżej: Baza namiotowa widziana z góry 


Poniżej: Tak rano wygląda Jezioro Czorsztyńskie 😃😃😃 



Zza drzew wyłania się  Czorsztyn i Jezioro Czorsztynskie


Poniżej: Krzyż i ołtarz papieski związane z wizytą Jana Pawła II 






A to ja  na wieży widokowej 










Poniżej: Zdjęcia koleżanki ze wschodu słońca 

Dziękuję Sylwia 😃😃😃 









CIEKAWOSTKI


Baszta jest to strome zakończenie grzbietu Makowicy tuż u ujścia Ochotnicy do Dunajca. Wybitny i wypiętrzony stok Baszty był jednym z punktów oporu polskich jednostek Armi Kraków przeciw niem okupantowi we wrześniu 1939 roku. Na grzbiecie tego szczytu usytuowane było sanktuarium do którego przyczynili się tylmanowscy księża w latach 70 - tych ; Józef Dominik oraz Stanisław Smaga. Figury znajdujące się w zasięgu tylmanowskiej kalwari wykonał Tomasz Zabrzeski z Kłodnego. Tuż pod szczytem Baszty zobaczyć można wspomnianą już figurę Jezusa zmartwychwstałego. 

Makowica (857 m ) to potężny szczyt na zachód od Tylmanowej, stromo wypiętrzony nad doliną Dunajca. Niegdyś na grzbiecie Makowicy w kierunku Lubania można było podziwiać piękne widoki z polany Czerteż oraz Pasterskie, dziś już nie ponieważ całkiem zarosły

Lubańskie ( 650 m) to grzbiet Lubania stromo opadającego nad centrum Ochotnicy Dolnej. Na zachód od Lubanskiego znajduje się dolina potoku i osiedle o tej samej nazwie. 

Lubań (1225 m)  to wybitny szczyt pomiędzy dolinami Ochotnicy, Dunajca i Krośnicy. Wraz z wydłużonym grzbietem Runka (1005 m) traktowany jest przez geografów jako samodzielna grupa górska i zaliczony do Beskidu Sądeckiego. Różnica wysokości względnych pomiędzy Lubaniem, a doliną Dunajca w Tylmanowej dochodzi do 840 metrów. Góra ta posiada dwa wierzchołki, wyższy ma 1225 m, niższy 1211 m, a pomiędzy nimi jest Polana Lubań zwana też Wierchem Lubania. Masyw Lubania charakteryzuje cieplejszy i suchszy klimat przez co występuje tu bujniejsza roślinność ( ponad 40 % lasów to drzewostany szpilkowe). Pierwsze wycieczki przychodziły tu już w 1845 roku. W śródkowej części Polany Lubań widoczne są resztki istniejącego tu niegdyś jeziorka wannowego, zasilanego przez wody opadowe. O stawku tym pisał w swoim poemacie Bogusz Stęczyński. Istnienie jeziorka potwierdził Kazimierz Sosnowski w swym pierwszym przewodniku po Beskidach Zachodnich. Opowieści górali mówią że zapadł się w tym miejscu koszar z owcami. Od tego czasu w święto św.  Jakuba 25 lipca, można usłyszeć dźwięk dzwonków, beczenie owiec i nawoływania juhasów. Drugie jeziorko, mniej znane znajduje się na północno zachodnim ramieniu góry,  na wysokości 700 m na Polanie Jezierne. Jest to zbiornik częściowo zarośnięty i zasilany przez wody podziemne. 

