Proza, góry i muzyka

wtorek, 4 października 2016

Wracam :)


Witajcie Kochani
 
Przyznaje się, obijałam się totalnie przez co całkiem zaniedbałam mojego bloga. Wybaczcie. Nie miałam weny zupełnie przez ostatnie miesiące ani głowy do pisania.  Już dawno mi się nie zdarzyło, że bym na tak długo zarzuciła pisanie bloga. No ale nic, już jestem z powrotem i będę się starała nadrobić te straszliwe braki. Książki też nie pisałam przez ten czas. Nie wiem co się ze mną działo ostatnio, skąd ten kompletny zastój się wziął. Może za dużo wrażeń, może problem z koncentracją. Może po prostu za dużo się działo żeby to wszystko naraz ogarnąć... Do pisania książki też już powoli wracam. Na pewno najważniejszym wydarzeniem jaki miał miejsce tego lata był koncert Davida Gilmoura. To był najpiękniejszy koncert na jakim kiedykolwiek byłam. Amen... Tak, wiem, wiem,  nie jestem obiektywna bo to mój ukochany Floyd, ale no... Facet rozwalił system i tyle. To było więcej niż się spodziewałam. Tak naprawdę brakuje mi słów żeby opisać tamte emocje. Zaśpiewał i zagrał wszystko to co chciałam usłyszeć. To był koncert wyczekany od dziecka. Okay, o koncercie Davida będzie całkiem osobny post, bo jak teraz zacznę pisać na ten temat to nie skończę, albo skończę rano. W każdym razie z Wrocławia wróciłam całkowicie znokautowana. Dwa tygodnie się potem zbierałam do kupy. Masz ci los. Oj nie było łatwo. On pojechał dalej, a my zostaliśmy i trzeba czekać na następną trasę. No nic, czekamy Sir David na nowy album i kolejne koncerty. Czekamy!
 
Muszę powiedzieć, że bardzo żałuje że nie urodziłam się przynajmniej w tych latach 50 - tych i to najlepiej w Anglii. Tyle świetnych zespołów można było wtedy oglądać na żywo pod koniec lat 60 - tych, a potem w 70 - tych jak Beatlesi, Led Zeppelin, Dire Straits, Genesis, Deep Purple, Procol Harum, Rainbow, Marillion, Wishbone Ash, Uriah Heep czy też moi ukochani Floydzi. Jedni zaczynali karierę wcześniej inni później. Z racji, że jestem WIELKĄ FANKĄ ROCKA,  a najbardziej rocka progresywnego i psychodelicznego tak więc dla mnie najpiękniejsze czasy to lata 60 i 70 - te. To były najlepsze czasy dla muzyki, wspaniały okres, w którym wszystko się zaczęło, rodziły się prawdziwe Legendy. Można tylko pozazdrościć fanom rocka z tamtych czasów. Niesamowici szczęściarze!!!! Część tych wspaniałych artystów z tamtych czasów już nie żyje albo zawiesiła działalność, a zespoły przestały istnieć. Na szczęście niektórzy wciąż się reaktywują i przyjeżdżają do nas na koncerty. Trzeba zatem korzystać z okazji jeśli tylko się pojawiają i chodzić na koncerty kto może, żeby potem nie żałować.
 
 Ostatnio byli u nas King Crimson i myślałam że mnie szlag trafi, ponieważ nie załapałam się na żaden z 4 koncertów, które się odbyły. Dosłownie ból psychiczny i fizyczny. Czuje, że to była trasa pożegnalna i że oni już nie wrócą. Obym się myliła. Bardzo bym chciała się mylić, bo jeśli nie to moja ostatnia szansa została zmarnowana. W Crimsonach zakochałam się jakiś czas temu i liczyłam na to, że jak przyjadą do Polski to pójdę. Czekałam, czekałam, czekałam i zawaliłam. A teraz żal dupę ściska bezlitośnie. Jak to się stało, że polubiłam King Crimson? Pamiętam że zaczęło się od utworu Epitafium, który jeśli o mnie chodzi jest absolutnie cudowny - zwyczajnie powala na kolana już przy pierwszym odsłuchu. Mogę tego słuchać non stop. Z opowieści znajomych, którzy byli na ich koncertach dowiedziałam się co to znaczy usłyszeć Epitaph na żywo. Mogę sobie to tylko wyobrazić jak to przeżywali. Ja pewnie bym się poryczała tak jak ostatnio na Comfortably numb, które również bezgranicznie uwielbiam i płaczę ilekroć go słyszę. Tak właśnie na mnie działają niektóre utwory rockowe, te nieśmiertelne. Epitafium Crimsonów dla wielu fanów Rocka jest bardzo szczególnym utworem - takim CREDO można by rzec. Jest piękny aż do bólu, z resztą nie tylko ten, bo inne również. Mam kilka takich kawałków z repertuaru Karmazynowego Króla, które dosłownie mnie rozbierają na części pierwsze, są to : 21 century shizoid man, Talk to the wind, The Court of the Crimson King, Wake of the Poseidon i Starless. Pomijając te ukochane bardzo lubię też inne i chętnie poznaje, wręcz kontempluje ich dyskografię. Panowie na to zasługują, gdyż są bezwzględnie Wirtuozami na 1000 %. To się nazywa Muzyka, kurczę. Ja naprawdę powinnam żyć w innych czasach. Nieraz mi się obrywa, że chyba jestem z księżyca, bo żyje tym co było kiedyś, a nie współczesnością. No dobra, może być, że z księżyca, trzeba tylko dodać, że z Ciemnej Strony Księżyca i już  się wszystko zgadza :) :) :)

