Proza, góry i muzyka

czwartek, 27 czerwca 2019

Bratnia Dusza z niezwykle bogatym wnętrzem

Witajcie Kochani  😃😃😃 

Tym razem nie będzie dalszego ciągu powieści, musicie troszkę poczekać na kolejny rozdział. W dzisiejszym poście chcę Wam o kimś opowiedzieć. O kimś naprawdę niezwykłym. Jakiś czas temu poznałam pewnego młodego, ciekawego i bardzo ambitnego człowieka, który do dziś jest dla mnie jak rodzony brat. Znamy się już dosyć długo i praktycznie codziennie rozmawiamy. Niestety na żywo się jeszcze nie widzieliśmy, lecz mam nadzieję że w końcu to nastąpi,  bo chce z nim wypić piwko albo dwa 😃😃😃. Nieustannie wspieramy się w naszych literackich zmaganiach, ponieważ on też pisze ( jak dla mnie robi to fenomenalnie). Otóż ta moja Bratnia Dusza nazywa się Adrian Cieśliński i nie poznałabym go gdyby nie internetowe radio Aspekt, w którym Adrian nadawał kiedyś swoje audycje pt. Mity Słowian i potyczki z historią, a miał wówczas 19 lat, nie pamiętam dokładnie. Szczerze mówiąc myślałam, że jest starszy. Radio to grało muzykę,  której radia komercyjne takie jak Zetka, RMF czy Eska nie puszczają, (wolą puszczać muzykę oklepaną dla mas bez większych ambicji), dzięki temu poznałam świetny krakowski zespół Millenium i inne równie ciekawe polskie grupy rockowe... Ale wróćmy do osoby Adriana, bo to on jest głównym bohaterem tego posta. To niesamowicie zdolny i ambitny chłopak o pięknej wrażliwej duszy, którego pomysły i twórczość mnie zadziwiają. Pisze mądrze, ciekawie i poruszająco, czasem nawet czuć w tym nutkę grozy (to też  uwielbiam)😍😍😍 Ogólnie rzecz biorąc kocham te klimaty. Teksty tego chłopaka są dla mnie po prostu mistrzostwem. Rzadko spotyka się młode osoby potrafiące pisać tak niesamowite rzeczy, a Adrian potrafił napisać np. wspaniały poemat. Kopara mi opadła do ziemi jak to przeczytałam i zapewniam, że do dziś nie mogę się nadziwić, że to napisał 22 latek.  Kto dziś pisze poematy? EWENEMNT!!!

Poniżej jest link do oficjalnej strony internetowej Adriana, gdzie znajdziecie bardzo ciekawe opowiadanie o Wampirze Adalbercie, pierwszą część mam dostać w formie papierowej, ponieważ została już opublikowana.

https://cieslinskiadrian.wixsite.com/website


Moj przyjaciel interesuje się między innymi  mitologią Słowian, ich kulturą i historią,  potrafi również na podstawie tych mitów i podań stworzyć własne ciekawe opowiadania, które pochłaniają odbiorce w całości. Można znaleźć na jego kanale trzy lub cztery części niezwykłej opowieści o bogach słowiańskich pt. Dzieje Bogów, Opowiada sam autor swoim nieziemsko klimatycznym głosem idealnie do tego pasującym 😀😀😀 Ma wyobraźnię, niesamowitą, której mu szczerze zazdroszczę i wielce bogatego słownictwa, którym się posługuje. Przyznaję, że nawet ja nie mam tak urodzajnego słownictwa o czym sami się wkrótce przekonacie. Podziwiam jego teksty, mogę nawet peany pochwalne pisać na jego cześć. Jak tylko mój Drogi Brat coś mi podrzuci zaraz się za to łapię i czytam na jednym wdechu. Jak się okazało mamy wiele wspólnych zainteresowań, co bardzo mnie cieszy. np. Tolkien, muzyka gotycka, powieści Dickensa, kultura Wschodu, dzikie ptaki łowne czy góry. Z tego co wiem, Adrian wciąż pracuje nad powieścią,  która jest oparta na historii oraz kulturze starożytnych Azteków. Mam ogromną nadzieję, że w niedalekim czasie skończy i zdecyduje się to wydać, bo to kawał niesamowitej literatury. Pozwolił mi nawet przeczytać kilka rozdziałów 😀😀😀za co jestem mu ogromnie wdzięczna.  Bardzo bym chciała to mieć na półce i nie tylko to. Audycje radiowe, które nadawał co środę ze względu na swą tematykę były chwilami nieco mroczne, ale wszyscy czekaliśmy na nie przebierając nóżkami w te i we wte. Aż wrzało od komentarzy pod postem Adriana na facebooku w czasie każdej audycji. Dziś strasznie nam tego brakuje. To były niezwykłe miesiące. Na szczęście mam podczasty i mogę sobie wracać do nich kiedy chce i na nowo przeżywać tamte chwile z naszą audycją. Za jego pozwoleniem mogę je tu udostępnić. Myślę, że Wam się spodoba nie tylko tematyka ale i klimat.

Poniżej podcast do odsłuchania audycji  Adriana 


Zawdzięczam Adrianowi bardzo wiele, między innymi to, że często mnie mobilizuje do pisania, zwlaszcza w trudnych chwilach zwątpienia, kiedy chce się poddać. Jak się zapewne domyślacie on mi na to nie pozwala. Opieprza mnie kiedy jest to konieczne. Zawsze mogę liczyć na jego konstruktywną krytykę i opinię, w miarę obiektywną, bo jemu też się zdarza idealizować to co piszę. Mimo wszystko jest szczery i doceniam to. Przyjaźń nie polega  tylko na wzajemnym głaskaniu się po główkach. Ale to że możemy pogadać ze sobą o wszystkim, także o bzdurach i że czuję zainteresowanie z jego strony też jest niezwykle budujące. Bez sensu jest znajomość, w której zainteresowanie jest tylko po jednej stronie, (znam niestety taką osobę, która praktykuje takie coś. Według niej przyjaźń polega na tym, że jedna strona chce żeby jej słuchać, a sama nie daje od siebie nic, do tego sprawia, że czujesz się największym nudziarzem na świecie) zgadzacie się ze mną? Toksyczne osoby już dawno przestały mnie obchodzić. Jeśli mamy z Adrianem chwilę przerwy w relacjach, co się oczywiście w każdej przyjaźni zdarza to jak potem się znów spikniemy gadamy jak najęci o wszystkim. Ale przy nim nigdy nie czuję, że rozmowa jest prowadzona na siłę. Nie daję mi odczuć tego, że przynudzam, chociaż czasem pewnie też go nudzę... 😃😃😃

Ktoś kiedyś powiedział takie mądre słowa, że można się nie widzieć zbyt często, nie rozmawiać ze sobą wieki, ale jak jest więź wyjątkowo silna to nawet bez słów i spotkań jest się wciąż blisko z przyjacielem. Myślę, że z nami tak właśnie jest. Coś w tym jest - Magia!!! Jeszcze tak nie było, żebyśmy byli sobą wzajemnie znudzeni. Wzruszyłam się jak mi kiedyś Adrian powiedział, że chciałby mieć taką siostrę jak ja. A ja mu na to  "Wiesz, też Ci chciałam powiedzieć, że mogłabym mieć takiego brata jak Ty. Od tamtej pory mówimy do siebie brat i siostra 🙂🙂🙂 Możemy na siebie liczyć w niemal każdej sprawie. Uważam, że to piękne. Kiedyś się posprzeczaliśmy  jak niejedno dobre rodzeństwo z długim stażem, a poszło o to, że mu powiedziałam, że nie będę dalej pisać, bo nie umiem i nie lubię. Faktycznie, czułam się wtedy trochę wypalona twórczo i wydawało mi się że wszystko co napisałam jest złe i nie takie jak trzeba. Oj ale mnie wtedy Adrian ochrzanił za to... Poskutkowało rzecz jasna... Dwa dni później wzięłam się na nowo do roboty.  Potem dałam mu do czytania to co zaczęłam i mój Drogi Brat był zachwycony. Wyłapał kilka błędów, ale przyznał, że i tak jest super. Mowa o powieści, która leży i czeka aż będę miała nowy komputer i normalną wersję worda. Motyw do niej zaczerpnęłam z "Elektry" Sofoklesa i osadzilam akcje we współczesności, a Elekta nosi imię Julia. Nie będzie to łatwa i przyjemna lektura, bardziej refleksyjna ponieważ Julia cierpi  na schizofrenię.

Poniżej link do czytanego przez niego poematu Martwe życie, rzecz jasna jego autorstwa.

https://m.youtube.com/watch?v=FWcyWrXAujk


Poniżej link do mitu o Swarogu z cyklu Dzieje Bogów

https://m.youtube.com/watch?v=WW2120Xru30

Kolejna część to mit o Wellesie

https://m.youtube.com/watch?v=zp3R5dHJukY


Kolejna część do posłuchania

https://m.youtube.com/watch?v=SyJ8tU-7lkE

Poniżej zamieszczam fragment powieści Adriana, która jest w toku i opowiada o pewnym młodym ambitnym Angliku Thomasie Harveyu, który ogromnue pragnął zaistnieć w wielkimświecie .

"Anglia tętniła życiem, otwierały się nowe huty, manufaktury i wszelkiego rodzaju faktorie. Słońce odbijało się od olbrzymich budynków, a na ulicach słychać było wrzawę pędzących w swoich kierunkach ludzi, goniących za przeznaczeniem, tych, którzy chcięli zostać zapisani na pietrwszych stronach gazet za swe osiągnięcia i tych, którzy wolęli nie myśleć o niczym i zatopić się w rozpustnych obięciach ladacznic z pobliskich domów publicznych... Anglia się rozwijała... W jednym z Londyńskich domów w dobrobycie i miłości dorastał chłopiec, ale był on inny niż wszystkie dzieci, gdyż zamiast zajmować beztroski czas na bawienie się zabawkami, swe myśli zawieszał na pytaniach o życiu, na które dorośli często nie znają odpowiedzi, lub na próbach pisarskich. Wiedział, że chciałby w przyszłości zostać dostrzeżony, wiedział, że tak się stanie, że będzie za wszelką cenę dążył do celu..."


                                                           Rozdział I


 18 lat później,
Londyn, 1880 rok.

"Nie mamo! Nie mam czasu! Jeśli chcesz, żeby twój syn coś osiągnął, pozwól mu pracować! - Tommy, ja jestem pewna, że jesteś stworzony do wielkich rzeczy, ale nawet geniusze muszą coś jeść. - A nie mogę zostać niedożywionym geniuszem? - Thomas odrywając wzrok od sterty dokumentów, spojrzał z lekko ukrywanym uśmiechem na matkę. Widział w jej oczach wiarę w syna, i to go ucieszyło. - Oj... No dorze! Daj już to jedzenie... - Długowłosy młodzienieć ubrany w koszulę i wierzchnią kamizelkę, szybko wstał od biurka, podszedł do matki, po czym chywtając za talerz, pocałował ją w polik. - No! A teraz pozwól, że wrócę do pracy. - Dobrze, dobrze... Ale wszytko masz zjeść! Nie po to stoję przy garach całe dnie, żeby później jedzenie wyrzucać bezpańskim psom. - Wycedziła skromnie ubrana kobieta. Thomas wrócił do pracy. Wertując dokumentację zmarłego przed dwoma laty ojca natrafił na pewną ważną dla niego wzmiankę, która widocznie została pominięta przez starego Harvey'a w testamencie, o której zdaje się nie wiedziała nawet matka Thomasa. Warto wspomnieć, że stary James Harvey był niezwykle wpływowym biznesmenem posiadającym około dziesięciu faktorii, dzięki czemu rodzina Jamesa nie mogła narzekać na zgryźliwość losu, jaka dotyka dużą część społeczeństwa. Thomas nie mogąc uwierzyć w to, iż po śmierci Jamesa miałby odziedziczyć po nim interes, ale dopiero po ukończeniu dwudziestego piątego roku życia, wybiegł ze swojej pracowni. Czytając dokument wszedł do pokoju, gdzie siedziała matka. - Zjadłeś już Thomasie? Mężczyzna milczał czytając dokument. -Thomasie Harvey! - Kobieta podniosła głos. Thomas lekko podskoczył. - Co? Nie. Jeszcze nie... - odpowiedział zamyślony. - To na co czekasz? W ogóle mnie nie cenisz Panie Harvey... - Są ważniejsze rzeczy od jedzenia... - Thomas wyciągnął do kobiety rękę, ukazując dokument. - Wiedziałaś o tym? Kobieta siedząc na drewnianym fotelu obitym żakardem, uniosła wzrok, a następnie szybko chwyciła papier. Czytając treść na jej twarzy malował się grymas zdziwienia i przerażenia. - Nie Thomasie... Nie zajmuj się tym... - Dlaczego? Przecież to moja szansa! Nie będę musiał już być popychadłem w pracach, które są poniżej mojej godności! Nie będę musiał pracować w cuchnącym od ryb porcie, gdzie i tak mi miało płacą. - Powiedziałam nie! Nie nadajesz się na zarządcę tylu fabryk! A pracować będziesz. No chyba, że chcesz spać na ulicy... - Nie wierzysz we mnie? - Zdziwionym wzrokiem Thomas spojrzał na matkę – Zawsze wiedziałem, że trktujesz mnie z góry, że masz mnie za nieudacznika! - Rozczarowany postawą matki Thomas machnął bezradnie ręką, po czym w milczeniu ruszył do drzwi. - Nie gadaj bzdur młody człowieku! Jestem twoją matką, i jako matka proszę cię tylko byś nie zjamował się tymi faktoriami. Twój ojciec umarł, a wraz z nim całe przedsięwzięcie podpisane naszym nazwiskiem i niech tak zostanie. Poza tym słyszałam, że zakłady przejął jakiś inny przedsiębiorca, niejaki Pan Gulton. Thomas miał już wychodzić z domu, jednak słowa matki nie pozwoliły na to. Odwróciwszy się powoli na pięcie nagle gwałtownie doskoczył do siedządzej na fotelu matki i wycedził: - Co jeszcze masz zamiar przede mną ukrywać?! Czy nigdy nie przestaniesz traktować mnie jak gówniarza?! Czego Ty się tak boisz? Co sprawia, że odwodzisz własnego syna od chęci stania się w końcu kimś? Na prawdę nic dla Ciebie nie znaczę?! - Thomas... Kocham cię dlatego nie chcę byś się tym zajmował. Jestem pewna, że będziesz kimś wielkim... dla mnie już jesteś. Po prostu chcę byś wiódł spokojne życie, bez żadnych poważniejszych problemów. Złość w Thomasie wzbierała. Zmarszczył czoło po czym krzyknął: - Największym problemem jesteś dla mnie ty, i ta twoja nadgorliwość, żeby cię szlag trafił! - Thomasie! Jak śmiesz?! Jestem twoją matką, należy mi się sza... - Nie tylko tobie należy się szacunek! - Wtrącił Thomas. - Z nas dwojga, to ty nie masz dla mnie szacunku, ruinując moje marzenia, ruinując chęć osiągnięcia sukcesu. Czy tego chcesz czy nie, przejmę interes po ojcu! Postanowiłem i zdania nie zmienię! Harvey nerwowo odwróciwszy się w stronę drzwi, w złości ruszył ku nim. Chwycił zawieszony na wieszaku czarny surdut oraz cylinder – chwycił za klamkę. - Tommy... Proszę cię... Nie rób tego... - Zamknij się!..."

