Proza, góry i muzyka

poniedziałek, 20 lipca 2015

Najlepsze brzmienia lat 60 - tych, 70 - tych i 80 tych


Jako dziecko słuchałam tego, co zapodali mi rodzice czyli przeważnie rocka i trochę klasycznego rock and rolla. Zasypiając z słuchawkami na uszach łykałam posłusznie Floydów, Beatlesów, Dire Straits, Queenów albo Doorsów. Oczywiście było tego znacznie więcej, np. Genesis, Deep Purple, The Wings z Mc Cartneyem, Led Zeppelin, było tego od groma.  Próbowałam po trochu wszystkiego co zapodawali mi rodzice i nie powiem by mi to jakoś zaszkodziło - wręcz przeciwnie. Dziś tej samej muzyki uczę słuchać moich małoletnich córeczek, które już w wózeczku słuchały Floydów a dziś potrafią mi powiedzieć że chcą posłuchać Ciemnej strony księżyca (Dark side of the moon). Zaręczam, że to była miłość od pierwszego wysłuchania. Jak tylko usłyszą bicie serca na początku płyty od razu wiedzą, że to Dark side... Czasem biorą książkę Masona i chcą żeby im poczytać o Pink Floyd albo oglądają zdjęcia i mówią jak który pan jak się nazywa. Powoli poznają także Beatlesów i AC/DC. Dziś przez pryzmat czasu widzę, że naprawdę warto pokazywać dzieciom taką muzykę, już od małego uczyć co jest fajne i wartościowe, bo one zaraz chłoną wszystko jak gąbka.Ja dzięki rodzicom poznałam mnóstwo dobrej muzyki. Wszystko co słuchałam od małego odżyło w mojej pamięci po latach - te wszystkie niezapomniane melodie. Z czasem poznałam jeszcze więcej. Takim przełomem w moim życiu było bliższe poznanie Pink Floyd, to w sumie za ich sprawą polubiłam jeszcze więcej podobnych zespołów i zaczęłam ich wnikliwie słuchać... No a tak właściwie to pokochałam Floydów przez Gilmoura i jego płytę About face, którą podarowałam mężowi na urodziny. Zaskoczyło już przy pierwszym kawałku i tak zostało do dziś że moim ulubionym Floydem jest właśnie David Gilmour. Zaczęło się od niego a potem cała ta miłość skumulowała się i obdarzyłam nią ten genialny zespół. Wstyd przyznać, że do tamtej pory Pink Floyd kojarzyłam jedynie z Another brick in the Wall.... Teraz znam znacznie więcej, nawet kojarzę kawałki po tytule i melodii.

Długo nie mogłam przekonać się do Doorsów, a dziś dziwi mnie dlaczego tak było. Przecież to niesamowity zespół a sam Morrison był naprawdę piękną wrażliwą i szalenie twórczą postacią (ulubieniec mojej mamy). Dla mnie Jimmy jest po prostu nieśmiertelny a jego twórczość niezwykła, ponadczasowa, prawdziwa, nie do podrobienia. Mogę jej słuchać godzinami. Dosłownie ciężko usiedzieć na tyłku przy niektórych kawałkach, nogi same rwą do tańca. Kiedyś nie dostrzegałam geniuszu The Doors i Morrisona, a dziś tak, jak najbardziej. Uważam że człowiek jeśli chce to dojrzeje do każdej muzyki.. Wszystkiego można się nauczyć słuchać według mnie nawet do heavy metalu, o czym się przekonałam jakiś czas temu. Jeśli człowiek ciągle poszukuje nowych nurtów, w końcu znajdzie to coś na co wcześniej się nie natknął i nagle okazuje się, że to jest to coś czego szukał. To jest fajne. Jak mnie ostatnio wzięło na słuchanie AC/DC, a to oczywiście za sprawą ich nowego albumu Rock or bust... Zwyczajnie mnie zaczarowali i sięgnęłam głębiej w ich muzyczną przeszłość żeby poznać ich lepiej. Zdecydowanie jest to jeden z tych grup przy których można zdrowo poszaleć, gdyż na scenie są niczym dziki tajfun. Wszyscy muzycy bez wyjątku. Bardzo żałuję, że znów ominie mnie kolejny ich koncert. Aż strach się bać co się ze mną będzie 25 lipca jak wszyscy będą na koncercie AC/DC a ja będę sobie mogła tylko pomarzyć, że może kiedyś tam....

