Proza, góry i muzyka

sobota, 19 grudnia 2015

Kursowy Cykl Beskidzki : Pierwsze lody przełamane.

 
 DZIEŃ 1 : 6 listopad 2015 
 
Kochani Czytelnicy i Blogerzy

Jestem już po pierwszym zjeździe i mogę, a nawet muszę na wstępie powiedzieć, że jest naprawdę sympatycznie i ciekawie. Poznaliśmy naszych przełożonych wiemy już czego będą od nas wymagać w czasie tych zjazdów. Powoli uczymy się wszelkich procedur, których będziemy musieli wdrażać w praktyce jako przyszli Przewodnicy Beskidzcy : jak się zachowywać, czego pilnować, jak dbać o bezpieczeństwo grupy, którą będziemy samodzielnie prowadzić w góry. Naszym obowiązkiem jako przewodników jest dbanie o to by każdy cały, zdrowy i zadowolony wrócił z takiej wycieczki oraz udzielenie fachowej informacji, zaspokojenie ciekawości turysty. No cóż, nie powiem, że troszkę mnie nie przygniótł ogrom informacji, która została mi przez przełożonych przekazana. Starałam się zapamiętać jak najwięcej i przyswoić to co mówili nasi przełożenie i od razu się do tego dostosowywać. Naszymi opiekunami podczas minionego wyjazdu byli dyrektor biura Gaudemus Pan Artur Ragan, pilot wycieczek oraz  Przewodnik Beskidzki Pan Sławomir Nosek. Sa to ludzie posiadający ogromną wiedzę, której szczerze im zazdroszcze i jednocześnie serdecznie gratuluje. Jak tylko otworzyli usta stwierdziłam, że nie umiem nic, że jestem malutka jak ta mróweczka i w tej małej główce nie jestem w stanie nic zmieścić.... Oczywiście to tylko taka mała anegdotka, bo przecież wiadomo, że chcąc być przewodnikiem muszę umieć to co Ci dwaj panowie. Na początku zostaliśmy poinformowani co mamy mówić grupie wycieczkowej zanim wyruszymy w drogę. Najpierw sprawdzamy obecność, żeby wiedzieć czy wszyscy są i żeby wiedzieć ilu mamy uczestników pod swoją opieką. Po każdym postoju mamy obowiązek przeliczyć uczestników zanim wyruszymy w dalszą drogę. Mówimy także gdzie jedziemy i jaki jest program wycieczki. W czasie jazdy przewodnik przekazuje uczestnikom wycieczki przez mikrofon informacje krajoznawczą to znaczy opowiada po krótce o mijanych miejscowościach. Zanim wyjechaliśmy z  Krakowa Pan Artur Ragan opowiadał o mijanych przez nas obiektach, jak pomnik Grunwaldzki na placu Jana Matejki, o Janie Matejko, o Barbakanie, plantach krakowskich, a także o Wawelu i Skałce. Przed postojem przewodnik informuje grupę gdzie się zatrzymają i w jakim celu i to w takim odstępie czasu by mogli się przygotować do opuszczenia autokaru. Należy także powiedzieć : Proszę o zabranie ze sobą cennych rzeczy i pieniędzy. Pierwszy postój mieliśmy w Mogilanach, gdzie podziwialiśmy od zewnątrz Dwór Rodu Jordanów, który następnie przeszedł w ręce Konopków. W dworze w tym przebywał kiedyś Mikołaj Rej, który tworzył tam "Żywot człowieka poczciwego". Pan Artur trochę nam o nim opowiedział po czym przekazał pałeczkę panu Przewodnikowi, który zaprowadził nas do punktu widokowego i pokazał jak omawiamy panoramę i to nawet wtedy kiedy jej nie widać bo przysłania ją gęsta mgła. Nie ukrywam, że właśnie ten element warsztatu przewodnika przeraża mnie najbardziej, ale bez tego nie zdam egzaminu państwowego, tak więc mam 11 miesięcy na opanowanie tej sztuki. Po powrocie do autokaru pan Ragan przeliczył nas wszystkich i poinformował iż kierujemy się na Rabkę Zdrój. Teraz mikrofon przejął pan Sławek który omawiał kolejne miejscowości, które mijaliśmy po drodze do Rabki. W Rabce Zdrój zatrzymaliśmy się przy kościele św. Magdaleny, ale kościół ten pełni teraz funcję Muzeum im. Władysława Orkana. W miejscu tym dwie osoby zostały poproszone o wygłoszenie swoich prelekcji na temat Rabki jako uzdrowiska i o Władysławie Orkanie znanym nam ważnym literacie, piewcy gór. Wreszcie zatrzymaliśmy się w Rabce Zaryte skąd rozpoczęliśmy naszą wędrówkę żółtym szlakiem (Perć Borkowskiego) na Luboń Wielki. Przed rozpoczęciem wędrówki zostaliśmy przez przewodnika pouczeni jak mamy się zachowywać, na co zwracać uwagę, kiedy przygotowujemy grupę do wyjścia w góry. Pytamy czy każdy dobrze się czuje, czy posiada wodę i prowiant, ciepłe ubranie, zwracamy uwagę na obuwie uczestników. Jeśli widzimy że ktoś nie jest odpowiednio przygotowany na taką wyprawę mamy prawo odmówić zabrania takiej osoby w  góry przez wzgląd na jej bezpieczeństwo i aby uniknąć późniejszych problemów. Osoba taka mogłaby potem wnieść roszczenia gdyby coś jej się przydarzyło.
 
                                        Park włoski otaczający Dwór Jordanów w Mogilanach
 
 
Dwór Jordanów w Mogilanach

 
Panorama karpat w Mogilanach


 
Kościół św. Magadaleny w Rabce Zdrój pełniący funkcję Muzem im. Władysława Orkana.
 



 
 
 
Pogoda dopisała. Było ciepło, słonecznie i przyjemnie. Miło się wędrowało rozmawiając z innymi uczestnikami kursu, wymieniając doświadczenia chociaż nie było lekko pod górę (zaraz zadyszki dostałam). Nie mogę nie wspomnieć o cudownym otoczeniu, o otaczającej nas przyrodzie i oszałamiających widokach. Wszędzie złote i czerwone drzewa, troszkę zieleni, pomarańczy. Prawdziwa Polska Złota Jesień. Już dawno nie widziałam tak pięknej jesieni w górach. Zazwyczaj jeździliśmy w góry w sierpniu albo w lipcu lub w czerwcu. Tęskniłam za górami przez te dwa miesiące. Perć Borkowskiego to z pewnością jeden z najpiękniejszych szlaków w Beskidzie Wyspowym. No i nie mogę nie zaznaczyć, że Beskid Wyspowy to pasmo górskie nie do końca docenione przez turystów, którzy często zapominają o nim udając się w Tatry czy w Pieniny. Z drugiej znów strony nie tęsknie wcale za wściekłymi tłumami jakie można spotkać nad Morskim Okiem. Uwielbiam takie szlaki, na których można odpocząć oddychając świeżym powietrzem rozkoszując się ciszą i spokojem. Żółty szlak okazał się nie lada wymagającym. Było dużo stromych podejść, a spore przewyższenie, które trzeba było pokonać odrobinkę dało mi w kość. Mimo to wspaniałe widoki wszystko wynagradzały. Jak zawsze. Po to właśnie się chodzi w góry. Żeby cieszyć oczy tymi widokami, to najpiękniejsza nagroda za ten wysiłek, który trzeba włożyć żeby zdobyć dany szczyt. I tak spełniam swoje marzenia zdobywając kolejne szczyty górskie i mam z tego satysfakcję. To piękna pasja, którą można zarazić dzieci i chodzić w góry razem.
 
Wracając do wycieczki, po drodze na Luboń Wielki (1022 m n.p.m) wkraczamy na teren Rezerwatu Przyrody Nieożywionej "Luboń Wielki" objętętego ochroną. W tym miejscu przewodnik pouczył nas o tym iż zanim przeprowadzimy wycieczkę przez teren rezerwatu musimy ich poinformować o zasadach poruszania się po terenie objętym ochroną, czyli co wolno a co nie wolno. Potem pieliśmy się już cały czas ostro pod górę po sporej wielkości skałach, piaskowcach z serii magurskiej. Jest to największy w Beskidzie Wyspowym jęzor osuwiska fliszowego z charakterystycznym gołoborzem. W dolnej części otacza nas las świerkowo jodłowy z przewagą świerka i domieszką buka, powyżej zaś buczyna karpacka. Szlak żółty z Rabki Zaryte nosi imię Stanisława Dunin - Borkowskiego ponieważ to właśnie ten pan wytyczył ten szlak, jeden z wielu na terenie oddziału rabczańskiego, podobnie schronisko na Luboniu Wielkim do którego powstania się przyczynił. Był wybitnym przyrodnikiem, geologiem, autorem przewodnika po Rabce i działaczem Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, a także ratownikiem górskim. Gdy z niemałym trudem dotarłam na szczyt wspomnianego Lubonia Wielkiego moje oczy zachwyciła niesamowita panorama na którą składały się pasma Beskidu Wyspowego Makowskiego i oddalonego Beskidu Żywieckiego oraz górujące nad nimi Tatry. Do omówienia panoramy wyznaczono jednego z naszych kolegów, którego nadzorował przewodnik. Poszło mu całkiem nieźle zważając na to, że robił to po raz pierwszy, a my pozostali z mapami w rękach śledziliśmy każdy wskazany punkt. Okazało się to bardzo trudne, ale musimy to ogarnąć bo bez tego nikt z nas nie zda egzaminu. Panoramy to jedna z podstawowych elementów pracy przewodnika beskidzkiego. Trzeba mieć bardzo dobrą orientacje w terenie.

O 16 ruszyliśmy  czerwonym szlakiem w dół w kierunku przełęczy Glisne skąd autobus miał nas zabrać do Kasinki Małej a stamtąd czarny szlak prowadzi do Bazy Lubogoszcz. Zaczęło się już ściemniać więc trzeba było wyjąć latarki czołówki. Z Lubonia Wielkiego do Przełęczy Glisne jest 1,5 godziny marszy. Już po 20 minutach drogi było całkiem ciemno. Schodzenie utrudniały śliskie liście, które wyścielały ścieżkę i ruchome kamienie. Raz się potknęłam, ale na szczęście nie skręciłam kostki. Bardzo pozytywnie zaskoczyli mnie kursowi koledzy, jeden zabrał mi ciężki plecak i zaoferował że odda na dole, drugi pożyczył kijki, a trzeci pomagał bezpiecznie zejść. Wysoka kultura jak widać. Było mi miło, chociaż z początku czułam się odrobinę zakłopotana. Nie mniej jednak uprzejmość ze strony mężczyzny jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Wracając do naszej wędrówki muszę przyznać, że pierwszy raz przemierzałam las w nocy więc był to dla mnie pewnego rodzaju chrzest i wielka przygoda. Myślę że tego właśnie oczekiwałam. Tego mi brakowało. Mam nadzieję, że będzie coraz ciekawiej. Kiedy już znaleźliśmy się na  dole postanowiliśmy że zatrzymujemy się na zakupach w Mszanie Dolnej. Byliśmy już wszyscy zmęczeni i myśleliśmy już tylko o odpoczynku. Do bazy Lubogoszcz grupa udała się na nogach, a ja, kolega Wojtek i przewodnik Sławek mieliśmy pojechać starym łazem razem ze wszystkimi bagażami wyznaczeni przez pana Artura. Po cichu byłam szczęśliwa że już nie musiałam pokonywać kolejnej górki. Chyba bym padła po drodze gdybym wtedy musiała pokonać jeszcze 600 m w górę. Wyjście na Luboń dało mi czadu, nie da się oszukać. Dwumiesięczna przerwa zrobiła swoje. Gdzieś uleciała ta kondycja, którą miałam w sierpniu, kiedy tak dużo chodziłam po górach, a tu nagle dwa miesiące zastoju. Po przybyciu do bazy od razu rozgościliśmy się w naszym domku instruktorskim i popędziliśmy na obiado - kolacje. Jak to zawsze jest po porządnym wysiłku posiłek smakował wybornie. Po kolacji o godzinie 20 stawiliśmy się wszyscy na zajęcia teoretyczne prowadzone przez naszą kadre kierowniczą. Omawialiśmy przepisy prawne czyli nowe rozporządzenie w sprawie świadczenia usług przewodnickich. Siłą woli walczyłam z opadającymi powiekami i ogarniającym mnie zmęczeniem. Zajęcia skończyły się o 22. Zanim się oddaliśmy kilka osób dostało od pana Artura zadania na następny dzień. Jakie o tym zaraz... O jak dobrze się spało po tym intnsywnym dniu pełnym nowości, ale jakże ciekawym.


Poniżej : na żółtym szlaku z Rabki Zaryte na Luboń Wielki (szlak ten zwany jest Percią Borkowskiego na cześć Stanisława Borkowskiego, który wytyczył ten szlak)

 
 
Poniżej : buczyna karpacka porasta górną część pasma

 
Poniżej : widoki ze szlaku w drodze na Luboń Wielki


 
Poniżej : w drodze na Luboń Wielki przechodzimy przez Rezerwat Luboń Wielki, a tu podziwiać możemy odkryte charakterystyczne "gołoborze"

 
Poniżej : Bacówka przy schronisku na Luboniu Wielkim
 

 
Schronisko na Luboniu Wielkim powstało dzięki staraniom Stanisława Borkowskiego, członka Komisji Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego z oddziału w Rabce Zdróju. Budowę schroniska wspierali również mieszkańcy okolic oraz właściciele pensjonatów i parafia w Rabce. Otwarte zostało w 1931 roku przez Mieczysława Orłowicza i poświęcone przez ks Jana Surowiaka. W czasie okupacji schronisko na Luboniu ciągle było narażone na różne niebezpieczeństwa ze strony okupanta niemieckiego ponieważ jak większość schronisk w tym czasie pełniło funkcję bazy partyzanckiej. Przed spaleniem uchroniła go dzielna i sprytna gospodyni Karolina Kaleciak, która przekupiła oficerów niemieckich. Po wojnie do schroniska doprowadzona została woda, która pochodziła z pobliskiego źródła odnalezionego przez Bolesława Bursztyna. W latach 60 - tych powstała na Luboniu Wielkim wieża przekaźnikowa tv. Obecnym opiekunem placówki jest Krzysztof Knofliczek, kóry prowadzi również schronisko na Kudłaczach w Beskidzie Makowskim.


 
Poniżej : Baza Lubogoszcz powstawała w latach 20 i 30-tych XX wieku




 
 
Baza Lubogoszcz istnieje od początku lat 20 - tych i 30 - tych XX wieku. W tym czasie na Lubogoszcz przybywały pierwsze grupy z organizacji YMCA czyli Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej, które szukały w tych terenach miejsca na obóz młodzieżowy. Potem pierwsze grupy z Łodzi, Krakowa i Warszawy zaczęły rozbijać swoje namioty u stóp Lubogoszczy na miejscu gdzie dziś ma miejsce ta baza. Niedługo potem powstały pierwsze zabudowania. Dziś baza pełni funkcje bazy szkoleniowo - wypoczynkowej, organizuje zielone szkoły, obozy letnie i zimowe. Miejscem tym opiekuje się od dwudziestu lat pani Maria Grzęda.
 

DZIEŃ 2 : 7 listopad 2015

Pobudka była o 7:30, a już o 8 godzinie śniadanie. Wymarsz z bazy zaplanowany został na godzinę punkt 9. Wstałam o 7 wypoczęta i gotowa na kolejne wyzwania. Śniadanko również smakowało wspaniale. Po śniadaniu zrobiliśmy szybką zbiórkę i ciepło odziani wyruszyliśmy w kierunku Mszany Dolnej ścieżką przyrodniczą oznaczoną żóltymi znakami. Pogoda z rana była ładna, świeciło słonko, wkoło nas pięknie i kolorow, widoki zapierające dech w piersiach. Na przewodnika wyznaczona została nasza koleżanka Malwina, która miała nas przeprowadzić z Bazy Lubogoszcz do  Mszany Dolnej, a  tam do grupy miały dołączyć jeszcze trzy osoby : Monika, Kasia oraz żona Pana Artura. Po drodze zatrzymaliśmy się na polance gdzie kolega Krzysiek miał do wygłoszenia prelekcję na temat podziału Beskidu Wyspowego. Z mapami w rękach staraliśmy się ogarnąć granice tego pasma wyznaczone przez Pana Jerzego Kondrackiego. W Mszanie mieliśmy jeszcze 15 minut na zrobienie sobie drobnych zakupów po czym nasza drużyna w komplecie kierowana tym razem przez kolegę Huberta wyruszyła w drogę na Ćwilin (1072 m n.p.m) żółtym szlakiem. Nie jest to łatwy szlak, raczej dosyć wymagający jeśli wziązć pod uwagę liczne męczące strome podejścia, chociaż z początku prowadzi on w miarę łagodnie dopiero potem zaczyna się ostro piąć w górę. Wszelkie trudy wynagradzają nam niezwykłe widoki, jakie podziwiamy idąc tym szlakiem oraz przepiękna przyroda. Niestety w połowie trasy pogoda nam się popsuła. Mocno wiało i zaczynało zacinać deszczem. Ogólnie było zimno, a na samym szczycie wręcz lodowacie. Ciemne chmury podążały za nami już od Mszany. Tradycyjnie zatrzymaliśmy się na polance żeby wysłuchać prelekcji następnego kolegi Marcela o turystyce zimowej w Beskidzie Wyspowym, a następnie podumaliśmy chwilę nad panoramą. Nie uszło wymówić się mgłą :). Jak trzeba to trzeba i nie ma rady. Po spełnieniu naszych przewodnickich obowiązków ruszyliśmy w dalszą drogą. Kolejny większy postój mieliśmy dopiero w miejscu Czarny Dział na wysokości 673 m n.p.m. Gdy dotarliśmy w końcu na szczyt bardzo mocno padało i o pieczeniu kiełbaski nie było mowy. Ognisko które sobie zaplanowaliśmy trzeba było odłożyć. Ćwilin to szczyt niezalesiony, który znajduje się na Polanie Michurkowej. Przez niego przebiega szlak papieski biegnący z Kasiny Wielkiej do Jurkowa. W  miarę jak przesuwaliśmy się w kierunku Jurkowa deszcz ustawał. Droga w dół była stroma i śliska i trzeba było bardzo uważać. Ja mimo swym obawom poradziłam sobie sama i bez poślizgów doszłam do Jurkowa. Ta wyprawa była fajna chociaż czułam się później znacznie bardziej zmęczona niż poprzedniego dnia, gdy zdobywaliśmy Luboń Wielki. Gdy już byliśmy w drodze do Mszany zostałam poproszona do mikrofonu i wygłoszenie mojej własnej prelekcji na temat Schronisk i baz nolcegowych w Beskidzie Wyspowym. Z początku byłam w okropnym stresie, miałam wrażenie że nic nie pamiętam z tego, co się nauczyłam i trochę się poplątałam. Jednakże im dłużej mówiłam tym większej pewności siebie nabierałam i jakoś mi to poszło. Oczywiście z nerwów duża część wyleciała mi z głowy, ale też sporo informacji zdołałam przekazać grupie. Odetchnęłam z ulgą gdy już było po wszystkim. Miałam spokojną głowę, że swoje zadanie już wykonałam. Tradycyjnie zatrzymaliśmy się na zakupy w Mszanie a potem nasz pan kierowca podwiózł nas do Kasinki Małej skąd na nogach powędrowaliśmy do bazy Lubogoszcz. Było już ciemno więc musieliśmy uważać i patrzeć na znaki, żeby źle nie skręcić i się nie zgubić. Po kolacji znowu spotkaliśmy się na zajęciach teoretycznych podczas których oglądaliśmy prezentacje multimedialne przygotowane przez naszych kolegów i koleżanki. Co druga to ciekawsza, poświęcone szlakom długodystansowym w Beskidzie Wyspowym, zabytkom oraz faunie i florze. Było tak fajnie i wesoło, że odechciało nam się spać, chociaż wszyscy byliśmy padnięci. Ćwilin wszystkim nam dał popalić. Następnego dnia czekała nas Mogielica :) Jeszcze wyższa i jeszcze bardziej wymagająca. Zajęcia skończyły się po 22. Nie muszę chyba mówić, że padłam prawie natychmiast.

Poniżej : szlakiem żółtym z Mszany Dolnej na Ćwilin



 
Poniżej : a przed nami zamglony Ćwilin

 

Poniżej : niezalesiony szczyt Ćwilinia. Panorama zniknęła niestety za mgłą.
 
 
 
 
 

DZIEŃ 3 : 8 listopada 2015

Pobudkatradycyjnie o 8, śniadanie i zbiórka przed 9. Zabieramy ze sobą kiełbaski, które poprzedniego dnia mieliśmy upiec na Ćwilinie, ale pogoda nie pozwoliła nam na rozpalenie ogniska, więc zostały na drugi dzień i panie w kuchni nam jej podgrzały. Tego dnia jest ładnie. Cieplutko, słonecznie, kolorowo. Czarnym szlakiem schodzimy do Kasinki Małej skąd autobus zabiera nas do Chyszówek na Przełęcz Edwarda Rydza - Śmigłego, skąd wchodzimy na szlak zielony prowadzący na Mogielice. Znajdujemy się w pięknej malowaniczej miejscowości otoczonej zewsząd zalesionymi
wzgórzami ( na wschodzie widać fragment Pasma Łosińskiego Beskidu Makowskiego, następnie dolina Słopniczanki, a za nią Golców, Cichoń, Ostra). Podejścia rozpoczynają się już na samym początku trasy, na terenie zabudowanym, mowa i osiedlu Szarysze. Wycieczkę poprowadzi tym razem koleżanka Jola, a grupę zamyka Kasia Turska zwana Zielloną, pełni ona rolę tzw. "zamka". Zamek pilnuje, żeby grupa była spięta i żeby nikt się nie zgubił, a po każdym postoju zdaje przewodnikowi, że wszyscy są i że można ruszać dalej. Jak już mówiłam pogoda jest jak marzenie, aż przyjemnie wędrować. Cieszyłam się jak dziecko, że w końcu zdobędę tą sławną Mogielicę, nie bez trudu, ale zdobędę hehe. Jak już mówiłam góra ta jest dość wybitna (jak z resztą większość szczytów w tym paśmie) i żeby ją zdobyć trzeba się oczywiście trochę wysilić. Po drodze robimy liczne postoje, bo podejścia dają ostro popalić każdemu z nas. Kilka głębokich wdechów i od razu jest lepiej.

Kiedy napotykamy jakąś urokliwą polankę ( np. polana Mocurka z niewielką drewnianą szopą stojącą tuż przy ścieżce, na samym początku szlaku) z ładnym widoczkiem łapiemy zaraz za mapy i ogarniamy panoramę. Przed wejściem na szczyt zatrzymujemy się na polanie o nazwie Wyśnikówka, znajdująca się praktycznie u stóp Mogielicy. Wyśnikówka stanowi charakterystyczny element sylwetki tej góry, którą oglądamy od północy i zachodu. W tym miejscu strasznie wieje i momentalnie robi się zimno, ręce marzną. Zanim jednak stąd odejdziemy robimy pamiątkowe zdjęcie grupowe (którego niestety jeszcze nie posiadam). Już po chwili stromą ścieżką zaczynamy piąć się pod górę między skałami (tu spotykamy tzw. zbójnicki stół - swoista ambonka skalna) i drzewami (mieszanka drzew liściastych i iglastych). Trzeba zaznaczyć, że znaleźliśmy się właśnie na terenie rezerwatu Mogielica. Przewodniczka Jola przypomina nam zasady panujące na terenie rezerwatu. O tym zawsze należy wspominać, chociażby tysiąc razy żeby każdy miał pojęcie jak należy się zachowywać w takim miejscu. Ten rezerwat to jeden z wielu na całym obszarze Beskidu Wyspowego. Można wśród nich wyróźnić Rezerwat leśny "Kamionna", Rezerwat przyrody nieożywionej "Luboń Wielki", Rezerwat leśny "Śnieżnica". Rezerwat faunistyczny "Mogielica" utworzony został w 2011 roku i zajmuje powierzchnię 50, 44 ha. Usytuowany na kopule Mogielicy, jakieś 1000 do 1170 m n.p.m chroni tamtejszy bór górnoreglowy (jedyny jaki występuje w tym paśmie) buczyny, rumowisk piaskowców i rzadkie gatunki górskich ptaków, ssaków, płazów i owadów, które ten teren zamieszkują. Pokonujemy ostatnie metry i stawiamy stopę na szczycie. Nie da się tu nie zauważyć ogromnej wieży widokowej na którą się wdrapiemy w celu zobaczenia rozległej panoramy, którą można podziwiać, aż z czterech stron. Najpierw jednak zasłużony odpoczynek, dajemy sobie czas na spożycie posiłku i zapoznanie się z tą piękną okolicą. Na wieżę wchodzimy po 10 osób wraz z naszym uprawnionym przewodnikiem Sławkiem, który jakby stanowi główny nadzór nad nami i całą eskapadą. Jola, która za zadanie dostała omówienie panoramy z Mogielicy dzielnie radzi sobie z poszczególnymi szczytami. Jest tu ogromne pole do popisu, z racji tego, że ze wszystkich czterech stron coś widać. Wiatr jest tu tak silny, że koledze porywa w międzyczasie mapę, na szczęście chłopaki łapią ją na dole. Moja się potargała poprzedniego dnia na Ćwilininiu. Widoki niezapomniane. Z Mogielicy podziwiać możemy między innymi Beskid Sądecki (Przehyba, Skałka, Radziejowa - kierunek na południe) Beskid Wyspowy ( na północy i płn - zach. dostrzec możemy Luboń Wielki, Szczebel (inni mówią Strzebel) Lubogoszcz, Ćwilin, Śnieżnica, pomiędzy nimi wyłania się Lubomir Beskidu Średniego, pomiędzy Luboniem Małym, a Ostrą wyłania się nam Leskowiec, jeden z ważniejszych szczytów Beskidu Małego, patrząc na południe mamy Gorce (Lubań, Gorc, polana Gorc Troszacki, Turbacz), zobaczymy też Wysoką (najwyższy szczyt Pienin) górującą nad Małymi Pieninami i Smerekową, w końcu Beskid Żywiecki z charakterystyczną Babią Górą zwaną Królową Beskidów, bo jest najwyższym szczytem w Beskidach i pasmem Polic (patrząc na północ), a nawet Tatry przy bardzo dobrej widoczności (Łomnica, Hawrań, Gerlah - najwyższy szczyt Tatr Słowackich, Lodowy Szczyt, Rysy, Krywań, Świnica). i Takie oto cudowne widoki otaczają Mogielicę. Za ewentualne błędy w panoramie bardzo przepraszam. Kiedy już zeszliśmy  na dół, na górę udała się kolejna grupa. Zanim opuścimy Mogielice koleżanka Jola opowie nam trochę o tym szczycie, który jest najwyższym szczytem Beskidu Wyspowego i osiąga 1171 m n.p.m, stanowi ważny węzeł szlaków turystycznych. Potem udajemy się jeszcze pod krzyż papieski, który inforumuje nas o tym, że w tych miejsach bywał Karol Wojtyła nasz papież, który góry uwielbiał i chciał by te szlaki przez niego odwiedzane nie zostały przez turystów zapomniane. Przez Mogielicę biegnie szlak papieski z Limanowej przez Szkiełek, Ostrą, Cichoń, Przełęcz Słopnicką, Przełęcz Rydza - Śmigłego do Jurkowa. Główne szlaki, które się tu spotykają to żółty, niebieski i zielony. Mogielicę okala trasa narciarstwa biegowego spopularyzowana przez naszą słynną biegaczkę Justynę Kowalczyk. Spod krzyża również rozciąga się piękna panorama. W międzyczasie odsłoniły nam się pewne szczyty, które przedtem były za mgłą. Kolejnym i zarazem ostatnim etapem naszej trasy jest zejście na Halę Stumorgową (największa z polan na tym terenie o powierzchni większej niż 50 ha, a jej nazwa pochodzi od jednostki powierzchni czyli mórg. Kiedyś stały tu szałasy pasterskie). Z tego miejsca nadal podziwiać możemy Mogelicę (miejscowi nazywają ją Kopą ze względu na kopiasty kształt ) ze stojącą na niej wieżą. Schodzimy wreszcie ze szlaku żółtego i trasą narciarską pójdziemy do Jurkowa, gdzie czeka na nas autokar, który zabierze nas jeszcze do Szczyżyc. Tam odwiedzimy piękne Opactwo Ojców Cystersów, istniejące tu od 1234 roku. Klasztor słynął dawniej z produkcji piwa. Browar założony został w 1628 roku i prowadzony był przez zakonników do 1925 roku. Koło Szczyżyca znajduje się słynny diabelski kamień, z którym związana jest miejscowa legenda. Z tego miejsca udajemy się prosto do Krakowa i tak kończy się pierwsza wycieczka kursowa. Następnym razem poznamy lepiej Beskid Mały. Do zobaczenia w grudniu.

