Proza, góry i muzyka

piątek, 6 kwietnia 2018

Wiosenny powrót

Witajcie Kochani Blogowicze i Czytelnicy

Wracam do Was wraz z wiosną ponieważ w Krakowie jest już słonecznie, wiosennie i oby tak zostało. Na wstępie przepraszam, że nie pisałam tyle czasu, ale jak wiecie zima to dla mnie wyjątkowo ciężki okres, a w tym roku szczególnie ze względu na ciążę. Przez ten czas nieobecności dokuczały mi uporczywe infekcje, zgaga i inne wredne dolegliwości. Normalnie nie mogłam się pozbierać przez to wszystko. Miałam ochotę tylko spać i spać, przespać ten czas. Teraz znów na odmianę nie mogę  spać, bo lada moment rozwiązanie ciąży i nasza malutka Jula przyjdzie na świat. Ponoć ma się urodzić 16 kwietnia, ale różnie to bywa. Założę się o wszystko że już jej się nudzi to siedzenie w moim brzuchu. Zawsze może być wcześnie więc torba z niezbędnymi rzeczami do szpitala czeka spakowana na alarm. Zgaga występuje u mnie sporadycznie, zabijam ją migdałami. Uwielbiam migdały, pochłaniam je dosłownie garściami. Wstyd się przyznać, ale nie miałam wcześniej pojęcia że tak pomagają. Prócz tego pije soczek wyciskany ze świeżej pomarańczy i zjadam tarte jabłuszko. Mniaaaam. Co poza tym? Kaszel trzymał mnie tej zimy przez okrągłe trzy tygodnie przez to że nie mogłam brać antybiotyków. Jak się domyślacie ratowałam się tylko naturalnymi środkami jak czosnek, cebula itd. ostatecznie tymianek i podbiał do ssania na złagodzenie kaszlu, a ten w nocy nie dawał spać więc za dnia byłam jak Zombie, zupełnie nie do życia. Zaczęło się od dziewczyn a skończyło na mężu, który nabawił się zapalenia oskrzeli. I tak przechorowaliśmy wszyscy po kolei. Całe szczęście to już tylko przykre wspomnienie.





 
Na ferie zimowe pojechaliśmy w tym roku do Zakopanego ze znajomymi, którzy jeżdżą tam co roku - kolega Darka z tatą. Ci znów szaleli na nartach jak się dało :) Było oczywiście biało i dużo śniegu, więc dziewczyny miały wielką  frajdę. Mogły do woli jeździć na swoich tarczach. Poszliśmy z nimi pod Nosal i pod Skocznie do lodowego labiryntu, żeby sobie trochę poużywały. W Krakowie w tym czasie w ogóle nie było śniegu i nic by nie skorzystały. Bardzo dawno nie byłam w Zakopanem w zimie. Ostatni raz chyba jako dziecko z rodzicami. Trzeba powiedzieć, że wspominam tamte wyjazdy przemiło. Mieszkaliśmy wtedy u cioci, która miała własny pensjonat. Adresu nie pamiętam, chyba gdzieś Pod Reglami. Prowadziła go razem z mamą, a prócz tego pracowała jako przewodnik w Muzeum Harenda, koło Zakopanego, w dawnym domu poety Jana Kasprowicza. Dziś mieszkają gdzie indziej, zdaje się że pod Krakowem. Lubię czasem pojechać do Zakopanego, ale jadę tam jedynie po to żeby wybrać się w Tatry i być z dala od tego całego miejskiego zgiełku. Nie ukrywam że nie znoszę łazić po zatłoczonych Krupówkach, a ponadto uważam że to już nie to samo Zakopane z czasów mojego dzieciństwa. Wówczas nie było jeszcze takie komercyjne i nie było tych strasznych tłumów. Turyści też byli jacyś inni, bardziej cywilizowani. Wiedzieli po co idą w góry i jak należy się ubrać. A dziś???? Wystarczy się przejechać do Palenicy Białczańskiej i zobaczyć co się tam dzieje. Tłumy czekające na te wozy zaprzęgnięte w konie. A na nóżkach to już nie łaska, przepraszam???? Chyba po to się jedzie w góry żeby chodzić, a nie jeździć... Nie no, to jakieś nieporozumienie. To nie są prawdziwi turyści, tacy którzy nie stosują się do prostych zasad obowiązujących na terenie parku, tacy którzy zaśmiecają szlaki i idą dalej, a potem się dziwią jak spotkają na drodze misia, którego zwabiły papierki po batonikach czy opakowanie po konserwie. Trzeba też wiedzieć że idąc wysoko w góry ubieramy odpowiednie obuwie, zabieramy do plecaka ciepłe ubranie, aby w razie gwałtownej zmiany pogody nie przemarznąć. Można uniknąć niepotrzebnego wypadku i wzywania TOPR u... Ehhh dużo by można jeszcze mówić na ten temat. Problem tak czy siak zawsze będzie na czasie, bo niektórzy w ogóle nie rozumieją idei turystyki. Turystę przecież obowiązuje kultura. Kultura osobista zawsze była wpisana w turystykę. Ludzie chodzili w góry by odpocząć od zgiełku hałasu, oderwać się od codzienności, poznać się wzajemnie, poznać okolice, wędrować szlakami, z których każdy ma swoją historię. Wędrując poznajemy teren i jednocześnie oddychamy świeżym powietrzem. O to właśnie chodzi, to jest cała idea wędrowania.Ci którzy nie lubią chodzić mogą przecież latem jechać nad morze i tam plackiem leżeć, a nie pchać się w Tatry żeby tylko zobaczyć Morskie Oko. A szlak chociaż długi wcale nie jest wymagający. Dodam jeszcze, że w Tatrach jest dużo piękniejszych miejsc niż Morskie Oko, ciekawszych też.... Polecam Dolinę Pięciu Stawów choćby czy Dolinę Stawów Gąsienicowych.