Pierwsze schronisko PTT na Lubaniu zostało spalone w 1944 roku przez Niemców,  którzy zabili tu dwóch partyzantów - ku ich pamięci postawiono na Polanie Lubań krzyż. Polegli zostali pochowani na cmentarzu w Ochotnicy Dolnej. Z tamtego schroniska powstałego w 1943 roku ( najpierw prywatne, od 1939 roku zarządzało nim Tatrzańskie Towarzystwo Narciarzy) ostały się tylko podmurówki. Obok ruin dawnego schroniska znajduje się okazała ambona skalna z piaskowca magurskiego zwana Samorody. W latach 70 - tych działo na Lubaniu (na jego połud. stoku na Polanie Wyrobki) schronisko turystyki kwalifikowanej - bacówka, która spaliła się w styczniu w 1978 roku. Na jej miejscu OZGT PTTK w Nowym Sączu uruchomił małą bazę namiotową. Obecna baza działa od lat 60 - tych, początkowo prowadzona przez Almatur, potem przez Studenckie Koło Przewodników Górskich aż do teraz. 



Fot. 
https://gorydlaciebie.pl/wyprawy/luban/luban-schronisko-1977-cz/



Fot. https://gorydlaciebie.pl/luban-schronisko-1944-gpn/


Panorama Tatr z Lubania 


Fot. 
https://zieloniwpodrozy.pl/co-widac-z-lubania/



Nazajutrz przyszło mi pożegnać się z Lubaniem. Musiałam wracać do Krakowa, dfo moich dziewczyn bo mąż szedł do pracy na rano. Z ciężkim sercem stamtąd odchodziłam zostawiając to niezwykłe miejsce do następnej wizyty. Następnym razem idziemy wszyscy razem. Po śniadaniu nawiedziłam jeszcze raz wieże widokową, żeby zobaczyć to czego nie było widać w nocy  a potem obeszłam okolice góry oraz bazy i porobiłam zdjęcia.  Przed samym wyjściem pomogłam opiekunom bazy umyć stos naczyń i gary, które zostały po kolacji. Towarzyszył mi Ania, jedna z poznanych koleżanek. Reszta ekipy poszła po borówki na pierogi. Ah, jak żałowałam że nie zostanę na takim pysznym obiedzie. Może następnym razem. Do Krościenka nad Dunajcem schodziłam z Sylwią i z Anią czerwonym szlakiem. To dość  długi, ale łagodny ( właściwie najbardziej lajtowy) i bardzo ładny pod względem widokowym odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego. Nie jest on tak piękny jak odcinek z Przełęczy Knurowskiej na Lubań, ale również zachwyca. Niestety zdjęcia z tamtego wypadu przepadły.  I tym razem nie udało mi się uchwycić rozgwiezdzonego nieba, ale nie wszystko co cieszy musi być utrwalone. To co cieszy często bywa niepowtarzalne. Przy schodzeniu trochę dokuczało mi nadwyrężone kolano ( pamiątka z trasy Chata pod Niemcową - Piwniczna). Odzywa się co jakiś czas, na szczęście nie zawsze. Pogoda dopisała i burzy nie było jak zapowiadali. Spokojnie zeszłyśmy do miasteczka. Gdy byłam na górze dotarły do mnie tragiczne wieści dotyczące ofiar porażenia piorunem na Giewoncie. Coś strasznego. Powstrzymam się od osądów, gdyż dużo już na ten temat powiedziano. Kolejne słowa nie przywrócą życia tym dzieciom, które zginęły. Pokój ich duszom... Bądźmy rozważni w górach, słuchajmy ratowników i przewodników, gdy mówią że lepiej nie iść bo będzie burza. Pakując się w kłopoty narażamy także ich zdrowie i życie. Uszanujmy ich ostrzeżenia by uniknąć niebezpieczeństwa. Z piorunami nie ma żartów. 

Poniżej walory czerwonego szlaku 




Mgiełka powoli opadała 


Drzewa są magiczne 













Do zobaczenia Lubaniu, do zobaczenia Gorce 

Źródła : 


1. Gorce :  przewodnik monograficzny : Andrzej Matuszczyk, Wydawnictwo Górskie, Poronin 1992 


2. https://www.chatki.com.pl/luban.html


Dziękuję  Wam za odwiedziny i komentarze.