Proszę bardzo Epitafium

 
 
 
 
Mój ukochany Fish z Marilliona
 
 
 
 
Nic nie poradzę, że klasyka tak mi się podoba. Oczywiście lubię też słuchać niektórych współczesnych wykonawców i zespołów, ale nie w takim stopniu jak tych legendarnych, na których dziś wszyscy się opierają. To był kanon. Nie zamierzam nic nikomu ujmować, bo może coś mi umyka, ale jestem po prostu zakochana na śmierć w tym co stare, taką mam duszę. Jednakże nie wypieram do końca tego, co teraz powstaje. Nie trawię tylko komerchy w szerokim tego słowa znaczeniu, która obecnie się panoszy w świecie muzycznym i nie wnosi nic niezwykłego, bo wszystko co leci jest na jedno kopyto. Pragnę w tym miejscu oświadczyć, że kocham i cenię bardzo szczególnie niektóre współczesne grupy (polskie i nie tylko) które  już od pierwszego przesłuchania mi się spodobały i wracam do nich niezwykle często, to samo tyczy się artystów solowych. Większość podłapałam dzięki moim sympatycznym obeznanym kolegom z grup muzycznych na fejsbuku i jestem im bardzo wdzięczna za to, że mi pokazali taką muzykę jaką oni słuchają, a której ja nie znałam. Dziękuję im za to, że w swoich fantastycznych audycjach w radiu Aspekt (aktualnie moim ulubionym radiu) puszczają coś takiego, czego inne dużo komercyjne rozgłośnie typu RMF czy Zet nigdy nie puszczą. Dzięki chłopakom poznałam lepiej Riverside, Millenium, Hipnosis, Anatheme, Airbag, Archive, Galahad, Lizard czy Porcupine Tree. Jest tego oczywiście dużo więcej, jednym słowem całe mnóstwo nowych rzeczy, które udało mi się wyłapać z tychże fantastycznych pouczających audycji i zapewne brakłoby mi czasu żeby o tym wszystkim powiedzieć czy nawet wyliczyć. Stopniowo w kolejnych postach będę się starała wyłuszczyć te bardziej współczesne zespoły i artystów, których bardzo, ale to bardzo lubię słuchać. To co lubię nie ogranicza się też do samego rocka rzecz jasna, w grę wchodzi też metal, gotyk, new age, blues, jazz, swing soul i trochę lepszego popu. Wszystko z najwyższej półki, tylko i wyłącznie. Muzyka to mój świat. Dobra muzyka, muszę zaznaczyć, bo jedynie na takiej się wychowałam.

Anathema

 
 
 
Galahad

 
 
Millenium
 
 
 
 
 
Riverside
 
 
 
 
 