"Pełen złości Thomas przemierzał moknące ulice Londynu. Ludzie rozpieszchli się we wszyskie strony, by uchronić się przed deszczem. W ten dzień wolęli pozostać w ciepłych kątach swoich domów, jednak znaleźli się także ci, którzy wykorzystali nieprzychylną pogodę i pozostali na ulicach, by całym swoim przemokniętym jestestwem wzbudzić litość u ludzi, tylko po to by móc wyżebrać jak najwięcej pieniędzy. - Przepraszam... - Cichy, trzęsący się głos wyrwał Thomasa z rozmyślań. - Przepraszam, że przeszkadzam dobry człowieku, ale poratowałbyś pan choć szylingiem? Przepełniony złością, ubrany w czerń Thomas, skierował wzrok na wyjątkowo zaniedbanego żebraka – Poszarpane płócienne łachmany, poważne braki w uzębieniu oraz błoto, którym był pokryty sprawiły, że Thomasa przeszły dreszcze. - Nierobom nie daję pieniędzy... - Rzekł Thomas, bez chwili wahania. - Żebractwo, to też praca! – Biedak lekko się uśmiechnął, ukazując przyczernione dziąsła i zepsute zęby – Proszę, daj pan choć głupiego szylinga, nie zbiedniejesz pan od tego... Stary, brudny z pozlepianymi od błota włosami i długą brodą mężczyzna nalegał. - Owszem... nie zbiednieję od tego, a pan nie staniesz się bogaty, więc nie widzę sensu dawania jakichkolwiek pieniędzy nierobom. Zamiast pieniędzy przyjmij pan ode mnie dobrą radę... Weź się pan za siebie i sam zarób, tego, jak to żeś pan powiedział "głupiego szylinga". Żegnam! - Thomas ruszył pewnie przed siebie. - Bądź pan człowiekiem – głos starca przybrał błagalny ton. - Nie jestem w stanie pracować, jestem poważnie chory. Błagania sprawiły, że Thomas się zatrzymał. Spoglądając przez ramię na biedaka powiedział obojętnie: Każdy nieporadny dziad tak się tłumaczy. A jeśli rzeczywiście jesteś pan tak chory jak mówisz, to zgnij pan na ulicy, naprawdę mi wszystko jedno co się z pasożytami dzieje."


Autor : Adrian Cieśliński, prawa autorskie zastrzeżone.

To by było na tyle. Ciekawa jestem jak Wam się spodobała sylwetka mojego kochanego Braciszka Adriana 😀😀😀 Wierzę że go polubicie, bo jest tego wart.

Dziękuję za wizytę na blogu i za każdy komentarz. Serdeczności.

Do następnego.


środa, 26 czerwca 2019

Z cyklu Kasine pisanie: Idąc pod prąd 7


Rozdzial 7

Nowy Targ - Podhalański Szpital Specjalistyczny -  maj 2018

Justyna opuściła pokój Calvina Coultera z jednym wielkim mętlikiem w głowie - kłębiła się w niej masa  niejasnych myśli. Rozważania na temat tego co jej powiedział ten szalony Anglik postanowiła sobie zostawić na później. Zastrzelił ją bez wątpienia. Aż jej kolana zmiękły kiedy usłyszała, że planuje ją poprosić o rękę. Co mu do licha przyszło do głowy? Gdy już się znalazła poza oddziałem popędziła długim jasnym korytarzem do końca, a następnie wsiadła do windy zjechała nią dwa piętra niżej. Musiała się dowiedzieć czy operacja Rafała już się skończyła. Doskonale wiedziała, że narazie jej do brata nie wpuszczą. Będzie sobie mogła na niego popatrzeć przez szybę. Nie przytuli go i nie powie mu jak bardzo żałuje, że się nie pogodzili. Gdyby wiedziała co się stanie odpuściłaby... Będzie musiała poczekać do następnego dnia, może dłużej. Miała ogromną nadzieję że on z tego wyjdzie... Wierzyła w to bardzo mocno i nie dopuszczała do siebie innych myśli.  Tylko to ją mogło uratować, pozytywne myślenie i spokój wewnętrzny.  Teraz będzie przy nim cały czas. Poczeka aż odzyska przytomność. Nie straci go kolejny raz, nie ma mowy. - Wszystko się zmieni, zaczniemy od zera - powtarzała do siebie Justyna jadąc windą.



Na dole pod salą operacyjną czekali na nią Łukasz, Janek i Krysia. Cała trójka była w grobowych nastrojach, smutni i milczący, jak jeszcze nigdy. Judyta jeszcze nie dojechała. Była w drodze do Nowego Targu i utknęła w korku gdzieś w okolicach Harklowej. A oni nadal wyczekiwali końca operacji. Mieli nadzieję, że wreszcie po tylu godzinach drzwi się otworzą i zobaczą Rafała żywego w lepszym stanie niż wtedy gdy go tu dostarczyło pogotowie. Na pewno trafi na oddział intensywnej terapii, gdzie spędzi najbliższe dwadzieścia cztery godziny, a może i więcej. Kynia z nerwów poobrygazała paznokcie. Nie mogła już znieść tego oczekiwania,  zastanawiania się co się tam dzieje. Od trzech godzin żaden z lekarzy nie wyszeďł tymi drzwiami, ani też żadna pielęgniarka, nikt kogo mogliby spytać o jego stan. Tyle czasu trwania w niepewności, że można było od tego zwariować. Krysia miała dość. Chętnie by wtargnęła do środka siłą żeby przekonać się, że jest cały, ale drzwi otwierały się na kod. Jedynie personel medyczny miał prawo wejść na blok. Tak strasznie pragnęła by ją objął i dał poczuć swoje ciepło. Tak okropnie za nim teskniła. Nagle dotarło do niej, że nawet się porządnie nie przywitali kiedy kilka dni temu wrócił z Angli. A teraz modliła się żeby przeżył. Jak to możliwe, że dopiero teraz ją tak wzięło?


  • O jesteś - rzucił Łukasz do Justyny, która właśnie do nich podeszła. Cały czas krążył po korytarzu, żeby ukoić nerwy. Trochę mu to pomagało. 
  • Łukasz, nie przejmuj się gadaniem mamy. Przejdzie jej. - Justyna podeszła do  chrzestnego i przytuliła go tak mocno jak się dało. Przykro było na niego patrzeć. Zmizerniał i wyglądał na załamanego. Prawie go nie poznawała. Nawet się nie ogolił przez to wszystko, w związku z czym jego twarz zdobił nadal trzydniowy zarost. W jego spojrzeniu tkwiły smutek i strach. 
  • Jak tam Calvin ? - spytał Janek. Stał koło Łukasza z rękami schowanymi w kieszeniach jeansów. W jego smutnych oczach pojawiła się maleńka iskierka nadziei. 
  • Chyba nienajgorzej. Jak mnie zobaczył zaczął się uśmiechać. Gotów był nawet się ze mną droczyć, łobuz jeden. 
  • Zabujał się w tobie na maksa - oświadczył bez ogródek Janek. - W sumie wcale mnie to nie dziwi. Jesteś śliczna, mądra i kochana. 
  • Calvin się zakochał w naszej Justynie? - zainteresował się Łukasz. Zmarszczył brwi w geście ogromnego zadziwienia. - Justyś...  
  • Szczerze mówiąc... - zaczęła mówić, ale urwała, bo tak naprawdę nie wiedziała co im powiedzieć. Musiałaby im wówczas wyznać, że sama się zabujała w tym uroczym Angliku. Mimo iż był bardzo miłym ułożonym mężczyzną miał w sobie też troszkę zadziorności.  Niesamowicie jej się to podobało. 
  • No nie wierzę. Ty chyba też się zakochałaś. - Łukasz uniósł obie ręce do góry.
  • Ej Łukasz, proszę cię... - Patrzyła mu w oczy, a w jej spojrzeniu było potwierdzenie, tego co powiedział. Nie umiała kłamać. Uśmiechała się do niego przez łzy. 
  • O Boże jedyny, czemu oni jeszcze nie kończą tej operacji? Ile można czekać? Ja tu normalnie wariuje -  Kynia znów zaczęła płakać. Nie mogła już wytrzymać nerwowo.  
  • Chodź tu do mnie. - Justyna objęła załamaną przyjaciółkę. - Będzie dobrze, zobaczysz. On się  tak łatwo nie podda... Znasz go tak samo jak ja. 
  • Kocham go Justyna - wyznała drżącym głosem. Wreszcie się przyznała.  I wszyscy słyszeli jak to powiedziała. I dobrze. 
  • Wiem Myszko, ja też. - Justyna jeszcze mocniej przytulila Kynie.
  • Nie pozwolę żeby Majka z nim dłużej była. On jest mój... Od zawsze. 
  • O Majkę się nie martw Kynia - uspokoił ją Janek. - Zerwali dzisiaj. 
  • Chrzanisz. - Zszokowana Kynia wybałuszyła na niego załzawione oczy. - Serio?
  • Serio. Powiedział nam, że to koniec. Mnie i Calvinovi. 
  • Dzięki Bogu - powiedziała Kynia i westchnęła głęboko. 
Piętnaście minut później szerokie drzwi się otworzyły i dwóch pielęgniarzy zabrało Rafała z bloku operacyjnego na łóżku. Na w pół przytomny majaczył i ledwo poznawał bliskich. Wciąż był pod wpływem znieczulenia oraz silnych środków znieczulających. Zawiezli go prosto na Oiom, a za nimi pospieszył Janek, Łukasz i dziewczyny. Mieli nadzieję, że lekarze choć na momencik pozwolą im go zobaczyć. Wiedzieli, że Judyta także będzie pragnęła wejść do syna. Oddział, na który został przewieziony znajdował się w innym korytarzu po przeciwnej stronie. Musieli najpierw minąć rozległy hall. Zaraz po nich przyszli też dwaj lekarze, chirurdzy, zapewne to oni operowali. Zainstalowali Rafała w niewielkiej pojedynczej sali i od razu podłączyli do sprzętu monitorującego na wypadek kryzysu. Poza łóżkiem, kilkoma krzesłami i szafką było tam pełno aparatury. Justyna i Krysia wciąż przytulone do siebie stały na korytarzu przy ogromnej szybie i patrzyły jak personel krząta się przy łóżku chorego. Widziały, że się rusza, kręci głową, mówi coś do lekarzy, a to oznaczało, że powoli do siebie dochodzi. Obie bardzo mocno chciały znaleźć się przy jego łóżku, lecz bez zgody któregoś z doktorów nie mogły. Znów popłynęły łzy, ale tym razem obie płakały ze szczęścia. Janek i Łukasz też się mocno uściskali. W końcu cała czwórka mogła odetchnąć z ulgą po tym całym horrorze.



  • Wiecie co? Chyba pójdę do Calvina i mu powiem że z Rafałem już jest lepiej- zdecydował Jasiek. - Na pewno bardzo  się niepokoi.
  • Jasiek, do Calvina Cię już dziś nie wpuszczą,  odwiedziny już się skończyły. Mnie wyprosili - oświadczyła Justyna.
  • Jak to koniec odwiedzin? Jeszcze dwudziestej nie ma - oburzył się Janek. Spoglądał właśnie na tarcze swojego zegarka na dłoni. - Lecę do niego, najwyżej mnie ochrzanią. - Po tych słowach odwrócił się i pomknął w kierunku  dużych szklanych drzwi wyjsciowych. 
  • Dobra leć tylko się nie zabij po drodze - przestrzegł go Łukasz. W tej samej chwili z pokoju Rafała wyszedł wysoki, brodaty lekarz w wieku czterdziestu trzech lat. Spojrzał na nich i zapytał. - Państwo rozumiem są rodziną tego pacjenta, którego przed chwilą przywieźliśmy z bloku operacyjnego. 
  • Owszem - odparł Łukasz utrzymując z lekarzem kontakt wzrokowy. 
  • Marek Czubak, jestem od teraz jego lekarzem prowadzącym - przedstawił się lekarz, a następnie podał Łukaszowi rękę na powitanie. Potem ukłonił się Justynie i Krysi.  - Chce państwu powiedzieć, że ten chłopak miał naprawdę  w cholerę dużo szczęścia, gdyż udało nam się uratować jego wątrobę. Inaczej czekałby go przeszczep, a nie ukrywam, że to zazwyczaj dramatyczna walka z czasem. Wielu pacjentów umiera zanim doczeka transplantacji, więc możemy tu mówić o wielkim farcie.  Z nogą też wszystko w porządku. Nie powinien mieć żadnych problemów z poruszaniem się. Muszę dodać, że w trakcie operacji doszło do zatrzymania akcji serca z powodu bardzo obfitego krwawienia, ale na szczęście udało nam się opanować sytuacje.  Będziemy go monitorować przez następne 24 h, a później jak się okaże, że jest stabilny odwieziemy go na oddział wewnętrzny. Póki co z mojej strony to wszystko. Jutro będę na obchodzie to powiem więcej. Możecie do niego wejść, ale pojedynczo i dosłownie na dwie trzy minutki, nie więcej. Musi odpocząć, bo jest obolały i zmęczony. Rano powinno być znacznie lepiej. 
  • Naprawdę możemy? - spytała Kynia. Patrzyła na tego lekarza jak na zbawiciela. 
  • Tak, proszę. - Mężczyzna poprawił okulary i uśmiechnął się. 
  • Dziękujemy doktorze - odezwała się Justyna. Łamal jej się głos. 
  • Szanowna pani, podziękowania należą się bardziej tym, którzy tam na górze walczyli o jego życie. Bez nich on by już dawno nie żył. Mam na myśli Jacka Namyśla, tego kardiologa no i rzecz jasna kumpla Rafała, który z takim morderczym uporem podtrzymywał go przy życiu.  Niesamowity z niego twardziel. 
  • To prawda - zgodził się z nim  Łukasz. - Mnie już raz pokazał jaki potrafi być zaradny i opanowany. Gdyby nie to, że mieszka tak daleko to bym go zaraz zwerbował do naszego górskiego pogotowia. 
  • A bo to Anglik, no tak. Jacek mi mówił. Ehh, przepraszam państwa, ale muszę lecieć. Wzywają mnie na urazówkę. Dobranoc. - Lekarz wyszedł, a zaraz potem dołączył do niego ten drugi chirurg.
  • Dobranoc - rzucił za nim Łukasz. 
  • Justyna idź do niego pierwsza. Niech Cię zobaczy zanim zaśnie - poradziła Kynia. 
  • Jesteś pewna, że nie chcesz pierwsza go zobaczyć? - upewniła się Justyna. 
  • No idz już. - Krysia popchnęła ją do drzwi. 
  • Okej, idę - powiedziała i otarła łzę z policzka, a następnie rozsunęła szklane drzwi i weszła do sali. Zanim podeszła do łóżka brata,  zarzuciła na siebie zielony fartuch ochronny. Rafał leżał całkiem płasko z zamkniętymi oczami i głośno dyszał. Justyna stanęła tak blisko jak to tylko było można, a potem przemówiła do brata. - Cześć braciszku, jak się masz?
  • O Jezu... Justyś... to ty? - poruszony Rafał wyciągnął do siostry rękę, którą ona zaraz uścisnęła.  Nie spodziewał się, że Justyna przyjdzie do niego po tym jak ją potraktował. Potwornie ją zranił swoimi słowami. Nie był w stanie sobie tego wybaczyć.  Calvin miał rację, zachował się wtedy jak kawał gnoja. 
  • No nie muminku, królowa angielska ze swoją świtą... Oczywiście, że ja. - Ledwo mówiła, bo ściśnęło jej się gardło. - Przyszłam, bo... bardzo cię kocham. 
  • Boże, siostra... ja ciebie też. Wybacz... - Przerwał, bo zakrztusił się śliną. Dobrze że pielęgniarka stała w pobliżu i szybko opanowała sytuację. Przy okazji podniosła mu łóżko, żeby nie leżał na płasko. Gdy wreszcie mu przeszło kontynuował. - Wybacz mi... to co wtedy powiedziałem... Byłem głupi.
  • Nie mów już nic. Masz odpoczywać. Porozmawiamy jak będziesz się miał lepiej,  dobrze?
  • Dobra. - Pokiwał głową. 
  • Zaraz Kynia do ciebie wejdzie. O mało nie zwariowała, gdy czekała tam pod salą operacyjną. Wszyscy byliśmy załamani.
  • Moja Kynia. - Na twarzy Rafała pojawił się szeroki uśmiech. Na wieść o tym,  że ona też przyszła poczuł się szczęśliwy i zapomniał o Majce, która tak go zraniła. Miał nadzieję, że jest szansa na odbudowanie tego, co kiedyś go łączyło z Krysią. Bardzo tego chciał. No i oczywiście tego, żeby jego relacje z siostrą uległy poprawie. O mało się nie poryczał jak ją zobaczył przy łóżku. 
  • Żebyś wiedział, że twoja. To idę bratku, trzymaj się. 