Poniżej : widok z Hali Stumorgowej na Mogielicę

 
Poniżej : widok z wieży na Mogielicy na stronę południową, płd. wschód

 
Poniżej : na wprost, od lewej widzimy szczyt Śnieżnicy z Przełęczy Edwarda Rydza - Śmigłego

 
Poniżej : szlakiem czarnym do Kasińki Małej

 
Poniżej : krzyż papieski na stoku Mogielicy

 
Poniżej : Hala Stumorgowa widziana spod krzyża papieskiego

 
Poniżej : wspomniana wieża widokowa

 
Poniżej : w drodze na Mogielice





 
Poniżej : panorama z wieży na Mogielicy

 
Poniżej : widok z polany Wyśnikówka


Poniżej : tabliczka informująca iż wchodzimy na teren Rezerwatu "Mogielica"

 
Poniżej : wokół Lubogoszczy

 
Poniżej : wieś Jurków
 
 


 
Opactwo Ojców Cystersów w Szczyrzycu
 


 
Poniżej : wieś Szczyżyc


 
Źródła :
 
Beskid Wyspowy, Dariusz Gacek, Oficyna Wydawnicza  Rewasz, 2012
Gorce : przewodnik dla łowców krajobrazów, Agencja Wydawnicza Wit, 2012 (panorama z Mogielicy)
 
 
 




 
 
 

8 komentarzy:

  1. no tak... Sporo się napracowałaś Kasiu. Zasłużone brawa. No artykuł naukowy nie post ;D. Jestem pod wrażeniem Twojej już zdobytej wiedzy i wspieramy Cię w dalszych trudach tego zawodu, jakim jest przewodnik, bo jak widać przewodnik musi wiedzieć wszystko od historii do geologii. Pełen szacunek Pani Przewodnik :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Piotruś 😊 miło mi bardzo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również planuję rozpocząć kurs przewodnika, ale nie górskiego, a miejskiego - po mojej Warszawie. Od kilku lat przymierzam się do rozpoczęcia takiego kursu, bo chciałabym się wiele dowiedzieć na temat mojego miasta, a potem móc opowiadać o tym turystom i pracować jako przewodnik. Zawsze brakowało mi i środków finansowych i większych chęci, ale widząc Twoją pasję i zaangażowanie w Twój kurs przewodnicki, i ja się bardziej zachęciłam. Także w przyszłym roku postaram się zrobić wszystko, by rozpocząć taki kurs.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodzenia Aniu. Trzymam mocno kciuki by Ci się udało. Nadajesz się do tego

      Usuń
  4. Pracujesz dalej jako przewodnik??? ale relacja szcegółowa, napracowałaś się .Doceniam:) Pozdrawim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie skończyłam kursu. Nie udało się.

      Usuń
  5. „Wreszcie zatrzymaliśmy się w Rabce Zaryte skąd rozpoczęliśmy naszą wędrówkę żółtym szlakiem (Perć Borkowskiego) na Luboń Wielki.”

    Mniej-więcej w roku 1976 spędziliśmy ponad tydzień, mieszkając na parafii w miejscowości Olszówka koło Rabki—spaliśmy w tzw. „Pokoju Biskupim”, bowiem w nim właśnie zazwyczaj nocował lokalny biskup, gdy przybywał w tamtejsze okolice—ba, ja nawet spałem na „łóżku biskupim”—zresztą parę tygodni przed naszym przybyciem zakończył wizytę w owej parafii biskup Karol Wojtyła i jeszcze wszędzie widziało się napisy, „Witamy Naszego Pasterza”.

    Bodajże właśnie z Olszówki wyruszyliśmy na Luboń Wielki Percią Borkowskiego—nie była ona specjalnie trudna. Drugą—i już ostatnią w życiu—percią, którą przeszedłem, była Perć Akademików, prowadząca ze schroniska Markowe Szczawiny na Babią Górę, w dniu 8 lipca 1977 roku. Ponieważ mam okropny lęk wysokości, do dzisiaj pamiętam tą ogólnie łatwą perć. Niestety, większość łańcuchów była zerwana. Ze strachu nie szedłem, ale biegłem—co zresztą potwierdził idący za mną facet (taternik): — Jeszcze nigdy nie widziałem, aby ktoś tak szybko biegł tą percią! Na szczęście bezpiecznie dotarłem na szczyt Babiej Góry i już nigdy więcej żadnymi perciami nie chodziłem. Z powodu lęku wysokości rzadko kiedy wybierałem się w Tatry—a jeżeli to robiłem, to jedynie wędrowaliśmy po zwykłych „bez-perciowych” szlakach.

    Na Luboniu Wielkim byłem też w zimę w roku 1973, pamiętam świetnie wieżę przekaźnikową (nie wolno było robić jej zdjęć!) Weszliśmy wraz z rodzicami i nie wiem, dlaczego, postanowiliśmy tego samego dnia powrócić do Rabki, chociaż było już dość późno. W rezultacie w ciemnościach schodziliśmy z Lubonia Wielkiego—była pełnia księżyca, którego światło odbijało się od śniegu i nie było problemów ze znalezieniem drogi powrotnej. A będąc w Rabce, weszliśmy też na małą górkę o nazwie Bania oraz na Grzebień (być może jego nazwa wzięła się od charakterystycznie rosnącego lasu, przypominającego z daleka grzebień).

    Trochę mi brakuje gór, bowiem w Ontario najwyższe wzgórze, Ishpatina Ridge, ma 693 metrów, ale za to ta prowincja oferuje innego rodzaju przyjemności, z którymi mało który kraj może współzawodniczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciekawy obszerny komentarz Jack :) Zimą jeszcze nie byłam na Luboniu Wielkim. Jeśli tam wrócę to raczej wiosną. Na Mogielice też się wybiorę.

      Pozdrawiam serdecznie

      Kasinyswiat

      Usuń