Proza, góry i muzyka

wtorek, 27 stycznia 2015

Czas na ogarnięcie się... :)

Witajcie Kochani Blogowicze i Czytelnicy

Dość dawno tu nic nie pisałam, a to dlatego, że najpierw byłam całe dwa dni w górach gdzie wreszcie zaznałam prawdziwej zimy, a potem wykorzystując wene pisałam książkę. Nie mogę uwierzyć, że to już prawie koncówka stycznia, a to tu ani jednego styczniowego wpisu, za co serdecznie Was przepraszam. Jakoś mi leci choć wciaż czegoś mi brakuje i te dni jakieś takie smutne, szare. Do Krakowa wróciłam bardzo niechętnie muszę Wam powiedzieć bo Szczawnica zimą jest taka piękna, cicha i spokojna, podobnie na szlaku do schroniska pod Bereśnikiem nie napotkacie tłumów, idą tylko prawdziwi turyści, ponieważ warunki nie sprzyjają. Gdy już weszliśmy na żółty szlak wiodący przez Bryjarkę okazało się, że śniegu jest po kolana, więc droga wcale niełatwa, ale za to jaka urokliwa ubogacona pięknymi widokami (po lewej stronie cały czas mieliśmy panoramę Małych Pienin i Gorc, Trzy Korony i Tatry były niewidoczne). Muszę się wam przyznać, że jeszcze nigdy nie byłam w górach w zimie to też była dla mnie odmiana i jednocześnie niesamowita przygoda. Zimowy górski krajobraz zdecydowanie ma w sobie pewną magię. Biały puch pokrywający calutką okolicę, a na jego tle wybijająca się soczysta zieleń choinek - to urok niesamowity dla każdego kto się tamtędy przechadza i zarazem świetny warsztat dla fotografa. Trzeba jednak być zapalonym turystą który kocha góry w każdych warunkach, bo mimo wszystko to wielkie wyzwanie. Gdzieniegdzie zaspy były tak głębokie że praktycznie zapadaliśmy się wszyscy pod tą lekką białą pierzyną, ale dla dziewczynek okazało się to oczywiście największą frajdą gdyż bezgranicznie uwielbiają śnieg. Mimo zmęczenia szły dzielnie pod górę i bez większych problemów doszły do naszej Bacówki. Miejscami można się było nieźle wytarzać więc z przyjemnośćią z tej opcji skorzystałam. Znając nasze miejskie zimy w Krakowie jest to raczej niemożliwe za to tam jak najbardziej. Ubaw po pachy gwarantowany.  W dodatku w wyprawie towarzyszyła nam kultowa maskotka Król Julian, który podobnie jak my był calutki mokry więc tym bardziej było sympatycznie. Rzecz jasna w schronisku natychmiast zrobił furorę jak król Julian zwany przez pingiwny "ogoniastym". Mnie osobiście lemur posłużył jako wyjątkowo wygodna poducha.
 
Po rozpakowaniu się resztę czasu spędziliśmy w świetlicy, robiąc zdjęcia czytając lub bawiąc się z kotami pieszczochami, a te najchętniej pojawiają się w porze kolacji licząc na to że coś od nas wysepią. Oczywiście nie obyło się bez naszego ulubionego "góralskiego jadła" czyli przypieczonego chlebka z boczkiem i oscypkiem z ogórkiem i żurawiną. To jeden z wielu wspaniałych przysmaków Bacówki pod Bereśnikiem tak jak tradycyjne ziemniaczki janosikowe. Tego dnia byliśmy jednymi z nielicznych gośći w schronisku. Kiedy na dworze się ściemniło zobaczyliśmy pięknie oświetlaną trase narciarską na Palenicy, musieliśmy zatem to zjawisko uwiecznić na zdjęciu. Nie siedziliśmy do późna, gdyż byliśmy trochę zmęczeni drogą, a prócz tego bardzo wcześniej wstaliśmy bo bus do Szczawnicy mieliśmy po 7 rano. Przed pójściem spać udało nam się jeszcze porozmawiać z naszym drogim gospodarzem, panem Remikiem, którego jak zawsze ucieszył nasz widok. Nastepnie mimo prostestom dzieci, które miały ochotę jeszcze brykać umyliśmy się i udaliśmy na spoczynek. O dziwo spało się mi bardzo dobrze, dawno tak dobrze nie spałam. Nazajutrz powitał nas cudowny widok Tatr górujących nad Pieninami. Dzieci jak zawsze wstały najwcześniej i już od baldego świtu zaczęły swoje szalone harce. Dzień zapowiadał się raczej słonecznie chociaż było dosyć mroźno i wietrznie, a w nocy napadało dużo świeżego śniegu. Zaraz po śniadaniu poszliśmy na spacer żeby dzieci mogły sobie pohasać i pooddychać świeżym powietrzem. Na bałwana nie było szans ponieważ śnieg był zbyt zmrożony. Poszliśmy tą samą drogą, jaką zwykle chodzimy w lecie i zatrzymaliśmy się na polanie, z której roztacza się najpiękniejsza panorama. Tym razem poza szczytami Tatr polskich i słowackich mogliśmy zobaczyć Trzy Korony, Gorce, a także Pieniny polskie i słowackie. Postanowiłam dobrze wykorzystać tą okazję i zrobiłam mase świetnych zdjęć podczas gdy moje córki Lena i Dominika fikały na całego śniegu. Ani myślały wracać do schroniska na obiad, cudem udało nam się je przekonać że trzeba coś zjeść żeby mieć siłę do dalszego brykania. W porze obiadowej do schroniska przybyła pewna fajna rodzinka z Krakowa, małżeństwo z trójką dzieci i z psami, więc nasze dziewczyny znalazły sobie towarzystwo do zabawy na resztę dnia, a ja miałam troszkę czasu dla siebie żeby poczytać mapę i przewodnik po Bieszczadach. Powoli przygotowuje się do kursu przewodników beskidzkich na który się zapisałam. Moja intensywna przygoda z górami rozpocznie się w lipcu i mam nadzieję być dobrze na to przygotowana. Naprawdę nie mogę się już doczekać na to co mnie w związku z tym czeka. Oby tylko pogoda sprzyjała tym wyprawom, wszakże zdaje sobie sprawę że w górach trzeba być gotowym na wszystko. Wieczorem do Bacówki przybyła znów bardzo sympatyczna grupa ludzi, którzy szli aż z Obidzy, mieli zatem za sobą dość długą wyczerpującą drogę. Kiedy położyliśmy dzieci spać mogliśmy z nimi trochę posiedzieć i porozmawiać o wszystkim i o niczym. Nie ma to jak się spotka prawdziwych turystów którzy naprawdę żyją z tej pasji, można się wówczas podzielić swoimi doświadczeniami i wspomnieniami. Było więc niezwykle ciekawie i wesoło. Spać poszliśmy chyba dopiero koło pierwszej. Niestety następnego dnia musieliśmy już wracać do domu co niezbyt nam się uśmiechało. Potworny żal ogarnia mnie kiedy przychodzi mi rozstawać się z górami. To zawsze najgorszy moment dla mnie zapalonej góralki jeśli mogę siebie samą tak nazwać. Na szczęście od lipca będę miała tych gór aż nadto, żeby się nimi dosłownie mówiąc zachłysnąć. Cieszę się na samą myśl, że zobaczę tyle miejsc których do tej pory nie poznałam. Czeka mnie zatem niesamowicie pasjonująca przygoda, z której zamierzam czerpać garściami. Po tej krótkiej wyprawie pozostały mi przemiłe wspomnienia i mnóstwo pięknych zdjęć którymi oczywiście się z Wami zaraz podzielę.
 
Nie muszę chyba mówić, że jak tylko wróciłam do Krakowa wszystko zaraz straciło kolor i ponownie wpadłam w tą cholerną monotonię, której tak nie znoszę. Co prawda tu też spadł śnieg, ale zima w mieście, no sami wiecie nie ma już tego uroku. Powinnam chyba zacząć pracować nad swoją formą, pobiegać tak ja kiedyś porobić jakieś ćwiczenia na wzmocnienie ciała i ducha.  Okropnie żałuje, że zaprzestałam biegania, bo teraz ciężko mi do tego wrócić, a do lipca muszę mieć dobrą formę i kondycję fizyczną godną kandydata na przewodnika górskiego. Trzymajcie za mnie kciuki.
 
 
 




 

 
 








 
 
 

2 komentarze:

  1. Kochana Kasiu, wspaniale się czyta Twoją relację w Waszej wycieczki w góry - niczym rozdział z książki :) Pięknie piszesz, fajnym językiem i to widać. Będziesz znakomitą przewodniczką po górach, bo, jak czytam - masz dar do opowiadania.
    Byłam dawno temu w Pieninach na wycieczce szkolnej, ale to nie to samo co wycieczki niezależne od szkolnych. To prawda, że zima w miastach to nie zima. Piękne są zimowe zdjęcia :)))) a co do wzmocnienia kondycji polecam Nordic Walking.

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu powróciłaś :) Już zaczynałam się bać , że porzuciłaś pisanie bloga, co nie byłoby fajnie, bo lubię czytać Twoje wpisy.

    A góry uwielbiam i marzę o tym, żeby zamieszkać w jakieś górskiej mieścinie lub mieć domek letniskowy w górach... Może w innym wcieleniu :)

    OdpowiedzUsuń