Gdy Justyna wyszła z pokoju Rafała zastała Kynie siedzacą samotnie na fotelu. Przyjaciółka poinformowała ją że Łukasz poszedł po swoją siostrę, która już dojechała na miejsce. Miał ją tu przyprowadzić. Janek nadal siedział u Calvina na górze. W końcu Kynia wstała i weszła do Rafała. Justyna patrzyła na nich przez szybę.  Wiedziała, że jej brat jest teraz niesamowicie szczęśliwy. Z jej wizyty też się ucieszył. Był mocno poruszony, chyba nie spodziewał się, że będzie przy nim, że przyjdzie. Z zamyślenia wyrwał ją trzask metalowych drzwi. Odwróciła się i zobaczyła mamę i jej brata. 
  • Patrz mamuś jaki on jest teraz szczęśliwy - powiedziała do niej Justyna i starła z policzka łzy, które cały czas jej napływały do oczu. Widziała jak Rafał objął Krysie, jak jej patrzył w oczy. Nagle przypomniała sobie czułości Calvina. Nie chciał by wychodziła. Jak jej powiedział, że z nią zwieje ze szpitala, a właściwie wyszeptał to na całym ciele miała ciarki. Każde jego spojrzenie i dotyk sprawiały że chciała być z nim dłużej i bliżej. 
  • Moje kochane słoneczko. - Mówiła Judyta patrząc na syna przez szybę.  Wreszcie przytuliła się do córki i rozpłakała. - Spanikowałam... Jadąc tu byłam bliska obłędu. Myślałam, że go stracę... 
  • Ja też mamo. Tak strasznie się o niego bałam... Ale z drugiej strony trzymałam się pozytywnych myśli,  wierzyłam, że on przeżyje i będzie dobrze. 
  • To dzięki Calvinowi Rafał żyje Judyta. To on go cały czas podtrzymywał przy życiu z tego co mówi Jasiek - opowiedział siostrze Łukasz. - Potem zadzwonił po nas ten lekarz,  który ich tam znalazł... A nie, sorry, to jakiś major zadzwonił na centrale, bo jego kumpel kardiolog zajmował się twoim synem.
  • Ten przyjaciel Rafała z Angli? -  spytała Judyta zwracając się twarzą do brata. - On go ratował? 
  • A jaki inny? -  Łukasz dziwnie popatrzył na siostrę. - Oczywiście że on. 
  • Kochany facet. Ja go chyba ozłocę. - Judyta czuła jak jej serce rośnie w piersi.  Poczuła do Calvina coś czego już dawno nie czuła do żadnego faceta. Była zachwycona. Dzielny, mądry i do tego uratował jej syna. Poza tym jest przystojny i  cholernie seksowny. Co z tego, że młodszy? 
  • Powiedziałam mu to dziś mamo. On uważa, że zrobił zdecydowanie za mało. 
  • Za mało? - Judyta oniemiała. - Ratował Rafała i mówi że to mało?  
  • Powiedział, żebym nie robiła z niego bozhtera na siłę bo tego nie lubi. 
  • Coś podobnego. A tak w ogóle to gdzie on jest?  Muszę mu podziękować za to co zrobił dla mojego Rafałka.
  • Na kardiologi,  bo podejrzewali zawał serca. Mają go jutro jeszcze raz porządnie przebadać. Też mnie wystraszył. 
  • Ale jest lepiej prawda?  Justyna... - Judyta zdjęła płaszczyk i została w czerwonej garsonce. Wyglądała w niej zgrabnie. Wręcz rewelacyjnie. 
  • Tak mamuś  - zapewniła ją córka.
  • O cześć Jasiu - powitała go Judyta.  
  • Cześć ciociu. - Janek uśmiechnął się na widok Judyty. - Wszystko dobrze? 
  • Ja ci dam ciocie zaraz. Miałeś mi po imieniu mówić. Gdzie byłeś? - Powiedziawszy to objęła go i pocałowała w skroń. Tak jak całowała syna. 
  • U Calvina na górze. Ucieszył się, że z Rafałem jest lepiej - odparł Janek. 
  • I jak on się ma Janek? - zapytała zatroskana Judyta i poprawiła sobie apaszkę. 
  • Chyba bardziej go teraz męczy duszność. Podczepili mu te wąsy tlenowe, żeby mu się lepiej oddychało. 
  • No co ty mówisz? Jak wychodziłam było okej. - Justyna znowu się zdenerwowała. Wlepiła w Janka pełne niepokoju spojrzenie. Nie mogła uwierzyć w to co mówi. 
  • A tak w ogóle to on cały czas o tobie gada Justyna. Jak nakręcony - podkreślił Jasiek, a łobuzerski uśmieszeknie nie schodził mu z ust. 
  • Nie może być - powiedziała zaskoczona Judyta. Przerzuciła wzrok na córkę, która stała pod oknem i patrzyła w ziemię. 
  • Przecież Calvin się w niej buja - uświadomił Judytę Janek, a następnie mrugnął porozumiewawczo do swojej przybranej siostry. - I to nie od dziś. 
  • Ojej, naprawdę?  Nie wiedziałam. - Judyta zamrugała oczami ze zdziwienia. To co przed momentem usłyszała całkiem ją wytrąciło z równowagi. Straciła resztkę nadziei na to, że Calvin się nią zainteresuje. Miał w głowie tylko Justynę, jej ukochaną córkę. Młodszą i dużo piękniejszą od niej. Od kiedy? Zdaje się że od samego początku. 
  • Podobno - powiedziała Justyna. Wydawała się być troszkę zmieszana. Miała ochotę udusić Janka gołymi rękami za to, że znów  puścił farbę przy jej mamie.
  • Niech pani do niego idzie. Czeka na panią - zwróciła się do Judyty Kynia, która właśnie opuściła salę Rafała. Była cała w skowronkach, uśmiechała się od ucha do ucha. - Justyna chodźże ze mną na dymka. 
  • Czekajcie, ja też idę na dymka - oświadczył Łukasz. 
  • Od kiedy ty palisz Łukasz? - zdziwił się Janek.
  • Od dzisiaj. -  Powiedziawszy to Łukasz skrzywił się teatralnie. 


Dziwnie się czuł w tym śnie. Miał wrażenie jakby płynął. Niby chodził, ale nie dotykał nogami podłogi. Szedł cały czas tym samym wąskim korytarzem, patrząc na okrutnie puste białe ściany pozbawione obrazów czy lamp. Nie było też żadnych drzwi ani okien. Było całkowicie cicho, tak cicho, że był mógł usłyszeć bicie swojego serca bez użycia stetoskopu. Mógł tak iść bez końca. Droga, którą przyszło mu przejść okazała się niezwykle wyczerpujaca, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, bo z każdym kolejnym krokiem jego niepokój wzrastał. Coś wzbudzało i potęgowało jego lęk, a on nie wiedział co to takiego. Nie potrafił tego opisać. Kiedy już stracił nadzieję, że ta mordercza wędrówka kiedykolwiek się skończy jego oczom ukazały się nagle wielkie drewniane drzwi pomalowane na czarno... Gdzieś już je widział tylko nie pamiętał gdzie. Dopadł ich i gwałtownie pociągnął za klamkę. Chciał już stamtąd wyjść i jak najprędzej zaczerpnąć świeżego powietrza, którego tam zaczęło mu brakować. Zaczynał się dusić jakby siedział w hermetycznie zamkniętej skrzyni bez otworu. Ku wielkiemu zdziwieniu Calvina drzwi otworzyły się za pierwszym pociągnięciem, a on wyleciał na zewnątrz i zaczął łapczywie chłonąć powietrze które następnie wciągał do płuc. Dopiero po chwili dotarło do niego, że znajduje się w ogromnym bukowym lesie po którym hulał straszliwy wiatr, tymczasem on boso stąpał po grząskiej ścieżce oświetlonej przez księżyc. Lodowaty powiew wichru był kłujący, przenikliwy i bezlitośnie smagał jego ciało odziane w cienką koszulę i lekkie jeansy. Wszystko wskazywało na to, że jest zima. Pomimo dotkliwego chłodu czuł wielką ulgę, że udało mu się wydostać z tamtego dziwnego, przygnębiajacego miejsca. Niestety to poczucie ulgi szybko minęło i na nowo opanował go lęk, ponieważ nagle usłyszał wystraszony głos swojej malutkiej Connie. Nie, nie zdawało mu się, to rzeczywiście była ona. Chowała się za drzewami jakby bawiła się z nim w chowanego, szybko jednak przekonał się, że to nie zabawa.

Przerażona zapłakana dziewczynka rozpaczliwie do niego wołała, z minuty na minutę coraz głośniej. Jej słowa coraz wyraźniej do niego docierały i raniły jak ostry nóż : "Tatusiu, boli mnie serduszko, zrób coś z tym błagam cię. Zrób coś żeby już tak strasznie nie bolało. Tatusiuuuu proszę". W końcu wyszła zza drzewa i zobaczył ją nieco wyraźniej. Przez moment stał przed nią bez ruchu jakby go sparaliżowało i wpatrywał się w swoje dziecko. Ukochaną córeczka ubrana była w błękitną sukieneczkę w kropki, z falbankami, tą samą którą kupił jej na pierwsze urodziny. Znajdowała się jakieś trzydzieści metrów od ojca i wyciągała do niego swoje słodkie małe rączki. Wyglądała jak aniołek w rozpuszczonych pokręconych włoskach. Były ciemno brązowe tak jak jego. Rysy też miała po nim, podobnie nosek i kształt ust. Próbował się do niej zbliżyć, jednak okazało się to niemożliwe bo z każdym jego krokiem mała się oddalała. Niespodziewanie krzyk Connie przerodził się w potworny wrzask i wstrząsnął nim do granic możliwości. Przerażony i rozdygotany rzucił się w pogoń za uciekajacym dzieckiem. Pędził przed siebie jak szalony dopóki nie brakło mu tchu. Wreszcie pozbawiony sił upadł na ziemię i nie mógł już wstać. Nie dał rady pomimo wielkiego wysiłku jaki wkładał w każdą próbę. Ddatkowo dobijały go docierające do niego rozdzierające krzyki córeczki wzywającej pomocy, dosłownie pękało mu serce, bo nie mógł jej uratować w żaden sposób. Ból, który we śnie rozrywał jego serce był nie do zniesienia. To on go wyrwał ze snu.



  • O nie Connie, wracaj! Nieeeee! - wrzasnął przebudzony Calvin i gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej. W amoku pozrywał wszystkie elektrody oraz wąsy tlenowe. Następnie wyskoczył z łóżka i poszedł do okna. Chętnie by je otworzył na oścież, ale się nie dało, bo w pokoju była delikatna klimatyzacja. Nadal był w szoku po tym, co mu się przyśniło. Kolejny sen z serii tych najgorszych koszmarów.  Już nie zaśnie, nie ma mowy. - O kurwa mać, nie mogę. Nie dam rady dłużej. - W uszach nadal miał płacz i wrzaski przerażonej córki. Zakrył uszy jakby to miało odpędzić te straszne odgłosy. Modlił się żeby to zadziałało. 
  • Co się tu dzieje? Czemu... ? O Boże co pan tu nawyprawiał?! - zawołała wystraszona pielęgniarka, która wpadła do pokoju zalarmowana hałasem, którego narobił ich nowy pacjent. Obawiała się najgorszego, ale  zastała tam tylko okropny bajzel. Kołdra i poduszka leżały na ziemi, prześcieradło także. - Proszę wrócić do łóżka i zachowywać się ciszej. Jest trzecia rano proszę pana, inni pacjenci śpią. - Kobieta była młodsza niż tamta, ale równie stanowcza i nie zamierzała dać sobie w kaszę dmuchać.
  • O nie, nie ma... mowy. - Calvin kurczowo trzymał się parapetu. Nie zamierzał wracać do łóżka. Było mu słabo i nie mógł złapać tchu. Znów go dopadły duszności. Miał wrażenie, że lada moment się udusi. 
  • Co się panu dzieje?  - próbowała się dowiedzieć. Coraz bardziej się o niego obawiała, gdyż widziała, że coraz ciężej oddycha. - O Boże pan się dusi. Proszę natychmiast wrócić do łóżka, zaraz podepniemy tlen. Rozumie pan co mówię?
  • Jezu, ja... ja chyba wariuje. - Dotknął ręką skroni i nie puszczał przez minutę. -  Totalnie kurwa sfiksowałem przez te koszmary. 
  • Mam wezwać psychiatrę? - spytała zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem. Kontakt z Calvinem był zdecydowanie utrudniony. Ona swoje, a on swoje, zero współpracy.  A mówili że tak dobrze zna polski.
  • Jestem psychologiem, a pani chce do mnie psychiatrę wzywać? Świetnie - zdenerowany Anglik odwrócił się do pielęgniarki i posłał jej kpiący uśmieszek. Chwilę potem skarcił się za to w duchu. Nie powinien być arogancki. Był bardzo zdenerwowany fakt,  lecz mimo wszystko powinien okazać jej szacunek.
  • Psycholog też człowiek,  a panu jak widać przydałaby się pomoc specjalisty.
  • No jasne, nie ma sprawy. - Spiorunował kobietę chmurnym spojrzeniem. - Chętnie z nim pogadam o moich nocnych fiksacjach. Z pewnością go to ujmie. 
  • Niech się pan uspokoi i zastosuje do tego co mówię, inaczej tylko pan sobie zaszkodzi. Proszę się położyć do łóżka! 
  • Nie. Nie chce! - Calvin trzymał się ściany i nerwowo potrząsał głową. Był blady i przerażony gdy przypomniał sobie te okropne ściany we śnie. Nie chciał pamietać krzyku córeczki ani jej wystraszonej twarzyczki. Nagle zdał sobie sprawę, że we śnie Connie była starsza niż w rzeczywistości. Ale co za pieprzona różnica,  skoro jego malutki aniołek nie żyje? 
  • O matko święta! Zachowuje się pan jak rozwydrzone dziecko. Zaraz dostanie pan zastrzyk w tyłek i się pan uspokoi. Na innych trudnych pacjentów to działa.
  • Jeszcze czego. - Mówiąc to potrzasnął ostentacyjnie głową i część włosów opadła mu na twarz. Szybko zgarnął je za ucho, bo nie lubił kiedy włosy wpadały mu do oczu. 
  • Czego się pan boi? Łóżko nie gryzie. - Podniosła z podłogi prześcieradło i rozłożyła je na łóżku, a potem  sięgnęła po poduszkę i kołdrę. - Zaraz  panu przyniosę świeżą pościel. 
  • Calvin co się stało? - spytał Jacek,  który przyleciał do niego tak szybko jak się działo. Był akurat w innej sali  gdy uslyszał krzyki swojego angielskiego pacjenta. 
  • Doktorze - zwróciła się do Jacka pielęgniarka. -  Pacjent nie chce się w ogóle zastosować do tego co mówię. Jest strasznie  pobudzony. 
  • Proszę nas na chwilę zostawić samych pani Ewo. Spróbuje to ogarnąć - zwrócił się do pielęgniarki Jacek. 
  • Oczywiście panie doktorze.
  • Sorry za...  ten burdel Jacek. Nie wiem co... co mi odbiło - powiedział skruszony Anglik kiedy pielęgniarka opuściła pokój. Mówił półgłosem, a wzrok miał spuszczony w dół. - Byłem w jakimś amoku jak się obudziłem. Musiałem się uwolnić, bo czułem się spętany. 
  • Rozumiem, ale teraz musisz się położyć i spróbować uspokoić. Podepniemy ci znów tlen i podamy coś  na uspokojenie. 
  • Dusiłem się we śnie...  Miałem wrażenie że...  zejdę. Ten sen by mnie zabił gdybym się w porę nie obudził. - Calvin wydawał się przerażony. Na samo wspomnienie tego, co widział we śnie przebiegły mu po całym ciele dreszcze. 
  • Domyślam się, że to z powodu tych koszmarnych przeżyć w górach  - zgadywał Jacek patrząc na Anglika. Martwił go jego niepokojąco dziwny stan. 
  • Po części tak - przyznał się Calvin. 
  • Nie ma w tym nic dziwnego, że tak odreagowujesz po tym co się wczoraj stało. To była starszna trauma. Twój przyjaciel o mało nie umarł. 
  • Dzięki,  że... to rozumiesz. - Anglik w końcu się uspokoił. Rozglądnął się po pokoju i stwierdził, że okropnie narozrabiał. Było mu cholernie wstyd.
  • Pani Ewa też to rozumie, zapewniam Cię. To świetna pielęgniarka z długim stażem pracy. Po prostu trochę się...  przestraszyła. 
  • Też bym się wystraszył na jej miejscu. Przeproś ją w moim imieniu.  
  • Nie ma sprawy - obiecał Jacek. Patrzył na Calvina tak jak zawsze patrzył na Czarka. 

  • Jezu Jacek,  uwierz, że jeszcze  nigdy przedtem coś takiego mi się nie zdarzyło.  Miewałem koszmary, ale nie tak realistyczne. Nie szalałem tak po przebudzeniu. Ta pielęgniarka stwierdziła że wymagam pomocy psychiatry.
  • Słuchaj Cal, może nie jestem psychologiem i rozumuje inaczej, ale widzę, że dzieje się z tobą to samo co ze mną po stracie syna... Myślę,  że ty też kogoś straciłeś tylko nie chcesz o tym mówić... To się czuje.
  • Cholernie mi przykro z powodu twojego syna Jacek - oświadczył Anglik i spojrzał na przygnębionego lekarza z ogromnym współczuciem.  Widział, że cierpi tak samo jak on dlategoteż rozumiał go tak jak nikt inny. To nie przypaadek, że na siebie trafili. Ich historię były do siebie tak strasznie podobne, że aż trudno było uwierzyć. One ich do siebie zbliżyły.
  • Moja żona nigdy mi nie wybaczy, że mu kupiłem naszemu synowi ten pieprzony motor. Wciąż patrzy na mnie jak na mordercę, bo dołożyłem się do tego interesu,  a teraz ja sam nie mogę kurwa na siebie patrzeć w lustrze. - Smutne, łagodne oczy Jacka zaszły łzami. Starł je natychmiast, chociaż wiedział, że Anglik i tak już zauważył, że ma mokre oczy. 
  • Zginął w ywpadku? - spytał Calvin wpatrując się w swojego towarzysza. 
  • Właśnie tak. Nie zdążył wyhamować i wjechał prosto pod rozpędzoną ciężarówkę z naprzeciwka. Od razu usłyszałem, że nie ma dla niego szans. Tak mi powiedzieli ratownicy medyczni z pogotowia, którzy go tu przywieźli. Mówili Jacek nie łudz się, on nie przeżyje tej operacji. 
  • O kurwa. - Calvin westchnął głęboko po czym ukrył twarz w dłoniach. Teraz miał ochotę mu powiedzieć o Connie, ale na trzeźwo nie potrafił. 
  • Żona i teściowa chciały mnie rozszarpać na strzępy jak usłyszały, że Czarek zginął. Matka Eli darła się na cały głos, że jestem mordercą, a ja stałem przed nimi i płakałem jak dziecko. Załamałem się kompletnie.
  • Kiedyś ci opowiem o tym, co mnie spotkało, ale na tą rozmowę to musimy się umowić do jakiegoś baru. Na trzeźwo nie jestem w stanie o tym mówić. 
  • Doskonale cię rozumiem. Dziś mija trzy lata od śmierci Czarka, a ja wciąż nie potrafię z tym normalnie żyć... Przez to wszystko odeszła ode mnie niedawno całkiem fajna kobitka... Gdyby nie praca już dawno bym popadł w alkoholizm. Ratowanie ludzi jednocześnie ratuje życie mnie.
  • Ja też od pewnego czasu jestem sam. Jakby nie patrzeć to chyba minęły wieki odkąd byłem w jakimś normalnym związku... A jeśli później  były w moim życiu jakieś epizody to niesamowicie krótkie i bardziej chodziło o seks niż o bycie razem... A wiesz czemu? Odkąd zostawiła mnie żona przestałem ufać kobietom.  Nie chciałem się już wiązać żeby potem nie cierpieć. Luźne relacje były dla mnie znacznie bezpieczniejsze. 
  • Wiem coś o tym. Miałem takie same epizody. - Jacek odrobinę się wypogodził. 
  • Niezbyt to chwalebne, przyznaje,  ale seks też jest potrzebny. 
  • Normalka. Podobno tylko dzieciom i trupom nie staje. - Jacek strzelił uśmiech karpia. 
  • Sprawdzałeś? - spytał zaintrygowany Anglik. 
  • Nie, ale pytałem tych kumpli co robią w medycynie sądowej. 
  • O ty skurczybyku. - Calvin patrzył na Jacka z niedwoierzaniem.  W końcu zaczął się śmiać. - Nie mogę z tobą. 
  • Hej Calvin, a co to za kobitka dziś u ciebie była w odwiedzinach, co? Wygląda na to, że jest tobą mocno zainteresowana. Cudowna dziewczyna.
  • To siostra Rafała - odparł Calvin uśmiechając się doń szeroko.  Od razu mu się gorąco zrobiło na wspomnienie tych flirtów, które tu oboje uskuteczniali. 
  • Faktycznie, nie poznałem jej  -  zreflektował się Jacek. Śmiał się trzymając się za głowę. - Naprawdę zjawiskowa.
  • Tak, jest obłędna, to prawda... I chyba mnie wzięło na maksa. 
  • Nooo to może coś z tego będzie.  Trzymam kciuki.
  • Aha. Jak mnie bliżej pozna to zaraz ucieknie gdzie pieprz rośnie. 
  • No coś ty Calvin. Wątpię. 
Ciąg dalszy nastąpi... za niedługo. Jak Wam się podobało Kochani? Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny, komentarze oraz za czas poświęcony na lekturę mojej powieści. Doceniam każdy gest i jestem niezmiernie szczęśliwa że tak Wam się podoba ta powieść. 

Życzę miłej lektruy 😀  








piątek, 21 czerwca 2019

Z cyklu Kasine Pisanie : Idąc pod prąd cz. 6

Rozdział 6

Ochotnica Dolna - Nowy Targ - Podhalański Szpital Specjalistyczny - kwiecień 2018 


Justyna właśnie weszła do domu, a za nią Dawid. Pięciolatek wpadł do środka jak rakieta. Wciąż miał masę energii, podczas gdy ona była tak zmordowana po całym dniu, że nawet nie czuła, że żyje. Dochodziła osiemnasta, dokładnie za dziesięć szósta,  o czym komunikował elegencki złoty zegarek na drobnej dłoni Justyny. Popatrzyła na tarczę po czym głęboko westchnęła i zdjęła szalik. Mały przez całą drogę do domu marudził, że chce iść na lody, a ona mogła mu w kółko tłumaczyć, że pójdzie na lody jak wyzdrowieje. Dawid w ogóle nie przyjmował tego do wiadomości. Jak się na coś uparł to był koniec świata. Amen w pacierzu. Gotów był ją zamęczyć tym ciągłym przypominaniem o swojej zachciance, lecz ona okazała się równie nieugięta jak on. Ciężko było wygrać z jej żelazną konsekwencją. Dla dobra swojego dziecka potrafiła zachować zdrowy rozsądek i nie ulegać, chociaż to jego marudzenie nawet anioła doprowadziłoby do szewskiej pasji. Na szczęście nie zdarzało mu się to zbyt często. - Po kim on ma ten upór? - zastanawiała się Justyna głaszcząc syna po głowie, gdy leżał przy niej z twarzą wtuloną w jej pierś. Dobrze się stało że doktor Karol odwiózł ich do domu swoim samochodem, inaczej musieliby się jeszcze przesiadać w Tylmanowej na busa jadącego do Ochotnicy Górnej. Wciąż nie mieli bezpośredniego dojazdu do wioski. Busów było jak na lekarstwo, ponieważ  wszyscy mieszkańcy obu Ochotnic byli zmotoryzowani. Najprościej byłoby zrobić sobie prawko i jeździć wszędzie samemu nie oglądając się na innych.

Spotkali Karola kiedy wychodzili z baru pod Siekierkami, z ich ulubionej jaďłodalni w Szczawnicy. A tak w ogóle to bardzo lubili tam jeździć. Spędzali mnóstwo czasu w tym uroczym klimatycznym uzdrowisku z tradycjami i historią, o przepięknej drewnianej architekturze. Nie zawsze przyjeżdżali tu tylko na wizyty lekarskie czy na zabiegi w Inhalatorium, których Dawid dosłownie nie cierpiał. Czasem wpadali tu aby zwyczajnie odpocząć i pobyć ze sobą jak matka z synem. Najwiekszą frajdą dla Dawida był oczywiście wjazd wyciągiem na Palenice i jazda na zjeżdżalni grawitacyjnej. Bardzo lubił też park linowy. Łukasz i Janek często go tam zabierali w weekendy, natomiast z mamą i z ulubioną ciocią Krysią chodził do schroniska pod Bereśnikiem na cudowne pierogi z jagodami, szarlotkę czy ziemniaczki janosikowe. Nieraz we trójkę nocowali w tym cudownym miejscu, żeby przedłużyć sobie sielankę. Ktoregoś letniego popołudnia Dawid poznał pod Bereśnikiem starszego od siebie o dwa lata Alana, który przychodził do schroniska ze swoim tatą. Mieszkali w Szlachtowej to też do Szczawnicy mieli rzut beretem. Chłopcy od razu się zaprzyjaźnili, a Justyna i Krysia nawiązały przyjacielskie relacje z Pawłem. Zaczęli razem chodzić w góry albo odwiedzać się w domach - z czasem stało się to tradycją. Dawid i Alan nie wyobrażali sobie życia bez tych spotkań.



Tym razem Dawid zniósł badania lepiej niż ostatnio. Dzięki cierpliwemu i profesjonalnie przygotowanemu personelowi obyło się bez przyprawiających o grozę histerii i uciekania jak przy poprzedniej wizycie, kiedy musiała gonić za nim po całej przychodni i przekonywać, żeby dał się ukłuć. Po badaniach, poszli posiedzieć w parku, a później wrócili tam gdzie byli i czekali w bardzo długiej kolejce do specjalisty pummonologa, który okazał się sympatycznym Norwegiem o  polskich korzeniach. Jego matka była Polką. Dwa lata przed jego urodzeniem przeniosła się do Oslo, gdzie została na stałe. Poznała tam Nielsa Taggawena, ambitnego fizyka jądrowego i wyszła za niego za mąż. Maria Hanyszek skończyła w Norwegii studia medyczne i po kilkunastu latach praktyk zasłynęła jako wybitny kardiochirurg. Jej syn poszedł śladem matki i też wybrał medycynę. Olsen Taggawen nie mówił po polsku zbyt dobrze, miał spore problemy z odmianą przez przypadki, wszakże nie stanowiło to dla nich żadnej bariery, bo oboje dobrze znali angielski. Nie był też  jakoś specjalnie przystojny - typowy obywatel Skandynawi o charakterystycznej skandynawskiej urodzie, nie żaden amant, potrafił jednak być sympatyczny i czarujący. W mgnieniu oka zdobył sympatię Justyny i jej syna. Doskonale wiedział jak rozmawiać z tym chłopcem żeby go przekonać do niezbyt przyjemnych badań. Gdyby nie nie to, że już wcześniej zamotał jej w głowie ten zabójczo przystojny Anglik pewnie by ją ujęły dyskretne zaloty Olsena, który okazał się być świetnym specjalistą, znanym i cenionym w Europie za swoje osiągnięcia w zakresie medycyny dziecięcej. To że udało im się dostać na wizytę do tego wybitnego Norwega było ogromną zasługą Karola. Inaczej byłoby to raczej niemożliwe, ale doktor Wójcik miał najomości za granicą i wykorzystał je, aby pomóc synkowi Justyny, którą bardzo lubił od dawna. Mocno wierzył, że Olsen jest w stanie coś zdziałać w sprawie Dawida. Justyna była mu bardzo wdzięczna za to, co dla nich robił, podobnie cała jej rodzina. Bezinteresowność tego człowieka zadziwiała każdego. Cokolwiek się działo małemu Karol rzucał wszystko i leciał na pomoc.  Zawsze mogła na niego liczyć.




  • Dawid słoneczko ściągaj szybciutko kurtkę i szalik się, bo się zgrzejesz! - zawołała za nim Justyna. Zanim się obejrzała chłopczyk już poleciał do salonu, gdzie zastał Janka. - Dawid czy ty słyszysz co ja do ciebie mówię?! Wracaj tu pieronie jeden! - Justyna oparta plecami o ścianę ściagała właśnie buty. 
  • Zaraz mamo! - Dawid wyglądnął przez szparę w drzwiach od dużego pokoju. Rzucił matce figlarne spojrzenie. - Tylko przywitam się z wujkiem Jankiem okej? 
  • Nie zaraz tylko już!  - ponagliła syna zniecierpliwiona. 
  • Kocham cię mamuś! - krzyknął chłopiec i zatrzasnął za sobą drzwi. 
  • Dawid! - Zawiesiła kurtkę na haczyku w przedsionku i weszła do kuchni.
  • Jeszcze momencik! 
  • Jaki momencik?
  • Byli we trzech na Lubaniu... Janek wrócił sam - zakomunikowała nagle babcia Jasia, która wciąż krzątała się po kuchni. Była dziwnie spięta, i zdenerwowana. 
  • Co takiego? A gdzie reszta chłopaków? - spytała zaniepokojona Justyna. 
  • Janek wszystko ci opowie Justysiu. - Babcia Jasia mówiła cicho. Stała pochylona nad blatem i obierała ziemniaka. O mało się nie dziabnęła nożem, tak była zdekoncentrowana.
  • Babciu... - Justynę ogarnął trudny do opisania lęk. - Powiedz mi co jest grane. 
  • Przepraszam cię wnusiu - ucięła jej babcia. Wzięła do ręki kolejnego ziemniaka, a ten wyślizgnął jej się z ręki.  
  • Za co ty mnie przepraszasz? Daj spokój - Justyna już nic nie rozumiała. Podeszła do zlewu, odkręciła kran, a następnie przemyła ręce w ciepłej wodzie. 
  • Hej siostra - odezwał się nagle Janek, który właśnie wszedł do kuchni w  towarzystwie Dawida przyczepionego do jego nogi. Chłopiec wciąż był w kurteczce tylko szalik miał rozwiązany. Wyraz twarzy Jaśka wydał się Justynie srodze niepokojący i jeszcze bardziej pogłębił jej trwogę. - Co jest Jasiek? Czemu wróciłeś sam? 
  • Musimy pogadać Justyna... na osobności. - Janek spojrzał na nią, a jego oczy przepełniał głęboki smutek. Złość już mu przeszła, pozostał jedynie strach i  bezgraniczne przygnębienie.
  • Okej tylko rozbiorę Dawida inaczej zostanie w tej kurtce do rana - Powiedziawszy to złapała synka za rękę, przyciągnęła do siebie i wreszcie rozpięła mu kurtkę. - Ej synu nie kręć się, stój chwilę spokojnie .
  • Mamo, a gdzie jest wujek Rafał? - Dawid spojrzał na Justynę i od razu spostrzegł, że jest okropnie podenerowowana, a na dodatek wystraszona. - Czy coś mu się stało? - Chłopcu niespodziewanie załamał się głosik. 
  • Jeszcze nie wiem kochanie... - odpowiedziała Dawidowi i pocałowała go w policzek. Następnie podała kurteczkę syna Jankowi, który poszedł  je odwiesić na haczyk w przedsionku i zaraz wrócił.
  • Co się dzieje mamusiu? Czemu oboje jesteście tacy smutni - spytał zdezorientowany Dawid. Z Justyny przerzucił pelne niepokoju spojrzenie na Janka. Przed nim nic się nie dało ukryć. Dobrze wiedział, że stało się coś złego, a dorośli chcieli to przed nim ukryć. 
  • Później ci powiem bystrzaku, a teraz leć na bajkę, okej? - Janek schylił się i zmierzwił małemu włosy. 
  • Dlaczego wy mnie ciągle traktujecie jak naiwnego przedszkolaka? - Dawid naburmuszył się i zaczął tupać nogą. 
  • No przecież jesteś przedszkolakiem - powiedziała Justyna.  
  • Tyle że nie naiwnym - zaprotestował chłopiec.
  • To może ja pójdę z nim do pokoju, a wy tu sobie spokojnie porozmawiajcie - zaproponowała babcia Jasia. Po tych słowach wzięła prawnuka za rękę i powędrowali do salonu. Gdy mały wlazł na sofę, zamknęła drzwi.  Z trudem ukrywała przed tym bystrym chłopcem swoje skrajne emocje. To czego się dowiedziała od Janka prawie zwaliło ją z nóg i nie potrafiła udawać że nic się nie stało. Cały czas chciało jej się płakać. Okropnie bała się o Rafała. O tego Anglika również. 
  • Co się stało Janek? - spytała Justyna, kiedy wreszcie zostali sami.  Spoczęła na krześle pod oknem i wbiła w przyjaciela wyczekujące spojrzenie. Ton jej głosu naznaczony był jednocześnie chłodem i stanowczością. Oczekiwała, że Jasiek powie jej najgorszą prawdę, chociaż była już niemal pewna, że Rafałowi i Calvinovi coś się stało.  Teraz czekała na ostateczny cios.
  • Justyś, ja... ja naprawdę nie wiem... od czego zacząć. - Janek ukrył twarz w dłoniach. Gotów był się rozpłakać. To co się stało kompletnie go rozwaliło.
  • No mów do cholery! 
  • Rafał... - zaczął Janek, ale uciął bo nie wiedział jak ma przekazać Justynie wiesć o tym co stało jej bratu. - On... 
  • Co Rafał? - spytała i instynktownie wstrzymała oddech.
  • Rafał jest... ciężko ranny... Dostał nożem w brzuch. A potem jeszcze... oberwał kulkę, bo... 
  • Coooo ty pieprzysz Jasiek? Od kogo? - Justyna poczuła jak oblewa ją fala goraca. To co przed momentem usłyszała było starszne... potworne. Wreszcie poczuła ciarki na całym ciele, które przeszyły ją na wskroś. - O kurwa mać! - To było jej pierwsze przekleństwo od bardzo dawna.  Ostatni raz powiedziała coś takiego, gdy Marcin napisał jej że odchodzi. Wtedy była wściekła,  a dziś była zrozpaczona.
  • Nawet nie wiem... czy on... przeżył. Nic nie wiem. - Janek złapał się za głowę.  
  • Jasiek co się tam stało?  Opowiadaj! - naciskała Justyna.
  • Zostaliśmy zaatakowani i sterroryzowani przez dwóch gnoi, którzy szukali mocnych wrażeń. Zabrali nam telefony i zwiali... Mieli przy sobie broń palną. 
  • O Jezu, ja nie mogę. - Justyna zakryła ust dłonią. Do oczu naszły je łzy wielkości grochu i spływały po policzkach, słone i piekące. Właśnie doszło do niej, że może stracić brata... Przerażało ją to, że rozstali się w złości, bo nie chciała mu darować ta tamtego, a teraz... Jeśli go straci to już nie będzie miało znaczenia. 
  • Żebyś mnie kurwa tam widziała. Omal nie ześwirowałem. Tylko Cal zachował zimną krew w tej chorej sytuacji. Ten facet jest... niesamowity Justyna. Jak Boga kocham.  Jest tak rogarnięty, że brak mi słów.  
  • Jaaaa... jak on się ma? Czy jemu też.. coś się stało?- Bała się usłyszeć odpowiedź.
  • Nie, Calvin ma się dobrze... A przynajmniej taką mam nadzieję. Został z twoim bratem, a ja poszedłem po pomoc. Nie mogliśmy wezwać pogotowia, bo już nie mieliśmy komórek... To Cal chciał zejść do Ochotnicy, żeby wezwać ratunek, ale mu nie pozwoliłem,  bo obawiałem się, że się zgubi... Trochę mnie za to zrugał i miał rację. Gość jest zaradny jak mało kto...
  • Dobrze, że mu nie pozwoliłeś Jasiu. Dobrze. - Justyna wstała z krzesła i ruszyła w stronę przyjaciela. Potrzebowała się do kogoś przytulić. Rzuciła mu się na szyję i mocno się wtuliła w jego klatkę piersiową. 
  • Nie wiem co teraz będzie siostra - mówił załamany Janek tuląc Justynę. Sam był bliski płaczu i nie mógł mówić. Przytłoczył go totalny smutek. - Raf ma... raczej minimalne szanse na wyjście z tego. Stracił masę krwi. 
  • O Boże, ale...  ja nie mogę go stracić, nie moge! - Po tych słowach Justyna wybuchła płaczem i długo nie mogła się uspokoić. Dosłownie spazmów dostała od płaczu. Dałaby wszystko żeby to, co się wydarzyło można było cofnąć. Jak mogło dojść do czegoś tak strasznego? Jak ma teraz zabrać w góry swoje dziecko gdy na szlaku grasują bandziory gotowe zaatakować ją albo Dawida? 
  • Czekaj, zrobię ci melissy. Pomoże Ci się uspokoić. 
  • Nie chce żadnej pieprzonej melissy Jasiek - zaprotestowała Justyna.  - To nic nie da! Mój brat może umrzeć, a ja czekam tu bezczynnie. 
  • Uspokój się siostra. - Jasiek jeszcze mocniej ją przytulił.
  • Wszystko mu wybaczę tylko... niech on przeżyje do cholery! 
  • Ktoś chyba puka - powiedział Janek spoglądając w stronę przedsionka. - Pójdę sprawdzić kto to. 
  • Dobra idź. - Justyna puściła go, a po chwili opadła znów na stojące obok krzesło. 
  • Moment! - zawołał Janek i popędził do drzwi wyjściowych. Okazało się, że to Krysia. Była roztrzęsiona i zanosiła się od płaczu.  - Kynia? Ty już wiesz? 
  • Jasne, że  wiem. Zawiezli go do podhalańskiego... Jasiek, powiedz mi, że on z tego wyjdzie. Powiedz mi to!!! - Krysia ogarnięta rozpaczą biła go w klatkę otwartymi dłońmi. W końcu Janek ją objął i trochę się uspokoiła. - On nie może umrzeć! 
  • Da radę Kynia... to twardziel - zapewniał ją Jasiek. 
  • Jak to możliwe? - Kynią nadal wstrząsał szloch. Nie wyobrażała sobie, że jej Rafał mógłby tak po prostu odejść.  Jej Rafał? Oczywiście, że tak. Czy byli razem czy osobno on zawsze był w jej serduchu. Nie może go teraz stracić. 
  • Widziałaś Łukasza? - chciała wiedzieć Justyna. - Muszę z nim pilnie pogadać.  
  • Jasne, że... widziałam. Pali papierosa na zewnątrz. Też jest wstrząśnięty tym całym zajściem. Jeszcze go wasza mama objechała. 
  • Dziwne, że do mnie jeszcze nie dzwoniła - zdziwiła się Justyna. 
  • Wiecie już co z Rafałem? - zapytał podenerwowany Janek. 
  • Łukasz mówi, że go operują. Jest z nim... bardzo kiepsko. Musieli sprowadzać krew z innego szpitala  - odparła Kynia. Słowa z wielkim trudem przechodziły jej przez gardło.- A ten biedny Calvin... 
  • Co z nim? - pochwyciła wątek Justyna. Była coraz bardziej przerażona. 
  • Zasłabł tam na górze, ale podobno wykluczyli zawał serca.... Całe szczęście. 
  • To co mu jest? - dociekał Jasiek. 
  • Niewiadomo.  Robią mu teraz wszystkie badania świata. - Kynia wyciągnęła z torby chusteczki do nosa, a następnie wytarła zapłakane oczy. - Był nieźle wystraszony. Prawie w amoku. Rozmawiałam z Julkiem, który był na miejscu z resztą ekipy. Zabrali obu śmigłowcem do Nowego Targu. 
  • Już wczoraj źle się czuł, ale nie chciał się do tego przyznać. Widziałem po nim, że coś jest nie tak, a on zapewniał, że nic się nie dzieje... Uwierzyłem mu. 
  • I nic mi nie powiedziałeś? - wyrzuciła mu Justyna. - A gdyby to był zawał Janek? Wiesz, że on mógł tam nawet umrzeć? 
  • Oj Justyna wiem, ale to jest przecież dorosły facet. Chcesz go pilnować jak przedszkolaka?  Poza tym nie miałem pojęcia co mu doskwiera. 
  • Dobra... Poczekajcie chwilę, pójdę się przebrać i jedziemy do szpitala. powiedziała  Justyna i poleciała na górę.
  • Dobrze, czekamy! - krzyknęła za przyjaciółką Kynia. 
  • To ja jeszcze zabiorę kurtkę z pokoju gościnnego. - Mówiąc to skierował kroki w stronę saloniku. 
  • Okej Janek. - Kynia opadła na stojące w pobliżu krzesło. Wystarczyło, że pomyślała o Rafale i łzy na nowo napłynęły jej do oczu. Już po chwili ryczała jak nastolatka. Wiedziała, że jeśli straci tego faceta to będzie oznaczać jej powolne umieranie. Zamierzała odbić go Majce, a tu takie coś. 
  • Ciocia, co ci się stało? - Chłopiec przytulił się do swojej chrzestnej. 
  • Dawid? - Kynia spojrzała na niego z uśmiechem przez łzy. Nawet nie zauważyła kiedy wymknął się z pokoju gościnnego.
  • Czemu płaczesz? - zainteresował się chłopiec. Wreszcie dotknął rączķą jej policzków i starł z nich łzy. 
  • Eh aniołku, nie wiem co ci powiedzieć? - Kynia przytuliła głowę do głowy Dawida. 
  • Prawdę - odpowiedział syn Justyny. - Całą prawdę.  Nie tak jak mama i wujek Janek. Oni ciagle coś przede mną ukrywają. Zwyczajnie ściemniają. 
  • Może po prostu nie chcą Cię martwić. - Krysia przeczasała mu włoski palcami, odgarnęła mu grzywkę na bok. Jej chrześniak był wyjątkowo cudnym dzieciakiem. Do tego uroczym i kochanym. Przytuliła go. - Moje kochane słoneczko.
  • Ciocia daj spokój. To jest wersja dla naiwnych przedszkolaków. - Dawid założył ręce na piersi i wbił w nią świdrujace spojrzenie swych pięknych piwnych oczu. 
  • Dawid, a ty znów swoje - powiedział Janek, który przyleciał za nim. 
  • Tylko nie każ mi znowu wracać do tych durnych bajeczek, błagam. Mieliśmy pogadać jak dwaj dorośli faceci. 
  • Pogadamy jutro dobrze? 
  • Mówiłeś, że potem. No to już jest potem - przypomniał mu Dawid. 
  • Okej bystrzaku, powiem ci wszystko, ale zaraz potem pójdziesz grzecznie spać, jasne? 
  • Janek nie możesz mu... - zaczęła Kynia, ale Janek jej urwał. 
  • Poczekaj Kynia, nie wiesz co chce mu powiedzieć. 
  • Dawid czemu nie jesteś z babcią? -  spytała zaskoczona Justyna.  Była już wyszykowana do wyjścia. Wyglądała przepięknie w kremowych jeansach i bluzce w podobnym kolorze, a na wierzch miała zarzuconą beżową kurtkę ze skóry. Nawet zrobiła delikatny makijaż.  Rozpuszczone kręcone włosy podkreślały jej niezwykłą urodę.
  • Musiałem pocieszyć ciocie, bo bardzo płakała - usprawiedliwił się Dawid. 
  • Potwierdzam - powiedziała Krysia. - Masz cudownego syna. 
  • Posłuchaj synku... - Justyna pochyliła się nad swoim kochanym małym chłopczykiem i patrząc mu prosto w oczy mówiła dalej. -   Muszę teraz pojechać z wujkiem i ciocią do szpitala do Nowego Targu. Wujek Rafał miał w górach poważny wypadek i teraz go operują. Jeśli jutro wujek poczuje się lepiej to przyjedziesz tam z wujkiem Łukaszem i go zobaczysz okej? 
  • Ale wyzdrowieje? - Dawid zaraz posmutniał. - Przysięgnij mi, że nic mu się już nie stanie. 
  • Na pewno. Nie ma wyboru w tej kwestii- zapewniła Dawida Krysia. 
  • A co z naszym gościem... tym Calvinem? Czy on też będzie miał operacje? 
  • Nie Dawidku, Calvin na szczęście  nie wymaga operacji, ale doktor zatrzymał go  w szpitalu na obserwacji, bo trochę źle się poczuł. To on zaopiekował się wujkiem Rafałem wiesz? 
  • Przykro mi, że muszą być w szpitalu mamusiu. 
  • Mnie także, ale  wierzę, że wszystko będzie dobrze. Idź teraz do babci, a my wychodzimy. Postaram się nie wracać późno. 
  • Okej mamo, obiecuję, że teraz będę grzeczny jak aniołek - oświadczył chłopiec po czym pożegnał się ze wszystkimi po kolei, a potem na odchodnym rzucił do Justyny. 
  • Wygladasz cudownie mamusiu. Jak zawsze jesteś najpiękniejsza na świecie. 
  • O Jezuuuu, ale on jest rozbrajajacy Justyna - zachwyciła się Kynia.  - I ma gadkę po tobie. 
  • A ty jesteś najwspanialszym facetem jakiego znam - odzwajemniła się Justyna. Była naprawdę wzruszona wyznaniem syna. - Moim facetem. - Posłała mu całusa na odległość. 
  • Zanotowałem to. - Dawid wskazał paluszkiem na czoło i wyszczerzył białe ząbki w promiennym uśmiechu. 
  • Ale agent z niego - zażartował Janek kiedy wychodzili z domu na podwórko gdzie czekał na nich Łukasz. Nie był sobą. Całkiem się podłamał. 

Jakimś cudem udało mu się przespać. Przynajmniej te dwie godzinki odpoczął. Po błyskawicznym przyjęciu na oddział ratunkowy porobili mu większą część badań i odwiezli na kardiologie. Dalszą diagnostykę i wizytę specjalisty zaplanowali na następny dzień. Póki co zawał wykluczyli, ale chcieli mieć co do tego absolutną pewność. On też.  Musiał przyznać, że zajęli się nim bardzo dobrze. Wszyscy tu skakali koło niego jakby był jakimś ministrem, prezydentem albo samym papieżem. Oczywiście wiedział, że za wszystko będzie musiał zapłacić przy wypisie, ponieważ nie miał w Polsce ubezpieczenia, ale tym się w ogóle nie martwił. Najbardziej bał się o rannego przyjaciela. Czy zdołają go uratować? Nad nim znów czuwał ten lekarz Jacek, którego nazwiska nie poznał. Naprawdę świetnie się zajmował nim i Rafałem do czasu przybycia ratowników,  no i ten jego kumpel major. Cała czwórka odetchnęła z ulgą, gdy śmigłowiec GOPR u wreszcie wylądował w pobliżu miejsca gdzie się znajdowali. Szanse Rafała na przeżycie minimalnie się zwiększyły... Tylko mimimalnie, bo  według kumpli Janka stan poszkodowanego był wręcz beznadziejny. Nie dało się ukryć, że tak właśnie było. Stracił tyle krwi, że tak naprawdę nie powinien już żyć. Można było mówić o cudzie. Nawet Łukasz, ten twardy mocno stąpajacy po ziemi facet wymiękł, gdy zobaczył swojego siostrzeńca w takim stanie. Omal się nie przewrócił... A potem zaczął kląć jak najęty i postawił na baczność całą policję w okolicy, żeby szukali tamtych bandytów.  Ci co znali Łukasza wiedzieli, że prędko dorwie tych szubrawców i zapuszkuje.

Koszmar, który tam obaj z Jankiem przeżyli już na zawsze miał pozostać w ich świadomości. Nigdy nie zdołają tego wymazać z pamięci. Musieli by im chyba zresetować mózg, żeby zapomnieli o tym, co ich spotkało. Teraz kiedy Calvin leżał osamotniony na szpitalnym łóżku, podłączony do tlenu, wciąż przeżywał tamtą akcję. Dręczyły go powracające  obrazy i odgłosy, których nie był w stanie wyciszyć w żaden sposób ; krzyki Janka, strzały z pistoletu, jęki obolałego Rafała. Anglik czuł się strasznie, wręcz fatalnie. Tak fizycznie, jak i psychicznie. Ciężko oddychał, a duszność, która już przedtem mu dokuczała ciągle się nasilałała. Pielęgniarka założyła mu maskę tlenową i zabroniła mu ją ściągać. Do piersi miał poprzyczepiane jakieś elektrody, a na małym pikającym monitorku u góry wyświetlał się wykres mówiący o czynności jego serca. Wenflon wkuty do żyły w nadgarstku prawej dłoni strasznie mu przeszkadzał. Najchętniej by go sobie wyrwał, ale podawali mu w kroplówce jakieś lekarstwa, więc nie bardzo mógł to zrobić.  Tęsknił za Justyną. Bardzo chciał ją znowu zobaczyć, chociaż przez chwileczkę.  Myślał o niej w chwili, kiedy tamten świr celował do niego z pieprzonego glocka. W tamtym momencie bał się, że już nigdy więcej jej nie zobaczy i nie pocałuje... Cholerny świat, mógł to przecież zrobić poprzedniego wieczora, kiedy wrócił znad rzeki. Czemu sobie odpuścił taką okazję? Była tak blisko, a on... Z drugiej strony ciagle prześladowała go myśl, że zbliżenie z Justyną nie będzie teraz dobrym posunięciem. Dopóki wszystkiego sobie nie poukłada i nie zamknie tamtej sprawy z byłą żoną nie może zaczynać nic nowego. Najzwyczajniej w świecie nie chciał żeby przez niego cierpiała. Jedynym rozwiązaniem, jakie mu obecnie przychodziło do głowy było ochłodzenie stosunków... O ile się na to zdobędzie. Nie daj Boże, jeśli przyniesie to całkiem odwrotny skutek i sprawi, że ona odsunie się od niego raz na zawsze? Jak wtedy zdoła przełknąć tak gorzką pigułkę?




  • Jezu Coulter, ale z ciebie kretyn! Pieprzony pustogłów! - mówił do siebie po angielsku i raz po raz uderzał się w czoło otwartą dłonią. - I co teraz ze sobą zrobisz? Jak chcesz to rozegrać żeby nie zranić Justyny? 
  • Co ty mówisz? - zapytał Jacek, który niespodziewanie pojawił się przy łóżku Calvina odziany w ciemno zielony dwuczęściowy strój, zarezerwowany tylko dla lekarzy. - Hej, wszystko okej? -  Wchodząc zapalił światło. 
  • Przepraszam, gadałem do siebie - odparł zaskoczony Calvin. -  Udzielałem sobie repreymendy.  Mrużył oczy ponieważ raziło go światło lampki.
  • A to ja też tak czasem robię Tyle, że ja mówię do siebie po rosyjsku, a nie raz nawet śpiewam przy tym jakieś stare ruskie pieśni. - Jacek przerzucił spojrzenie na monitor i zapisał coś w karcie formatu A4, którą trzymał w ręce. 
  • Serio? - Calvin gotów był się roześmiać.  Jacek wydał mu się cholernie zabawny. 
  • Nie chciał byś tego usłyszeć. Gwarantuje ci. 
  • Po kilku mocnych pewnie by poszło- zażartował Anglik. 
  • No dobra, a teraz już na poważnie. Jak się czujesz Calvin. Jest coś lepiej? 
  • Tak - skłamał Anglik. Wiedział, że nie powinien kłamać, ale nie mogli go tu za długo trzymać. W niedzielę musi lecieć do domu. Nie potrzebuje mieć jeszcze problemów z  prokuratorem. Od siostry słyszał że ten facet Andrew Wasp to niezła hadra, jak się zawezmie na kogoś to amen. 
  • Na pewno? - Jacek patrzył na niego podejrzliwie. - A jakbyś miał ocenić w skali od 1 do 6 to na ile czujesz poprawę? 
  • To tak na trzy - odparł Calvin i pokazał trzy palce.
  • Wiesz co? - Jacek podrapał się po policzku. -  Ja sobie tak po cichu mówię,  że to może być astma. Ona często daje poodbne objawy. Miewałeś już kiedyś podobne napady duszności? 
  • Raczej nie. - Pokręcił przecząco głową. -  Nie przypominam sobie. 
  • Porobimy jutro badania w tym kierunku. Kardiologicznie jesteś czysty. Nie widzę nic niepokojącego jeśli chodzi o pracę serca. Zlecę na jutro rezonans, żeby się upewnić,  że w płucach też nic nie ma, choć RTG nic nie wykazało. 
  • Jacek powiedz mi...  co z Rafałem?  Dalej go operują? 
  • Powinni już kończyć. Sprowadzali dla niego dodatkową krew z innego szpitala z tego co wiem... Już raz im się zatrzymał. 
  • O Jezu nie- Anglik poczuł że robi mu się słabo.  Zamknął oczy żeby odpędzić od siebie mdłości.  Nie chciał teraz zwymiotować. W oczach stanęły mu łzy. Na samą myśl o tym, że Rafał już prawie zjechał z tego świata ogarnęła go panika. Zaraz pomysłał o Justynie i Krysi -  jak one musiały to przeżywać. 
  • Kolejne 24 godziny po operacji zdecydują co dalej. Musimy być dobrej myśli i wierzyć, że on z tego wyjdzie. Co innego nam zostało? 
  • Mieliśmy wielkie szczęście, że się zjawiliście. Janek poleciał po pomoc, ale pewnie czekalibyśmy na ratunek znacznie dłużej. Zostałem sam w zupełnie obcym miejscu i bałem się jak jeszcze nigdy w życiu. Rafał potrzebował pomocy, a ja jak na złość odpłynąlem... Nawet nie wiem jak długo byłem nieprzytomny. 
  • A my byliśmy w połowie drogi jak usłyszeliśmy strzały i zaczęliśmy biec do góry. Mirek miał racje, że dzieje się coś złego. Nie spodziewałem się jednak takiej draki jaką zastaliśmy.
  • Ledwo mi się udało opanować sytuację. Janek był potwornie wściekły i miotał się jak szalony... Mnie też roznosiło, ale wiedziałem, że wszczynając z nimi bojķę nic nie zdziałamy tylko jeszcze bardziej sobie zaszkodzimy...  Oni byli gotowi nas pozabijać. 
  • Dobrze sobie poradziłeś - pochwalił go Jacek. - Bardzo rozważnie postąpiłeś hamując zapędy kolegi. Faktycznie mogliście wszyscy zginąć.
  • Jestem psychologiem... Co prawda zajmuję się głównie dziećmi i młodzieżą, ale znam się też trochę na mechanizmach zachowań dorosłych. 
  • Naprawdę? - spytał zaskoczony lekarz. -  Zakładam zatem, że dzieciaki muszą cię bardzo lubić. 
  • Nieszczególnie - zaprzeczył Calvin. - Chociaż czasem zdarzają się drobne wyjątki. A dla młodzieży jestem śmiertelnie nudny, bo tylko zadaje skomplikowane pytania i nie znam się The Walking dead. 
  • Chyba wiem o co biega. Mój syn bardzo to lubił.
  • Lubił? To znaczy że... nie żyje? - spytał zasmucony Calvin. 
  • Niestety. 

  • Przepraszam doktorze, czy mogłabym chwilę pobyć z Calvinem? - odezwał się nagle delikatny kobiecy głos, który wyrwał obu mężczyzn z toku rozmowy.  To była oczywiście Justyna. Stała w progu przy otwartych drzwiach i patrzyła na nich z uśmiechem na ustach. Poczuła pewną ulgę,  gdy zobaczyła, że Anglik jest w nienajgorszym stanie. Tymczasem on prawie oniemiał, gdy ją zobaczył. Cały jego plan natychmiast wziął w łeb. 
  • Ależ oczywiście, już wychodzę - odparł Jacek po czym mrugnął porzumiewawczo do Anglika i oddalił się. Gdy wyszedł z pokoju Justyna zbliżyła się  do łóżka,  na którym leżał Calvin wpatrzony w nią jak w święty obrazek.. Od razu przysiadła na zimnym, metalowym taborecie i pochyliła się nad nim. 
  • Justyna... - Na jej widok puls Calvina przyspieszył. Serce też drgnęło kilka razy i nagle znalazło się w okolicy gardła. Nie spodziewał się, że Justyna przyjdzie do niego jeszcze tego wieczoru. Myślał, że jej uwagę pochłania obecnie jedynie Rafał, ale nie... Pomyślała też  o nim i uwielbiał ją za to jeszcze bardziej. Wreszcie wziął ją za rękę i uśmiechnął się do niej najpiękniej jak potrafił. Nie umiał inaczej. Jak mógłby teraz obejść się z nią chłodno i nie okazać współczucia? Niewykonalne! -  Cudownie, że jesteś... Dziękuję. 
  • Nie ma sprawy. Jak się masz biedaku? - spytała zatroskana. Nie przestawała się do niego uśmiechać. - Przestraszyłeś mnie i to nieźle.  
  • Dzięki. Ja to jeszcze znośnie, ale twój brat fatalnie... Poodbno się zatrzymał w czasie operacji.
  • Wiem, powiedzieli nam. - Mówiąc to odgarnęła mu z twarzy włosy i czule pogłaskała go po twarzy. Rozkoszą dla niej było zobaczyć w tych zabójczo niebieskich tęczówkach uwielbienie dla swojej osoby. Ostatnio rozczulał ją na każdym kroku. 
  • Tak strasznie mi przykro Justyna. Mogłem zrobić dla niego o wiele więcej, ale... - W oczach Anglika znowu zabłysnęły łzy. Starł je ukradkiem wolną reką po czym głęboko westchnął. - Tak mi z tym kurwa źle, że nie masz pojęcia, 
  • Zwariowałeś? - ucięła mu Justyna. Jego słowa oburzyły ją. Jak mógł twierdzić że zrobił za mało? -  Janek mówi, że gdyby nie ty... to chyba wszyscy trzej byście już nie żyli.  Tylko dzięki tobie tak to się skończyło, a Rafał ma szanse na przeżycie.
  • Justyś, proszę cię przestań. - Anglik nie wypuszczał jej dłoni z delikatnego uścisku.  Nie zamierzał. Chciał by prz nim trwała tak długo jak się dało. Mówił do niej czule, półszeptem jak kiedyś do swojej ukochanej jedynej Maggie, mamy Connie. 
  • Z czym  mam przestać Cal?  - zdenerwowała się Justyna. 
  • Nie rób ze mnie bohatera na siłę. Nie lubię tego.  - Calvin jeszcze bardziej spoważniał.  
  • Hej, nie przesadzaj już z tą skromnością, bo mnie to wkurza. - Justyna udawała zagniewaną.
  • Skoro tak to...  weź mi przywal. - Na wypadek ciosu Anglik zasłonił się poduszką.  Miał ochotę się z nią trochę podroczyć. Gdyby nie był taki słaby wyszedł by z łóżka i stoczyliby bitwę na poduszki. - Należy mi się. 
  • Przywalę ci jak będziesz w lepszym stanie dobra? Chorych się nie bije. 
  • No nie, nie faktycznie.  Jeszcze bym nie dotrwał do jutra.
  • Nawet tak nie żartuj głupku - skarcila go. - Dawid też się bardzo martwi o ciebie. 
  • O to bardzo miłe z jego strony - ucieszył się Anglik. - Przekaż mu,  że dziękuję.
  • Nie dałby nam żyć, gdybyśmy mu nie wyjaśnili co się stało. Taki się ostatnio zrobił dociekliwy, że coś strasznego. 
  • Prawidłowo. Jest coraz większy i chce żeby żebyście go traktowali poważnie. 
  • Co ty powiesz mądralo? - pokręciła głową. 
  • Ma to po mamusi przecież. - Powiedziawszy to Calvin puścił jej oko. 
  • Przeginasz Cal. - Justyna pogroziła mu palcem. 
  • A po kim innym? Czyżby po wujku Rafale? A może po dziadku? 
  • Droczę się z tobą Angliku - przyznała się Justyna.
  • No dobrze, wybaczam ci .- Rzucił jej pobłażliwe spojrzenie zmieszane z czułością. Jak mógłby jej nie wybaczyć. 
  • O cholera, czekaj, bo zaraz ci odpadną te wszystkie elektrody. - Rozbawiona Justyna próbowała mu przykleić do piersi jedną z elektrod, która się odczepiła, kiedy się wiercił. - Nie kręć się no! Jesteś jak Dawid.  
  • Pieprzyć jakieś elektrody. Chętnie bym stąd teraz zwiał.... - Powiedziawszy to przyciągnął Justynę bliżej i wyszeptał jej do ucha jeszcze jedno. -  Z tobą.
  • Uważaj bo ci pozwolę uciec. - Popatrzyła na niego z ukosa i uśmiechała się figlarnie. Komplementy i zaczepki Calvina bardzo jej się podobały. To jak z nią flirtował od samego początku.  
  • Dobry wieczór. Niestety muszę panią przeprosić - powiedziała pielęgniarka, która nagle stanęła koło Justyny. Przyszła z kolejnym pojemnikiem kroplówki w ręce i małą blaszaną tacką, na której była strzykawka. - Czas wizyty już się skończył. Pacjent musi odpocząć... Przykro mi, zarządzenie ordynatora.
  • Dobrze, rozumiem. - Justyna wstała z taboretu i przeszła na drugą stronę łóżka żeby  się z nim pożegnać. 
  • No nieeee, ja się nie zgadzam - zaprotestował Calvin. Podniósł się do pozycji siedzącej, złapał Justynę za przegub dłoni i nie chciał puścić.  - Chce żeby ona ze mną została na noc. Obok jest wolne łóżko. 
  • Wykluczone proszę pana. A teraz proszę się położyć i nie ruszać, bo muszę poprawić elektrody. Wszystkie się poluzowały. Chyba była mowa o tym, że ma pan leżeć spokojnie i nie zdejmować maski tlenowej, tak? 
  • Bo zwieje - postraszył pielgniarkę Anglik. Na twarzy miał wymalowany diabelski uśmieszek. 
  • To pana sprawa czy pan zwieje czy nie. Póki pan jest tutaj, słucha pan mnie i lekarzy, jasne? - zapowiedziała kategorycznie. Jej postura wzbudzała respekt. 
  • A ja nie wyrażam zgody na żadną ucieczkę - powiedziała Justyna. - Grzecznie poczekasz aż cię stąd wypiszą, rozumiesz? - Odpowiedzią Calvina na jej uwagę był słodki buziak posłany na dłoni.
  • Słyszy pan, co żona mówi?- zapytała kobieta i wymieniła pusty pojemnik na pełny. 
  • Nie jestem jej mężem - zaprzeczył Anglik i zaczął się śmiać. 
  • No to przepraszam, ale odniosłam wrażenie, że jesteście małżeństwem - wytłumaczyła się pielęgniarka.- Piękni młodzi i zabujani w sobie na śmierć. 
  • Jeszcze nie, ale to się może wkrótce zmienić...  Jeśli ona się zgodzi. 
  • O Boże Calvin, co ty...? - Justyna była jeszcze bardziej zbita z tropu. Dosłownie ją zastrzelił tym, co powiedział. A może tylko żartował? 
  • Zakochany w pani jak sto piorunów. Tylko pozazdrościć - oświadczyła pielęgniarka. Z zachwytem spoglądała na Anglika zapatrzonego w Justynę. - Żeby mój chłop tak czasem na mnie spojrzał byłabym przeszcześliwa. 
  • Dobranoc - powiedziała Justyna i skierowała kroki w stronę drzwi. Zanim zniknęła odwróciła się  jeszcze i rzuciła do niego. - Trzymaj się łobuzie. Do jutra.
  • Ale ją pan zastrzelił. 
  • Wyobraża sobie pani, że mógłbym nie kochać takiej kobiety? - Wbił w pielęgniarkę pełne powagi spojrzenie. Nagle stracił humor i na nowo omotał go smutek. Opadł na poduszkę i złapał się za głowę.  

Ciąg dalszy nastąpi... za niedługo. Jak Wam się podobało Kochani? Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny, komentarze oraz za czas poświęcony na lekturę mojej powieści. Doceniam każdy gest i jestem niezmiernie szczęśliwa że tak Wam się podoba ta powieść.

Życzę miłej lektruy 😀  




poniedziałek, 17 czerwca 2019

Z cyklu Kasine pisanie : Idąc pod prąd cz. 5

Rozdział 5 

Ochotnica Dolna - Lubań  - Kotelnica


  • Nieeee, nieee, nieee - powtarzał w kółko załamany Janek. - To się nie dzieje naprawdę. Nieee 
  • Właśnie, że tak - powiedział napastnik tonem pełnym jadu.
  • Coś ty... kurwa zrobił? No co? - Wzburzony Calvin zwrócił się do omotanego nienawiścią gnojka, który przed chwilą strzelił Rafałowi w udo, a teraz polerował lufę kawałkiem koszulki.  Głos Anglika drżał, a emocje hulały w nim na całego. Patrzył przed siebie, żeby nie widzieć powiększającej się plamy krwi na nodze przyjaciela. O ranie ciętej brzucha wolał już nie myśleć... Czy mógł zrobić cokolwiek, żeby go ocalić ? Obaj z Jankiem znaleźli się nagle w fatalnej sytuacji. Niemal bez wyjścia. Jak mogli teraz pomóc Rafałowi, skoro ich życie również było zagrożone? Jakie Rafał miał szanse na przeżycie w tym stanie? Zerowe - brzmiała odpowiedż. 
  • Nie odwracaj się, bo ci rozwale łeb! - pogroził Anglikowi. 
  • Zastanów się co robisz. Jeśli nasz kumpel szybko nie otrzyma pomocy to umrze, a wtedy będziesz go miał na sumieniu. - Calvin próbował odwrócić głowę i spojrzeć napastnikowi w twarz. Już się go nie bał. 
  • Stul pysk! - nakazał Calvinovi. Był rozwścieczony. - Gadasz jak pierdolony psycholog, a mnie to doprowadza do szału. 
  • Możesz się jeszcze wycofać i uniknąć dalszego bezsensownego rozlewu krwi. Kapujesz? - Anglik prawie warczał kiedy to mówił. - Wykorzystaj tą szanse, dobrze ci radzę. Po co ci wyrok za zabicie trzech facetów? Wiesz ile za to dostaniecie? 
  • Powiedziałem zamknij mordę! - wrzasnął na całe gardło rozjuszony bandzior. Docisnął lufę do skóry na szyi Calvina, mocniej, aż zrobiła się czerwona. 
  • Zostaw go ty parszywy skurw...! - wrzasnął rozjuszony Janek, a następnie kopnął szumowinę z całej siły w łydkę. Tamten zatoczył się do tyłu i prawie upadł, ale wciąż trzymał broń w dłoni. Jasiek zdecydował się na kolejny ruch. Pchnął go z całej siły do tyłu, wkutek czego  zbir upadł  twardo na plecy, a glock wypadł mu z ręki. Janek szybko złapał jego klamkę, po czym zamachnął się i rzucił ją daleko przed siebie. Jeden problem mieli z głowy. 
  • O kurnaaaa!!! - Napastnik spróbował wstać, ale nie mógł, bo zataczał się  jakby był pijany. Kręciło mu się w głowie po upadku. W końcu dotarło do niego, że  stracił nad nimi przewagę. 
  • Nie ruszaj się gnoju, bo cię kurwa zabije! - krzyczał Janek celując w niego palcem. - Leż albo pożałujesz! 
  • Janek uważaj, tam jest drugi kretyn... za drzewami! - ostrzegł go Calvin. Wskazywał palcem miejsce, w którym przed sekundą zauważył  bandytę, teraz krył się za drzewami. Potem Calvin odwrócił się do Janka. Ich wystraszone spojrzenia się spotkały. - Może mieć nóż. 
  • I co zabijecie mnie teraz matoły? - drwił z nich leżący na ziemi napastnik. Źrenice miał przekrwione, a na ustach malował się szyderczy uśmiech.  
  • Nie no co ty! Oddamy cię w łapy glinom. Nie będziemy sobie paprać rąk zabijaniem takiego ścierwa jak ty! - odparł Calvin patrząc na niego pełnym nienawiści spojrzeniem. -  Nie jesteś tego wart!!! 
  • Właśnie. Nawet śmierć to dla ciebie słaba kara za to zrobiłeś Rafałowi - rzucił do niego Janek, a następnie przycisnął go nogą do ziemi. Za Rafała gotów był mu wyrządzić dużo większą krzywdę. A tak naprawdę to sam siebie teraz nie poznawał. Już dawno tak strasznie nie przeklinał. To co im się przydarzyło przeszło jego najśmielsze oczekiwania.  

  • Aaaau! - wrzasnął tamten i aż podskoczył. Ciężki but Janka o mało nie zgniótł mu żeber.  
  • Morda w kubeł!!! - rozkazał mu Calvin. Anglik pilnował, żeby ten bandyta nie podnosił się z ziemii.
  • Hej wy, zostawcie go albo ktoryś z was znowu oberwie! - zażądał łysol w dresie, zauważony wcześniej przez Anglika. Szedł w ich stronę pewnym pospiesznym krokiem ściskając w ręce niewielki pistolet. Trzymał broń pewnie, nie tak jego dupkowaty kumpel. - Słyszeliście polecenie? Macie go puścić! 
  • Bujaj się oszołomie! - Janek z trudem się hamował, żeby się na niego nie rzucić.
  • Janek, zważaj na słowa, bo jak go rozjuszysz, to on nas wszystkich odstrzeli. - Calvin spoglądał to na Janka to na tego gnojka leżącego na ziemi. Miał wątpliwości co robić.  Jeśli pozwolą mu wstać i odejść, narażają się na ponowny atak ze strony obu typów,  jeśli nie ten drugi ich powystrzela. Szach mat.
  • Pozwólcie nam odejść to nic wam się nie stanie. Wezwiemy to wasze zasrane pogotowie, żeby zdjęli stąd waszego kumpla i odstawili na dół. Deal? 
  • Ty bezczelny skurwielu! - krzyczał ogarnięty furią Jasiek. - Mogłeś go zabić na miejscu! I tak niewiadomo czy przeżyje. Czas leci, a on stracił masę krwi. 
  • Zamkniesz się w końcu czy chcesz stracić łeb? - zwrócił się do Janka łysy dresiarz. 
  • Jasiek, proszę...  - Calvin patrzył na przyjaciela błagalnie. Widział,  że Janek jest na fest wyprowadzony z równowagi. Już nie panował nad słowami ani nad emocjami.  
  • A jaką mamy gwarancję, że jak im odpuścimy to nic nam nie zrobią? No jaką?  - Jasiek zwrócił się do Anglika. Mówił głośno, a mowie towarzyszyła gwałtowna gestykulacja.
  • Żadną, ale wiesz... kto nie ryzykuje w kozie nie siedzi. Znasz to przysłowie? 
  • Ja pierdole Calvin, co cię tak nagle wzięło na cytowanie jakichś pieprzonych polskich przysłów?  Tylko mi nie mów, że to też szkoła Rafała. 
  • To jak będzie? Odpuszczacie czy nie? - Ten Łysy patrzył na nich złowrogo, a przygnieciony do ziemi zbir syczał z bólu. Ze ranionej nogi sączyła się krew. 
  • Odpuszczamy - odparł Anglik patrząc łysemu w oczy. Potem przerzucił spojrzenie na przyjaciela i powiedział do niego. - Puść go Jasiek. 
  • Niech wam kurwa będzie! - powiedział Janek i zdjął nogę z klatki piersiowej leżącego zbira. Następnie odsunął się na bok, Calvin też. Łysy pomógł swojemu kumplowi wstać, bo tamten nadal nie był w stanie wstać o własnych siłach. - A teraz spierdzielać mi z oczu! I to już... Bandyci!  - Janek chciał ich pogonić, ale Calvin złapał go za przedramię i zatrzymał. 
  • Jasiek zwariowałeś?  On dalej ma przy sobie nabitą broń. 
  • Nie ruszacie się z miejsca do czasu aż nie będziemy jakieś pięć kilosów od was, zrozumiano? - zarządził Łysy. 
  • Wynocha stąd! - rzucił do nich Janek, a następnie splunął na ziemię pod ich nogami.
  • No to sobie poczekacie teraz aż ktoś się zlituje nad wami. Narazie. - Łysy  dosłownie promieniał radością. Taki był rozbawiony, że ho ho. Jego kumplowi za to wcale nie było do śmiechu. 
  • Zaraz ... nie wezwiecie do nas pomocy? - spytał ożywiony na nowo Calvin. W oczach miał przerażenie. Co będzie z Rafałem jeśli GOPR nie przybędzie im na pomoc? - Nasz kumpel może się się wykrwawić. Nie stać was nawet na to, żeby wezwać pomoc? 
  • Może jak będziemy na dole - odparł i roześmiał się znowu. Widać bardzo go bawiło to w jakiej sytuacji się znaleźli. - Jak nie zapomnimy, nie Misiek? 
  • Pozabijam Was! - krzyczał wstrząśnięty Jasiek. 
  • Uspokój się stary.  Nie możemy ich teraz dopaść... Wiesz o tym.  - Calvin z  ogromnym trudem zatrzymał przy sobie Janka, który chwilę później opadł na ziemię,  ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się. Ze wściekłością patrzył na oddalajacych się zbirów. Równie mocno jak Janek pragnął ich dopaść, ale wiedział, że teraz to ostatnia rzecz jaką mogą zrobić. Trzeba było próbować coś zdziałać z Rafałem, choć szanse na uratowanie mu życia mieli raczej zerowe. - Janek no...
  • Odwal się ode mnie. - Janek starł łzy brudną od ziemi ręka, która zostawiła ślad na jego twarzy, pod okiem i na policzku.
  • Rozumiem cię Jasiek, naprawdę. Chętnie sam bym ich zarżnął za to co zrobili, ale teraz... Nic nie możemy zrobić. - Calvin złapał się za głowę. Ból pulsował mu w skroniach jak zwariowany. Obrócił się w stronę Rafała, który powoli odzyskiwał przytomność. Coś tam majaczył niezrozumiale... Wyraźnie  dawał do zrozumienia, że chce im coś powiedzieć. - Rafał, co jest, hej. - Anglik natychmiast przystąpił do rannego przyjaciela. - Rafał trzymaj się.
  • Co my teraz zrobimy bez tych komórek?  Przecież wiadomo, że oni nie wezwą  do nas GOPR u... Za dużo ryzykują. - Janek właśnie wstawał z ziemi. Podniósłszy się do pionu zbliżył się do kumpli. Jego plecak leżał pod drzewem. Przypomniał sobie, że miał wyciągnąć z niego drugi ciemny polar, którym mieli z Calvinem uciskać ranę na brzuchu Rafała. Wyciągnął go w końcu i podał Anglikowi. - Masz uciskaj ile się da. 
  • Chło... paki... co się zeeee... mną dzie... jeee? Cze...czemu taaaa... tak mnie boli noga? - Rafał cały się trząsł z zimna. To było normalne, gdyż stracił masę krwi. Był biały jak ściana na twarzy, kończyny miał zziębnięte. 
  • Dostaleś w nogę Raf - odparł Calvin przyciskajac ranę na brzuchu. Rafał zasyczał z bólu. - Ten drugi gnój strzelił ci w udo po tym jak... Nieważne. Istotne jest to, że jesteś poważnie ranny i wymagasz natychmiastowej hospitalizacji, ale... 
  • Noooo to cze... mu nie dzwoooo... nicie po naszych? Kurwa jak mi zimno. - Gdy mówił dzwoniły mu zęby. Czuł się potwornie źle.  Nie przestawał się trząśc z zimna.
  • Zabrał nam komórki... ten drań co mu chciałem pomóc - wyjaśnił Janek. Gdy zobaczył stan nogi przyjaciela zrobiło mu się słabo. Rzucił się na stojącą nieopodal brzozę i zaczął wymiotować. -  Boże, co się ze mną dzieje? - pytał sam siebie. Nieraz bywał w podobnych opałach, opatrywał najróżniejsze rany i nic takiego się z nim nie działo.
  • Janek co z tobą ? - zdziwił się Calvin. 
  • Zajebiście. - Powiedziawszy to Rafał pociągnął nosem. Nie starał się już podnosić, wiedział czym to grozi. -  To... teraz możemy tu do nocy siedzieć i czekać. Aaaauuuu! 
  • Spokojnie, oddychaj głęboko.- Anglik kolejny raz przycisnął materiał do rany. 
  • Delikatniej trochę! - krzyknął Rafał. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu. 
  • Delikatność jest dla panienek Raf, a ty musisz być teraz twardy rozumiesz? 
  • Kij ci w bary Cal Angolu - powiedział wkurzony Rafał.
  • Wzajemnie Polaczku. A teraz cicho bądź i skup się! - Jedną ręką uciskał ranę, a drugą odgarniał lecące mu do oczu włosy. Dosłownie przed momentem ruszył się silny wiatr. 
  • Nieee mogę , nie mam... - Rafał znów był bliski omdlenia. - Już siły. 
  • Cal on znowu odpływa, patrz - zauważył zaniepokojony Janek. - Cholera Raf! 
  • Jasiek, zostań z nim. Ja idę na dół po pomoc. Inaczej... - Anglik starł spocone czoło rękawem kurtki. 
  • Nie, ty nie, bo się zgubisz się. To ja zejdę, a ty tu zostaniesz z Rafałem i poczekacie na pomoc.
  • Ale co Jasiek? Że niby ja... nie trafię tą samą drogą, którą żeśmy przyszli. Weź nie chrzań głupot. - Wzburzony Calvin podniósł głos. 
  • Cal zrozum,  nie opłaca nam się już tam wracać. Za daleko... 
  • Aha. - Calvin zmierzył przyjaciela lodowatym spojrzeniem. 
  • Posłuchaj mnie stary, nie chce się przechwalać, ale tak się składa, że...  ja jako ratownik górski z konieczności znam tu wszystkie szlaki i chyba nie muszę dodawać, że znam je bardzo dobrze, więc prędko obrócę. W Gorcach łatwo się zgubić, a jak się nie zna terenu to można się kręcić w kółko bez końca. Nawet miejscowi potrafią się tu zgubić.
  • No jasne.  Nie śmiem z tobą dyskutować bratku.  - Calvin pokiwał głową.  Naburmuszył się odrobinę, jednakże szybko mu przeszło. - Już rozumiem. Dobrze.
  • Polecę szybko do najbliższej wioski i sprowadzę pomoc. Tak szybko jak się da!  - obiecał Janek po czym zdjął z siebie kurtkę z zamiarem oddania jej Rafałowi. 
  •  Ile ci to zajmie? - zapytał Calvin patrząc na Janka z ukosa.
  • Godzinę, może mniej... Weź go opatul moją kurtką, bo się wyziębi do reszty. - Janek podał Anglikowi kurtkę, a następnie zapiął plecak i założył go. - No to lecę,  trzymajcie się tu jakoś. 
  • Rafał nie poddawaj się , nie możesz... - Calvin potrzasnął nim dwa razy, żeby go trochę otrzeźwić. - Rafał słyszysz mnie? - Z przerażeniem stwierdził, że przyjaciel jest coraz słabszy i przestaje kontaktować. 
  • Maaa... am to w dupie Cal... Naprawdę. - Rafał z trudem walczył z osłabionym przez ból umysłem. Wiedział, że Calvin chce dla niego dobrze, a mimo to był na niego wściekły, że nie pozwala mu odpłynąć w niebyt. Miał dość. Ból był straszny, wykańczał go. 
  • Hej ty, przestań mi tu głupio pierdolić i ogarnij się! - Zrozpaczony stanem Rafała nadal usilnie starał się go utrzymać w ryzach. Ani myślał mu odpuszczać.  Nigdy mu nie odpuszczał. - No już stary wracaj!!! - Wreszcie Anglik nie wytrzymał i walnął go z całej siły w twarz, lecz to nie pomogło, Rafał coraz bardziej zapadał się w nicość. Calvin poczuł srogą bezsilność. Był bliski załamania. Co ma do cholery robić? Jeśli on tu przy nim zejdzie... Nie, nie zejdzie, nie zrobi mu tego. - Niech to szlag trafi!!! 

Polar Janka, którym Calvin uciskał mocno krwawiącą ranę na brzuchu Rafała jeszcze nie przemókł, więc Anglik na chwilę odzyskał wiarę w to, że może przyjaciel dożyje do przybycia pogotowia górskiego... Albo chciał w to wierzyć... W coś przecież musiał wierzyć, żeby tu  nie zwariować. Czuł się cholernie osamotniony, a do tego przerażony, choć przy kumplach zgrywał twardego. Widział, że rana w nodze wygląda równie fatalnie co ta cięta na brzuchu. Ją też uciskał ile był w stanie. Wszakże wysiłek ten strasznie szybko go zmęczył i musiał na chwilę przestać. Oczy miał mokre i zaczerwienione od łez. Tak, płakał, chociaż po cichu. Ta potwornie trudna do okiełzania sytuacja, w której się znaleźli rozwaliła go psychicznie, nie dało się ukryć. Nawet dla niego, doświadczonego psychologa było to zdecydowanie za dużo. Wstał na chwilę z ziemii żeby złapać kilka głębokich oddechów, bo zapach krwi zaczął go mulić. Wtedy nagle odezwał się ból w klatce piersiowej i omal nie zwalił go z nóg. Był nieznośny. Anglik oparł się plecami o pień buka i znów podjął walkę... tym razem o siebie. Janka już nie było widać, zniknął całkiem z pola widzenia. Tak więc został sam z ciężko rannym przyjacielem, a teraz w dodatku sam potrzebował doraźnej pomocy. Co gorsza poczuł, że zaraz i on odpłynie. Chwilę potem stracił przytomność.




  • Hej młody, halooo, ocknij się. Co ci jest? Słyszysz mnie? - Mówił do niego całkiem obcy mężczyzna w wieku pięćdziesięciu lat, odziany jak typowy turysta z doświadczeniem. Był chudy, średniego wzrostu, włosy miał króciutkie, delikatnie posiwiałe i łagodne rysy twarzy pokrytej lekkim zarostem. Z resztą dobrze mu z oczu patrzyło. - Boli cię coś, powiedz mi? 
  • Kim... pan jest? - spytał wystraszony Calvin. Dopiero co odzyskał przytomność. - Gdzie... jest Janek?  - Zapomniał, że Janek poszedł po pomoc.
  • Jestem lekarzem, pomogę wam. Spokojnie - uspokoił go znieznajomy. - Powiesz mi co ci się dzieje?
  • Już mi przeszło, ale... wydaje mi się, że miałem zawał serca - odparł Anglik i zaczął strasznie kaszleć. Wciąż odczuwał ogromne duszności. Kręciło mu się w głowie.  
  • Zawał mówisz? - zaczął lekarz. Wpatrywał się w Anglika zatroskany. Wolał żeby to jednak nie był zawał. Szkoda mu było faceta, taki młody. -  No dobra to powiedz mi teraz dokładnie jakie miałeś objawy? Muszę wiedzieć jak postępować. 
  • Jakie objawy...? - Calvin nie zrozumiał polskiego słowa objawy. 
  • No wiesz symptomy wskazujące na zawał.. Czułeś może silny, narastający ból w klatce piersiowej, ból pleców w okolicy łopatki, zawroty głowy, kołatanie serca? 
  • Duszności i ból w piersi...  okropny ból. Momentami nie mogłem tchu złapać.
  • Ej Jacek, widziałeś tego?- Drugi mężczyzna towarzyszący lekarzowi wskazał na leżącego w trawie Rafała. Był w wieku swojego kolegi, również siwy, lecz wyższy i lekko przy kości, ubrany w dwuczęściowy kombinezon w barwach moro. - Facet jest poważnie ranny i nieprzytomny... Stan fatalny z tego co widzę.
  • O kurde, serio? - Lekarz spojrzał na kolegę, który kłęczał przy rannym i przyglądał się uważnie jego ranom. Na jego twarzy malował się głęboki niepokój. 
  • Jedna rana cięta w okolicach brzucha, druga w udzie od postrzału... Szczerze mówiąc to...  nie wiem czy on się z tego wyliże... 
  • Dzwoń po Gopr Mirek, szybko! - polecił Jacek i czym prędzej podszedł do nieprzytomnego Rafała. Następnie przykłęknął na jedno kolano i pochylił się nad nim. Pierwsze co zrobił to zbadał mu puls. - Słabo z nim cholera. Oby dożył do przybycia GOPR u. Pewnie stracił przytomność bo tak go bolało. 
  • Już się robi staruszku. - Mirek od razu sięgnął do kieszeni po komórkę .
  • Rafał nie może... umrzeć... Zróbcie coś... błagam - wymamrotał załamany Calvin. Obraz przed oczami wciąż miał zamazany, do tego raziło go słońce. Przymknął oczy.  Twarz i dłonie ubrudzone miał krwią Rafała. 
  • Co tu się stało?  Czemu twój kumpel jest w takim stanie? - zapytał  Jacek.
  • Zaatakowało nas... takich dwóch gnoi. Byli uzbrojeni po zęby. Nasz kumpel Janek, którego tu nie ma chciał udzielić pomocy jednemu z nich, bo jest ratownikiem górskim, ale ten debil nie dał się tknać... Oczywiście udawał, że ma złamaną nogę, bo potem jakoś wstał i przylazł tu do nas... - Calvin uciął wypowiedź, żeby wziąć głęboki oddech. Nawet mówienie sprawiało mu teraz wielki problem. 
  • Nie męcz się. Jeśli nie możesz, nie musisz teraz nic mówić. Oddychaj głęboko. - Jacek zerkał na Calvina, który powoli przemieszczał się w jego kierunku. Musiał się trzymać  drzew kiedy szedł. Jacek cały czas zajmował się Rafałem.  
  • Ten zbir, co udawał złamanie strzelił Rafałowi w udo, bo sprowokowały jego gadki, a później wymierzył lufę  we mnie... W końcu zabrał nam telefony, więc nie mogliśmy wezwać pomocy. Sprawiał wrażenie niezrównoważonego  psychicznie. Może coś ćpali przedtem... Wszystko zaczęło się od tego, że kumpel tamtego, co strzelał, łysy gość w dresie, dzgnął Rafała nożem. Nie widzieliśmy z Jankiem tego momentu. Dopiero jak Rafał wrzasnął zorientowaliśmy się, że ktoś go zaatakował. 
  • Niezłe z nich skurwysyny - powiedział rozłoszczony Mirek. Trudno mu było uwierzyć w to co usłyszał z ust Anglika. Jak żyje te pięćdziesiąt lat to jeszcze nie słyszał, żeby w jego ukochanych górach działy się taki - Skąd się tacy biorą to ja nie wiem. Jeszcze idą w góry, niewiadomo kurna po co!!! 
  • Mirek dzwońże już po ten GOPR kurna! - zdenerował się Jacek. Wreszcie sięgnął do plecaka po litrową butelķę wody, żeby dać ją osłabionemu Anglikowi. W następnej kolejności wyjął z niego podręczną apteczkę.
  • No przecież dzwonie, nie widzisz? - odgryzł się wkurzony Mirek. - Czekam na sygnał. - Po tych słowach oddalił się od nich na jakieś dziesięć metrów. - Halo pogotowie, tu major Mirek Przegrzeba, dzwonię ponieważ pilnie potrzebujemy waszej pomocy. Jesteśmy z kolegą na czerwonym szlaku wiodącym na Lubań, a dokładniej przy podejściu na Kotelnicę. Znaleźliśmy tu dwie osoby wymagające szybkiej  hospitalizacji...  Zostali napadnięci przez dwóch uzbrojonych i jednocześnie naćpanych łebķów... Z tego co słyszę zachowywali się bardzo agresywnie... Jedna z ofiar jest nieprzytomna, ma ranę ciętą brzucha i kule w nodze, a druga jest z podejrzeniem zawału. Mój kolega lekarz właśnie udziela pierwszej pomocy... Tak... Owszem... Czy  oddycha? Chwileczkę, zaraz spytam kolegę. Jacek, czy ten chłopak oddycha? - zawołał do niego Mirek.
  • Oddycha... jeszcze oddycha - zapewnił Jacek. 
  • Mogę w czymś panu pomóc doktorze? - zwrócił się do Jacka Anglik. Mówił półgłosem.
  • Nie trzeba, dam radę... Dzięki. - Jacek poklepał Calvina po ramieniu. 
  • Może jednak...  - Brwi Calvina znacząco uniosły się do góry. 
  • Nie, nie, zajmij się lepiej sobą. Musisz teraz wypić tyle wody ile zdołasz bo wygląda na to, że się odwodniłeś - mówił do niego Jacek. - Zatrzymamy cię na obserwację i dokładnie przebadamy. Mam nadzieję, że to nie zawał. Ile masz lat jeśli mogę zapytać.
  • Trzydzieści siedem - odpowiedział Anglik. Przez moment wpatrywał się w niebo nad głową. 
  • Hmmm, jak dla mnie to jesteś trochę za młody na zawał. - Jacek potarł delikatnie zarośnięty podbródek. Zamyślił się. - Miałeś ostatnio jakieś większe stresy?  
  • Sporo - potwierdził Calvin. - A teraz jeszcze... to... Koszmar. 
  • Nawet gorzej bym powiedział.
  • Jestem Anglikiem. Jego rodzina gości mnie u siebie. Poznaliśmy się z Rafałem kiedy zaczął pracę tam, gdzie ja pracuje od wieków. Już szósty rok mieszka na stałe w Yorku. 
  • No to już teraz wiemy skąd ten ciekawy akcent i dlaczego nie wiedziałeś co znaczy słowo objawy. - Jacek uśmiechnął się półgębkiem.
  • Jakie on ma szanse? - spytał Calvin patrząc na Rafała. Był śmiertelnie poważny.
  • Niewielkie. Może gdyby wcześniej trafił do szpitala byłyby większe,  lecz w tej sytuacji... Przykro mi. 
  • Kurwa mać. - Calvin przygryzł wargę. To nie może się tak skończyć, nie może - przkonywał sam siebie. W jego niebieskich oczach na nowo zapaliły się świeczki.  
  • Jeśli on przeżyje to będzie cud, bo w takim przypadku jak ten... medycyna zwykle zawodzi... Wiem to aż za dobrze. - Jacek spuścił głowę. Przyszedł mu na myśl jego osiemnastoletni syn Czarek, który walczył o życie po ciężkiej dwunastogodzinnej operacji. Niestety zmarł dwie godziny po przewiezieniu go na Oiom. Miał  wypadek na motorze. To rzecz jasna tylko jego wina, bo zgodził się na ten pieprzony motor. Wstawił się za Czarkiem, gdy jego żona i teściowa protestowały. Gdyby je wówczas poparł syn nadal by żył, a on i Ela byliby razem. W chwili, gdy o tym pomyślał jego spojrzenie skrzyżowało się z zatrważającym, pełnym bólu  spojrzeniem Calvina. Czy on też kogoś stracił? 
  • Zaraz przylecą. Są niedaleko - powiadomił ich Mirek. - Trzeba wam w czymś pomóc?
  • Nie, spoko. - Lekarz pokręcił przecząco głową.  
  • Ja nie wierzę w medycynę - oznajmił Calvin z bólem w głosie. 
  • Ja też, nic a nic - przyznał Mirek. Powiedziawszy to  wyciągnął z kieszeni spodni paczkę fajek Thin Light oraz zapalniczkę. Zanim podpalił papierosa zapytał towarzyszy czy mają ochotę na fajkę. Odmówili. - To co będę tak sam kurzył.
  • Mam nadzieję, że złapią tych skurwysynów, bo jak nie to... - Calvin zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że aż mu zbielały knykcie. 
  • Jak nie to my ich dopadniemy - oświadczył Mirek. - Nie odpuścimy tym bandytom, za cholerę! 
  • Za cholerę! - powtórzył Calvin, a chwilę potem usłyszał odgłos zbliżającego się do nich śmigłowca Goprowców. - Lecą do nas. Wreszcie. 
Ciąg dalszy nastąpi...