Ku mej potwornej zgryzocie w sferze moich marzeń pozostaną koncerty takich grup jak Pink Floyd czy Dire Straits w kupie. Całe szczęście mogłam chociaż zobaczyć na żywo Marka Knopflera i Rogera Watersa na The Wall (które prawie całe przepłakałam) jak dla mnie dwóch wielkich twórców, muzyków przez duże M. Tak samo szczytem szczęścia był dla mnie koncert Genesis na stadionie śląskim w 2007 o czym pisałam w poprzednim poście. Aż mi ze szczęścia oczy zaszły łzami. Już wcześniej znałam Phila Collinsa jako samodzielnego wokalistę ale muszę przyznać, że w Genesis powalił mnie gość na kolana, z resztą nie tylko on bo i cały zespół. Wszyscy razem dali niemożliwie doskonały popis możliwości, można by powiedzieć że przeszli samych siebie. Szkoda, że nie pojawił się Peter Gabriel, którego również ubóstwiam. To bez wątpienia niesamowity człowiek, muzyk, wokalista solowy i Genesis. Niesamowity magnetyzujący głos, który już od dawna działa na mnie w wprost nieprawdopodobny sposób. Jeszcze po cichu marzę że kiedyś dane mi będzie go usłyszeć na żywo U2, Simply Red, Scorpionsów, Stinga czy też Erica Claptona. Ludzie mówię Wam, warto chodzić na koncerty, nieważne ile kasy na to pójdzie, ale wspomnienia zostają. Ja już troszkę zobaczyłam (piszę trochę bo wciąż jeszcze mało) i nie żałuję ani grosza. Tych wspomnień i przeżyć nikt mi nie odbierze. Mam nadzieję że to nie wszystko, co życie ma mi do zaoferowania, bo ja nadal jestem głodna wrażeń i emocji. Wciąż poszukuje i pokazuje dzieciom to co warte pokazania.... Ostatnio zaczęłam nawet słuchać Marilliona, Rainbow i Jethro Tall, to także świetne kapele w związku z czym doskonale i miło się ich słucha.

No dobrze to teraz żeby nie było za sucho to może troszkę wzbogacę ten wpis filmikami. Przyda się małe ożywienie, nieprawdaż? Pewnie spytacie czemu zazwyczaj piszę o męskich kapelach i wokalistach. Na pewno nie dlatego, że wokalistki są gorsze albo że kobiece kapele nie są warte uwagi, absolutnie nic z tych rzeczy. Generalnie zawsze lepiej mi podchodziły męskie wokale, muzycy i zespoły... Tak jakoś mam, że najmocniej działają na mnie faceci. Jest oczywiście kilka kobiecych wokali, które mnie zachwyciły i gdybym miała je wymienić byłyby to na pewno Janis Joplin, Bonnie Tyler, Cher, Enya, Kate Bush, Aretha Franklin Cindy Lauper czy też Annie Lennox. Mimo to z racji, że jestem raczej bardziej rockolubna muszę stwierdzić, że w tym kierunku stanowczo wolę panów. Jako nastolatka poznałam już U2, Bon Jovi oraz Arosmith i Scorpions, aaaa no i Beatlesów, którzy już wtedy byli u mnie na pierwszym miejscu (szczególnie John Lennon - to była miłość wszech czasów). No dobrze, zacznijmy więc podróż w lata 6o, 70 i 80 te.


Nazareth


Genesis


Eurythmics


AC/DC 


Deep Purple 


Pink Floyd 


Bon Jovi

T-Rex 


Led Zeppelin 


Paul Mc Cartney and the Wings


Rainbow 



Bruce Springsteen 



Peter Gabriel 




The Beatles 


Joe Cocker 


Janis Joplin 


Paul Mc Cartney i David Gilmour 


Dire Straits 




The Police 


Simply Red 


U2 



The Queen 



Cindy Louper 


Bryan Adams 


John Lennon 


The Eagles 


King Crimson 


The Animals 


The Rolling Stones 




Marillion 


Pink Floyd 





George Harrison 


The Doors 





The Beatles 






Kate Bush 



Rainbow 


David Gilmour 





sobota, 4 lipca 2015

Bez perkusisty ani rusz....



