Proza, góry i muzyka

sobota, 27 grudnia 2014

Koncertowy grudzień czyli choinka pełna drogich prezentów


Ostatnio nie mogę narzekać na brak wrażeń.... Wielkich wrażeń trzeba dodać. Otóż tak,  najpierw 7 grudnia byłam z mężem i siostrą na mega koncercie naszej cudownej rodzimej heavy metalowej grupy TSA, której jestem fanką od jakiegoś czasu (dziwię się jak mogłam ich wcześniej nie doceniać). Przyznacie że niezły prezent mikołajkowy taka impreza. Muszę powiedzieć, że jak zawsze czad totalny. Po prostu brak słów na to. żeby określić jak dobrze się bawiłam. Jeszcze przed TSA wystąpiły dwie krakowskie grupy, 230 Volt i Voodoo, które również dostarczyły nam niesamowitych emocji. Było głośno, hardcorowo - jednym słowem wymiotło nas. Warto chodzić na takie koncerty, nawet jeśli odbywają się w klubach studenckich za niewielką sumę pieniędzy. Niektóre legendy rocka jak Pink Floyd czy Beatlesi też grywali w clubach. Tak więc myślę, że wcale nie potrzeba wielkiej hali jeśli grają takie właśnie zespoły. To są niezapomniane wrażenia i szaleństwo po pachy. Potrzebujesz wyładować negatywne emocje wybierz się na koncert muzyki heavy metalowej, poskacz, pokrzycz i masz problem z głowy. Od razu lepiej się poczujesz. W zeszłym roku byłam na TSA pierwszy raz (wiem wstyd jak cholera, że tak późno, a co gorsza gdyby nie udział Marka Piekarczyka w The voice to bym nigdy się chyba nie zainteresowała muzyką tego zespołu). Ale byłam w końcu i od tamtej pory jestem zakochana w twórczości tego legendarnego zespołu jak i w muzykach. Wszyscy są naprawdę rewelacyjni, zarówno Marek, Andrzej Nowak, Stefan Machel i reszta panów. Wracając jednak do pana Nowaka to jego popisy na gitarze elektrycznej rozwaliły mnie totalnie... Totalny Kosmos jak to się teraz mówi.  Nikt nie gra w Polsce lepiej na elektrycznej niż NOWAK i mówię to otwarcie. Nikt go nie przebije w grze na gitarze. No i co więcej,  cudownie jest móc wykrzyczeć się razem z Markiem ( jeśli zna się teksty) potrzepać głowami na wszystkie strony i włosami, nawet tymi krótkimi. No dosłownie klimat rodem z lat 70 - siątych. To jest dla mnie wielki zaszczyt że mogę uczestniczyć w takim show. Moimi ukochanymi kawałkami są Alien, 51 i Trzy zapałki. Mogę ich słuchać nieskończenie wiele razy i nie nudzą mi się. Słuchając Alien i 51 oczywiście nieustannie buczę. To są utwory, którą natychmiast trafiły do mego serca. W tym roku koncert zdecydowanie przebił zeszłoroczny, był jeszcze bardziej hardcorowy i dłuższy. Czułam się rozerwana w dosłownym słowa tego znaczeniu. Atmosfera czadowa. Nie musieliśmy długo prosić, żeby wyszli na bis, który trwał całe pół godziny i jeszcze potem przyszli do nas pogadać, podpisać autografy. Było kupę śmiechu i sympatycznych chwil. No bo jak przy takich ludziach może nie być sympatycznie. Przy okazji poznaliśmy nowych ludzi, którzy byli tam z nami i było o czym pogadać powspominać wymienić doświadczenia z innych koncertów. Miło jest spotykać ludzi, którzy mają pojęcie o czym mówisz a nie patrzą na Ciebie jak na UFO ( miewałam tak nieraz i nie było to najmilsze doświadczenie).
 
 
 




 
 
Drugi niesamowity koncert miał miejsce 16 grudnia w Arena Kraków i ten wieczór należał do Bryana Adamsa. Na tego gościa czekałam - z ręką na sercu - całe życie i w końcu spełniło się to moje wielkie marzenie. Wreszcie miałam szanse zobaczyć Adamsa z bliska i posłuchać. Pamiętam jak dziś, miałam chyba 15 lat kiedy zobaczyłam teledysk do jego utworu Everything I do i zakochałam się w tym chłopaku z gitarą odzianego w klasyczne jeansy i skórzaną kurtkę z modną wówczas czuprynką. No i w jego głosie, przez który nie można pomylić Adamsa z nikim innym. Tak więc długo oczekiwany wieczór w końcu nadszedł. Bilety zakupione zostały już na początku roku, przeleżały swoje w barku i czekały na ten niezwykły moment kiedy zostaną skasowane na bramce przez ochroniarzy. Moje emocje sięgnęły zenitu już na kilka godzin przed wejściem artysty na scenę, a potem.... Dużo by opowiadać co się ze mną działo... Dziki szał to mało powiedziane. W każdym razie czekać się opłacało. Na widok Bryana oczy natychmiast zrobiły mi się mokre bo Adams to osoba którą zaliczam do tego szczególnego grona legendarnych artystów pokroju Stinga, Watersa, Springsteena czy Claptona - Bryan to mój kolejny wielki autorytet muzyczny i nic ani nikt tego nie zmieni. Na swoją markę pracował latami i szacun ogromny mu się należy za to co zrobił dla muzyki w tamtych czasach. Tamtego wieczora 16 grudnia znów pokazał jak wspaniałym i utalentowanym jest artystą. Zagrał oczywiście wszystkie przeboje z albumu Reckless, który w tym roku obchodzi swoje 30- lecie, a potem uzupełnił resztą swych niesamowicie rockowych ballad i tych szybkich utworów. Nie zapomniał rzecz jasna o Everything I do, Please forgive me czy All for one przy których moje oczy na dobre wypełniły się łzami. To samo miałam przy Heaven. Może łez. I właśnie ten utwór Brayna podoba mi się teraz najbardziej. Wyobraźcie sobie minę Adamsa, kiedy usłyszał jak chórem i na cały głos śpiewamy jego piosenki. Biedak dawno u nas nie był i chyba zapomniał, że polska publiczność zawsze zna teksty. Aż wyszedł do nas z mikrofonem żeby jeszcze lepiej było nas słychać. Widać że był miło zaskoczony. Klimat był niepowtarzalny. Facet jest uroczy i fantastycznie śpiewa. Niewiele się zmienił, głos także pozostał ten sam, ta chrypa i poczucie humoru. Cała oprawa koncertu była niesamowita. Zwyczajnie nie chciało się wychodzić. Mógłby dla mnie grać i śpiewać całą noc i to jeszcze było by mało. A jak się tak zastanowić to ten występ zdawał się nie mieć końca.
Wzajemne oczarowanie sprawiało że koncert był naprawdę magicznym wydarzeniem. Jednym na milion. Wszystkie znane przeboje wyśpiewaliśmy razem z nim. A tak jeszcze nawiązując do sensu chodzenia na koncerty to powiem, że każdy utwór na żywo brzmi zdecydowanie lepiej niż na płycie, dlatego podziwia artystę na żywo. Tak naprawdę dopiero na scenie muzyk, wokalista  jest w stanie pokazać co potrafi sam bez komputerów, bez innych dodatków. Pomimo wszelkich drobnych niedociągnięć, które mają prawo zaistnieć, bo człowiek nie maszyna, tych ledwo zauważalnych liczą się wszelkie umiejętności. Ktoś kto nie potrafi się pokazać i zaśpiewać bez playbacku podczas występu nie powinien w ogóle na scenę wchodzić. Scena jest dla tych, którzy potrafią naprawdę śpiewać. To że utwór nie brzmi na koncercie tak samo jak na płycie nie świadczy o tym, że ktoś nie umie śpiewać. Koncert jest po to żeby artysta mógł improwizować, pokazać coś więcej niż na płycie. Ale prawdziwy artysta pokażę klasę jak Bryan Adams i da z siebie absolutnie wszystko. Miniony występ zaliczam do jednych z najwspanialszych koncertów na jakich byłam. Nie liczyłam nawet na tyle przebojów, a on zaśpiewał po prostu wszystko co się dało. Akustycznie i z prądem świetnie daje radę. Pokazuje swoją wielkość talentem ale i zachowaniem, skromnością. Pokazuje że robi to co robi nie dla pieniędzy ale dla siebie i dla publiczności. Trudno nie kochać takiego człowieka i muzyka jak Adams. Równie niezwykły tego wieczora okazał się jego gitarzysta Keith Scott, który doskonale włada gitarą elektryczną. Po prostu energia, którą on włożył w tą grę była powalająca. Obaj z Adamsem dali takiego czadu, że aż mózgi nam wszystkim stanęły... Mogłabym mówić o tym koncercie do rana, ale zakończę to moje opowiadanie taką puentą " Warto żyć dla takich chwil". Amen.
 



 


 
 
 
P.S. Innym znakomitym prezentem, który zrobiliśmy sobie tym razem na gwiazdkę jest książka Nicka Masona - perkusisty Pink Floyd, który opowiada własną historię tego niezwykłego legendarnego zespołu. Ale szerzej opowiem o niej jak ją przeczytam. Dzięki wszystkim za uwagę.
 
 


 
 

2 komentarze:

  1. Uwielbiam głos Adamsa. Ma taki charakterystyczny magnetyzm w głosie. Lubie jego piosenki słuchać bardzo głośno - wtedy jego głos przenika całą moją duszę. Ogólnie męskie głos są wg mnie piękne, mocne i nadają się do śpiewania na dużych koncertach i nawet mikrofon mógłby być nieprzydatny :-D

    OdpowiedzUsuń