Wakacje zleciały i to tak dziwnie szybko. Nawet nie wiem kiedy ten czas minął. Było miło fajnie, ale niestety się skończyły i przyszedł czas na powrót do szarej rzeczywistości. Wyjazdy się nam udały pomijając kapryśną pogodę. Najwięcej padało w Gorcach. W tym roku również góry tyle, że trochę inny kierunek. Najpierw pojechaliśmy na tydzień do Ustronia w Beskid Śląski i nie powiem, było fajnie, ale jakoś tak mało dziko, za dużo turystów wszędzie i jednak za dużo pokus dla dzieci ;) Dziewczyny miały większą frajdę niż my. Chciałam zobaczyć Ustroń ponieważ jeszcze tam nie byłam, że już nie wspomnę o szlakach, których w ogóle nie znam. Pogoda pozwoliła nam niestety tylko na jedną wycieczkę górską na Wielką Czantorię. Straszna szkoda, że nie udało nam się zrobić szlaku na Baranią Górę do źródeł Wisły i na Równicę. Prócz tego wpadliśmy też do Wisły i nie mam tu na myśli rzeki, lecz miejscowość, w której nie byłam od lat. To ta sama urocza Wisła, co kiedyś, pięknie malowniczo położona. Dzieciom też się podobało. Można powiedzieć, że wypoczęliśmy. Wydaliśmy również kupę kasy, głównie na jedzenie, bo było drogo, nie da się ukryć. Reszta poszła na zachcianki typu lody, gofry, oscypki, dmuchawce i inne pierdułki :) Muszę zaraz wrzucić zdjęcia z tego wyjazdu, co pewnie uczynię w następnym poście. Jak nie padało to znów było gorąco, tak gorąco że ciężko było wytrzymać. Zaraz po przyjeździe odwiedziliśmy Leśny Park Niespodzianek pod Równicą, który już dawno obiecaliśmy Lenie i Dominice. I rzeczywiście, frajda była niesamowita. Karmienie jeleni, sarenek, kózek bardzo im się spodobało, podobnie pokaz lotów sów i innych dzikich ptaków. Nie omieszkały oczywiście poszaleć na trampolinie i huśtawkach. Muszę przyznać że całkiem fajne miejsce dla dzieci. Płaci się raz i można siedzieć do zamknięcia. Niestety aleja bajek była akurat w remoncie. No cóż, najwyżej wpadniemy tam znów za rok.
 
Drugi wyjazd w Gorce okazał się również fajny. Zatrzymaliśmy się w schronisku typowo studenckim o nazwie Chata Gorczańska Gocha, która znajduje się przy żółtym szlaku turystycznym. Trzeba dojechać do Ochotnicy z Górnej (Ochotnica w tym roku obchodzi 600 - lecie lokacji nadanej przez króla Władysława Jagiełłę) i spod przystanku pod szkołą cofnąć się odrobinę i skierować kroki w osiedle Jamne (prześliczną wioskę góralską usytuowaną w Dolinie Jamnego Potoku ) w którymś momencie szlak skręca w górę i prowadzi przez lasek jakieś 15 minut). Zdecydowanie jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w polskich górach. Gorce to nie są wysokie góry i może dla niewielu wydadzą się wręcz za niskie, ale zachwycają widokami, wspaniałymi obszernymi halami pełnymi owiec, przepięknymi zachodami słońca. Są  to zakątki magiczne do których chce się wracać, gdzie człowiek znajduje ciszę i spokój od codziennego zgiełku, gdzie można się zatrzymać i porozmyślać o tym i owym. To jest właśnie to czego szukam w górach nie licząc wspaniałych widoków. Polecam Gorce każdemu kto nie był w Gorcach wybrać się i nasycić oczy ich pięknem. Nie tylko Tatry istnieją, choć są naprawdę piękne, ale w tej chwili niestety odstraszają mnie tłumy i hałas.
 