 NICK MASON -  PERKUSISTA, PILOT I RAJDOWIEC 



Fot. Pinterest 




Trudno wyobrazić sobie jakikolwiek zespół rockowy bez perkusisty. To z pewnością jeden z ważniejszych członków zespołu. To on nadaje tempo i rytm innym muzykom, choć zwykle na niego zwraca się najmniej uwagi, ponieważ siedzi schowany za :"garami" i najmniej go widać. Na czoło wychodzą zwykle wokaliści i gitarzyści, którzy serwują nam swoje zdolności wokalne i instrumentalne więc co poniektórym wydaje się że  perkusista podczas koncertu odgrywa tylko pomniejszą rolę a tak nie jest. Żeby jednak zostać zauważonym i docenionym trzeba być naprawdę nieprzeciętnym i utalentowanym perkusistą jak choćby Phil Collins znany nam z Genesis, który jest także wokalistą, Ringo Star, perkusista Beatlesów, Pick Whiters perkusista Dire Straits, Nick Mason, perkusista Pink Floyd, Ron Woods perkusista Stones' ów i szereg innych zdolnych perkusistów, którzy zapisali się w historii muzyki rockowej. Można by jeszcze długo wymieniać, ale zatrzymajmy się przy Nicku Masonie, to jemu postanowiłam poświęcić tego posta z racji, że jak dla mnie jest to jeden z najlepszych perkusistów w historii obok Phila Collinsa, którego talent olśnił mnie na żywo w 2007 roku na Stadionie Śląskim podczas koncertu Genesis. To było rzecz jasna niesamowite przeżycie. Taką sławę jak Collins zobaczyć na żywo to naprawdę jest coś. Cieszę się że doczekałam takiej wspaniałej chwili. Chyba nie muszę mówić o tym, jak bardzo chciałabym zobaczyć na żywo Nicka Masona, bo to z góry wiadomo ale że żadna trasa Pink Floyd się nie zapowiada także spotkanie Masona i pozostałych członków w kupie pozostanie chyba już na zawsze w sferze marzeń. Istnieje jeszcze bardzo realna szansa że zobaczę wielbionego przeze mnie Gilmoura, jesli się załapię na bilety na jego koncert 25 czerwca w 2016 roku. Trzymajcie kciukasy.
Nick Mason (ur. 27 stycznia 1954 w Londynie, niektóre źródła podają, że w Birmingham) był jedynym synem Billa i Sally Masonow, wychowywał się wśród trzech sióstr Sary, Melani i Sereny. Dorastał w dużym domu przy Downshire Hill, jednej z najdroższych ulic londynśkiej Hampstead. Od najmłodszych lat przejawiał wielkie zamiłowanie do samochodów, bezgranicznie uwielbiał samochód swego ojca - Astona Martina i poświęcał mu każdą wolną chwilę. Do jego największych hobby należały wówczas żeglowanie, jazda konna i odnawianie Astona Martina. Pierwszym samochodem Masona był Aston Seven zwany także jako "Chummy", którego kupił za jedyne 20 funtów.  Swoją edukację Nick odbywał między innymi w drogiej prywatnej szkole we Frensham Heights. Uczył się też wtedy gry fortepianie, a mimo to skończył za bębnami. Następnie wylądował na Politechnice w Londynie (dziś nosi ona dumną nazwę University Westminster) a wraz z nim Roger Waters i Richard Wright z którymi grał w kilku innych zespołach zanim powstało Pink Floyd. Nick nie wiązał z architekturą swojej przyszłości, zdecydowanie bardziej pociągała go muzyka, chociaż będąc na pierwszym roku studiów całkiem porzucił grę na perkusji. Każdy z nich otrzymane stypendium przeznaczał na sprzęt. W 1965 roku założyli pierwszy zespół o nazwie Sigma 6 w którym z początku byli oni trzej, przy czym podeszli do sprawy całkiem poważnie, mieli nawet własnego menadżera, którym został Ken Chapman, absolwent Politechniki, który drukował reklamówki dla młodego zespołu głoszące "Sigma 6 odpowiedni na prywatki i do klubów".Śpiewali wówczas piosenki Gerry'ego Brona, który był znajomym ich menadżera. Uczyli się zatem tych piosenek, a potem prezentowali je samemu Bronowi. Ten był jednak bardziej zajęty innymi sprawami, ponieważ był producentem płyt zespołu Uriah Heep. Początki były trudne dla zespołu Sigma 6 ponieważ, nikt ich nie zauważał, zdawało się, że podzielą los wielu innych grup istniejących na uczelni, których żywot był bardzo krótki. W efekcie zespół na pewien czas zawiesił swą działalność. Jego członkowie nie zrezygnowali jednak z muzykowania i założyli wkrótce nowy zespół, choć nad jego nazwą długo się zastanawiali : począwszy na T-SET przez Meggadeaths, The Architectal Abdabs, The Screaming Abdabs, wreszcie pozostali przy The Abdabs. Jeszcze jako Architectural Abdabs udzielili swojego pierwszego wywiadu Barbarze Walters z Regent Street Poly Magazine. W gazetce zamieszczono zdjęcie zespołu, który składał się wówczas z Rogera Watersa, Ricka Wrighta, Clive a Metcalfa, Nicka Masona, Keitha Noble i Juliette Gale pełniącej role jednoosobowego chórku. Zespół grał wówczas rhythym and bluesa, który uformował bazę oryginalnego rocka. Taki skład zespołu nie utrzymał się długo gdyż niedługo potem Juliette wyszła za Richarda, Clive i Keith odeszli trzeba było więc szukać nowych muzyków. W końcu trafili na Boba Close a, gitarzystę Jazzowego, który również studiował na politechnice i miał spore doświadczenie w muzyce. Do zespołu zaprosił go Rick Wright, a Roger przyprowadził jeszcze jednego gitarzystę Syda Baretta, swojego kolegę z Cambridge. W tym składzie właśnie narodziło się Pink Floyd, którego liderem był Syd Barett, wszechstronnie utalentowany twórca tekstów i muzyki.


Poniżej  : David Gilmour po prawej oraz Steve O 'Rourke 







Jako nastolatek Nick grał na perkusji w zespole o nazwie  The Hotrods z kolegami z sąsiedztwa, którzy w tamtym czasie odkryli muzykę rock&rollową. Mason miał już wówczas własny zestaw pekusyjny w oryginalny białym kolorze zakupiony w sklepie Chasa E. Foota przy Denman Street w Soho składał się z basowego bębna firmy Gigster, werbla niokreślonego pochodzenia i wieku, hi-hatu, talerzy oraz książki opowiadającej o tajemnicach rozgrywania paradidli i innych sztuczek, które dziś stanowią trudną do rozgryzienia tajemnice. W skład tegoż zespołu nie licząc Nicka wchodzili Tim Mack (Biała gitara prowadząca), Michael Kriesky (gitara basowa) William Gammel (gitara rytmiczna marki Hofner) oraz John Gregory (saksofon). Faktem jest że jeszcze wtedy żaden z nich nie umiał dobrze grać, była to raczej forma eksperymentu jak wspomina perkusista Floydów. Jego ojciec Bill był reżyserem filmów dokumentalnych, związanym z ekipą filmową firmy Shell ( to też było przyczyną ich przeprowadzki z Birmingham do Londynu, gdzie spędził cały okres dorastania). To właśnie za pośrednictwem  ojca u przyszłego perkusisty zrodziła się słabość do stosowania nowoczesnych technologii przy tworzeniu efektów wizualnych. Bill Mason nie był szczególnie muzykalny ale bardzo interesował się muzyką, zwłaszcza jeśli zamierzał ją wykorzystać w którymś ze swoich filmów. Potrafił się nieraz mocno zaangażować, na tyle, że włuchiwał się namiętnie w jamajskie zespoły grywające na stalowych beczkach, kwartety smyczkowe, jazz czy też awangardową twórczość elektroniczną Rona Geesina. Zafascynowany był również możliwościami sprzętu nagrywającego płyty z testami stereo, efekty dźwiękowe, jednak największą jego namiętnością były samochody wyścigowe. Te właśnie zainteresowania Nick odziedziczył po ojcu. Jednakże w rodzinie Masonów, tradycja muzyczna sięgała znacznie głębiej. Jego dziadek od strony matki Walter Kershaw grał w orkiestrze banjo ze swoimi czterema braćmi. Był również autorem kompozycji o tytule The Grand State March, którą swego czasu opublikowano. Matka Nicka, Sally świetnie radziła sobie z grą na  fortepianie, a jej repertuar obejmował między innymi niepoprawną politycznie kompozycję Golliwog's Cakewalk Debussy'ego. Domowa kolekcja płyt była tak zróźnicowana że można było w niej znaleźć klasykę, komunistyczne marsze w wykonaniu chóru Armi  Czerwonej  a także tradycyjne angielskie piosenki w rodzaju Teddy Bears picnic czy Laughing Policeman.


                Nick i David na totalnym luzie :) w klimacie lat 80 - tych



Nick Mason przyznaje się nam do nietypowej fascynacji piosenką The ballad of Davy Crocket, którą wykonywał Fess Parker, wydaną w Wielkiej Brytanii na singlu w 1956 roku. Pod wpływem tejże piosenki zaistniał w tamtych czasach niezdrowy związek pomiędzy muzyką i handlem, a on sam zaczął nosić elegancką traperską czapkę z szopa z charakterystycznym zawadiackim ogonem. Jak już
wiadomo Nick pobierał swego czasu lekcje gry na pianinie, a nawet na skrzypcach ale ponieważ nie odkrył w sobie talentu idącego w tym kierunku szybko to zarzucił pozostając przy perkusji. Gdy miał dwanaście lat żywo interesował się już muzyką rock&rollową. Pilnie śledził każde notowanie listy przebojów prowadzonej w Radiu Luksemburg przez Horace'a Batchelora żeby złapać swój ulubiony utwór pt Rocking to Dreamland. Przyczynił się też do sukcesu piosenki Billa Halleya pt. See You later aligator ( do jej wejścia do pierwszej dziesiątki brytyjskich list) poprzez zakup tego singla w sklepie ze  sprzętem elektronicznym. Sprawił sobie również płytę Presleya z utworem Don't be cruel. Oba te krążki odtwarzane były na rodzinnym gramofonie stanowiącym najnowsze osiągnięcie techniki, podłączonym do czegoś co przypominało skrzyżowanie sekretery Ludwika XIV z deską rozdzielczą Rolls- Royce'a. W wieku lat trzynastu nabył swoją pierwszą płytę długogrającą, to był Rock&roll Presleya. Album ten uważany był w tamtych czasach za niezwykle ważny, posiadało go wtedy całe współczesne pokolenie, w tym przynajmniej dwóch Floydów. Dla Nicka i wielu innych młodych ludzi była to zupełnie nowa muzyka, rodzaj wspaniałego doświadczenia, zapoznania się z czymś całkiem świeżym i awangardowym. Pierwszym koncertem na jaki się wybrał uzbrojony w tornister, flanelowe porcięta i szkolny sweterek był występ Tommy'ego Steel'a na rewii we wschodnim Londynie. Wtedy jak dziś wspomina odkrył swój własny świat, gdyż żaden z jego szkolnych kolegów nie podziwiał zachwytu przyszłego perkusisty Pink Floyd. Tamtego wieczoru Tommy stanowił główną atrakcję, poza nim nie było nic wartego zainteresowania mimo to Nick wytrzymał do końca żeby ujrzeć na żywo gwiazdę wieczoru. Występ okazał się rewelacyjny, artsyta zaprezentował takiego kawałki jak Singing the blues i Rock with the caveman i  wyglądał dokładnie tak samo jak w programie telewizyjnym The Six Five Special, który jako pierwszy w brytyjskiej telwizji prezentował muzykę pop. Chociaż Tommy Steel nie był Elvisem w rankingu młodego Masona uplasował się zaraz za nim.

Repertuar The Hotrods ograniczał się do wariacji na temat melodii z programu telewizyjnego Peter Gun co nie rokowało temu zespołowi zbyt długiego żywota. W międzyczasie Nick skończył podstawówkę i poszedł do Frensham Heights w Surrey, prywatnej szkoły średniej, gdzie poznał swoją przyszłą żonę Lindy. Był tam również klub jazzowy założony przez  nieformalne stwowarzyszenie uczniów tej szkoły. Jednym z nich był Peter Adler- syn znakomitego harmonijkarza Larry'ego, który grał na fortepianie, w pewnym momencie wspólnie próbowali grać jakieś tematy jazzowe. Ponieważ szkoła dysponowała tylko jednym gramofonem słuchanie ich własnych płyt przysparzało im sporo trudności. Dopiero pod koniec pobytu we Frensham Nick dorobił się własnego. Klub jazoowy stanowił dla nich schronienie przed rzeczami uciążliwymi i takimi na które nie mieli ochoty a do których byli zmuszani. Tu też narodziła się ich pasja do jazzu. O takim właśnie standardzie życia marzył od dawna. W porónaniu z podstawówką było mu tam bardzo dobrze. Mimo iż była dość tradycyjna w zakresie strojów obowiązkowych  odznaczała się jednak liberalnym podejściem do systemu edukacji. Z ogromną sympatią wspomnina nauczycieli angielskiego i przedmiotów artystycznych. Szkoła ta leżała niedaleko stawów Frensham Ponds to też sprawił sobie kajak, a pożyczając go nauczycielowi WF-u załatwił sobie bezterminowe zwolnienie z gry w krykieta (elementem tej gry był oryginalny drogi strój, którego perkusista nigdy nie założył).

Po ukończeniu Frensham Nick Mason wylądował na Politechnice w Londynie (we wrześniu 1962 roku) gdzie jak przyznaje trochę się uczył przygotowując swoje przyszłe portfolio, uczęszczał na liczne wykłady, jednak większą staranność przykładał do swojego wyglądu - szczególne upodobanie do sztruksowych marynarek i wełnianych płaszczy. Okazyjnie palił też fajkę. W okolicy drugiego semstru poznał bliżej Rogera Watersa  i zaraz zrozumiał, że poniekąd wpadł w złe towarzystwo mimo to zawiązała się między nimi głęboka przyjaźn oparta przede wszystkim na wspólnych zainteresowaniach muzyczych. Waters dostrzegł jego istnienie dopiero po pół roku wspólnego studiowania, do tamtej pory bowiem konsekwentnie go ignorował. Mason zażartował nawet mówiąc, że prawdziwym powodem dla którego Roger nawiązał z nim znajomość była chęć pożyczenia jego samochodu Astona Chummy. Nick nie chcąc mieć w Watersie wroga pożyczył mu go oczywiście. Inną podstawą tej więzi było oczywiście wspólne wynajdywanie wszystkiego co mogło odciągnąć ich od murów uczelni i nauki. Nieraz wałęsali się ulicami Londynu oglądając wystawy sklepów z giatarami i sprzętem perkusyjnym, udawali się na popołudniowe seanse w kinach West Endu albo odwiedzali firme Anello & Davide, w której zamawiali buty kowbojskie na importowanych z Kuby obcasach. Czasem spędzali weekend w domu Watersa w Cambridge. Nick przyznaje jednak że Roger nie był nigdy łatwym kompanem, podobnie jak inni zwariowani współlokatorzy dzielący z nimi mieszkanie na Kings Road w Chelsea. Według niego Roger żył w bardzo niestabilnych warunkach, gdyż nie było tam ciepłej wody ani telefonu. Z tego okresu najsłabiej pamięta Ricka Wrighta. Wspomina że Rick nie znalazł się na Politechnice, bo chciał, raczej polecili mu ją doradcy zawodowi, gdyż on sam od początku nie czuł się urodzonym architektem.Wkrótce zaczął się rozglądać za innym kierunkiem i ostatecznie wylądował z London College of music. Był raczej spokojnym, zamkniętym w sobie osobnikiem posiadającym znajomych głównie poza uczelnią. Podobnie jak Nick lubował się w jazzie, zdarzało mu się czasem grać na puzonie lub na saksofonie.


                              Poniżej: Pink Floyd z Sydem Barrettem ( drugi od prawej)













i







Więcej niesamowitych ciekawostek z życia Nicka Masona i jego wspomnień o zespole, w którym grał na perkusji przez długie lata znajdziecie w barwnym albumie jego autorstwa pt Pink Floyd Moje wspomnienia. Ta niesamowita autobiografia i zarazem monografia Pink Floyd w niezwykle zabawny, ciekawy i dyplomatyczny sposób opisuje jak było naprawdę wewnątrz zespołu, jakie relacje panowały między członkami grupy  od początku do końca jej istnienia. Przyznaje się bez bicia, że ta uroczo i sympatycznie przedstawiona historia wielokrotnie wywołuje u mnie wybuchy śmiechu, który trudno powstrzymać z racji tego że styl pisania Masona i jego poczucie humoru są po prostu nie do podrobienia. Trzeba przyznać, że jest on jednym z sympatyczniejszych członków Pink Floyd, a przynajmniej takie wrażenie odniosłam czytając tą książkę. Polecam tę lekturę każdemu. Oto i ona.






 Źródła :

Pink Floyd : Psychodeliczny fenomen : Sławomir Orski : Rock-Serwis, Kraków 1994
Pink Floyd : Moje Wspomnienia : Nick Mason we współpracy z Philipem Doddem : In Rock 2005