No to się nagadałam ;) Skłamałabym jednak gdybym powiedziała że mnie nie drażni dzisiejsze podejście ludzi do tematu gór i tyle. Drażni i to bardzo. Moje córki (7 i 9 l) już niejedno 20 km mają w nogach. Zabieramy je nieraz na dalekie wycieczki i zawsze dzielnie idą, nie trzeba ich nosić nawet gdy są zmęczone, wozu z końmi też nam nie potrzeba. I tak od kilku lat, odkąd skończyły te 2 latka, stopniowo podnosiliśmy im porzeczkę proponując coraz dalsze eskapady. Teraz czas na Julkę :)
Czekanie na wiosnę w tym roku było wyjątkowo ciężkie. Czuję się co najmniej zmęczona tym oczekiwaniem, nie tylko trudną ciążą. Ostatnio byliśmy z młodszą córką Lenką nad zalewem nowohuckim podczas gdy Domi była na swoim pierwszym zjeździe zuchowym w Wieliczce. Pełno było nad wodą dzikich kaczek, głodnych łabędzi, rozkrzyczanych rybitw, można też było, co ciekawe, zobaczyć kormorany. Szczerze mówiąc pierwszy raz widzę u nas te ptaki. Następnym razem wrzucę zdjęcia, które ostatnio zrobił Darek, są naprawdę super, zobaczycie. Piękne ujęcia ptaków w locie i nie tylko. Ja również chciałam porobić zdjęcia, ale niestety nie mogłam znaleźć ładowarki do aparatu więc musiałam go zostawić. Zdjęcia z telefonu są raczej kiepskiej jakości także nawet się nie chwalę nimi. Na szczęście ładowarka już się znalazła, więc jak następnym razem gdzieś się wybierzemy biorę aparat i będę cykać wiosenne fotki. Dziewczyny za to będą wozić swoją malutką siostrzyczkę w wózku, są już na tyle duże że nie zrobią jej krzywdy. Myślę, że z wielką radością będą się nią zajmować ;) gdyż już niecierpliwie oczekują na jej urodzenie. Lena codziennie się pyta kiedy Julka przyjdzie na świat. To pytanie słyszałam już chyba z tysiąc razy. Jak dla mnie dni lecą teraz bardzo szybko, aż za szybko. Kiedy mi się dłużyły zabijałam czas bawiąc się w kolorowanie. Pełno wszędzie tych malowanek antystresowych dla dorosłych - do wyboru i do koloru. Świetna moda. Wszyscy kolorują. Czasem siedzę całymi dniami i maluje. Okropnie wciągające i zarazem przyjemne zajęcie. Działa na mnie tak jak układanie puzzli.


 
Ach zapomniałam jeszcze napisać, że Dominika w weekendy trenuje snookera (odmiana bilarda tylko że dużo ciekawsza wg mnie). Chodzimy z nią do klubu na Smolki i tam Pan Sebastian stopniowo wdraża ją w tajniki tej niezwykle pasjonującej gry. Zaczęło się od oglądania meczów snookerowych w telewizji. Dominice się spodobało i postanowiła że chce trenować.  I tak dziś mija już drugi miesiąc jak trenuje. Dokładnie od stycznia. Oby coś z tego miała w przyszłości. W Anglii ten sport jest bardzo popularny, u nas niestety nie aż tak. Ciężko jest się wybić i móc później grać z gwiazdami rangi międzynarodowej. Mam nadzieje, że jednak ma takie szanse na przyszłość. Za jakiś czas będzie mogła już grać w turniejach i czerpać doświadczenie od innych snookerzystów. Póki co czeka ją mnóstwo treningów. Musi nauczyć się najważniejszych rzeczy w tej grze, a to wymaga sporo czasu. Jak na razie dla mnie samej zasady snookera to czarna magia że tak powiem. Nawet jak oglądam mecze. Tymczasem trzymamy kciuki za Dominikę.

Do zobaczenia w następnym poście :)


 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz