Proza, góry i muzyka

czwartek, 29 października 2015

Czym byłaby sztuka bez smutku?

                                                                        Hey Kochani

Zima  na szczęście już sobie poszła. Jak była tak się rozpłynęła razem ze śniegiem, który rozpuścił się w tempie błyskawicznym. I dobrze. Pogoda jest względna, a ja i tak mam doła. Chwilowo, ale mam, bo czasem się to zdarza. W sumie nie wiem o co tak naprawdę biega, ale czuje się tak jakby mi czegoś brakowało. Momentami czuje się tak jakby mnie ktoś zamknął w złotej klatce. czy Wy również się tak czasem czujecie? Dziwne uczucie. Nawet nie wiem jak określić to co czuje.... Fakt, czasem lubię się poumartwiać, posłuchać smutnych piosenek, poczytać smutne książki, bo tak naprawdę wszystko co jest w sztuce pięknego jest przede wszystkim smutne... Nieraz wręcz potwornie. Artyści są przeważnie chodzącymi depresantami, którzy skłaniają nas do głębokich refleksji i urzekają talentem. Tak więc widzicie, że bez smutku się nie obędzie. Najlepsze książki to te które kończą się tragicznie i przesiąknięte są po brzegi dramatyzmem. Zawsze takie lubiłam, więc sama postanowiłam zacząć coś pisać, choćby dla własnego poczucia spełnienia. Nie widzę jej póki co na półkach w księgarniach, ale... Może kiedyś się uda, nie tracę nadziei. Staram się myśleć pozytywnie mimo iż wszyscy straszą mnie jak ciężko wydać książkę w Polsce, że graniczy to niemal z cudem. Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę ale nie zamierzam się poddać. Jeśli ją skończę na pewno będę walczyć do końca o to by ktoś mi ją opublikował. Zawsze trzeba walczyć o marzenia, bez tego się nie spełnią. Powiem Wam że nawet nie chodzi mi o pieniądze ani o sławę. Sława jest uciążliwa i często przynosi ból. Wiele jest znanych osób, które zapłaciły wysoką cenę za spełnienie swoich marzeń, za zrealizowanie się w życiu, bo nie odnalazły się w tym obcym świecie, którego próg przekroczyli. Rzeczywistość okazała się zbyt okrutna, zbyt ciężkie brzemię przyszło im nosić. Gdy nagle stajesz się sławny i bogaty, szybko tracisz poczucie rzeczywistości. Łatwo się zachłysnąć tym co daje ten inny świat, a potem z przerażeniem uświadomiasz sobie, że gdzieś w tym wszystkim zatraciłeś samego siebie i swoje szczęście. Tak niewiele trzeba żeby zgubić właściwą drogę w życiu, zboczyć z wyznaczonej ścieżko. A potem błądzisz wśród ciemności szukając światła, ale jego nie ma. To niesprawiedliwe, że robienie tego co się kocha potrafi tak stoczyć człowieka w przepaść. Każdy chce robić w życiu to co lubi, a nie to co musi. Są więc dwie drogi, zaryzykować albo żyć w niepewności. Zatem próbuj, rezygnuj z niczego. Albo Ci się uda, albo przepadniesz. To zupełnie tak jak w miłośći prawda? Kto nie ryzykuje ten w kozie nie siedzi. Życie jest jak gra, bo nigdy nie daje gwarancji, że wygramy. Tak więc całe życie ryzykujemy rzucając na szalę nasze szczęścię modląc się by coś nam się udało, zaciskając pieści albo trzymając kciukasy. Życie jest rosyjską ruletką, szczęśliwym układem w pokerze. Warto szukać, bo ci którzy szukają w końcu znajdują to czego szukali, czyż nie?
 
Niedawno całkowicie oczarowała mnie nowa piosenka Adele pt. Hello pochodząca z najnowszego albumu tej genialnej angielskiej piosenkarki. Kiedyś już wspominałam, że uwielbiam słuchać tej niezwykłej osóbki, bo nie dość, że ma fantastyczny pełen emocji głos i mądre życiowe teksty. Jej piosenki poruszają mnie do głębi, odnajduje w nich to co rzadko dzisiaj można znaleźć u współczesnych artystów. Utwory Adele to kwintesencja prawdziwej muzyki, wyrażające wszystkie emocje i przeżycia i każdy słuchacz może u niej znaleźć cząstkę swoich doświadczeń. Piosenka Hello jest utworem o stracie ukochanej osoby, której kiedyś złamało się serce. Bo w życiu tak jest, że czasem  nawet przez pozornie głupie błędy tracimy kogoś na zawsze, bezpowrotnie. Może to być partner lub przyjaciel albo członek rodziny. Każdemu można złamać serce, świadomie lub nie, a jednak rana krwawi długo i nie chce się zabliźnić. Nasz żal nie zawsze pomaga skrzywdzonej osobie, nie wystarczy też zwyczajne przepraszam. Są rzeczy za które przeprosić się nie da. Człowiek miota się wówczas, między przeszłością a teraźniejszością, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, bo ciągle rozmyśla, zastanawia się gdzie popełnił błąd. Czasem chciałoby się cofnąć czas, ale prawda jest taka, że się nie da. Powrót do przeszłości jest niemożliwy, a spotkanie po latach przynosi tylko ból obu stronom. Nagle okazuje się, że ten ktoś zamknął już stary rozdział i zaczął nowy, w którym nie ma dla nas miejsca. Niektóre błędy wiele nas kosztują. Słuchając Hello mam ciary. Okropne ciary, tak jakby sama to przeżywała. Już dawno żadna piosenka, tak mnie nie dotknęła. Posłuchajcie.
 
 
 
 
Pozwoliłam sobie zapożyczyć tłumaczenie z tej strony :
 
Cześć, to ja
Zastanawiałam się,
Czy po tych wszystkich latach
Chcesz się spotkać,
By zostawić to wszystko za sobą
Mówią, że czas leczy rany
Ale ja nie czuję się uleczona


Witam, czy mnie słyszysz?
Jestem w Kalifornii marzę o tych, którymi kiedyś byliśmy,
Gdy byliśmy młodsi i wolni
Zapomniałam jakie to uczucie, gdy ma się świat u stóp
Jest wielka różnica między nami
I to liczona w milionach mil

Witam, z drugiej strony
Musiałam dzwonić tysiąc razy by Ci powiedzieć,
Przepraszam, za wszystko, co zrobiłam
Ale gdy dzwoniłam nigdy nikogo nie było w domu

Witam raz jeszcze
Przynajmniej mogę powiedzieć, że starałam się rzec Przepraszam za złamanie Ci serca
Ale to nie ma znaczenia, bo najwyraźniej już się tym nie przejmujesz

Cześć, jak się masz?
 
A oto inne cudowne piosenki Adele, ciepłe pełne emocji i uczucia. Moje ukochane.
 
                                                       Adele : One and only
 
 
Adele Someone like U
 
Adele : Don't U remember
 
 
Adele Make U feel my love
 
 
Adele Take it all
 
 
Adele Skyfall
 
 
Piosenka pochodząca ze ścieżki dźwiękowej do filmu o Jamsie Bondzie pt. Skyfall. Pochodzi ze strony : http://www.tekstowo.pl/piosenka,adele,skyfall.html 
 
 
To jest koniec
Wstrzymaj dech i policz do dziesięciu
Poczuj jak Ziemia drży, a potem
Usłysz jak me serce znów pęka

Jako że to koniec jest
Utonęłam i wyśniłam tę chwilę
Tak bardzo spóźniona, jestem im to winna
Oddalam się, skradziona

Niech niebo runie
A gdy będzie się walić
Staniemy prosto
I razem się z tym zmierzymy

Niech niebo runie
A gdy będzie się walić
Staniemy prosto
I razem się z tym zmierzymy
Gdy będzie upadać
Gdy będzie upadać

Skyfall początkiem jest
Tysiąc mil stąd, na przeciwnych biegunach
Gdzie zderzają się światy, a dni są mroczne
Możesz mieć mój numer
Możesz wziąć imię me
Lecz nie będziesz miał mego serca

Niech niebo runie (Niech niebo runie)
A gdy będzie się walić (A gdy będzie się walić)
Staniemy prosto (Staniemy prosto)
I razem się z tym zmierzymy

Niech niebo runie (Niech niebo runie)
Gdy będzie się rozpadać (Gdy będzie się rozpadać)
Staniemy z podniesionymi głowami (Staniemy z podniesionymi głowami)
I razem stawimy temu czoła
Gdy będzie upadać

(Niech niebo runie
A gdy będzie się walić
Staniemy prosto) / x2

Gdzie idziesz, tam ja pójdę
Co widzisz, ja też widzę
Wiem, że nigdy nie będę sobą
Bez opieki
Twych kochających ramion
Chroniących mnie przed krzywdą
Połóż rękę na mej ręce
I stańmy

Niech niebo runie (Niech niebo runie)
A gdy będzie się walić (A gdy będzie się walić)
Staniemy prosto (Staniemy prosto)
I razem się z tym zmierzymy

Niech niebo runie (Niech niebo runie)
A gdy będzie się walić (A gdy będzie się walić)
Staniemy prosto (Staniemy prosto)
I razem się z tym zmierzymy
Gdy będzie upadać

Niech niebo runie
Staniemy prosto
Gdy będzie upadać
 
 
Ostatnio wróciłam do szlifowania swojego odrobinę zaniedbanego angielskiego. Tak pomyślałam, że jak skończę kurs przewodników pójdę znów na kurs angielskiego do jakiejś szkoły i spróbuje zrobić jakiś certyfikat, a potem jak mi się uda to... zdać to będę mogła oprowadzać po górach wycieczki anglojęzyczne. Byłoby fajnie, ale póki co skupiam się na poznawaniu gór i szlaków polskich. Od czegoś trzeba zacząć. Mimo to o angielskim nie zapominam. Powtarzam sobie słówka wyrażenia, robię testy, żeby wiedzieć ile umiem, pamiętam, a co trzeba poprawić. Poza tym w ramach nauki angielskiego sama piszę własne krótkie teskty żeby ćwiczyć pisownie, a przy okazji spełniam się jako debiutująca autorka tekstów. Lubię się uczyć angielskiego, a słuchanie muzyki i pisanie to mój ulubiony sposób nauki. Nie wkuwanie na siłe, ale przyswajanie poprzez słuchanie. Najbardziej lubię ten angielski z Wielkiej Brytani. W porównaniu do angielskiego ze Stanów jest czysty i dbały, chociaż sprawia problemy ze zrozumieniem i trzeba poświęcić mu dużo więcej czasu i uzbroić się w cierpliwość. Jestem zdania, że z czasem wszystko da się ogarnąć jeśli się chce, gdyż jak powszechnie wiadomo praktyka czyni mistrza. To samo jest z pamięcią ludzką. Trzeba ją ciągle doskonalić, a będzie nam służyć po wsze czasy. Pamięć absolutna - jest coś takiego, wierzę w to, co mnie popycha dalej ku doskonałości. Moja  mama mówi, że od dziecka miałam świetną pamięć fotograficzną i nie tylko, ale muszę powiedzieć, że moja starsza córka ma jeszcze lepszą. Za każdym razem kiedy gramy w grę memory card ona wygrywa i to z dużą przewagą. Jest niesamowicie bystra, młodsza Lena także. Świetnie przyswajają wiedzę, lubią książki naukowe i historyczne, oczywiście ja im czytam. Lubią książeczki, które mają rozkładane elementy, okienka i zakładki. Bardzo się cieszę że się tak interesują światem i wszelkimi ciekawostkami. W przedszkolu obie mają język angielski i chętnie śpiewają piosenki dzięki czemu przyswajają nowe słownictwo. Takie moje dwie błyskotliwe perełki. Jestem z nich dumna. Wiem, że ta nauka którą im przekazuje zakiełkuje w przyszłości, że będą rozwijać swoje zainteresowania i pójdą w dobrym kierunku.

Dobrą wiadomością jest także to, że wróciłam do pisania książki, z którą nie miałam styczności od lutego. Nie było mi z tym fajnie. Dosłownie męczył mnie brak weny. Potrzebowałam tego, ale jednocześnie to co kotłowało się w mojej głowie nie chciało wyjść na zewnątrz. No i tęskniłam za moimi bohaterami i za akcją, która się rozgrywa w mojej powieści. Mam nowe świeże pomysły i emocji na pewno nie zabraknie. Wzięłam się za uzupełnianie luk w pierwszym rozdziale. Ta książka opowiada o losach trzech młodych mężczyzn z Kanady, mieszkających w Vancouver, z zawodu brokerów informacyjnych, którzy otrzymują nietypowe zlecenie od pewnego Irlandczyka. Z początku wydaje się ono pociągającą przygodą toteż jak to młodzi łaknący wyzwań ludzie szybko wciągają się w nią, niestety nie zdają sobie sprawy z jakim niebezpieczeństwem wiąże się to zlecenie. Aby się tego podjąć przenoszą się do magicznego i tajemniczego Rzymu gdzie na każdym kroku czekają ich nowe niespodzianki. Każdy wątek traktuje zarówno o zmaganiu się z wyzwaniami w życiu zawodowym jak i o problemach natury osobistej, o ich wzlotach i upadkach, a także o tym jak ważni są przyjaciele w życiu człowieka. Peter (Anglik), Landon (Kanadyjczyk) oraz James (Irlandczyk) są wzorowym przykładem na to że prawdziwa przyjaźń potrafi zaistnieć również pomiędzy mężczyznami, chociaż życie jak to życie wystawia ją na różne próby. Trzymajcie za mnie mocno kciuki, bo bardzo chce ją skończyć i wydać. Wierzę że Wam się spodoba.

Trzymajcie się Kochani. Dziękuję że jesteście ze mną. Dzięki Wam chce się pisać tego bloga

Na pożegnanie jeszcze parę pięknych ciepłych piosenek ode mnie dla Was :

                                           Norah Jones : Don't know why

 
Katie Melua : Nine milion bycyles
 
 
Robbie Williams : Better man
 
 
Beth Hart : I am the one
 
 
Pink Floyd : Wish U were here
 
 


Dobrej nocy i do zobaczenia w następnym poście :)
 

wtorek, 13 października 2015

Zima w październiku? O nie!!!!!

Witajcie Kochani

Czy Wy też ujrzeliście dziś za oknem śnieg? To jest normalnie jakaś pomyłka. Dosłownie nie wierzę w to co widzę. Mam tylko nadzieję że ta zima nie rozkręca się teraz na maksa, bo oszaleje. Za wcześnie na nią stanowczo za wcześnie. Niech mnie licho, bo potworny ze mnie zmarzluch i nie przywykłam do śniegu o tej porze. Jak zwykle spodziewałam się pięknej złotej jesieni a tu takie dziadostwo.  Powinnam być chyba nieźwiedziem i przesypiać zimę, wstawać dopiero na wiosnę. Przyznacie, że bardzo fajna alternatywa? Tak, superowa. 80% śpiochów na świecie marzy o takiej alternatywie. Przespać zime. Nic tylko pozazdrościć misiom i innym zwierzakom, które zasypiają na zimę. No ale cóż, póki co trzeba się jakoś oswoić z zaistniałą sytuacją i funkcjonować. Pogoda lubi być nieprzewidywalna, szczególnie w górach. Przyjdzie mi się z tym oswoić, ponieważ całą zimę będę wędrować górskimi szlakami, gdyż już 6 listopada zaczyna się mój kurs przewodników beskidzkich. Już niedługo zacznie się wielka przygoda mojego życia i zarazem sprawdzian z dorosłości. Już niedługo okaże się czy się nadaje do zawodu przewodnika górskiego. Bardzo bym chciała sobie poradzić. Pokazać innym i samej sobie, że świetnie sobie radzę i żadna pogoda nie jest mi straszna. Trzymajcie kciuki za mnie.
 
Coś mi się zdaje że nie wspominałam o remoncie, który robiliśmy z mężem u nas. Trwało to prawie 3 tygodnie września i kosztowało niemało nerwów bowiem robiliśmy wszystko sami począwszy od wyrównywania ścian  po składanie mebli. Pomogła nam trochę rodzina, ale i tak łatwo nie było. Najbardziej podobało mi się malowanie, nie wspominając nierówno pomalowanych kantów, które trzeba było poprawiać. Nie należy to do łatwych rzeczy, chociaż efekty są zadowalające muszę przyznać. Gdy ściany już były pomalowane przyszedł czas  na składanie mebli co w równej mierze było całkiem fajne. Teraz mamy satysfakcje mimo zjedzonych nerwów i czasu. Córki w tym czasie były u dziadków i przez cały czas marudziły że chcą do domu. Z kolorami trafiłam w 10. Wybraliśmy farby Beckers polecane nam przez sprzedawce w Leroy i okazał się to świetny wybór, gdyż są bardzo wydajne i mają naprawdę super kolory. Zdecydowałam się na jabłko do pokoju dzieci, kremową wanilie do kuchni, która świetnie zdała egzamin i sekretną żółć do dużego pokoju i dwóch przedpokojów. Wyszło super, lepiej niż przypuszczałam. Bardzo dobrze czuje się w tych nowych barwach. Ta sekretna żółć jest dużo ciekawsza niż ten słoneczny pocałunek Duluxa, taka kanarkowa, żywa. Jabłuszko wyszło soczyste i idealnie komponuje się z zasłoną. Dzieci są zauroczone swoim pokojem, a najbardziej piętrowym łóżkiem. Właśnie to łóżko składało się najprzyjemniej chociaż z początku wydawało się masakrycznie trudne. Pierwsze były szafy dla dzieci, potem regały na książki i zabawki, biurka, następnie łóżko dziewczyn. Ponadto pomiędzy biurka wstawiliśmy stojące szafki, żeby dziewczyny sobie nie przeszkadzały. Miały wisieć ale nie wyszło. Czasem się zdarza że coś nie wyjdzie tak jak to sobie zaplanujemy więc trzeba wymyśleć coś innego. Przestrzeń na ścianie wykorzystamy na coś innego. Kiedy skończyliśmy u dziewczyn od razu wzięliśmy się za składanie mebli do naszego pokoju. Zdziwicie się, ale zaczęliśmy od regałów na płyty, później za komodę i w końcu za szafę na ubrania. Zajęło nam to najwięcej czasu, ponieważ mieliśmy problemy z szufladami u komody oraz z zawiasami przy drzwiach. To najgorsze co może być przy takiej składaniu. Na szczęście mamy to już za sobą i przyjemny kąt, w którym można się zrelaskować i miło pracować. Dużo lepiej niż przedtem. Cieszy mnie widok gładkich ścian bez dziur i zarysowań. Oczywiście dojdą jeszcze obrazy i ładne doniczki, oraz chodniki i zrobi się jeszcze przytulniej. Bardzo się też ciesze z pięknego stołu i kompletu krzeseł o których zawsze marzyłam. Teraz wreszcie mogę powiedzieć, że jest tak jak chciałam. W końcu mogę odpocząć i nie myśleć, że mam remont na głowie. Następny remont dopiero za jakieś 10 lat, mam nadzieje. :)

Tak w ogóle to dużo różnej muzyki słucham ostatnio. Co jakiś czas wracam do klasyki, ale słucham też zespołów których wcześniej nie znałam np. Lizard, Galahad, Millenium, Art of  Ilussions, Anathema, State Urge i innych. Jak wiecie głowa moja i umysł otwarte są zawsze  na nowości, więc wsiąkam to wszystko jak gąbka. Ze zniecierpliwieniem czekam na nową płytę Adele. Adele od początku trafiła do mojego serca i ucho również. Jest to piosenkarka która emanuuje tak niezwykłą wrażliwością, że trudno by się nie podobała. Bardzo ją lubię i podziwiam za muzykę którą nam daje. Podobnie mam z Katie Melua, jej piosenki tak samo szybko trafiły do mnie. Ostatnio dość często magluje Led Zeppelin, wręcz jestem zakochana w ich graniu i w głosie boskiego Roberta Planta. Którejś nocy musiałam wyłączyć płytę bo bym nie zasnęła, mogłabym ich słuchać całą noc i jeszcze dłużej. Dacie wiarę. Obok Floydów są moją ukochaną grupą rockową, nie wiem jak mogłam ich kiedyś nie lubić. Led Zeppelin to jeden z zespołów który natychmiast zdobył moje serce. Byli po prostu niesamowici. Trudno pominąć również zespół The Beatles. Beatlesi są ze mną od czasu kiedy skończyłam 16 lat i jeszcze nigdy o nich nie zapomniałam. Do nich się wraca, wraca i wraca. Są po prostu nieśmiertelni. Odcisnęli na muzyce ogromne piętro. Ich piosenki znają ludzie na całym świecie. Ich muzyka ma wciąż świeże brzmienie nawet po tylu dekadach nie pozwala o sobie zapomnieć. Muzyka Beatlesów świetnie nadaje się do tańca i różańca, do kontemplowania w ciszy i skupieniu i do śpiewania przy ognisku. To bzdura że nie da się przy niej poszaleć. Wystarczy chcieć. Fajnie się wspomina to nastoletnie szaleństwo teraz kiedy się ma te trzydzieści parę lat. Ta grupa zawsze będzie mieć miejsce w moim sercu. Podobnie miło wspominam moje zauroczenie młodym Lennonem. Wszędzie miałam pełno jego zdjęć. Nad łóżkiem, na szafkach, dosłownie wszędzie. Trudno jest nie wspominać tak wielkiego artysty jak John. Szalone lata 60 i Beatlemania odbiła również piętno na naszych rodzimych zespołach. Wszyscy chcieli być i wyglądać jak John, Paul, George i Ringo. Chociaż moje serce ostatnio w znacznym stopniu zdominowali Floydzi I Led Zeppelin, The Beatles wciąż pozostaną tym jednym z najważniejszych zespołów w moim życiu, bo to od nich się zaczęło. Na nich bazowały inne zespoły, Deep Purple mieli nawet trochę coverów. Nie ma wątpliwości że dzięki nim wszystko się zaczęło w Wielkiej Brytani... No patrzcie jak się rozpisałam, a miałam napisać o nich osobny post.... Oczywiście napiszę bo taki zespół jest tego wart. Wielka muzyka aż się prosi żeby o niej rozmawiać, prawda?

Kolejną rzeczą o której chciałam Wam napomknąć to angielski humor. Czemu o tym mówię? Wpadłam bowiem na świetny serial. Nazywa się Hotel Zacisze, w której jedną z głównych ról gra nie kto inny jak słynny John Cleese, członek Latającego Cyrku Monty Pythona. Jednym tchem pochłonęłam oba sezony tego jakże zabawnego serialu. Nie będzie przesadą kiedy powiem że jest to   śmiertelnie zabawny serial wprost porażający dawką inteligentnego poczucia humoru. Już dawno się tak nie uśmiałam. Dosłownie kolki dostałam ze śmiechu i musiałam przerwać odtwarzanie. Mało brakowało a tarzałabym się po dywanie. Świetna obsada, niesamowite dialogi, zabójczo śmieszne sytuacje nie pozwalają nam spokojnie usiedzieć na tyłku. Kto mi się podoba najbardziej? Oczywiście John Cleese odgrywający role eksentrycznego Basila Fawlty ( John jest po prostu boski, nie widzę w tej roli nikogo poza nim. Facet jest po prostu zabójczo zabawny) właściciela Hotelu Zacisze w którym toczy się akcja serialu. Pensjonat nie cieszy się zbyt dobrą sławą z racji na popełniane przez personel gafy oraz dziwaczne i wybuchowe zachowanie gospodarza, który nie szczędzi nikomu złośliwych uwag. Każdy odcinek pełen jest zwariowanych sytuacji jak przystało na dobry angielski serial komediowy, wywołujących gwałtowne wybuchy śmiechu. Zazwyczaj wszystko rozbija się o teksty, dlatego żeby znaleźć puente trzeba uważnie słuchać co bohaterzy mówią, ale w tym przypadku zabawne dialogi wspierane są przez dość wartką akcję. Serial ten sprawił że po prostu pokochałam ten ich angielski sarkazm. Charakter temu serialowi nadaje również Manuel, mega roztrzepany,  spanikowany kelner, Hiszpan pochodzący z Barcelony, który wraz z Basilem tworzy wprost idealny duet w knoceniu wszystkiego co tylko się da sknocić. Tylko oni dwaj potrafią tak namieszać, że widz w pewnym momencie zapomina jak się nazywa z wrażenia. Sytuacje zwykle ratują Sybil, żona Basila (urocza rozgadana kobitka, starająca się trzymać swego małżonka w ryzach by nie rozniósł ich radosnego przybytku. Od razu polubiłam ją za gadulstwo) i Polly kelnerka, opanowana, racjonalna, jak dla mnie odrobinę za spokojna. Najbardziej jednak przypadł mi do gustu Basil. Ten gość to typowy Anglik, który dużo gada, lubi się mądrzyć i uwielbia ironizować. Czasem zdarza mu się gwałtowanie wybuchnąć co wywołuje w niektórych gościach hotelu białą gorączkę. Fawlty nie lubi przyznawać się do winy. Zrobi wszystko żeby się wybielić, a kiedy zostaje zagoniony w kozi róg wybucha i robi wokół siebie dużo hałasu. Wszystkie jego zachowania powodują u mnie gromki śmiech trudny do opanowania. Warto również obejrzeć skecze w wykonaniu Latającego Cyrku Monty Pytona albo najsłynniejszy film z udziałem Johna i reszty komików pt Żywot Briana.

Kadry z serialu komediowego Hotel Zacisze (Fawlty Towers)


 
serialowy Basil Fawlty, w tej roli John Clesse
 
 

 
 

Innym tego typu serialem, który również bardzo polubiłam był serial Czarna Żmija z Rowanem Atkinsonem ( Jaś Fasola) który wciela się w kilka postaci jednocześnie ( w każdym cyklu jest kimś innym : księciem, lordem / sługą królowej Elżbiety, kapitanem) przybierając wszędzie godność Czarna Żmija. Nie bez powodu się tak nazywał myślę,  był to bowiem człowiek uchodzący za przebiegłego spryciarza, cynika i zarozumialca, ale którego powaga bawi momentami aż do bólu. Spotkacie tam również wybitnie uroczego Hugh Lauriego (dr House jako House, Maybe Baby, Człowiek w Żelaznej Masce, Lot Feniksa, Rozważna i romantyczna, Królowie ulicy) w roli księcia regenta, Jerzego III cierpiącego na pewną przypadłość natury psychicznej (z tego powodu książe Jerzy był ubezwłasnowolniony) przez co sprawia wrażenie fircyka, wręcz idioty, a wszystko próbuje zatuszować swą próżnością. Hugh idealnie wciela się w tę postać jakże sympatyczną i zabawną nie dającą się zapomnieć, sprawia, że natychmiast zostaje zauważony i widz kocha go od pierwszej chwili. Trudno nie śmiać się w głos, gdy zabójczo zabawne dialogii idą w parze z dobrze skonstruowaną fabułą (opartą właśnie na genialnych tekstach jak to bywa w typowym czarnym angielskim humorze wiele skupia się na tym co się mówi). Każda jedna sytuacja wywołuje u nas salwy śmiechu. Mamy tu do czynienia z niebanalnie utalentowanymi aktorami jak właśnie Rowan Atkinson, Hugh Laurie, Stephen Fry (Duke Wellington, biskup, generał Melchett) czy Tony Robinson, grający pomocnika lorda Czarnej Żmiji, Baldricka. Serial ten przedstawia historię Angli w różnych okresach od średniowiecza aż do czasów II wojny Światowej, ale w sposób komiczny i zarazem inteligentny. Ma on swoisty charakter i atmosferę tamtych czasów oraz bogatą scenografię. Współautorem scenariusza do tego serialu jest Rowan Atkinson nie dziw więc, że to dzieło do którego chętnie się wraca i za każdym razem można się zdrowo uśmiać.

Kadry z serialu komediowego Czarna Żmija

 
Tony Robison jako Baldrick, Hugh Laurie jako książe Jerzy III oraz Rowan Atkinson jako lord Czarna Żmija
 
 
Rowan Atkinson jako lord Czarna Żmija oraz Stephen Fry jako biskup
 
 
Hugh Laurie jako książe regent Jerzy III
 
 
 
Rowan Atkinson jako lord Czarna Żmija i Tony Robinson jako Baldrick
 
 
Stephen Fry jako Duke Wellington i Hugh Laurie jako książe regent Jerzy III

 
 
Jeśli lubicie i rozumiecie angielski skecze i potrzebujecie dużej dawki śmiechu polecam świetne skecze w wykonaniu duetu Hugh Lauriego oraz Stephena Fry. Panowie ci mieli wspólny program który nadawany był przez telwizje BBC 1 oraz BBC2 od 1987 roku. Nazywał się A little bit of Fry and Laurie, a jego twórcami byli oni sami, napisali także scenariusz. W sumie wyemitowano 26 odcinków ( 1989 - 1995) w czterech seriach. Najzabawniejsze skecze według mnie to : Psychiatrzy, Sklep z modelami, Peter and John lub Marjorie, Wojenne opowieści, Palenie. Obok komików z Latającego Cyrku Monty Pythona Hugh Laurie oraz Stephen Fry są z pewnością jednymi z najlepszych komików w Wielkiej Brytani nie pomijając Rowana Atkinsona. Oglądnijcie, a nie zawiedziecie się. Możecie tylko płakać ze śmiechu ponieważ czarny angielski humor to najinteligentniejszy humor na świecie. Muszę tu podkreślić że wprost uwielbiam Anglików, właśnie za to ich rewelacyjne poczucie humoru. Żadna amerykańska komedia nie dorównuje poziomem angielskim. Trzeba rzec, że Anglicy już się z tym rodzą.
 
 

 Źródła :

https://pl.wikipedia.org/wiki/Czarna_%C5%BBmija

https://en.wikipedia.org/wiki/A_Bit_of_Fry_%26_Laurie

Zdjęcia pochodzą ze stron :

http://media.teleman.pl/photos/470x265/Czarna-Zmija.jpeg

http://8.s.dziennik.pl/pliki/4484000/4484957-czarna-zmija-424-643.jpg

http://img.cda.pl/vid/oryginalne/f76c82275992540e79620e80e41b6480-81.jpg

http://fraa.blox.pl/resource/XM03_Blackadder.jpg

 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZZltK0266UFbfIzC8-3vopTejwguhbNAAHnIbs8T1aiXlf4xyT1UGA09GApJeAJrVeSB4bMs2QriqM06Hy4OoZMJfQjLsdPhMQghgbQYRE-oKp0RzAnssc-wldPsP6oouGxLWowkvtIA/s1600/4747.jpg

sobota, 3 października 2015

Idzie jesień huraaaaaaaa

Hey Kochani Czytelnicy i inni Blogowicze
 
Zastanawiacie się pewnie gdzie się podziewam tyle czasu. Minęło sporo czasu od ostatniego posta. Niedawno wróciłam z wakacji i teraz ciężko mi się zaklimatyzować w mieście, ponieważ prawie całe dwa tygodnie siedziałam w górach, w mojej ukochanej Szczawnicy a potem jeszcze dwa dni w Tatrach. Kolejny post o jednej z moich górskich wycieczek jest w toku, ale ostatnio ciężko mi się zmotywować do jakiejkolwiek pracy. Swoisty brak weny, tak bym to nazwała... Albo niedobór górskiego powietrza ewentualnie, co także bardzo źle wpływa na komórki mózgowe. Do tego pogoda co chwilę się zmienia, raz jest ciepło raz zimno a na niezbyt dobrze to wpływa. Jestem jakaś niemrawa senna, żadna kawa nie pomaga. Najchętniej bym przespała pół roku, może zamienię się z jakimś misiem albo niech mnie weźmie do swojej nory i użyczy troszkę swojego misiowego ciepła. Byłam ostatnio w Tatrach i żadnego niedźwiadka nie spotkałam. Oczywiście opiszę wszystkie moje wyprawy, a było tego trochę. Udało się pochodzić. Rok temu było to niemożliwe ze względu na częste gwałtowne ulewy i burze z piorunami. Tym razem udaliśmy się na Spisz oraz na Słowację gdzie podziwialiśmy cudowne haligovskie skały, ale o tym już w innym poście o Haligovcach (3km od Czerwonego Klasztoru. Kolejna dobra wieść to taka że już w listopadzie zaczynam kurs przewodników beskidzkich na który czekam już od kwietnia tego roku. Zaczynamy wycieczką na Słowacje gdzie będziemy chodzić  po górach Czerhowskich i Lewockich. Szalenie się niecierpliwie, bo muszę przyznać otwarcie że bardzo fascynuje mnie Słowacja jako kraj górzysty. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ją zwiedzić w całości, bo jest tego warta. Myślę że kurs mi tego rodzaju atrakcji nie poskąpi hahaha. Od miesięcy solidnie się do niego przygotowuje. Fizycznie i nie tylko. Ślęczę nad mapami i przewodnikami próbując opanować orientacje w terenie nazwy miejscowości i szczytów. Nawet kupiłam sobie specjalne książeczki z panoramami i mam już pokaźną kolekcję. To czy się nadaje na przewodnika okażę się w trakcie kursu lub po. Czasem leżąc już w łóżku po ciemku, w duchu zastanawiam się czy się nadaje na to by być tym przewodnikiem.... No cóż będę się starać z całych sił by do tego doszło,  a przy okazji poznam mnóstwo wspaniałych miejsc, z których wiele zapadnie mi w pamięć na zawsze. To będzie z pewnością największa przygoda w moim życiu i zarazem swoisty egzamin z życia.  Mam jeszcze cichą nadzieje, że uda mi się jesienią zaliczyć Bieszczady. Słyszałam od niejednej osoby, że jesienią Połoniny są jeszcze bardziej magiczne jak latem... Zatem na październik planuje Bieszczady, a co z tych planów wyjdzie to się okaże. Trzymajcie kciuki żeby wyszło :)
 
W lipcu byłam jeszcze we Wrocławiu na zaproszenie moich ukochanych duszyczek Ewy i Agnieszki i było rewelacyjnie. Kocham je obie i kocham mój Wrocław. Myślę częściej go nawiedzać. Zdecydowanie jest to jedno z najbardziej urokliwych i piękniejszych miast w Polsce. Spędziłam tam dwa cudowne dni i wieczory, a dziewczyny pomogły mi się w pełni zrelaksować. Złaziłyśmy całe miasto, odwiedziłam przy okazji Uniwersytet Wrocławski, potem był Ostrów Tumski oraz inne czarujące zakątki jak niebywale piękny ogród botaniczny. Jadłyśmy też same dobre rzeczy od których parę kilogramów przybyło ale co tam.... Nie ma to jak pyszne francuskie naleśniki zjedzone w doborowym towarzystwie. Na koniec poszłyśmy jeszcze raz na rynek gdzie słuchałyśmy romantycznego śpiewu Igora przy akompaniamencie. Było bajecznie i nastrojowo. Mogłabym tak siedzieć całą noc rozkoszując się tym nastrojem. Wrocław nocą jest jeszcze piękniejszy. Muszę tam wrócić tym bardziej że mam do kogo. No i warto. Kto nie był jeszcze we Wrocławiu a pojedzie zakocha się w nim od pierwszego wejrzenia jak ja. Oto moje fotograficzne wspomnienia, może zachęcą poniektórych do odwiedzenia tego niezwykłego bogatego w tradycje miasta, które już w przyszłym roku będzie Miastem Kultury.
 
Most na Ostrowie Tumskim
 
 
Ogród botaniczny

 
Uniwersytet Wrocławki

 
Park na terenie Ossolineum

 
Koło ratusza na rynku




 
Ostrów Tumski










 
Fontanna na rynku

 
Katedra na Ostrowie Tumskim

 
 
Co do czytania książek to idzie mi znacznie lepiej niż w zeszłym roku, ale nadal nie rewelacyjnie, bo dopiero 12 zaczynam. Wierzę jednak że uda mi się w tym razem osiągnąć tę magiczną liczbę 52. Tak sobie postanowiłam pierwszego dnia nowego roku, że przeczytam te pięćdziesiąt dwie książki i niech mnie diabli jeśli mi to nie wyjdzie. W zeszłym roku więcej pisałam  niż czytałam, a teraz znów bardziej mnie ciągnie do czytania. Zaczęłam ten rok od książek Agaty Christie, którą czyta się szybko lekko i przyjemnie. Obecnie zaczynam kolejną, trzecią już książkę hiszpańskiego autora Idelfonso Falconesa, który zasłynął wcześniej wspaniałą powieścią historyczną Katedra w Barcelonie, tym razem będzie to Ręka Fatimy. Jakieś kilka dni temu skończyłam inną jego powieść pt. Bosonoga królowa. Powieść ta zauroczyła mnie niebywale podobnie jak wspomniana powyżej Katedra w Barcelonie. Niemal całą przepłakałam tak była piękna i prawdziwa, bogata w ciekawe opisy historyczne i topograficzne. czytając macie wrażenie, że sami odwiedzacie opisane przez niego miejsca, zabiera Was w wirtualną podróż po swoim świecie.  Falcones jest mistrzem kreacji i emocji o czym przekonacie się już na samym początku lektury. Trudno jest się nie wkręcić i nie stracić głowy dla jego historii. Tak właśnie jest ze mną gdy czytam ksiażki Falconesa. Podobnie mam z twórczością Carlosa Ruiza Zafony. Na swoim koncie przeczytanych książek mam już Cień Waitru, Gra Anioła, Więzień nieba oraz Marinę, a przed mną kolejne dwie. Zafon tak jak Falcones z miejsca potrafi wciągnąć czytelnika, wręcz niebezpiecznie pożera całą waszą uwagę. Uzbrójcie się więc w nadmiar czasu.