Na powitanie oczywiście zlał nas deszcz. Akurat wracaliśmy z zakupów, ponieważ trzeba było zrobić zapasy na weekend, żeby potem nie schodzić do Ochotnicy. Przeczekaliśmy najgorszą ulewę w jakimś składziku na drewno, potem poszliśmy dalej. Tam jak się rozpada to już na maksimum. Jest to region w którym lato jest upalne ale też często występują ulewne deszcze oraz gwałtowne burze. W pobliskim lasku co roku zatrzęsienie grzybów. Któregoś dnia nazbieraliśmy całą siatkę rydzów i podgrzybków i zrobiliśmy z nich obiad. Wyszedł rzecz jasna fantastyczny. Aż się uszy trzęsły kiedy wcinaliśmy. W chacie powitał nas dobrą herbatką pan Janek, stały opiekun tego miejsca, człowiek o niesamowitej wiedzy topograficznej, doskonały gawędziarz, od którego zawsze czegoś ciekawego się dowiecie, szczególnie o regionie w którym się znajdujecie. Możecie śmiało polegać na jego wiedzy, bo on tam zna każdą ścieżkę. Poleci Wam gdzie iść, co zobaczyć, bo jest warte uwagi i tak dalej. Nie zaszkodzi posłuchać co ma do powiedzenia. Takich ludzi w górach potrzeba. W chacie co jakiś czas odbywają się ciekawe spotkania z podróżnikami, slajdowiska i zaśpiewki turystyczne w sympatycznym towarzystwie. Polecam, kto nie był nie zna tamtego miejsca, koniecznie niech zawita do Gochy!!!!!!!!!!!! Tego roku ludzi było pełno, prawie z całej Polski się zjechali turyści. Tu w Gorczańskiej Chacie zawsze wpadniecie na kogoś fajnego z kim można wymienić doświadczenia. Jak przyjechaliśmy była już spora grupa z Katowic i z Poznania, było więc bardzo wesoło w tak licznym towarzystwie. Pogoda na wycieczkę w góry trafiła się niestety dopiero pod koniec pobytu. Wybraliśmy się na Gorc, a dzień wcześniej poszliśmy do Bacy na oscypki i żyntycę. Bez tego nie mogło się obejść w żadnym razie. Kupiliśmy sobie ze trzy duże dobrze uwędzone oscypki, które od razu pochłonęliśmy bo takie były dobre. Tego nigdy dość. Wypad na Gorc udał się znakomicie. Szlak jest naprawdę przepiękny. Po drodze zjadłam masę borówek. Gdzieniegdzie polany dosłownie usłane borówkami. Domi i Lena też sobie nie żałowały. Bardzo im się spodobało na wieży widokowej, skąd mogliśmy podziwiać wspaniałą panoramę na cztery strony. Wracaliśmy przez Jaworzynkę Gorcowską do Ochotnicy Dolnej. Szlak był równie cudowny i malowniczy urodzajny w niezwykłe widoki choć pod koniec wydawał się już troszkę nużący ponieważ byliśmy już bardzo nie ukrywam zmęczeni. Zmęczenia zaczyna się zwykle ujawniać pod koniec wyprawy. Z chaty wyszliśmy o 9 rano, a z powrotem byliśmy na 19. Gdyby nie pewna życzliwa pani która odwiozła nas na Jamne musielibyśmy jeszcze zasuwać szosą do Ochotnicy Górnej i dodatkowe 2 km do chaty. Wieczory spędzaliśmy przy ognisku albo w jadalni czytając lub rozmawiając z innymi turystami. To był bardzo udany wypad. Żal było wyjeżdżać. Mieliśmy jeszcze zahaczyć o Szczawnicę ale niestety uniemożliwiło to połączenie. Bus który miał jechać o 10 nie pojechał w ogóle w związku z czym wróciliśmy do Krakowa busem o 14. Połączenia z Krakowem i innymi niestety fatalne i jest ich coraz mniej. Żałuje, że nie wypaliła wycieczka na Lubań, którą sobie zaplanowałam, no ale cóż gdy pogoda nie pozwoliła, a z dziećmi po błocie średnio przyjemnie się łazi. Może następnym razem się wybierzemy. Bardzo fajna baza namiotowa jest też pod Gorcem, o którą zahaczyliśmy schodząc z Gorca (zostaliśmy poczęstowani herbatką malinową - pozdrawiamy serdecznie Bazowych). Boże jak tam jest pięknie, mówię Wam Kochani Ludkowie. Człowiek by się stamtąd nie ruszał najchętniej. Najlepiej tam zostać. Powrót do Krakowa jak zawsze był okropnie bolesny. Bo jak tu zostawić takie strony? :( Oj ciężko bardzo.... 
 
 
P.S. Byłabym zapomniała. Miałam Wam już dawno polecić bardzo fajny ciekawy blog do którego co chwila zaglądam i namiętnie czytam jej posty. Pewnie niektórzy z Was Drodzy Blogowicze go znają. Ponieważ jestem zafascynowana Wielką Brytanią i Irlandią tak więc ten blog zaraz mnie przyciągnął i muszę go przed Wami odkryć. Autorką jest moja imienniczka Kasia, która robi fantastyczne zdjęcia i widać tak jak ja ma duszę podróżniczki. Udaje jej się postawić stopę tam gdzie moja jeszcze nie dotarła. Zatem odsyłam Was do jej osobistej Brytanii : https://catherinethebrave.wordpress.com/ 
 
 
 
 Na razie trzymajcie się Kochani i pamiętajcie że Gorce czekają również na Was. Do następnego postu
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz